R. odrzucone.pdf

(224 KB) Pobierz
84765654 UNPDF
Tekst ten powinien być około strony 179 w Zmierzchu.
Oczywiscie nie odbylo się bez wpadki. Staralam się nie zblizac do Mikea , by ten mógl w spokoju
grac, ale trener Clapp podszedl do nas i kaza mu trzymac sie swojej strony kortu, bym równiez mogla
uczestniczyc w grze. Sam stanal obok i przygladal sie nam, upewniajac sie, ze wypelniamy jego
polecenie.
Z westchnieniem stanrlam w bardziej centralnym miejscu kortu, trzymajac przed soba ostroznie
rakiete. Dziewczyna z przeciwnej druzyny usmiechnela sie zloliwie podczas wykonywania serwisu
musialam jej cos uszkodzic podczas koszykówki i poslala lotke kilka metrów za siatke, prosto
we mnie. Skoczylam niezgrabnie w strone nadlatujacego pocisku, mierzac rakieta w jego kierunku,
ale zapomnialam uwzglednic siatke w swoich rachubach. Moja rakieta odbila sie od siatki z
zadziwiajaca sila, wypadajac mi z reki i zahaczajac przy tym o moja glowe, zanim uderzyla w ramie
Mikea, który podbiegl, by odbic lotke, która ja przepuscilam.
Trener Clapp zakaslal lub próbowal zamaskowac smiech.
- Przepraszam, Newton mruknal, oddalajac się wolnym krokiem, bysmy mogli powrócic do
naszych poprzednich, mniej niebezpiecznych, pozycji.
- Wszystko w porzadku? spyta l Mike, rozcierajac sobie ramie, podczas gdy ja masowalam sobie
czolo.
- Tak, a ty jestes caly? spytalam lagodnie, biorac znów do reki swoja broń.
- Chyba dam sobie rade. Wykonal ręka pelen obrót, upewniajac sie, ze jest w pelni sprawna.
- Bede sie trzymac z tylu. Odeszlam do tylnego naroznika kortu, trzymajac ostroznie rakiete za
plecami.
Tłumaczenie by: Luthien
est to częciowo "ukry ta" dla ucha Belli rozmowa Alice z Rosalie. Zapraszam do czytania.
Jaki cichy szmer nie tutaj, tylko kilkaset jardów na północ sprawił, że drgnęłam. Moja dłoń
odruchowo zacisnęła się na telefonie, jednoczenie zamykajšc go i chowajšc.
Odrzuciłam włosy za ramię, zerkajšc przez wysokie okna na las. Dzień był mglisty, a niebo zasnute
chmurami. Moje własne odbicie było janiej sze niż drzewa i chmury. Przyjrzałam się swoim szeroko
otwartym, przerażonym oczom, swoim ustom wygiętym w podkówkę, małej pionowej zmarszczce
między brwiami...
Skrzywiłam się, zastępujšc malujšce się na mojej twarzy poczucie winy pogardš. Atrakcyjnš pogardš.
Z roztargnieniem zauważyłam, jak ten zacięty wyraz twarzy pasuje do mnie, subtelnie kontrastujšc z
moimi gęstymi złotymi lokami. W tym samym czasie przeczesywałam wzrokiem alaskański las. Z
ulgš stwierdziłam, że wcišż jestem sama. Dwięk, który usłyszałam, wydał zapewne jaki ptak lub
był to podmuch wiatru.
Nie ma potrzeby, bym odczuwała ulgę, powiedziałam sobie. Nie ma potrzeby, bym czuła się winna.
Nie zrobiłam nic złego.
Czy inni planowali nigdy nie powiedzieć Edwardowi prawdy? Pozwolić mu się zadręczać w
nieskończonoć w tych obrzydliwych slumsach, podczas gdy Esme zamartwiała się, Carlisle
krytykował każdš jego decyzję, a naturalna radoć życia Emmetta powoli wyparowywała z powodu
samotnoci? Czy to było sprawiedliwe?
Poza tym nie istniała taka możliwo ć, żeby utrzymać co w sekrecie przed Edwardem na dłuższš
metę. Wczeniej czy pónie j znalazłby nas, przyjechał odwiedzić Alice lub Carlislea z jakiego
84765654.001.png
powodu i odkryłby prawdę. Podziękowałby nam za to, że okłamywalimy go, nic mu nie mówišc?
Szczerze wštpię. Edward zawsze musiał o wszystkim wiedzieć. Żył dla tego swoistego poczucia
wszechwiedzy. Dostałby napadu wciekłoci, a fakt, iż zataili my przed nim mierć Belli jedynie
pogorszyłby sytuację.
Kiedy się w końcu uspokoi i dojdzie do siebie, prawdopodobnie podziękuje mi, że okazałam się na
tyle odważna, by szczerze z nim porozmawiać.
Wiele mil stšd zaskrzeczał jastrzšb. Ten odgłos sprawił, że podskoczyłam i ponownie wyjrzałam
przez okno. Na mojej twarzy malowało się to samo poczucie winy co wczeniej. Rzucił am sobie
gniewne spojrzenie.
Dobra, niech będzie, więc miałam swoje motywy. Czy to naprawdę taka straszna rzecz, iż chciałam,
by moja rodzina była znów w komplecie? Czy to naprawdę takie samolubne, iż tęskniłam za
codziennym spokojem? Za szczę ciem, które dotšd uważałam za pewnik? Tym szczę ciem, które
Edward zdawał się zabrać ze sobš?
Chciałam tylko, by wszystko wróciło do normy. Czy to było złe? Nie wydawało mi się to takie
straszne. Ostatecznie nie zrobiłam tego dla siebie, lecz dla nas wszystkich. Dla Esme, Carlislea i
Emmetta.
Już nie tak bardzo dla Alice, choć mogłam przypuszczać, że... Ale Alice była taka pewna, że wszystko
się w końcu ułoży że Edward nie będzie w stanie trzymać się z daleka od swojej ludzkiej
dziewczyny że nie zawracała sobie głowy zamartwianiem się. Alice zawsze żyła w innym wiecie
niż reszta, zamknięta w swojej co rusz zmieniajšcej się rzeczywistoci. Skoro Edward był jedynš
osobš, która mogła być częciš jej wiata, sšdziłam, że jego nieobecno ć bardziej się na niej
odbije. Jednak ona zachowywała się równie spokojnie co zwykle. Żyjšc przyszłociš, jej umysł
znajdował się w czasie, którego jej ciało jeszcze nie osišgnęło. Zawsze była taka opanowana.
Mimo to gdy zobaczyła, jak Bella skacze, przestała nad sobš panować...
Czy wykazałam się zbytniš pochopnociš? Zareagował am zbyt szybko?
Równie dobrze mogłam być ze sobš szczera, ponieważ Edward dopatrzy się każdej nutki
małostkowoci w mojej decyzji, gdy tylko wróci. Równie dobrze mogłam się przyznać do swoich
niecnych pobudek i zaakceptować je już teraz.
Tak, byłam zazdrosna o uczucie, jakim Alice darzyła Bellę. Czy Alice wyjechałaby w takim
popiechu, taka spanikowana, gdybym to ja skoczyła z klifu? Musiała kochać tę zwykłš dziewczynę
bardziej ode mnie?
Ale ta zazdroć była mało istotna. Mogła przyspieszyć mojš decyzję, ale to nie ona przyczyniła się
do jej podjęcia. I tak zadzwoniłabym do Edwarda. Byłam przekonana, że wolał mojš szczeroć bez
zbędnego owijania w bawełnę niż oszukiwanie go przez innych dla jego własnego dobra. Ich
życzliwoć od poczštku była skazana na niepowodzenie. Edward w końcu wróciłby do domu.
A tak wróci wczeniej.
Nie tęskniłam jedynie za szczęciem rodzinnym.
Tęskniłam też za Edwardem. Brakowało mi jego zjadliwych uwag, jego czarnego humoru, który
bardziej współgrał z moim własnym ponurym poczuciem humoru niż pogodna, żartobliwa natura
Emmetta. Brakowało mi muzyki wieży stereo, która odtwarzała jego najnowsze odkrycie
muzyczne i fortepianu dwięków , poprzez które Edward wyrażał swoje, zwykle odległe, myli.
Brakowało mi jego nucenia pod nosem w garażu, gdy oboje tuningowalimy samochody jedyna
rzecz, którš robili my w absolutnej zgodzie.
Tęskniłam za swoim bratem. Z pewnociš nie osš dzi mnie zbyt surowo, gdy ujrzy to w moich
mylach.
Poczštkowo nie będzie zbyt przyjemnie zdawałam sobie z tego sprawę. Ale im szybciej znajdzie
się z powrotem w domu, tym szybciej wszystko wróci do normy...
Zajrzałam w głšb siebie w poszukiwaniu żalu z powodu mierci Belli. W istocie jej strata mnie
zasmuciła. Trochę. Przynajmniej o tyle, że Bella uszczęliw iła Edwarda. Nigdy wczeniej nie
widziałam go takiego szczęliwego. Oczywi cie póniej również unieszczęliwiła go bardziej niż
cokolwiek innego podczas jego stuletniego życia. Jednak naprawdę będzie mi brakować tego spokoju,
którym go obdarzyła przez te kilka krótkich miesięcy. Szczerze jej żałowałam.
Ta wiedza sprawiła, że poczułam się lepiej z samš sobš, uspokoiłam się. Umiechnęł am się do
swojego odbicia w szybie, podziwiajšc widok za oknem. Mojš twarz otaczały złote loki i ciany z
czerwonego cedru podłużnego, przytulnego salonu Tanyi. Gdy się u miechałam, nie było na tej
planecie kobiety ani mężczyzny, miertelnika ani is toty niemiertelnej, która dorównywałaby mojej
urodzie. Pocieszajšca myl. Być może nie byłam najłatwiejszš osobš we współżyciu. Być może
byłam płytka i samolubna. Być może mój charakter lepiej ukształtowałby się, gdybym urodziła się ze
zwyczajnš twarzš i ciałem. Być może byłabym wtedy szczęl iwsza. Ale tego nie dało się udowodnić.
Miałam urodę, co, na co mogłam zawsze liczyć.
U miechnęłam się jeszcze szerzej.
Zadzwonił telefon, odruchowo zacisnęłam rękę, mimo że dwięk dob iegał z kuchni.
Od razu domyliła m się, że to Edward. Dzwonił, by potwierdzić informację, którš mu przekazałam.
Nie ufał mi. Najwyraniej uważa ł, iż jestem na tyle okrutna, by zażartować sobie z czego takiego.
Z grymasem niezadowolenia pomknęłam do kuchni, aby odebrać telefon Tanyi.
Stał na drugim końcu kuchennej lady. Odebrałam go, zanim jeszcze przebrzmiał pierwszy sygnał, i
obróciłam się, by stać naprzeciwko oszklonych drzwi. Nie chciałam tego przyznać, ale zdawałam
sobie sprawę, iż wypatrywałam powrotu Emmetta i Jaspera. Wolałam, by nie usłyszeli, jak
rozmawiam z Edwardem. W ciekliby się...
- Tak? odezwałam się.
- Rose, podaj mi Carlislea, proszę rzuciła Alice.
- Och, Alice! Carlisle jest na polowaniu. Co...?
- Kurczę. Niech oddzwoni do mnie, jak tylko wróci.
- O co chodzi? Zaraz go wytropię i każę mu zadzwonić do ciebie...
- Nie Alice znów mi przerwała. Będę już na pokładzie samolotu. Czy kontaktował się z wami
Edward?
Poczułam się dziwnie, jakby mój żołšdek zaczšł się zwijać. Wywołało to u mnie wrażenie deja vu,
niewyranie przywołało dawno zapomniane ludzkie wspomnienie mdłoci.. .
- Cóż, tak, Alice. Właciwie to rozm awiałam z Edwardem. Kilka minut temu.
Przez ułamek sekundy rozważałam, czy nie udawać, że to Edward do mnie zadzwonił - zwykły zbieg
okolicznoci. Ale, oczywicie, nie było sensu kłamać. Gdy Edward wróci, da mi się wystarczajšco
we znaki.
Mój żołšdek wcišż zwijał się nieprzyjemnie, ale zignorowałam go. Postanowiłam uchodzić za
zezłoszczonš. Alice nie powinna się odzywać do mnie w taki sposób. Edward nie chciał wysłuchiwać
kłamstw, on chciał usłyszeć prawdę. Wesprze mnie w tym aspekcie, gdy wróci.
- Ty i Carlisle mylilicie się powiedziałam . Edwardowi nie spo dobałoby się, gdyby my go
okłamywali. Pragnšłby poznać prawdę. Tak. Więc mu jš wyjawiłam. Zadzwoniłam do niego...
Wydzwaniałam do niego bez przerwy przyznałam się. Dopóki nie odebrał. Zostawienie
wiadomoci byłoby... nie na miejscu.
- Jak mogła, Rosalie? Co tobš kierowało?
- Im szybciej się z tym upora, tym szybciej wszystko wróci do normy. To nie stałoby się łatwiejsze z
biegiem czasu, więc po co to odkładać? Upływ czasu nic by tu nie zmienił. Bella nie żyje. Edward
będzie rozpaczał, ale w końcu mu przejdzie. Lepiej, jak zacznie wczeniej niż póniej.
- Cóż, myliła się w obu kwestiach, Rosalie, więc to może stanowić pewien problem, nie sšdzisz?
wycedziła Alice.
Myliłam się w obu kwestiach? Zamrugałam gwałtownie, starajšc się co z tego pojšć.
- Bella wcišż żyje? wyszeptałam, nie dowierzajšc własnym słowom. Próbowałam jedynie
odgadnšć, o których kwestiach mówiła Alice.
- Tak, to prawda. Nic jej nie jest...
- Nic? Widziała , jak skacze z klifu!
- Myliłam się.
Te słowa zabrzmiały bardzo dziwnie w ustach Alice... Alice, która nigdy się nie myliła, której nigdy
nie można było zaskoczyć...
- Co się stało? wyszeptałam.
- Długo by opowiadać.
Alice się myliła. Bella żyła. A ja powiedziałam...
- Cóż, narobiła niezłego zamieszania warknęłam, obracajšc swój smutek w oskarżenie.
Edward dostanie furii, kiedy wróci do domu.
- Tyle że w tym przypadku też nie masz racji stw ierdziła Alice. Poznałam, że mówi przez
zacinięte zęby. Dlatego dzwonię...
- W czym nie mam racji? Że Edward wróci do domu? Oczywicie, że wróci... Za miałam się
drwišco. Co? Uważasz, że będzie zgrywał Romea? Ha! Jak w jakim głupim, romantycznym...
- Tak... syknęła Alice lodowatym tonem. Włanie to zobaczyłam.
Pewno ć, która pobrzmiewała w jej głosie, sprawiła, że poczułam się dziwnie, jakby kolana miały
się pode mnš ugišć. Wsparłam się o cedrowš belkę, choć moje twarde niczym diament ciało z
pewnociš tego nie potrzebowało.
- Nie... Nie jest taki głupi. On... on musi zdawać sobie sprawę, że...
Jednak nie potrafił dokończyć zdania, ponieważ zobaczyłam w mylach własnš wizję. Wizję samej
siebie. Niewyobrażalnš wizję mojego życia, gdyby w jaki sposób Emmett przestał istnieć.
Wzdrygnęłam się, otrzšsajšc się z tego koszmarnego majaka.
Nie nie było porównania. Bella była tylko człowiekiem. Edward nie chciał, by stała się
niemiertelna, więc to nie było to samo. Edward nie mógł czuć tego samego!
- Ja... nie miałam tego na myli, Alice! Po prostu pragnęłam, by wrócił do domu!
Mój głos przypominał zawodzenie.
- Na to już trochę za póno, Rosalie odparła Alice nieco ostrzejszym i chłodniejszym tonem niż
poprzednio. Oszczędzaj swojš gadkę dla kogo, kto w niš uwierzy.
Usłyszałam trzask, a potem odezwał się sygnał telefoniczny.
- Nie wyszeptałam. Przez chwilę kręciłam powoli głowš. Edward musi wrócić.
Spojrzałam na swojš twarz odbijajšcš się w oszklonych drzwiach, lecz nie mogłam się jej przyjrzeć.
Była jedynie bezkształtnš plamš bieli i złota.
Wówczas głęboko w odległej gęstwinie ogromne drzewo zachwiało się inaczej niż reszta lasu.
Emmett.
Szarpnięciem otworzyłam drzwi. Uderzyły mocno o cianę, ale ich odgłos został daleko w tyle za
mnš, gdy biegłam w stronę dziczy.
- Emmett! krzyknęłam. Emmett, pomocy!
Tłumaczanie by: Luthien
Dir to self
Poranek powoli wkradał się w góry i do naszego pokoju hotelowego. Ciepłe, złote słońce drażniło
moje zamknięte powieki przez cienką skórę. Moje usta rozchyliły się nieco a ja czekałam, aż sens
moich niedawnych snów stanie się nieco jaśniejszy. W momencie gdy byłam już bliska sukcesu
uderzył mnie aromat górskiego powietrza. Wtedy, coś chłodnego i twardego przywarło do moich ust.
To było jak pocałunek. To był pocałunek. Edward budził mnie pocałunkiem. Leżałam wciąż na
miejscu, moja ciało wtopiło się w łóżko, tak samo zresztą jak moje natężone zmysły. Jego ruchy były
bardzo delikatne, jednak stanowcze i tak nieznośnie wymowne. Wciąż mając zamknięte oczy,
zarzuciłam mu ramiona na szyję.
Trzymał moją twarz w dłoni, otaczając mnie falami swojego cudownego oddechu, zamrugałam
powiekami.
-Mmmm - westchnęłam kontynuując pocałunek aż do chwili kiedy mnie odepchnął. Nie mogłam
zrobić nic prócz patrzenia na niego spod przymkniętych powiek.
84765654.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin