Roughan Howard - Obietnica kłamstwa.doc

(1952 KB) Pobierz

 


 

 

 


HOWARD RouGHAN. Zanim został pisa­rzem, pracował jako copywriter i dyrektor kre­atywny w agencji reklamowej na Manhattanie. Debiutował w 2001 thrillerem The Up and Comer. Choć książka nie osiągnęła sukcesu komercyjnego, zebrała wiele pochlebnych recenzji i została dostrzeżona przez Michaela Douglasa, który zdecydował się kupić pra­wa filmowe. W 2004 Roughan opublikował Obietnicę kłamstwa (przełożoną na 10 języków), a w 2005 wspólnie z Jamesem Pattersonem Miesiąc miodowy - bestseller # 1 w USA i Europie, sprzedany w ponad-milionowym nakładzie.


 


Tytuł oryginału: THE PROMISE OF A LIE

Copyright © Howard Roughan 2004 All rights reserved is edition published by arrangement with Warner Books Inc., New York

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2006

Copyright © for the Polish translation by Zbigniew A. Królicki 2006

Redakcja: Halina Pękosławska

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski

Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz

ISBN-13: 978-83-7359-223-0 ISBN-10: 83-7359-223-7

Dystrybucja

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa

tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557

www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl

Sprzedaż wysyłkowa — księgarnie internetowe

www.merlin.pl

www.ksiazki.wp.pl

www.empik.com

WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ

Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa

Wydanie I

Skład: Laguna

Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań


Mojej Matce i mojemu Ojcu


Podziękowania

Muszę podziękować wielu ludziom, więc zaczynajmy.

Po pierwsze i przede wszystkim mojej żonie Christine. Za każdą wspólnie spędzoną chwilę i wyrozumiałość, kiedy rozdziela nas praca. Trevor i ja jesteśmy dwoma najszczęśliwszymi facetami pod słońcem.

Shari i Marcowi za miłość i wsparcie. Shari, nigdy nie byłem bardziej dumny z tego, że jestem twoim bratem.

Barbarze, Willowi, Jill, Mitchowi i Lisie za ich miłość i wsparcie.

I Elaine, która wciąż jest największą inspiracją dla nas wszystkich. Za twoją niespożytą siłę oraz to, że zawsze potrafisz mnie rozbawić.

Całej bliższej i dalszej rodzinie...

Z firmy Williama Morrisa mojej agentce i nadzorczym Jennifer Rudolph Walsh. Za żelazną rękę i idącą z nią w parze bystrość umysłu. Szczere wyrazy wdzięczności za pilnowanie moich spraw. Jestem również wdzięczny Alicii Gordon z pierwszej linii filmowego frontu.

Wielu osobom z wydawnictwa Warner Books, ale tak to już by­wa, kiedy tak wielu ludzi zajmuje się twoimi sprawami. Larry'emu Kirshbaumowi, Maureen Egen, Jamiemu Raabowi i Nancy Wiese. Harvey-Jane Koval (mojej bogini gramatyki) oraz Shannon Langone. Jimmy'emu Franco, Erice Riley, Ann Schwartz i Jasonowi Pinterowi.

Teraz kilka płomiennych słów dla mojego wydawcy Ricka Horgana. (Tak naprawdę było ich znacznie więcej, ale — oczywiście — je Wyciął). Rick, twoje rady były dla mnie ogromnie pomocne przy

7


saniu tej powieści. Wprost nie jestem w stanie należycie ci po-dziękować. Masz wielki talent i praca z tobą to prawdziwa przy-jemność.

I nie przerywając...

Niezrównanemu Brianowi Lipsonowi z Endeavor Agency będącemu klasą dla samego siebie.

Michaelowi Douglasowi, Marcy Drogin oraz pozostałym niezwyk-łym ludziom z Furthur Films. Również utalentowanemu Johnowi Colsonowi. Ani chwili nudy, co, koleś?

Mojemu zdumiewającemu „doradcy do spraw technicznych" Ricko-wi Whelanowi za to, że był ze mną od początku do końca. Jesteś kopalnią wiadomości, Rick, i niesamowitym facetem. Dzięki, że tak szczodrze obdarowałeś mnie swoim czasem.

Wielkie dekuji Jarze Burnett. Co zdziałałbym bez takiego czech-sperta jak ty? Twoje szybkie wyjaśnienia — ze znaczeniem znaków diakrytycznych włącznie — naprawdę powołały do życia Mamkę.

Tak jak w przypadku pierwszej powieści i tym razem zaciągnąłem ogomny dług wdzięczności u legendarnego prawnika, godnego za-ufania towarzysza i specjalisty od golfa, Scotta Edwina Garretta. Zauważcie, właśnie w jednym zdaniu użyłem słów „prawnik" i „za-ufanie".

Dziękuję także...

Doktorowi Jeffreyowi Blumowi za wiedzę, którą zechciał się po­dzielić, i Benowi Cruzowi za zawarcie jej w pigułce. Ponadto moim przyjaciołom z Poisoned Pen w Scottsdale, AZ; R.J. Julii z Madison, T; Books and Common in Ridgefield, CT; oraz Open Book Shop

Wilton, CT.

I wreszcie szczególnie gorąco dziękuję Jamesowi Pattersonowi. im, im dłużej cię słucham, tym staję się mądrzejszy.


Część 1


Rozdział 1

Mówiąc najzupełniej szczerze i nieprofesjonalnie, moi pa­cjenci w tym dniu przypominali kiepsko zestawiony skład reprezentacji Manhattanu.

O dziewiątej przyszła na wizytę chora na bulimię, dwukrotnie rozwiedziona kierowniczka działu, która miała romans ze swoim żonatym szefem.

O              dziesiątej cierpiący na chroniczne poczucie winy klep-
toman, który nigdy nie zatrzymywał tego, co ukradł. Zawsze
wracał do okradzionego sklepu, żeby oddać towar.

No i spotkanie o jedenastej. A przynajmniej tak to można nazwać. Nadpobudliwa seksualnie wiolonczelistka, która — między innymi — lubiła się masturbować na tylnym siedzeniu taksówki. Chyba nie muszę mówić, że mieszkała w sporej odległości od mojego gabinetu.

Dwie godziny na lunch i papiery, a potem znów do roboty.

Druga: aktor popularnej mydlanej opery, który całkowicie utożsamił się z graną przez siebie postacią.

Potem trzecia. Po namyśle dochodzę do wniosku, że lepiej będzie przemilczeć ten temat.

I              wreszcie mój ostatni pacjent w tym dniu. Umówiony
na czwartą, główny powód tego, że w ogóle pamiętam
ten dzień.

11


Nazywał się Kevin Daniels*. Obiecujący młody scenarzysta, który napisał siedem scenariuszy i jeszcze żadnego nie sprzedał. Nie mogąc pozbyć się etykietki początkującego i zostać zawo­dowcem, Kevin popadł we frustrację objawiającą się głęboką i zapiekłą nienawiścią do tych ludzi, na których chciał wywrzeć wrażenie. Według Kevina Hollywood nie było tylko stolicą dupków i idiotów. Tam po prostu roiło się od, cytuję: „niedoroz­winiętych, kapryśnych dziwek namawiających nas do współ­udziału w intelektualnej prostytucji". Koniec cytatu.

Mogłem sobie wyobrazić treść jego scenariuszy.

Jednak tego popołudnia, w pochmurny czwartek w połowie października, Kevin przybył do mojego gabinetu z niezwykłym u niego promiennym uśmiechem. Oznajmił, że przynosi donios­łe wieści.

              Doznałem objawienia, wpadłem na niesamowity po­
mysł — rzekł. Nachylił się do mnie i zniżył głos do szeptu. —
Muszę znaleźć się w brzuchu bestii.

Zamilkł i patrzył na mnie.

Zatem...

Zgadza się. Przeprowadzam się, Davidzie. Przenoszę się do Hollywood.

 

Do brzucha bestii, jak mówisz. — Właśnie.

Aby rozsadzić ją od wewnątrz.

Dokładnie tak.

Pokiwałem głową z nieprzeniknioną miną.

              Jesteś pewien, że właśnie to chcesz zrobić?

Nie tylko chcę, ale praktycznie już to zrobiłem — padła odpowiedź. — Poleciałem tam w zeszły weekend i wynająłem mieszkanie w Hollywood Hills. Pojutrze wyprowadzam się tam na dobre.

Nie tracisz czasu, co?

Nie zamierzam.

* Ze względu na dobro pacjentów wszystkie nazwiska zostały zmienione.

12


Powiedziałeś już o tym rodzicom? — zapytałem.

Podżyrowali mi umową na mieszkanie.

Rozumiem, że to oznacza aprobatą dla twoich planów?

To zbyt wiele powiedziane — odrzekł Kevin, rozkładając ręce. — Moi rodzice wiedzą, że nie zdołają mnie powstrzymać, więc nawet nie próbowali. No ale, co z tobą, Davidzie? Czy ty aprobujesz moją decyzję?

Przestrzegłem się w duchu. Psychoterapia, a przynajmniej tak jak ja ją rozumiem, w znacznej części opiera się na założe­niu, że porady przede wszystkim nie powinny przynosić więcej szkody niż pożytku. Moim zadaniem nie jest oddzielanie dobra od zła. Mam tylko stwierdzić, co jest dobre lub złe dla danego pacjenta.

Kevin czekał na odpowiedź.

Czyj a aprobuję twoją przeprowadzkę? — powiedziałem powoli. — Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy myślę o tym w kategoriach aprobaty lub dezaprobaty. Najważniejsze jest to, o czym rozmawialiśmy już od długiego czasu, mianowi­cie, że nikt lepiej od ciebie nie kontroluje twojego życia. Chociaż ten fakt sam w sobie nie gwarantuje ci sukcesu, to z pewnością zapewnia ci prawo do podejmowania samodziel­nych decyzji. Na dobre czy złe.

Innymi słowami, pieprzyć każdego, komu się to nie podoba — podsumował Kevin.

 

Mniej więcej. Wzruszył ramionami.

Mogę z tym żyć.

Przez kilka sekund spoglądaliśmy na siebie w milczeniu, po czym obaj zdaliśmy sobie sprawę, że kontynuowanie tej roz­mowy tylko dlatego, że została nam jeszcze prawie godzina, byłoby głupotą. Kevin uznał, że mimo to powinienem policzyć mu za całą sesję.

Nie, ta jest na koszt firmy — zdecydowałem.

Naprawdę?

Jasne. Kup dwieście, jedną masz darmo.

13


...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin