Higgins Jack - Sean Dillon 11 - Bez przebaczenia.pdf

(552 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
J ACK H IGGINS
B EZ PRZEBACZENIA
C YKL : S EAN D ILLON TOM 11
Z ANGIELSKIEGO PRZEŁOŻYŁ
K RZYSZTOF S OKOŁOWSKI
Tytuł oryginału: BAD COMPANY
Rankiem 26 kwietnia 1945 roku dwa junkersy 52S, transportujące amunicję czołgową,
zdołały wylądować w centrum oblężonego Berlina, na prowizorycznym pasie startowym,
będącym w istocie uporządkowanym kawałkiem ulicy. Rosyjska artyleria niestrudzenie
ostrzeliwała miasto. Tylko kilka dni dzieliło Trzecią Rzeszę od upadku, a Hitlera od samobójczej
śmierci.
Junkersy nie były jedynymi samolotami, lądującymi pod koniec wojny na ulicach stolicy
Trzeciej Rzeszy. Tego samego dnia fieseler storchem przyleciał do Berlina generał Luftwaffe
Ritter von Greim w towarzystwie asa niemieckiego lotnictwa, Hannah Reitsch. Podczas lotu
odniósł poważną ranę i to Reitsch wylądowała na Alei Wschód-Zachód, w pobliżu Bramy
Brandenburskiej. Von Greim otrzymał awans do stopnia marszałka polowego. Berlin opuścił
następnego dnia w arado, pilotowanym oczywiście przez Reitsch.
Istnieje wiele fascynujących opowieści o lekkich samolotach, które w tych dniach
opuściły Berlin, startując z jego ulic. Mówi się, że tą właśnie drogą najpotężniejszy po Hitlerze
władca Trzeciej Rzeszy, Martin Bormann, uciekł do Norwegii, a stamtąd, na pokładzie łodzi
podwodnej, do Ameryki Południowej.
Oto jedna z tych opowieści. Jej bohaterem jest Sturmbahnfiihrer SS, baron Max von
Berger, którego fieseler storch wystartować miał z Alei Wschód-Zachód wkrótce po zawarciu
przez Hitlera małżeństwa z Ewą Braun. Baron zabierał ze sobą najtrwalszą część dziedzictwa
Hitlera.
DAUNCEY VILLAGE
WEST SUSSEX
2002
Podczas pogrzebu hrabiny Loch Dhu, Kate Rashid, padał deszcz. Zalewał Dauncey
Village niczym wodospad, sprawiając, że ludzie biegli, szukając schronienia w kościele.
Zgromadzili się tam wszyscy wielcy, wszyscy prawi, pragnący pożegnać hrabinę. Ich samochody
zablokowały główną ulicę miasteczka.
Zaledwie przed chwilą pojawił się na niej daimler generała Charlesa Fergusona. Generał
siedział na tylnym siedzeniu obok Seana Dillona. Dillon wyciągnął z kieszeni płaszcza
piersiówkę z whisky Bushmills, napił się, zapalił papierosa.
- Wchodzimy?
- Nie - odparł Ferguson.
- W takim razie... po co przyjechaliśmy?
- Bo jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, Dillon. Inie jest to w końcu zwykły pogrzeb, lecz
bardzo poważne wydarzenie. Najbogatsza kobieta świata zginęła w wypadku lotniczym u
wybrzeży Anglii, za sterami własnego samolotu, a jej kuzyn Rupert zniknął w tajemniczych
okolicznościach. - Generał rozparł się wygodnie. - Niczego nie trzeba poprawiać, gotowy
scenariusz dla telewizji.
Dillon znów łyknął z piersiówki.
- Mówiłem to już i powtórzę jeszcze raz: jesteś zimnokrwistym sukinsynem, generale.
- Naprawdę? A ja sądziłem, że określasz tak sam siebie.
- Niech będzie. Ale powtarzam pytanie: jeśli nie wchodzimy do środka, to co tu robimy?
- Cierpliwości, Dillon. Czekam na kogoś.
- Ciekawe na kogo.
- No... powiedzmy, że na twojego dobrego przyjaciela. Na początek powinno wystarczyć.
O, właśnie przyjechał!
Za ich samochodem zatrzymał się mercedes. Na tylne siedzenie daimlera wskoczył Blake
Johnson.
- Miło pana widzieć, generale. I ciebie, mój dobry irlandzki przyjacielu - dodał, ściskając
dłoń Dillona.
- A ty skąd się tu wziąłeś, do diabła? - zdumiał się Dillon.
- Jak to skąd? Z Białego Domu, oczywiście.
Blake miał nieco ponad pięćdziesiąt lat, nawet nie zaczął siwieć i zachował formę byłego
żołnierza piechoty morskiej. Pełnił funkcję dyrektora Wydziału Koordynacji Białego Domu, choć
ci, którzy o tym wiedzieli - a nie było ich wielu - nazywali jego wydział Piwnicą. W
rzeczywistości była to grupa likwidacyjna, podlegająca bezpośrednio prezydentowi, całkowicie
niezależna od CIA, FBI, tajnych służb i wszystkich innych organizacji rządowych.
- No dobrze, ale po co przyjechałeś? - pytał zaciekawiony Dillon.
Ferguson go zignorował.
- Czy to prawda, co mówią o baronie?
- Prawda, prawda. Właśnie ją potwierdzono. Prezydent natychmiast kazał mi
skontaktować się z panem, generale. Więc jestem.
- Co to za tajemniczy baron? Ma nazwisko? Adres? - niecierpliwił się Dillon.
- Zaraz się pan dowie - zapewnił spokojnie Ferguson.
Przed kościelną bramę zajechał rolls-royce. Wysiadł z niego szofer w uniformie, otworzył
najpierw parasol, potem tylne drzwi. Pojawił się młody człowiek w trenczu zarzuconym na
ramiona, obszedł samochód i zatrzymał się przy drzwiach z przeciwnej strony. Stał przy nich, nie
zwracając uwagi na to, że w jednej chwili przemókł do suchej nitki.
Z samochodu wysiadł starzec w skórzanym płaszczu, filcowym kapeluszu, z laską ze
srebrną gałką w ręku. Młody człowiek osłonił go parasolem, wziął pod ramię i obaj poszli do
kościoła.
- Oto on - powiedział Blake.
- Jaki on? - spytał Dillon.
- Baron Max von Berger - odparł Ferguson. - I, co właśnie potwierdził Blake, nikt inny,
tylko tajemniczy cichy wspólnik Kate Rashid.
- Rashid? - zdumiał się Dillon. - Zaraz, zaraz, chwileczkę. Ten Berger od Berger
International?
- Owszem.
- On jest wart miliardy!
- Dokładnie.
- I przejął kontrolę nad Rashid Investments?
- Niestety.
- No, no... - Dillon oniemiał, ale nie na długo. - To rzeczywiście problem - dokończył.
Wielkie krople deszczu waliły w dach, z kościoła dobiegały dźwięki muzyki organowej.
- Dlaczego na pogrzebach zawsze leje? - westchnął Blake.
- Wszystko przez Hollywood - prychnął Dillon. - Na filmowych pogrzebach musi padać,
a życie imituje sztukę. A ten twardziel to kto?
- Ten, który na niego czekał? Ciekawe, że użyłeś akurat tego słowa.
- To przez jego złamany nos. Dobrze, że nie widziałem resztek faceta, który tak mu
dokuczył.
Do rozmowy włączył się Ferguson.
- Nazywa się Marco Rossi. Ukończył ekonomię i zarządzanie na Yale, po studiach
poszedł do włoskiego lotnictwa. W Bośni pilotował tornado. Macie ze sobą wiele wspólnego,
Dillon. Został zestrzelony i za frontem, w Serbii, przeżył kilka interesujących chwil. Serbowie
nie należą do najrozsądniejszych ludzi na świecie, ale o tym sam wiesz najlepiej. Jego matka
pracowała dla barona. Urodził się w Palermo i tak jak jej wuj, niejaki Tino Rossi, miał związki z
mafią. Nie byle jakie związki.
- A co teraz porabia nasz młody Marco? - spytał Dillon.
Odpowiedział mu Blake.
- Ma szerokie zainteresowania, ale przede wszystkim przejmuje kontrolę nad ochroną
operacji Rashid Investments na całym świecie. Nie daj się zwieść, Sean, on jest naprawdę dobry.
Nie warto wchodzić mu w drogę... nawet na chodniku. - Blake wzruszył ramionami. - Kilka razy
spotkałem się z nim w Waszyngtonie. Towarzysko. Jest uroczy, wyrafinowany, kobiety za nim
szaleją.
- Dopóki ktoś krzywo na niego nie spojrzy. W Bośni, za linią frontu, zabił czterech ludzi.
W każdym razie o czterech wiemy. W kieszeni nosi kościaną figurkę Matki Boskiej. Kiedy
przyciśnie się guzik, wyskakuje z niej ostrze i podrzyna ci gardło. - Ferguson skrzywił twarz w
grymasie, który mógł uchodzić za uśmiech. - Ty, Dillon, łatwo byś się z nim dogadał.
- Skoro przejmuje całość ochrony operacji Rashid Investments, będzie miał pełny dostęp
do komputerów i do tego, co na nas mają.
- No właśnie. - Tym razem Ferguson się nie uśmiechnął. - Dowie się, że zastrzeliłeś
trzech braci Kate, że raczej nieuprzejmie wtrąciłeś się w ich interesy naftowe w Hazarze. Nie
spodziewam się też, by uznał za przypadek fakt, iż nieodżałowanej pamięci Kate zanurkowała w
morze za sterami black eagle’a, a niemal jednocześnie jej kuzynek zdematerializował się w dość
tajemniczych okolicznościach.
- Pańskim zdaniem pójdzie naszym tropem?
- Oczywiście, Dillon. Zrobi to, co ty byś zrobił na jego miejscu. - Ferguson wyjął z teczki
dużą kopertę. - Powinieneś to sobie przeczytać. Bardzo dokładnie. Zwłaszcza kawałki o tym,
czego to von Berger nie robił w czasie drugiej wojny światowej. Zapewniam cię, że to
pasjonująca lektura. - Rozparł się wygodnie w siedzeniu. - Wiesz, Dillon, jestem pewien, że nie
będziesz się nudził.
BERLIN
BUNKIER HITLERA
30 kwietnia 1945
Jeśli na ziemi istnieje piekło, to piekłem tym był Berlin. Miasto zmieniło się w jedno
wielkie krematorium, nad którym unosiły się płomienie i gęste chmury dymu. Czekała je zagłada,
wszyscy o tym wiedzieli. Rosjanie już opanowali wschodnie dzielnice.
Ludzie uciekali. Byli wygnańcami z własnego miasta. Zabierali ze sobą tylko to, co byli
w stanie unieść, nędzne resztki majątku, a w duszy wszyscy żywili rozpaczliwą nadzieję, że
jakimś cudem uda się im przedostać na zachód i wpaść w objęcia nadchodzącej armii
amerykańskiej.
Patrole SS zatrzymywały wszystkich noszących mundur. Brak przepustki lub jakiegoś
rozkazu skutkował natychmiastową egzekucją. Artyleria rosyjska strzelała bezustannie, pociski
padały w miejsca najzupełniej przypadkowe. Gdziekolwiek uderzyły, ludzie krzyczeli i
rozbiegali się w panice.
Sturmbahnfuhrer baron Max von Berger siedział na przednim siedzeniu kubelwagena,
niemieckiego odpowiednika dżipa. Samochód prowadził kapral SS, z tyłu miejsce zajął sierżant,
zaciskający dłonie na pistolecie maszynowym MP40 Schmeisser. Na Wilhelmstrasse, w pobliżu
Kancelarii Rzeszy, dostrzegli patrol trzech esesmanów i dwóch klęczących na chodniku
mężczyzn w cywilnych ubraniach; ofiary czekające na rozstrzelanie.
- Zatrzymaj się - rozkazał kierowcy von Berger głosem dowodzącym, że umie wydawać
rozkazy. - Jakim prawem to robicie! - krzyknął.
Esesmani zamarli. Dowódca patrolu, sierżant, miał brutalną, niedogoloną twarz. Spojrzał
na Bergera, dostrzegł skórzaną kurtkę i dziecinne rysy, ale nie zauważył Krzyża Rycerskiego z
Liśćmi Dębowymi i Mieczami pod kołnierzem.
- A kim ty, kurwa, jesteś, synku?
- Sturmbahnfuhrer von Berger.
Od całego patrolu potężnie jechało koniakiem.
- W twoim wieku, synku? Ile ty masz lat? Dziewiętnaście? Założę się, że ukradliście te
mundurki, ty i twoi kumple. - Wymierzył do nich ze schmeissera. - Chcę zobaczyć wasze
dokumenty.
- Och, to przecież żaden problem.
Z tymi słowami Max von Berger wyszarpnął z prawej kieszeni kurtki lugera i zabił
esesmana strzałem między oczy. Sierżant z tylnego siedzenia załatwił pozostałych dwóch, nim w
ogóle spróbowali ucieczki.
Skazańcy, oczekujący śmierci, wstali z klęczek, drżąc na całym ciele. Berger
niecierpliwie machnął ręką.
- Uciekajcie - rzucił, a do kierowcy powiedział: - Jedziemy.
Z Wilhelmstrasse kubelwagen skręcił w Vosstrasse. Podjechał do Kancelarii Rzeszy. Jak
wszystkie inne budynki w Berlinie, ten także został zbombardowany i zrujnowany. Dawno temu
przestał funkcjonować jako kwatera główna czegokolwiek, ale pod trzydziestoma metrami
betonu znajdował się ostatni punkt dowodzenia Adolfa Hitlera: bunkier Fuhrera. Ten całkowicie
samowystarczalny, podziemny wszechświat dysponował własnym zasilaniem elektrycznym,
własną świeżą wodą, własną ogromną kuchnią. Ba, mógł się nawet kontaktować z wielkim
światem, a to dzięki działającym ciągle telefonom i łączności radiowej. Zamieszkiwali go ludzie
pokroju Bormanna czy Ribbentropa oraz całe mnóstwo generałów, broniących się, jak który
potrafił, przed straszną rzeczywistością: trzydzieści metrów nad ich głowami Trzecia Rzesza
obracała się właśnie w proch i pył.
Rampa zjazdowa została zniszczona dawno temu, ale z boku zostało wystarczająco dużo
miejsca, by zaparkować kubelwagena. Sierżant wysiadł z samochodu i otworzył drzwiczki von
Bergerowi.
- Szybko pan myśli, panie baronie - powiedział z uśmiechem.
- To był odruch, Karl, tylko odruch. Mamy za sobą bardzo długą wojnę. Ty też nieźle
sobie poradziłeś.
Wysiadł, sięgnął po teczkę, podszedł do strzegących wejścia dwóch esesmanów. Obaj
natychmiast stanęli na baczność.
- Panie Sturmbahnfiihrerze...
- Niech któryś z was odniesie to adiutantowi generała majora Mohnke. To raport o stanie
gotowości bojowej Drugiej Brygady przed ostateczną bitwą. - Jeden z esesmanów wziął teczkę,
wykonał idealny w tył zwrot i odszedł. Baron spojrzał na drugiego i klepnął go po ramieniu. -
Przynieś mi coś do picia. W zeszłym roku dostałem postrzał w biodro i są dni, kiedy rana boli jak
cholera. Będę w ogrodzie.
Esesman, młody chłopak, pobiegł wypełnić rozkaz. Baron przywołał sierżanta. Razem
poszli do wspaniałego niegdyś, a dziś zrujnowanego jak wszystko ogrodu: przewrócone drzewa,
leje po pociskach. Było to miejsce przeraźliwie smutne, zwłaszcza dla tych, którzy pamiętali, jak
kiedyś wyglądało, lecz tu ciągle jeszcze zapominało się o grozie artyleryjskiego ostrzału. Huk
Zgłoś jeśli naruszono regulamin