161. Guccione Leslie Davis - Derek.pdf

(469 KB) Pobierz
297656757 UNPDF
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Teah Brewster w pożegnalnym geście uniosła kubek z kawą. Na niebie stadko kanadyjskich gęsi
zatoczyło krąg nad stocznią. Pomachały ciemnymi skrzydłami i z krzykiem ruszyły z Cape Cod
w stronę Massachusetts.
- Przyjemnej podróży - zawołała . .:.. Central Park to taka wielka zielona plama, którą
zobaczycie, lecąc nad Manhattanem.
Westchnęła, wspominając Nowy Jork: park, mieszkanie przy Upper West Side, wynajęte teraz
studentce od Julliarda, a nawet krajobraz pełen szkła i stali, widziany z jej gabinetu przy Wall
Street.
Za nią, w hangarze z falistej blachy, John Kempski, pomocnik mechanika, po dwudziestu
minutach dyskusji wreszcie uruchomił wiertarkę. Ustąpił, mruknąwszy:
- To pewne, pani nie jest taka jak stary.
- Niewielu jest takich ludzi - odparła tylko, zostawiając go samego z narzędziami.
Wystarczył miesiąc, by zatęskniła za gwarem miejskich ulic i rzeczowymi rozmowami, w czasie
których współpracownicy szanowali jej opinię.
Miała już dość tego, że jej się przyglądają, dość tego, że musiała bronić swej pozycji, dość tego,
że była tutaj, gdy chciała być tam. A najgorsze, czego nikomu by nie wyznała, było to, że dzień
po dniu setki drobiazgów przypominały jej, jak bardzo tęskniła za starą stocznią.
Bud wymarzył sobie dla córek przyszłość, która sięgała dalej niż ogrodzenie i mokradła. Mimo to
Stocznia Brewstera była źródłem poczucia bezpieczeństwa i rozwoju wcale niemałego talentu, o
którym wiedziała, że go posiada.
Spojrzała ponad kubkiem na słoną wodę, na klatki na homary ułożone w chwiejne stosy i na
Grega Delano, stoczniową złotą rączkę, który właśnie wózkiem widłowym przewoził poznaczone
leża łódek. Zmarszczyła nos, czując ostry, znajomy zapach błota, ryb i paliwa, który taki zamęt
wywołał w jej głowie. Nie do takich rzeczy Bud Brewster wychowywał swoje córki. O nie.
Żadna z córek Brewstera nie musiała wracać do stoczni i żadna tego nie planowała, zwłaszcza
Teah. Teresa "Teah" Brewster, podobnie jak jej siostry, została wychowana dla lepszego życia,
które miało jej zapewnić wykształcenie, godziwe dochody i rozsądne małżeństwo. Dziewczęta
Brewsterów były chowane do życia, które większość mieszkańców Skerrystead przyjmowała
jako naturalne.
Dni walki o to lepsze życie miała już za sobą. Z trzech sióstr tylko ona o własnych siłach
osiągnęła sukces, choć jak i tamte chętnie opuściła stocznię, zresztą z błogosławieństwem Buda.
A jednak była tu znowu, zamieniwszy jedwabne bluzki i szyte na miarę kostiumy na dżinsy i
flanelowe koszule. Musnęła świeżo przycięte włosy, ostatnią z ofiar poniesionych dla
Skerrystead.
Podmuch wiatru dzwonił blachami hangarów, porywał piasek i ziemię, tworząc niewielkie trąby
powietrzne, sunące po bruku stoczni. Za dobrych czasów ten plac pełen był eleganckich jolów,
keczów, slupów, łodzi wszelkiego rodzaju. Wyciągano je z wody i opuszczano na leża na czas
martwego sezonu, który przy Cape Cod trwał od jesieni do wiosny.
Jednak teraz czasy były ciężkie. Wszyscy zaciskali pasa, od Bostonu do Nowego Jorku i
Chicago. Wielu mieszkańców Skerrystead musiało zrezygnować z jachtów ze względu na koszty
holowania, hangarowania i serwisu. Niektóre rodziny w ogóle opuściły Skerrystead. Lista
klientów stoczni Buda Brewstera zmniejszyła się o połowę. Dwudziestoośmioletnia Teah nie
mogła trafić na gorszy okres.
Drgnęła i ruszyła do biura, po drodze popijając kawę i wspominając dawne czasy. Dziś miała
zamiar skończyć remanent. Mimo swego jankeskiego uporu Bud Brewster ustąpił jej naleganiom
i zgodził się skomputeryzować firmę. A przecież starała się jedynie ułatwić mu życie.
- Gdybym mogła przewidzieć - mruknęła, idąc przez wysypany żwirem dziedziniec.
Główny budynek, gdzie mieściło się biuro, niewielki skład i magazyn, był budowlą typową dla
Skerrystead: ściany z desek, drewniany ganek, a po obu stronach wejścia duże okna
poprzedzielane kamiennymi słupkami. "Stocznia Brewstera, Właściciel Ethan Brewster" wciąż
głosiła tablica na froncie.
Stanęła na ganku i obejrzała się, słysząc warkot silnika. Opływowy, ciemnozielony, sportowy
samochód podskoczył na nierównym podjeździe, zarzucił na piasku i zahamował tuż przed
wejściem. Jasnowłosy mężczyzna otworzył drzwi i wysiadł z kubkiem w ręku. Ruchem biodra
zatrzasnął drzwiczki, jednocześnie wypił zawartość kubka i wrzucił go do wozu.
Teah znieruchomiała. Rozpoznała język ciała, nim rozpoznała twarz mężczyzny. Młodzieńcze
kołysanie bioder przeszło w pewny krok. Minione lata nie przerzedziły ani nie przyciemniły jego
włosów: wciąż miały kolor słomy. Lecz szczupła sylwetka zmężniała nieco. Był elegancko
ubrany. A pamiętała go w przedziwnych dżinsach i szortach, koszulkach polo albo w
wiatrówkach. Miał świetne nogi i reputację, którą dziewczęta komentowały ściszonym głosem.
,Serce zabiło Teah szybciej. Chciałaby znów być nastolatką z Skerrystead.
Teah miała słabość do panów w koszulach w prążki i skórzanych półbutach, najlepiej
wypolerowanych do połysku. Mężczyzna, który szedł w jej stronę, był niezwykle przystojny;
ubrany w niebieską, zamszową koszulę, sweter z surowej wełny i stare spodnie khaki przykuwał
jej uwagę. Jej reakcja była równie nieoczekiwana, jak nagły krzyk odlatujących gęsi. W umyśle
Teah rozległ się ostrzegawczy dzwonek.
Derek Tate przeczesał palcami włosy, by odgarnąć je z oczu. Zapomniał już, jak dmucha wiatr
między hangarami. W tej chwili uderzał go prosto w plecy, popychając w stronę kobiety na
ganku. Zresztą nie potrzebował zachęty.
Było w niej coś niepokojąco znajomego. Obserwował ją dość długo, by uznać, że jej nie
rozpoznaje, a jednak coś zwracało jego uwagę. Nie tylko fakt, że kobiety w stoczniach były
rzadkością. Ta przyglądała mu się, a jej spojrzenie raczej nie wyrażało aprobaty. Poczuł dreszcz
na karku. Wyprostowała się, gdy podszedł. Była prawie tak wysoka jak on, a figurą przynosiła
chlubę swej matce. Jednak w jej pozie nie było arogancji czy zakłopotania. Stała rozluźniona na
ganku i ani nie wchodziła do środka, ani nie próbowała zejść po schodach.
Wszystko w niej było świeże. Kiedy ostatni raz widział kogoś w zupełnie nowych, jeszcze
sztywnych, niebieskich dżinsach? Miała na sobie kraciastą, flanelową koszulę w kolorze
czerwieni tak głębokiej jak rumieniec na policzkach i tak nową, że zmarszczki po złożeniu wciąż
jeszcze biegły od szwów na ramionach przez piersi aż do pasa. Musiał walczyć z pokusą, by
zbytnio nie wpatrywać się w te zagięcia.
Zamiast tego spojrzał na jej twarz. Pochlebiał sobie, że rumieniec na jej policzkach wywołało
jego przybycie, a nie chłodny jesienny wiatr.
Ciemne włosy okalały jej twarz. Bryza rozwichrzyła loki i kobieta zdecydowanym ruchem
odsunęła je z czoła. Gdyby dzieliła ich większa odległość, Derek przypatrywałby się jej dłużej.
Rozkoszowałby się swoją fizyczną reakcją. Dzień zapowiadał się całkiem nieźle.
Pochwycił jej wzrok. Mierzyła go dyskretnym spojrzeniem. Czyżby się za bardzo na nią gapił?
- Dzień dobry - powiedziała.
- Dzień dobry.
Poprzez ostry, słony zapach odpływu pochwycił delikatną woń czegoś przyjemniejszego. Woda
toaletowa? Lakier do włosów? Przepuściła go w drzwiach.
Sklep w Stoczni Brewstera przywołał falę wspomnień i Derek stał nieruch om o, by się nimi
nasycić . Wędki, kamizelki ratunkowe, mapy pływów, krzesła pokładowe, odbijacze ... W
oszklonych szafkach leżało dość żeglarskich drobiazgów, by zatopić każdy z joli ojca. Wszystko
pachniało pokostem, wiatrem, czasem. Podłoga osiadała tam, gdzie sosnowe deski były niema i
ze szczętem wytarte. Derek rozpoznał człowieka za ladą.
- W czym mogę pomóc?
Kobiecy głos tuż przy jego uchu wzbudził dreszcz.
Głęboki ton zaskoczył go tak samo, jak jej obecność. Odwrócił się. Stała przed nim, popijając
kawę. Miała niesamowite oczy, ciemne, otwarte szeroko i zaciekawione. Rozbawione! Tak, dzień
zdecydowanie zapowiadał się całkiem nieźle.
- To zadziwiające, jak mało zmieniło się to miejsce przez lata.
- Proszę się rozejrzeć. - Odsunęła się.
- Szczerze mówiąc, przyszedłem zobaczyć się z Budem Brewsterem. Jest na zapleczu? .
- Nie. T o jedyne, co się zmieniło. Bud zmarł ostatniego lata. Jeżeli go szukasz, to powinieneś się
zobaczyć właśnie ze mną. - Wyciągnęła rękę. - Jestem Teah Brewster.
- Teah? Kiwnęła głową.
- Co mogę dla ciebie zrobić? Ujął jej dłoń, ciepłą jak głos. - Jestem Derek Tate.
Uśmiechnęła się, jakby znała jakiś sekret, którąś z jego tajemnic.
- Tak, wiem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Teah uścisnęła mu dłoń.
- Spotkaliśmy się kiedyś? - Derek zmarszczył brwi.
- Zderzyliśmy się byłoby odpowiedniejszym określeniem. W przeszłości.
- Córka Buda Brewstera. Proste włosy prawie do pasa?
- To była Molly.
- Miałaś poobijaną, starą furgonetkę?
- Dana miała samochód.
- Bardzo mi przykro. Jestem naprawdę zakłopotany. - Pstryknął palcami. - Teah. Oczywiście.
Jesteś tym dzieciakiem, który nakładał pokost.
- To była moja specjalność. Mahoń, tek ...
- Stąd to przezwisko?
- Tak. Pracowałam tu w weekendy i podczas wakacji.
- Czy kiedyś w sierpniu nie potrąciłem cię na Bay Road, jak jeździłaś na deskorolce? - pogroził
jej palcem. - Złamałaś nadgarstek.
- Zwichnęłam. I .było to na Harbor Street. Zaśmiał się, spoglądając na jej dłoń.
- Chyba ręka już się zagoiła?
- Bez problemów, jakieś czternaście lat temu.
Ciepło jego dotyku podziałało tak, jakby wciąż była zakochaną nastolatką. Weszła do biura.
- Chciałeś się widzieć z tatą w sprawie służbowej? - Tak. Przykro mi, że zmarł. Nic o tym nie
wiedziałem. Nie było mnie w Skerrystead przez jakiś czas.
- Dziękuję· Straciliśmy go nagle w sierpniu. - Przerwała, czując ucisk w gardle.
Dotarli na zaplecze, gdzie na staroświeckim, dębowym biurku Brewstera 'leżały stosy
rachunków, korespondencji i katalogów sprzętu żeglarskiego. Tuż obok; na stoliku, stał komputer
i brzęczała drukarka, wypluwając perforowany papier.
- Niech mnie licho porwie. Bud się skomputeryzował?
- Teah Brewster się skomputeryzowała.
- Inwentaryzacja? - Derek podniósł papier z drukarki.
Patrzyła, jak papierowa wstęga przesuwa się w jego ręku.
- Aż po ostatnią mapę pływu i pędzel.
- To twój pomysł?
- Wymusiłam to na ojcu parę lat temu. Ale nie wykorzystał w pełni tego systemu.
Derek uniósł brwi.
- A więc to twoje dzieło.
- Aha.
- Pamiętam Buda Brewstera jako wspaniałego faceta. Znał łodzie jak własną kieszeń. - Derek
spojrzał na komputer.
- To prawda.
Obojętne rozmowy, przyjemne pogaduszki. Teah wypiła łyk kawy, usiłując ocenić własną
reakcję. Ucisk w żołądku i przyspieszone bicie serca nie należały do jej typowych zachowań.
- Ty utrzymujesz tę twierdzę? - Spoglądał na nią o sekundę za długo j poczuła się niepewnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin