Bagley Desmond - Noc błędu.txt

(622 KB) Pobierz
Desmond Bagley
"NOC B��DU"
Prze�o�y�
J�ZEF RADZICKI*

Tytu� orygina�u
NIGHT OF ERROR
Opracowanie graficzne
Studio Graficzne "Fototype"
Redaktor
DOROTA KIELCZYK
Copyright (c) Brockhurst Publications Ltd. 1984
For the Polish edition
Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-215-0
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1993. Wydanie I
Sk�ad: "Fototype" w Milan�wku
Druk: ��dzka Drukarnia Dzie�owa

Gdy dojrzysz, �e brat tw�j cnoty utraci� kaganek,
�e wkracza w noc b��du, w ciemno�ci kru�ganek,
Pom� drog� odnale��, przywo�aj poranek,
Gdy wiedziesz go za sob�, wyrzeknij si� z�o�ci,
A je�li ci si� oprze, nie �a�uj lito�ci:
Kara go, by� mo�e, dosi�gnie w za�wiatach,
Ty zawsze pami�taj, by widzie� w nim brata.
Jonathan Swift
(prze�o�y�a Dagna �lepowro�ska)
Stanowi Hurstowi
nareszcie,
z wyrazami przyja�ni

Przedmowa
W ksi��ce "Pilot Wysp Pacyfiku" (The Pacific Islands Pilot), tom
II, wydanej przez Urz�d Hydrografii Marynarki Wojennej, pod koniec
d�ugiej i szczeg�owej relacji o wyspie Fonua Fo'ou mo�na przeczyta�,
co nast�puje:
W 1963 roku nowozelandzki statek "Tui" doni�s�, �e na g��boko�ci
oko�o dw�ch metr�w znajduje si� twarda szara ska�a, o kt�r�
rozbija si� morze; dwie mile na p�noc i p�torej mili na zach�d od
niej rozci�ga si� �awica o przeci�tnej g��boko�ci jedenastu metr�w.
Kraw�d� wschodnia jest stroma. W pobli�u tej ska�y woda mia�a
zmienion� barw�, co by�o spowodowane p�cherzykami gazu
siarkowego, wydobywaj�cymi si� na powierzchni�. Na obszarze
�awicy dno by�o dobrze widoczne i sk�ada�o si� z drobnoziarnistej
czarnej lawy kom�rkowej, przypominaj�cej �u�el wulkaniczny,
z p�ytami bia�ego piasku i ska�y. W pobli�u zauwa�ono wiele
kaszalot�w.
Wydanie to opublikowano jednak dopiero w 1969 roku.
Akcja niniejszej opowie�ci zaczyna si� w 1962 roku.

Rozdzia� pierwszy
1
O tym, jak umar� m�j brat, dowiedzia�em si� w Londynie, w ponure
i s�otne popo�udnie. Niebo by�o pokryte chmurami i pada� deszcz,
wi�c tego dnia �ciemni�o si� wcze�nie, znacznie wcze�niej ni� zwykle.
Gdy ju� nie widzia�em liczb, kt�re mia�em sprawdza�, zapali�em lamp�
na biurku i wsta�em, �eby zaci�gn�� zas�ony.
Przez chwil� przygl�da�em si� mokn�cym na deszczu platanom na
Bulwarze, potem spojrza�em na zasnut� mg�� Tamiz�. Poczu�em lekki
dreszcz; zapragn��em wyrwa� si� z tego pos�pnego miasta i powr�ci�
na morza pod tropikalnym niebem. Zdecydowanym ruchem szarp-
n��em zas�on�, odgradzaj�c si� od ciemno�ci.
Zadzwoni� telefon.
By�a to Helen, wdowa po moim bracie, a w jej g�osie brzmia�a
histeryczna nuta. - Mik�, jest tu pewien m�czyzna - pan Kane -
kt�ry by� przy �mierci Marka. Chyba by�oby lepiej, gdyby� si� z nim
spotka�. - Jej g�os za�ama� si�. - Mik�, ja nie mog� si� w tym
wszystkim po�apa�.
-	W porz�dku, Helen; wyp�d� go. B�d� tu do wp� do sz�stej -
czy mo�e wpa�� tu wcze�niej?
Nast�pi�a chwila przerwy w naszej rozmowie, s�ycha� by�o tylko
niewyra�ny szmer g�os�w, po czym Helen powiedzia�a: - Tak, b�dzie
w instytucie przed t� godzin�. Dzi�ki, Mik�. Aha, dosta�am jeszcze
jaki� �wistek z British Airways - co� przysz�o z Tahiti. My�l�, �e to
musz� by� rzeczy Marka. Wys�a�am ci go poczt� dzi� rano - zajmiesz
si� tym zamiast mnie? My�l�, �e bym nie wytrzyma�a.
-	Zrobi� to - powiedzia�em. - Dopilnuj� wszystkiego.
Roz��czy�a si�, a ja powoli po�o�y�em s�uchawk� i odchyli�em si�
do ty�u w fotelu. Wygl�da�o na to, �e Helen by�a mocno wyprowadzona
z r�wnowagi; zastanawia�em si�, co ten Kane m�g� jej powiedzie�.
11

Wiedzia�em tylko tyle, �e Mark umar� na jakiej� wyspie w pobli�u
Tahiti; konsul brytyjski zaj�� si� wszystkim, a Foreign Office nawi�za�o
kontakt z Helen, jako osob� najbli�sz� zmar�emu. Nigdy nie powie-
dzia�a tego, ale musia�a odczu� ulg� - to ma��e�stwo nie da�o jej nic
pr�cz cierpie�.
Przede wszystkim nie powinna by�a nigdy wyj�� za niego. Pr�bo-
wa�em j� ostrzec, lecz troch� trudno jest m�wi� przysz�ej bratowej
o	niegodziwo�ciach w�asnego brata i moje s�owa nigdy nie wywo�a�y
w niej odd�wi�ku. Chyba jednak kocha�a go wbrew wszystkiemu -
Mark umia� post�powa� z kobietami.
Jedno by�o pewne - �mier� Marka nie obesz�a mnie ani troch�.
Dawno temu dokona�em jego oceny jako cz�owieka i trzyma�em si�
z dala od niego i wszystkich jego spraw, tych przebieg�ych, bezlito�nie
wyrachowanych przedsi�wzi��, kt�re mia�y jeden tylko cel - gloryfika-
cj� Marka Trevelyana.
Usun��em go z my�li, ustawi�em odpowiednio lamp� biurkow�
i	zabra�em si� zn�w do swoich liczb. Ludzie my�l�, �e uczeni -
a zw�aszcza oceanografowie - prowadz� nieustannie badania tereno-
we, dokonuj�c tajemniczych, trudnych do zrozumienia odkry�. Nie
my�l� nigdy o pracy biurowej nieod��cznie zwi�zanej z badaniami -
ale gdybym nie wygrzeba� si� z tej nudnej roboty, to nie wr�ci�bym
nigdy na morze. Pomy�la�em, �e gdybym naprawd� zabra� si� solidnie
do pracy, to wkr�tce bym j� uko�czy�, a wtedy mia�bym miesi�c
urlopu, gdybym potrafi� uzna� za urlop pisanie artyku�u do czasopism
naukowych. To jednak nie zaj�oby mi ca�ego miesi�ca.
Kwadrans po pi�tej sko�czy�em robot� na ten dzie�, a Kane
jeszcze si� nie pojawi�. Wk�ada�em w�a�nie p�aszcz, gdy zastukano do
drzwi; kiedy je otworzy�em, stoj�cy za nimi m�czyzna zapyta�: - Pan
Trevelyan?
Kane by� wysokim, wychudzonym m�czyzn� ko�o czterdziestki,
w zwyk�ym marynarskim ubraniu i sponiewieranej czapce z daszkiem.
Wydawa� si� przyt�oczony i troch� przera�ony swym obecnym otocze-
niem. Gdy wymienili�my u�cisk d�oni, wyczu�em zrogowacenia na
sk�rze i pomy�la�em, �e jest chyba �eglarzem - marynarze na
parowcach nie maj� tylu okazji do pracy fizycznej.
Powiedzia�em: - Przykro mi, �e ci�ga�em pana przez ca�y Londyn
w taki dzie�, panie Kane.
- Nie szkodzi - odrzek� z twardym australijskim akcentem -
szed�em w�a�nie t�dy.
Spodoba� mi si�. - Mia�em wychodzi�. Mo�e by�my si� czego�
napili?
12

U�miechn�� si�. - By�oby nie�le. Lubi� wasze angielskie piwo.
Poszli�my do pobliskiej knajpy, gdzie wzi��em go do baru i zam�-
wi�em dwa piwa. Wys�czy� p� kufla i sapn�� z zadowoleniem. - To
dobre piwo - powiedzia�. - Nie takie dobre jak Swan, ale i tak
dobre. Zna pan piwo Swan?
-	S�ysza�em o nim - powiedzia�em - ale nigdy go nie pi�em.
Australijskie, prawda?
-	Tak, najlepsze piwo na �wiecie.
Dla Australijczyka wszystko, co australijskie jest najlepsze. - Czy
nie pomyl� si�, je�li powiem, �e sp�dzi� pan �ycie pod �aglami? -
Zapyta�em.
Roze�mia� si�. - B�dzie pan mia� zupe�n� s�uszno��. Sk�d pan wie?
-	Sam �eglowa�em; przypuszczam, �e to jest w jaki� spos�b
widoczne.
� Wi�c nie b�d� musia� wyja�nia� panu zbyt wielu szczeg��w,
gdy b�d� opowiada� o pa�skim bracie. My�l�, �e chce pan pozna� ca��
prawd�? Pani Trevelyan nie powiedzia�em wszystkiego - rozumie
pan, niekt�re sprawy s� do�� ponure.
� Chcia�bym wiedzie� wszystko.
Kane sko�czy� swoje piwo i mrugn�� na mnie. - Jeszcze jedno?
-	Ja na razie dzi�kuj�. Niech pan zaczyna.
Zam�wi� drugie piwo i powiedzia�: - No c�, �eglowali�my na
Wyspy Towarzystwa, m�j wsp�lnik i ja; mamy szkuner, troch�
handlujemy, skupujemy te� kopr�, a czasem kilka pere�. Byli�my na
Wyspach Tuamotu - miejscowi nazywaj� je Paumotu, ale na mapach
s� oznaczone jako Tuamotu. Le�� na wsch�d od...
� Wiem, gdzie le�� - przerwa�em.
� W  porz�dku.   A  wi�c  my�leli�my,   �e jest  szansa  skom-
binowania kilku pere�, wi�c tylko kr��yli�my od jednej wyspy do
drugiej. Wi�kszo�� ich jest niezamieszka�a i nie ma nazw - w ka�-
dym razie takich, kt�re potrafiliby�my wym�wi�. Tak czy owak,
w�a�nie przep�ywali�my ko�o jednej  z wysp, gdy odbi�o od niej
cz�no, z kt�rego zawo�ano na nas.  W cz�nie by� ch�opiec -
Polinezyjczyk, wie pan. Rozmawia� z nim Jim. Jim Hadley to m�j
wsp�lnik; m�wi ich dialektem - ja sam nie rozumiem go zbyt
dobrze.
Ch�opiec powiedzia�, �e na wyspie jest bia�y cz�owiek, bardzo
chory. Zeszli�my wi�c na brzeg, aby spojrze� na niego.
� To by� m�j brat?
� W�a�nie, i rzeczywi�cie by� chory; s�owo daj�.
� Co mu by�o?
13

Kane wzruszy� ramionami. - Z pocz�tku nie wiedzieli�my, lecz
okaza�o si�, �e to zapalenie wyrostka robaczkowego. Dowiedzieli�my
si� o tym, gdy sprowadzili�my do niego lekarza.
� To by� tam lekarz?
� Je�li mo�na nazwa� go lekarzem. To by� pijany, stary wykole-
jeniec, kt�ry �y� na tych wyspach od lat. Ale m�wi�, �e jest lekarzem.
Nie by�o go zreszt� na miejscu; Jim musia� p�yn�� po niego pi��dziesi�t
mil, podczas gdy ja zosta�em z pa�skim bratem.
Kane poci�gn�� �yk piwa. - Pa�ski brat by� na tej wyspie sam,
je�li nie liczy� tego czarnego ch�opca. Nie mia� te� �odzi. Powiedzia�,
�e jest jakim� uczonym, kt�ry ma co� do czynienia z morzem.
� Oceanografem. - Tak, podobnie jak ja by� oceanografem.
Mark zawsze musia� stara� si� mnie pokona�, wszystko jedno w jakiej
konkurencji. A regu�y gry by�y zawsze ustalane przez niego.
� W�a�nie. Powiedzia�, �e zostawiono go tam, bo chcia� przep-
rowadzi� jakie� badania, a po pewnym czasie mieli go zabra�.
� Dlaczego nie wzi�li�cie go do lekarza, zamiast przywozi� lekarza
do niego? - zapyta�em.
� Pomy�leli�my, �e nie wytrzyma - powiedzia� Kane po prostu. -
Ma�y statek, taki jak nasz, bardzo ko�ysze, a on by� porz�dnie chory.
� Rozumiem - powiedzia�em. Kane malowa� ponury obraz.
� Zrobi�em dla niego, co mog�em - powiedzia� Kane. - Chocia�
niewiele mog�em zrobi�, poza umyciem go i ogoleniem. Du�o roz-
mawiali�my o tym i owym - wtedy w�a�nie poprosi� mnie, �ebym
porozmawia� z jego �on�.
� Chyba nie spodziewa� si�, �e odb�dzie pan specjalnie podr�
do Anglii? - naciska�em, my�l�c, �e nawet na �o�u �mierci Mark
pozosta� sob�.
� Ach, nic podobnego - odrzek� Kane. - Widzi pan, ja tak czy
owak wybiera�em si� do Anglii. Wygra�em troch� pieni�dzy w totka,
a zawsze chcia�em odwiedzi� stary kraj. Jim, m�j kumpel, powiedzia�,
�e mo�e troch� poci�gn�� sam, i wysadzi� mnie w Panamie. Tam
skombinowa�em robot� na statku p�yn�cym do Anglii.
U�miechn�� si� smutno. - Nie zostan� tu tak d�ugo, jak m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin