Jack Higgins Zdrajca W Bia�ym Domu Prolog MANHATTAN w marcu, ze wschodnim wiatrem hulaj�cym po Park Avenue, zacinaj�cym m�awk� deszczu ze �niegiem, by� tak ponury jak wi�kszo�� wielkich miast po p�nocy. Ulice ca�kiem wymiot�o - czasem tylko przemkn�a limuzyna albo taks�wka - jak to o tej porze. W ocienionej bramie jednego z dom�w w rz�dzie budynk�w biurowych i kamienic mieszkalnych sta�a kobieta. Mia�a kapelusz przeciwdeszczowy z szerokim rondem i trencz z podniesionym ko�nierzem, na lewej r�ce zawieszon� parasolk�. W prawej kieszeni p�aszcza wymaca�a pistolet o�miostrza�owy, p�automat, kolt kaliber dwadzie�cia pi��, bro� nietypow�, aczkolwiek wielce skuteczn�, zw�aszcza z przykr�conym t�umikiem. Wyj�a, sprawdzi�a fachowo, po czym wsun�a z powrotem do kieszeni i rozejrza�a si� czujnie. Naprzeciwko, po drugiej stronie Park Avenue, wznosi�a si� okaza�a rezydencja. Jej w�a�cicielem by� senator Michael Cohan, kt�ry bawi� w�a�nie w hotelu Pierre na balu charytatywnym, kt�ry mia� si� sko�czy� o p�nocy. Z tego w�a�nie powodu czeka�a teraz w mroku, bo mia�a zamiar ni mniej, ni wi�cej, tylko zastrzeli� go, tam na tym chodniku. Naraz us�ysza�a jakie� g�osy, czyj� pijacki okrzyk. Zza rogu po drugiej stronie ulicy wyszli dwaj m�odzie�cy ubrani identycznie, w we�niane czapki, dwurz�dowe kurtki i d�insy. Deszcz si� nasili�, jeden z nich, dryblas z brod�, wypatrzy� schronienie w os�oni�tym zau�ku. Dopi� piwo i wyrzuci� puszk� do spienionego rynsztoka. - Stary, tutaj. Podbieg� do wej�cia. - Cholera! - zakl�a kobieta. Zau�ek by� tu� obok domu Cohana. Nie mog�a nic zrobi�. Znikn�li w ciemno�ciach, ale s�ysza�a ich wyra�nie, �miech nadal brzmia� g�o�no. Mia�a nadziej�, �e si� niebawem wynios�, lecz wtedy jaka� m�oda kobieta nadesz�a z tej samej strony, co przed chwil� ci m�czy�ni. By�a drobna, a pomin�wszy parasolk� nad g�ow�, niezbyt stosownie ubrana na tak� pogod�: wysokie obcasy, czarny kostium z kr�tk� sp�dnic�. Us�ysza�a rechot z zau�ka, zawaha�a si�, lecz nie zawr�ci�a. - Dok�d to, ma�a? Brodacz wyszed� z cienia. Jego kolega za nim. Dziewczyna przyspieszy�a kroku, ale brodacz rzuci� si� za ni� i chwyci� za r�k�. Upu�ci�a parasol, zacz�a si� szamota�. - A miotaj si�, ile chcesz, lalunia. Ja to nawet lubi�. Kolega z�apa� j� za drug� r�k�. - Dawaj j� tutaj. - Dziewczyna krzykn�a z przera�enia, na co brodacz uderzy� j� w twarz. - Tylko grzecznie. Zaci�gn�li j� do zau�ka. I wtedy starsza kobieta us�ysza�a g�o�ny krzyk. - Psiakrew! - zakl�a ponownie, wysun�a si� na deszcz i ruszy�a w ich stron�. Dziewczyna usi�owa�a si� wyrwa� m�czy�nie, kt�ry przytrzymywa� j� od ty�u, ale brodacz mia� w prawej r�ce n�. Drasn�� j� w policzek, a� trysn�a krew. Dziewczyna krzykn�a z b�lu, na co napastnik przypomnia�: - M�wi�em ci, �e tylko grzecznie. - Chwyci� r�bek sp�dnicy i ciachn�� j� ostrzem z do�u do g�ry. - Nie �a�uj sobie, Freddy. Ja stawiam. Ale wtedy odezwa� si� spokojny g�os: - Nic z tego. Na twarzy Freddy'ego odmalowa�o si� zdumienie. - A to, do cholery, co znowu? - zawo�a�. Brodacz odwr�ci� si� i zobaczy� kobiet� stoj�c� w wej�ciu do zau�ka. W prawej r�ce trzyma�a kapelusz przeciwdeszczowy. Jej siwe w�osy srebrzy�y si� w �wietle latarni ulicznej. Tak na oko mia�a sze��dziesi�t lat albo i wi�cej, ale w tych ciemno�ciach trudno by�o pozna�. - Pu�� j�. - Nie wiem, o co tej wied�mie chodzi, ale wiem, co dostanie - zwr�ci� si� brodacz do kolegi. - Szukasz towarzystwa na wiecz�r, babciu? Post�pi� krok naprz�d, a wtedy kobieta odda�a strza� prosto w jego serce, przez kapelusz deszczowy, kt�ry st�umi� huk. Dziewczyna by�a tak zdj�ta przera�eniem, �e nawet nie pisn�a. Zareagowa� natomiast m�czyzna, kt�ry j� trzyma�. Wyci�gn�� z kieszeni n� spr�ynowy, b�ysn�o ostrze. - Przysi�gam, zaraz poder�n� tej ma�ej gard�o - zagrozi�. Kobieta sta�a z koltem w prawej r�ce, przyci�ni�tym teraz do uda. Jej g�os brzmia� zupe�nie spokojnie. - Jeste�cie niereformowalni, co? Wymierzy�a i strzeli�a m�czy�nie mi�dzy oczy. Upad� na wznak. Dziewczyna opar�a si� o �cian�, ci�ko dysz�c. Twarz mia�a we krwi. Starsza kobieta zdj�a z szyi lekki we�niany szalik i poda�a go dziewczynie. Ta przy�o�y�a go sobie do policzka. Kobieta sprawdzi�a brodacza i jego koleg�. - No, ju� �aden z tych pan�w nikomu nie zagrozi. Wtedy dziewczyna wybuch�a. - Co za kanalie! Gdyby pani nie nadesz�a... - A� j� przeszed� dreszcz. - Oby zgnili w piekle! - To wysoce prawdopodobne - powiedzia�a kobieta. - Mieszkasz w pobli�u? - Mniej wi�cej dwadzie�cia przecznic st�d. By�am na kolacji tu� za rogiem, ale pok��ci�am si� z ch�opakiem i wysz�am, �eby z�apa� taks�wk�. - Kiedy pada, nie spos�b nic z�apa�. Pozw�l, �e obejrz� ci twarz. Podprowadzi�a dziewczyn� do o�wietlonego wej�cia do zau�ka. - Przyda�oby ci si� chyba kilka szw�w. Dwie przecznice st�d w t� stron� jest Szpital Naj�wi�tszej Marii Panny. - Wskaza�a kierunek. - Zg�o� si� na ostry dy�ur. Powiedz, �e mia�a� wypadek. - Uwierz� mi? - Mniejsza o to. To ju� twoja sprawa. - Kobieta wzruszy�a ramionami. - Chyba �e wolisz zg�osi� si� na policj�. - Uchowaj Bo�e! - wykrzykn�a dziewczyna. - Za nic w �wiecie. Kobieta wysz�a z zau�ka, podnios�a z ziemi parasol, wr�czy�a dziewczynie. - No, to id� ju�, moja droga, i nie ogl�daj si�. Nic si� tu nie wydarzy�o. - Cofn�a si� i podnios�a z ziemi torb� dziewczyny. - I nie zapomnij torebki. Dziewczyna si�gn�a po ni�. - Pani te� nie zapomn�. - Szczerze m�wi�c, wola�abym, �eby� zapomnia�a. Dziewczyna zdoby�a si� na s�aby u�miech. - Jasne, rozumiem. Odwr�ci�a si� i ruszy�a �wawo przed siebie. Kobieta odprowadzi�a j� wzrokiem, obejrza�a dziur� po kuli w kapeluszu, w�o�y�a go, po czym rozpostar�a parasol i ruszy�a w przeciwnym kierunku. DWIE przecznice dalej sta� zaparkowany Lincoln. Kiedy nadesz�a, szofer - ros�y Murzyn w szarym uniformie - czeka� na ni� przy samochodzie. - Wszystko w porz�dku? - spyta�. - No przecie� jestem, prawda? Usiad�a z przodu, na miejscu pasa�era. Kierowca zamkn�� drzwi, wsiad� z drugiej strony, zaj�� miejsce za kierownic�. Kobieta zapi�a pas i postuka�a go w rami�. - Wi�c gdzie trzymasz t� swoj� piersi�wk�, Hedley? Szofer wyj�� srebrn� piersi�wk� ze schowka, odkr�ci� korek i poda� j� kobiecie. Poci�gn�a �yk whisky, potem drugi. - Co� wspania�ego. Nast�pnie otworzy�a srebrn� papiero�nic�, wyci�gn�a papierosa, zapali�a samochodow� zapalniczk�, po czym wypu�ci�a d�ug� smug� dymu. - Nie powinna pani pali�, bo to pani szkodzi. - Czy to wa�ne? - Prosz� tak nie m�wi�. - Wyra�nie by� zdenerwowany. - Za�atwi�a pani tego �otra? - Cohana? Nie, co� mi przeszkodzi�o. Wracajmy do Plaza, po drodze ci opowiem. Ju� w po�owie drogi zako�czy�a relacj�. Szofer wys�ucha� opowie�ci ze zgroz�. - Co te� pani przychodzi do g�owy? Chce pani teraz uprz�tn�� ca�y �wiat? - A co? Wola�by�, �ebym si� przygl�da�a z za�o�onymi r�kami, jak te dwa zwierzaki gwa�c� dziewczyn� i podrzynaj� jej gard�o? - No dobrze, ju� dobrze - zmitygowa� si�. - A senator Cohan? - Jutro polecimy do Londynu. Ma si� tam zjawi� za kilka dni niby to w sprawach kampanii prezydenckiej. Wtedy go dopadn�. - A co potem? Kiedy to si� sko�czy? - mrukn�� Hedley. - To wszystko dzieje si� jak w jakim� nierealnym �wiecie. Zatrzyma� si� przed hotelem Plaza. Kobieta u�miechn�a si�. - Wiem, Hedley, masz ze mn� skaranie boskie, ale co ja bym bez ciebie zrobi�a? No to do jutra. Przy wej�ciu czeka� nocny portier. - Witam, lady Helen! - przywita� j�. - Mi�o pani� widzie�. Ju� s�ysza�em, �e pani przyjecha�a. - Ciebie te� mi�o, George. Jak tam twoja c�reczka? - Znakomicie, dzi�kuj�, znakomicie. - Rano wracam do Londynu. Ale nied�ugo zn�w si� zobaczymy. - Dobranoc, lady Helen. Wesz�a do �rodka, a m�czyzna czekaj�cy na taks�wk� spyta�: - Co to za kobieta? - To lady Helen Lang. Przyje�d�a tu od lat. - Lady? Jako� nie s�ysz� u niej brytyjskiego akcentu. - Bo pochodzi z Bostonu. Przed laty wysz�a za m�� za angielskiego lorda. Podobno ma miliony. - Co� takiego. Ale naprawd� robi wra�enie. - O, z ca�� pewno�ci�. To najsympatyczniejsza osoba, jak� znam. Rozdzia� pierwszy URODZONA W Bostonie w 1933 roku w jednej z najbogatszych tamtejszych rodzin, Helen Darcy by�a jedynaczk�. Matka zmar�a przy jej urodzeniu, lecz na szcz�cie ojciec, mimo sporego zaanga�owania w interesy, po�wi�ca� jej du�o uwagi. W dzieci�stwie chodzi�a do najlepszych szk�, potem do presti�owego Vassar College w Nowym Jorku, gdzie odkry�a w sobie smyka�k� do nauki j�zyk�w obcych, a wreszcie do St Hugh's College w Oxfordzie. Wielu wsp�pracownik�w ojca w Londynie na wyprz�dki stara�o si� jej zapewni� rozrywki, tote� wkr�tce sta�a si� osob� popularn� w towarzystwie. W wieku dwudziestu jeden lat pozna�a sir Rogera Langa, baroneta, niegdy� podpu�kownika Gwardii Szkockiej, a p�niej prezesa banku handlowego maj�cego bliskie powi�zania z jej ojcem. Natychmiast si� w nim zakocha�a, i to z wzajemno�ci�. Zwi�zek mia� wszak�e jedn� skaz�. Dzieli�a ich spora r�nica wieku - pi�tna�cie lat - w tamtych czasach w jej odczuciu nie do pokonania. Wr�ci�a zatem do Ameryki, nie wiedz�c, co pocz��. Kr�ci�o si� wok� mniej mn�stwo m�odych ludzi, ale �aden jej nie odpowiada�, bo nie mog�a sobie wybi� z g�owy Rogera Langa, z kt�rym zreszt� pozostawa�a w kontakcie. Wreszcie w kt�r�� sobot� w rodzinnej rezydencji letniej na Cape Cod powiedzia�a ojcu przy �niadaniu: - Wiesz, tato, chyba si� przeprowadz� do Anglii... i tam wezm� �lub. Odchyli� si� w krze�le i u�miechn��. - A czy Roger Lang o tym wie? - Niech ci� licho! Wiedzia�e�! - Odk�d wr�ci�a� z Oxfordu, wci�� czekam, kiedy si� wreszcie opami�tasz. - No wi�c odpowied� brzmi... nie wie. - W takim razie le� do Londynu i mu to powiedz. Po czym wr�ci� do lektury "New York Timesa". I TAK si� zacz�o nowe �ycie Helen Darcy, obecnie lady Helen Lang, na przemian w ich domu w Mayfair przy South Audley Street oraz w posiad�o�ci wiejskiej w nadmorski...
kubolina12310