090. Graham Heather - Wielki błękit.pdf

(696 KB) Pobierz
7013730 UNPDF
HEATHER GRAHAM
Wielki
błękit
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Hej, kapitanie! Chodź szybko i popatrz, co złapa­
liśmy!
Roc Trellyn energicznie przeszedł przez pokład
„Crystal Lee"; był boso i na wyszorowanych do czysta
deskach nie było słychać jego kroków. Znajdowali się
gdzieś pomiędzy Florydą a Bahamami, a ponieważ
żeglowali przy wyjątkowo pięknej pogodzie, za cały
strój wystarczyły mu mocno sprane dżinsy obcięte na
szorty. Jak przystało na człowieka, który większość
życia spędza na morzu, młody kapitan miał skórę
spaloną słońcem; nawet czarne włosy na jego torsie
spłowiały na końcach.
Wysoki, szczupły i dobrze zbudowany był świetnym
6
WIELKI BŁĘKIT
pływakiem, nurkiem i żeglarzem. Kto raz go zobaczył,
zapamiętywał go na długo, gdyż nieczęsto widywało
się równie przystojnych mężczyzn. Szczęściem dla
niego ciągły kontakt ze słońcem, wiatrem i morską
wodą sprawił, że jego harmonijne rysy nabrały męskiej
szorstkości; nikt nie nazwałby go uderzająco pięknym,
ale na pewno wyjątkowo interesującym mężczyzną.
Roc Trellyn miał wydatne kości policzkowe, klasy­
cznie prosty nos i pełne, zmysłowe usta. Jednak uwagę
obserwatora natychmiast przykuwały jego oczy, bo­
wiem ich chłodny błękit kontrastował z kolorem
włosów i ciemną opalenizną.
- Kapitanie! - Wołanie rozległo się znowu, mimo iż
dotarł już na dziób, gdzie piętrzyły się sieci pełne ryb.
Tym, który tak niecierpliwie go nawoływał, był
Bruce Willowby, jego prawa ręka podczas tej oraz
innych wypraw, prywatnie zaś najbliższy przyjaciel.
Prawdę powiedziawszy, cała niewielka załoga kutra
była ze sobą zaprzyjaźniona. Roc poznał Bruce'a
podczas studiów na wydziale biologii morskiej Uni­
wersytetu Miami. Od tamtej pory wspólnie rzucali
swój los na wiatr. Przyjaciele na morzu i na lądzie, pod
względem fizycznym różnili się jak negatyw i pozy­
tyw. Bruce, wysoki i postawny jak Roc, był jasnym
blondynem o brązowych migdałowych oczach.
Okrzyki Bruce'a zwabiły nie tylko Roca, lecz także
resztę załogi. Rzucili swoje zajęcia i przybiegli na
dziób. Byli wszyscy: Connie, rodzona siostra Bruce'a,
piękna platynowa blondynka, doskonała kucharka i je­
szcze lepszy nurek; Peter Castro, półkrwi Kubańczyk,
Heather Graham
7
półkrwi Amerykanin o irlandzkich korzeniach, drobny
żylasty brunet, prawdziwy wirtuoz sonaru; Joe i Mari­
na Tobago, małżeństwo z Bahamów, najlepsi pływacy
i nurkowie, jakich Roc w życiu spotkał. Gdy wieczora­
mi nie było nic innego do roboty, lubił ścigać się
z Joem. Jeśli dopisało mu szczęście, wygrywał. Co
zdarzało się rzadko.
- Starzejesz się, bracie. Gdzie twoja para? - pod­
śmiewał się z niego Joe z charakterystycznym melo­
dyjnym zaśpiewem. Słysząc to, Roc spinał się w sobie
i wygrywał następny wyścig.
- Widzisz, za wcześnie spisałeś mnie na straty.
Jeszcze się tak bardzo nie posunąłem - odcinał się
rywalowi.
Kto wie, czy Joe nie miał przypadkiem racji. Może
faktycznie Roc nie miał już w sobie tej energii co
dawniej.
Cholera, lepiej, żeby mu jej nie zabrakło.
Bo w sieci złapało się coś, co nijak nie przypomina­
ło ryby.
A teraz to coś, a dokładnie ktoś, rozpaczliwie
próbował się wyplątać. O dziwo, nikt z załogi nie
kwapił się z pomocą. Cała czwórka jak na komendę
cofnęła się o krok. Roc wiedział, że był to efekt
kompletnego zaskoczenia, a nie złej woli.
W pierwszej chwili on też stanął jak wryty i tylko
się gapił. Aż wreszcie dotarło do niego, kogo schwytał
w sieci. Już wiedział, kim jest złota rybka. Ona zaś nie
miała jeszcze pojęcia, czyje życzenia będzie musiała
spełnić.
8
WIELKI BŁĘKIT
Cofnął się i przystanął na pierwszym stopniu schod­
ków prowadzących na mostek kapitański. Stamtąd dał
znak Bruce'owi, żeby uwolnili kobietę z sieci. Jeden
zdecydowany ruch ręką kosztował go sporo trudu.
Bruce uniósł w górę brwi, po czym wzruszył
ramionami i szarpnął sieć.
Po chwili Roc ujrzał swą nową pasażerkę w pełnej
krasie.
W myślach gwizdnął z uznaniem.
Zupełnie się nie zmieniła.
Patrzcie, patrzcie. I kogóż to wyciągnął z morskiej
głębiny? Zjawę z przeszłości? Czy powabną syrenę?
Kobieta klęczała, nie widział więc jej całej sylwet­
ki. Prawdę powiedziawszy, nie było mu to do niczego
potrzebne, bo i tak doskonale wiedział, że jest wysoka,
szczupła i bardzo zgrabna. A do tego elegancka
i w naturalny sposób zmysłowa.
Mokre włosy przykleiły jej się do twarzy, trudno
było jednoznacznie określić ich kolor. Roc patrzył na
kapiące z nich kropelki wody i myślał, że kiedy
wyschną, będą złote jak promienie słońca.
Nigdy nie spotkał cudowniejszej istoty.
Uniosła głowę i spojrzała na Bruce'a. Miała nie­
spotykanie urodziwą twarz o harmonijnych, klasycz­
nych rysach zamkniętych w idealnym owalu. Delikat­
ne kości policzkowe, mały, prosty nos, pełne usta,
duże, szeroko rozstawione oczy w oprawie gęstych
rzęs oraz łagodne łuki brwi tworzyły wizerunek,
którego nie można było zapomnieć. Zwłaszcza kolor
jej oczu zostawał na długo w pamięci. Było to głęboki
Zgłoś jeśli naruszono regulamin