Wolf Joan - Tajemnica Silverbridge.pdf

(1241 KB) Pobierz
2975780 UNPDF
Tajemnica
Silverbridge
przekład
Dorota Strukowska
Warszawa 2006
2975780.001.png 2975780.002.png
Tytuł oryginału: Silverbridge
Projekt okładki: Agata Kropiniewicz
Redakcja: Iza Jesiołowska
Rozdział
pierwszy
Copyright © by Joan Wolf 2002
Copyright © for the Polish edition Wydawnictwo BIS 2006
No i jak poszło pierwsze czytanie, maleńka? -
zapytał Mel Barker, agent aktorki Tracy Collins. Po­
łączenie telefoniczne Los Angeles z Londynem było
idealne.
- Chyba świetnie - odpowiedziała Tracy. - Lody
nieco stopniały, kiedy okazało się, że mówię z auten­
tycznym angielskim akcentem. A Dave Michaels, re­
żyser, był bardzo miły.
- Do diabła, lepiej niech będzie miły - odparł
z naciskiem Mel. - Ocaliłaś jego film, kiedy podpisa­
łaś kontrakt.
- Muszę przyznać, że trochę się denerwuję. - Tra­
cy oparła się na poduchach kanapy, jednej z trzech
w salonie luksusowego apartamentu, który wynajęła
dla niej wytwórnia. - Chodzi mi o to, że przecież pra­
cuję z Jonem Melbourne'em. On ma głos jak sam
Bóg i grywa Szekspira, Mel. A wszystko, co ja kiedy­
kolwiek robiłam, to komedia romantyczna.
- Trochę za późno, żeby mieć pietra - wytknął
Mel. - Pamiętaj, że to ty chciałaś zrobić ten film; ja
byłem przeciwko. Rola jest zbyt mała. Melbourne
jest gwiazdą, ty masz do powiedzenia dokładnie jed­
ną czwartą tego, co on...
ISBN 83-89685-83-3
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. (0-22) 877-27-05, 877-40-33
fax (0-22) 837-10-84
Druk i oprawa: Białostockie Zakłady Graficzne S.A.
~ 5 ~
2975780.003.png
- Proszę, nie mów: „A nie mówiłem" - odpowie­
działa Tracy z nutą uszczypliwości w głosie. - Ja nie
mówię, że mi przykro, że to wzięłam. Mówię, że tro­
chę się denerwuję tym wyzwaniem. To książka nieła­
twa do przerobienia na film.
Powieść, o której mówiła Tracy, Zazdrość, zdobyła
w Wielkiej Brytanii nagrodę Bookera dla najlepszej
powieści roku i stała się bestsellerem także w Ame­
ryce. W zasadzie była to literacka opowieść o arysto­
kratycznej angielskiej rodzinie z czasów regencji.
Prawa do jej sfilmowania zakupił amerykański pro­
ducent, który nakłonił rodzimą wytwórnię filmową
do zainwestowania w produkcję.
Pojawiły się jednak kłopoty z doborem obsady.
Kierownictwo wytwórni z niechęcią zgodziło się co
do tego, że największy angielski aktor szekspirowski
będzie dobry do filmu, ale uparli się przy głównej ro­
li kobiecej. Chcieli nazwiska z pierwszych stron gazet
- to zapewniało, że amerykańscy kinomani kupią bi­
lety. Rola jednak była po prostu zbyt mała, żeby zain­
teresowała większość aktorek o takiej pozycji. Studio
wpadło w ekstazę, kiedy Tracy zgodziła się ją zagrać.
Reszta Hollywoodu była zdumiona. Filmy, które
uczyniły z niej megagwiazdę, to lekkie komedie ro­
mantyczne, a nie poważne psychologiczne dramaty.
W powszechnej opinii kolegów Tracy chapnęła wię­
cej, niż może pogryźć, i jej status gwiazdy jest poważ­
nie zagrożony.
- Nie mówię: „A nie mówiłem" - powiedział uspo­
kajająco Mel. - Będziesz świetna, maleńka. Zawsze
jesteś świetna.
- I nie traktuj mnie protekcjonalnie. - Tracy poło­
żyła obute w tenisówki stopy na jasnym, drewnianym
stoliku kawowym, stojącym obok kanapy.
- Ani mi się śni - zapewnił ją Mel, po czym po­
spiesznie zmienił temat. - Jaka wydaje się reszta ak­
torów? Jakieś czubki?
- Muszę powiedzieć, że wszyscy wydają się nad­
zwyczaj normalni - odparła Tracy. - Ale jestem pew­
na, że to się zmieni, kiedy poznam ich lepiej. Mam
tylko nadzieję, że nikt nie jest poważnie uzależniony.
Mój ostatni film to był koszmar...
Mel westchnął.
- Wiem.
Tracy spojrzała gniewnie na stojący obok niej wa­
zon z wielkimi bladoczerwonymi różami.
- Już nigdy więcej nie będę pracować z Matthew
Howardem. Nie obchodzi mnie, że on może i jest
zdolny i czarujący...
- Wiem, wiem. Nie winię cię. Pewnego dnia posu­
nie się za daleko i wyląduje w więzieniu.
- Jemu potrzebna jest kuracja, nie więzienie - od­
powiedziała Tracy.
Raz jeszcze Mel uznał za rozsądne zmienić temat.
- Jaki jest ten Melbourne tak w ogóle? Jest wyższy
od ciebie czy będziesz musiała stać w rowie, kiedy
będziesz z nim grać?
- Ma prawie metr osiemdziesiąt, jest o pięć centy­
metrów wyższy ode mnie. Jeżeli założę płaskie buty,
powinno być w porządku.
- Pewnie. Nie pozwól, żeby cię onieśmielał. Może
i jest nowym Olivierem i takie tam, ale twoje filmy
przynoszą olbrzymie pieniądze.
Tracy wyprostowała się.
- Nie daję się łatwo onieśmielić, Mel.
- Wiem, wiem. Ale zdecydowanie masz słabość
do gry Melbourne'a. Tylko pamiętaj, że film nie jest
wart złamanego centa, jeżeli nikt nie przyjdzie go
~ 6 ~
~ 7 ~
obejrzeć. Przyjdą zobaczyć ten film ze względu
na ciebie, nie ze względu na Melbourne'a.
Wtedy otworzyły się drzwi apartamentu i weszła
Gail Ramirez, osobista sekretarka Tracy. Niosła wa­
zon ze wspaniałymi liliami. Tracy powiedziała do słu­
chawki:
- Mel, Gail właśnie weszła i musi ze mną poroz­
mawiać.
- Dobrze. Cieszę się, że przynajmniej na razie
wszystko idzie dobrze, maleńka. Zadzwoń do mnie,
jeżeli będziesz miała jakieś kłopoty.
- Tak zrobię - odpowiedziała Tracy i rozłączyła się.
Gail podniosła wyżej lilie.
- Te są od wytwórni. Gdzie je postawić?
Pokój był już pełen bukietów kwiatów. Tracy
machnęła ręką i powiedziała:
- Wszystko jedno.
- Te róże wyglądają na trochę podwiędnięte.
- Gail postawiła wazon z liliami i podniosła bukiet
czerwonych róż, spoczywający na stole przed olbrzy­
mim lustrem w złoconej ramie. - Może je wyrzucę
i zastąpię liliami?
- Świetnie - odpowiedziała z roztargnieniem Tracy.
Gdy Gail zmieniała kwiaty w wazonie, przypo­
mniała sobie o czymś.
- Och, wcześniej telefonowała twoja matka. Chce,
żebyś do niej oddzwoniła.
Tracy usiadła prosto i postawiła stopy na podło­
dze.
- Widocznie Kate urodziła.
Tracy znów podniosła słuchawkę telefonu i już
za parę minut słuchała, jak jej matka zachwyca się
ważącą ponad trzy i pół kilo dziewczynką, którą jej
siostra wydała na świat kilka godzin wcześniej.
- Kate i Alan muszą być przejęci - powiedziała
Tracy. Raz jeszcze wyciągnęła długie nogi na stoliku
kawowym. - Nareszcie dziewczynka.
- Są uszczęśliwieni - odparła jej matka. - Tak jak
i twój ojciec. Tak naprawdę to myślę, że on nawet
bardziej cieszy się z dziewczynki niż Alan i Kate.
- A ty? - zapytała Tracy. - Cieszysz się, że masz
wnuczkę?
Nastąpiła chwila ciszy. A potem...
- Sama nie wiem. Córki potrafią być okropnym
zmartwieniem... Znacznie większym niż synowie.
Tracy przewróciła oczami, spoglądając na Gail.
- Jeżeli to się miało tyczyć mnie, mamo, to nie
masz powodu, by się martwić. Radzę sobie świetnie...
- Wolałabym, żebyś nie była tak daleko. Nie bę­
dziesz nawet na chrzcinach.
- Brat Alana też nie będzie mógł przyjechać
na chrzciny - zauważyła Tracy. - Takie rzeczy się zda­
rzają, mamo.
- Robert jest oficerem marynarki i jest na morzu.
On pracuje...
- Ja również - odpowiedziała Tracy najłagodniej
jak potrafiła.
- To nie to samo.
Tracy policzyła do dziesięciu, po czym znowu zsu­
nęła stopy na podłogę i usiadła prosto.
- Czy masz numer do Kate, do szpitala? Chciała­
bym do niej zadzwonić.
- Ona będzie spała. Lepiej jej nie przeszkadzać.
Jutro możesz zadzwonić do niej do domu - powie­
działa pani Walters. - Uważam, że to, w jaki sposób
w tych czasach wyrzucają młode matki ze szpitala,
jest po prostu okropne. Kiedy ja rodziłam was,
dziewczynki, byłam tam przez pięć dni.
~ 8 ~
~ 9 ~
- Czy zamierzasz przeprowadzić się do Kate, ma­
mo?
- Tak. Na kilka dni. Dopóty, dopóki Kate nie po­
czuje się na tyle silna, żeby sama dać sobie radę.
- To wspaniale - powiedziała szczerze Tracy.
Rozmawiały z matką jeszcze przez kilka minut,
po czym Tracy odłożyła słuchawkę.
- Jak rozumiem, twoja siostra urodziła córkę -
odezwała się jej sekretarka.
- Tak - odpowiedziała Tracy z uśmiechem. - Bar­
dzo się cieszę z jej powodu. Tak strasznie chciała
mieć dziewczynkę. - Wstała z kanapy i wyciągnęła
ramiona nad głowę.
- Moja matka zawsze mówiła, że każda kobieta
powinna mieć córkę - powiedziała Gail.
- Moja matka zgodziłaby się z tym, pod warun­
kiem że ta córka jest taka jak Kate - odparła Tracy
oschle, bezwładnie opuszczając ramiona.
Gail przyglądała jej się przez chwilę w milczeniu.
- Twoja matka cię uwielbia, wiesz o tym. Ona się
tylko o ciebie martwi.
Matka Tracy była wielce przyzwoitą matroną
z Connecticut, która nigdy nie pogodziła się z tym, że
jej najmłodsza córka jest słynną gwiazdą filmową.
Była przekonana, że to niezdrowy sposób życia,
przy którym Tracy jest narażona na kontakty z wszel­
kiego typu niegodziwcami: ludźmi mówiącymi sproś­
nym językiem, popełniającymi cudzołóstwa, zażywa­
jącymi narkotyki. Dodałaby do tej listy jeszcze więcej
rozpusty, ale dalej wyobraźnia pani Walters już nie
sięgała.
- Ona uważa, że mój zegar biologiczny tyka coraz
szybciej. Chce, żebym wyszła za mąż, ustatkowała się
i miała dzieci - powiedziała Tracy z goryczą. - Widzi
tylko takie życie dla kobiety.
- Dla mnie to nie brzmi jak złe życie - odparła Gail.
Po chwili Tracy uśmiechnęła się.
- Dla mnie też nie. Ale facet musi być w porząd­
ku.
- O, i w tym tkwi problem - odpowiedziała Gail. -
Jeszcze nigdy nie spotkałam kobiety tak wybrednej
jak ty. Ostatniemu facetowi dałaś kosza, bo nie po­
dobał ci się jego śmiech! Też mi powód, Tracy.
- Śmiał się jak kozioł. Nikt nie mógł tego wytrzy­
mać.
Jedyną odpowiedzią Gail było przewrócenie ocza­
mi. Potem, kiedy Tracy ruszyła w stronę sypialni,
Gail odezwała się:
- Pamiętasz, że za godzinę masz konferencję pra­
sową?
- Pamiętam - odpowiedziała ponuro Tracy.
W Hollywood była znana jako aktorka wyjątkowo
dobrze współpracująca na planie; równie była zna­
na ze swojej niechęci do prasy.
- Nie musisz wyglądać, jakby ci mieli wyrywać ząb
- powiedziała Gail.
- Naprawdę myślę, że wolałabym raczej, żeby mi
wyrywali ząb, niż spotykać się z prasą - odparła Tra­
cy. - I to brytyjską prasą. - Zadygotała. - To jeszcze
więksi plotkarze niż u nas.
Gail przeszła po grubym dywanie kilka kroków
w stronę Tracy.
- Tracy, proszę, spróbuj odpowiadać na ich pyta­
nia więcej niż dwoma czy trzema słowami. Szkodzisz
swojemu wizerunkowi, jeśli jesteś taka lapidarna.
- Do diabła z moim wizerunkiem - prychnęła Tra­
cy. - Będę uprzejma i odpowiem na ich cholerne py­
tania, ale nie oczekuj ode mnie, że z własnej woli do­
dam jakieś informacje. Nauczyłam się dawno temu,
jakie to niebezpieczne być miłym dla prasy.
~ 10 ~
~11 ~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin