188. Horton Naomi - Od czego sa przyjaciele.pdf

(744 KB) Pobierz
288550961 UNPDF
NAOMI HORTON
Od czego są przyjaciele?
(What are friends for?)
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W zasadzie Andie spodziewała się tego telefonu. Mimo to, kiedy aparat w końcu
zadzwonił, wszystko w niej zamarło. Przetarła zaspane oczy i mamrocząc pod nosem jakieś
przekleństwa, sięgnęła po słuchawkę. Błądziła dłonią po omacku i tylko cudem udało jej się
nie zrzucić stosu książek, znajdujących się na szafce.
Nawet nie wiedziała, o której Conn obudził ją tym razem. Późno. Co do tego nie miała
żadnych wątpliwości. Zawsze dzwonił do niej późno. W dzień ukrywał się pod maską
pewności siebie i ani by mu przyszło do głowy dzwonić do kogoś po pomoc. Dopiero w nocy
osaczały go różne demony. I od kogo wówczas oczekiwał pomocy? Od Andie Spencer –
znanej pogromczyni złych mocy.
Jej dłoń natrafiła na prostokątny kształt. Podniosła do góry kwarcowy zegarek i spojrzała
na jego tarczę.
– O nie, nie możesz mi tego zrobić! – jęknęła. – Nie o tej porze!
Było wpół do piątej.
W końcu udało jej się odnaleźć słuchawkę. Wyczerpana, opadła na poduszkę.
– To ty, Conn? – spytała z zamkniętymi oczami. Cisza, a potem znajomy męski chichot.
– Jak, do licha, zgadłaś, że to ja?
– Któż inny dzwoniłby do mnie o tej porze? – mruknęła. – No i co? Masz już rozwód?
Zapadła cisza. Tym razem dłuższa niż poprzednio. Słyszała tylko, jak Conn ciężko
wzdycha.
– Tak – odparł nieswoim głosem. – Skąd wiesz, że go dostałem?
– Nietrudno zgadnąć. Wczoraj rano przyszedł list od twojego prawnika. Domyśliłam się,
czego dotyczy.
Znowu się zaśmiał, ale tym razem z wyraźnym wysiłkiem. Po chwili usłyszała dziwny
dźwięk, jakby pocierał palcami o nie ogoloną brodę.
Andie wyobrażała go sobie pochylonego nad cienkimi, kredowymi kartkami z
pieczęciami i podpisami sędziów. Pewnie mówił sobie, że to nic, baba z wozu, koniom lżej.
W zasadzie to jego drugi rozwód i powinien się już uważać za starego wyjadacza. Jednak to
tylko pozory. Ból i rozczarowanie otaczały go niczym szczelny kokon. Andie wiedziała, w
czym szukał ukojenia, i nie potrafiła go za to potępić.
Otworzyła oczy, żeby nie dać się za bardzo ponieść fali współczucia. Nie, tym razem nie
da się na to nabrać! Dlaczego właśnie ona? Niech poszuka sobie innej pocieszycielki albo
skorzysta z telefonu zaufania.
– Hm, może byś się ubrała i przyjechała do mnie? – zaproponował nieśmiało. –
Wypilibyśmy za stare, dobre czasy. Pomogłabyś mi spalić resztę jej zdjęć.
– Jest pół do piątej, Connor – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Poza tym, zdaje się, że
wypiłeś już dosyć za dawne czasy. Odstaw tę butelkę bourbona, która stoi przy fotelu, do
barku, i wrzuć do kominka zdjęcie Judith, które trzymasz w dłoni. Pogadamy jutro.
– Do diabła! – roześmiał się szczerze, a Andie poczuła się tak, jakby ktoś smarował jej
288550961.002.png
miodem serce niczym wielką pajdę chleba. – Jesteś chyba czarownicą. Jednak pomyliłaś się.
To nie bourbon, a dwunastoletnia whisky.
Andie uśmiechnęła się wbrew własnej woli.
– Cieszę się, że tym razem udało ci się zachować klasę. Po rozwodzie z Lizą upiłeś się
tanim winem, a potem cały ranek spędziłeś w łazience.
– No cóż, mam już wprawę – powiedział ze smutkiem. – Zaczynam się przyzwyczajać.
– Nie gadaj głupstw – upomniała go Andie, myśląc gorączkowo, że musi jakoś mu
pomóc. Inaczej Connor rozklei się całkowicie. Przez moment rozglądała się nieprzytomnie po
sypialni.
– Andie? Andie, jesteś tam? – usłyszała w słuchawce jego szept. – Potrzebuję cię.
Zacisnęła zęby, próbując nie poddać się magii jego głosu.
– Za cztery godziny muszę być w pracy. Roześmiał się, ponieważ wiedział, że Andie
uwielbia jego śmiech.
– No to co? Co zrobi twój szef? Wyrzuci cię? – drażnił się z nią.
– Mogłabym mu za to tylko podziękować – odparowała. Connor chrząknął. Cios okazał
się celny.
– Daj sobie trochę luzu, Andie – powiedział po chwili. – Jeśli chcesz, możesz wziąć
wolny dzień.
– Ciekawe, kto skończy ten raport, którego potrzebujesz na spotkanie z Desmondem
Beckiem?
Jęknął, jakby zwaliła się na niego cała góra obowiązków.
– Do licha, odwołaj to spotkanie. Odwołaj wszystko. Ja też muszę odpocząć. Może
wybierzemy się na żagle? Dawno nie pływaliśmy razem.
– Porozmawiajmy poważnie. – Andie chciała jak najszybciej przerwać ten potok słów. –
Masz niepowtarzalną szansę kupienia firmy od konkurencji. Becktron nie ponowi swojej
propozycji.
Connor zreflektował się.
– Dobrze już, dobrze. Nie weźmiemy urlopu. Wobec tego przywieź tutaj swoje rzeczy i
pojedziemy razem do pracy. – Przerwał, obmyślając zapewne jakiś diabelski plan. – Do licha,
Andie, przecież i tak ci nie dam spokoju.
Andie leżała na plecach, patrzyła w sufit i powtarzała sobie po raz pięćdziesiąty, że żadna
siła nie zwlecze jej teraz z łóżka. Nie zmuszą jej do tego ani czułe słówka, ani nawet
wspomnienie szarozielonych oczu Connora Devlina.
– Czy nie przyszło ci do głowy, że mogę nie być I sama? – spytała z westchnieniem. –
Jestem przecież, normalną, dwudziestodziewięcioletnią kobietą i nie zaprzedałam duszy
Devlin Electronics.
– Przysięgaliśmy kiedyś, że zawsze będziemy sobie pomagać. Pamiętasz? Nie chcesz
chyba złamać przysięgi? Pamiętaj, że łączy nas braterstwo krwi.
Dziewczyna przeciągnęła opuszkami palców po kciuku lewej dłoni. Po dwudziestu latach
wciąż jeszcze mogła wyczuć bliznę. Kto by pomyślał?! Wciąż nosiła ślady starego
indiańskiego rytuału.
288550961.003.png
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co robi. Connor specjalnie doprowadził ją
do takiego stanu. Uderzyła gniewnie otwartą dłonią w pościel.
– Cholera! – warknęła. – To nie fair! Zawsze ci pomagałam. Przecież wiesz o tym
doskonale!
Milczał. Był na tyle sprytny, żeby w tej chwili trzymać język za zębami.
Andie przymknęła oczy i rzuciła jeszcze kilka przekleństw do słuchawki. Odpowiedział
jej śmiech. Conn wiedział, jak ją podejść. Do tej pory jeszcze nigdy mu nie odmówiła.
– Będę za godzinę – mruknęła wreszcie ze złością. – I odstaw butelkę na miejsce, bo jeśli
się upijesz i rozkleisz, to przysięgam, natychmiast wyjdę z twojego domu.
– Czy kiedykolwiek widziałaś, żebym się rozkleił? – parsknął.
– Siedem lat temu, kiedy rozwiodłeś się po raz pierwszy – przypomniała mu. – Zaparz
kawę.
– Bez kofeiny?
Andie przetarła oczy i ziewnęła.
– Chcesz mnie otruć?! Potrzebuję czegoś naprawdę mocnego. – Potrząsnęła głową. – I
jeszcze jedno, w swoim czasie upomnę się o nagrodę.
– Zrobię wszystko, czego sobie zażyczysz – obiecał już niemal pogodnym tonem. –
Dziękuję. Uwielbiam cię, Andie – dodał po chwili i odłożył słuchawkę.
Dziewczyna pomyślała z żalem, że zapewne powiedział to zupełnie szczerze.
Przygotowanie się do wyjścia nie trwało długo. Najpierw wzięła prysznic, a następnie
włożyła dżinsy i ciepły sweter. Kosmetyki i przybory do makijażu wrzuciła do podróżnej
torby, w której już znajdowały się odpowiednie ubrania. Przez chwilę szukała kluczyków od
samochodu, które znalazła w końcu w kieszeni kostiumu. Miała go dziś włożyć do pracy.
Na zewnątrz było jednak dosyć chłodno. Drżąc z zimna, otworzyła drzwiczki swojego
małego czerwonego mercedesa i wśliznęła się do środka. Gdy tylko usłyszała szum silnika,
włączyła ogrzewanie.
Przez cały czas myślała, że robi największe głupstwo w swoim życiu.
Dojazd do domu Connora zajął jej niecałe pół godziny. Z przyjemnością przemierzała
zwykle zatłoczone ulice, nie troszcząc się o ograniczenia prędkości.
Po paru minutach w samochodzie zrobiło się ciepło, mogła więc uchylić szybkę i
wciągnąć w płuca świeże powietrze o słonym, morskim zapachu. Przyjechała tu! jedenaście
lat temu i wspomnienie tej nocy wciąż było w niej żywe.
Conn miał dwadzieścia jeden lat, kiedy porzucił studia. Mimo olbrzymiej popularności i
sporych sukcesów, dusił się w ciasnej atmosferze politechniki. Postanowił wraz ze swoim
kumplem, Billym Soamesem, założyć firmę komputerową. Kiedy Andie kończyła studia,
udało im się właśnie zgromadzić niezbędny kapitał.
Po niecałym roku ich firma należała do czołówki przedsiębiorstw Zachodniego
Wybrzeża. Jej młodzi właściciele chyba nigdy nie śnili, że staną się tak bogaci.
Andie skręciła w jedną z bocznych uliczek. Już z daleka zauważyła jasno oświetlone
wejście. Wtedy, jedenaście lat temu, nie witano jej z taką pompą.
288550961.004.png
Przyjechała późno, gdzieś koło północy. Samolot z Nowego Jorku do Seattle spóźnił się
trochę z powodu złej pogody. Porzuciła pracę i znajomych, ponieważ nie mogła dłużej znieść
rozłąki z Connorem. Myślała, że w jakiś sposób zmusi go do tego, żeby się w niej zakochał.
Zaplanowała sobie nawet, jak go uwiedzie.
Nie napisała ani nawet nie zadzwoniła, żeby go uprzedzić. Element zaskoczenia odgrywał
dużą rolę w jej planach. Chciała sprawdzić, jaką będzie miał minę, kiedy zobaczy ją z walizką
w jednej i butelką szampana w drugiej ręce.
Rzeczywiście zrobiła mu niespodziankę. Kiedy otworzył drzwi, zamarł w bezruchu i
gapił się na nią prawie pół minuty. Następnie spytał, co, do diabła, robi tu o tej porze. W
końcu uściskał ją i zaprosił do środka.
Ledwie powiesiła płaszcz i przysiadła na chwilkę na brzegu krzesła, żeby opowiedzieć, co
u niej słychać, kiedy rozległ się cienki kobiecy głos. Następnie, zanim zdążyła wstać i zdjąć
płaszcz z wieszaka, z głębi domu wynurzyła się szczupła, zaspana blondynka, która spojrzała
na nią z wyraźną niechęcią. Miała na sobie tylko satynową podomkę, która raczej odkrywała
niż zakrywała jej wdzięki.
Connor zachował się jak ostatni idiota. Stanął między kobietami, uśmiechnął się
głupkowato i powiedział:
– To jest Liza, moja żona.
Żona!
Andie jeszcze w tej chwili miała przed oczami ich małżeński pocałunek. Nawet po
jedenastu latach czerwieniła się, przypominając sobie, jak uciekała z płaczem z tego domu, a
zupełnie wytrącony z równowagi Conn wybiegł do ogrodu, żeby spytać, co się stało i gdzie
ma zamiar zatrzymać się w Seattle. Na szczęście Liza zawołała, żeby się nie wygłupiał i
wracał, bo się przeziębi.
Tę noc spędziła u rodziców. Powiedziała im, że musiała pilnie wyjechać z Nowego Jorku,
ale ma zamiar tam wrócić. Gdyby nie brak gotówki, poleciałaby najbliższym samolotem.
Nawet nie zmrużyła wtedy oka. Przez cały czas płakała z żalu i upokorzenia.
Dopiero później zdecydowała się zostać w Seattle. Starzy znajomi nie zapomnieli o niej.
Ktoś zaproponował jej dobrą pracę, którą skwapliwie przyjęła. Pomyślała, że Seattle to też
wielkie miasto. Może przeżyć tu całe życie i nie zetknąć się z Connorem i jego żoną.
Andie zatrzymała się. Jedenaście lat i właśnie żegnamy drugą panią Devlin, pomyślała. Ja
też zaczynam się do tego przyzwyczajać. Podobnie jak Conn.
Na pozór miała wszystko, czego mogła zapragnąć: piękne mieszkanie, samochód i
mnóstwo przyjaciół. Nawet narzeczonego. Jednak do szczęścia brakowało jej jednego.
Niestety, wciąż była beznadziejnie zakochana w Connorze i nic nie mogła na to poradzić.
Furtka i drzwi wejściowe były otwarte. Andie zatrzymała się na chwile w przedpokoju i
pociągnęła nosem. Żadnych obcych perfum. Nastawiła uszu. Żadnego perlistego śmiechu,
który może pochodzić z gardła szczupłej, zadowolonej z siebie blondynki. Zganiła siebie w
duchu za głupie myśli i ruszyła dalej. Minęła wazę z dynastii Ming i antyczny stolik, po czym
skręciła w stronę bawialni. Czuła się tu jak w domu. Z przyjemnością wciągnęła w nozdrza
woń skóry zmieszanej z zapachem wody kolońskiej Conna. Po chwili znalazła się przed
288550961.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin