Barclay Tessa - Blask miłości.pdf

(4273 KB) Pobierz
412454710 UNPDF
0
Tessa
Barclay
Blask
mi ł o ś ci
1
1
Pomimo iż Gwen była bardzo zajęta, usłyszała, że ktoś ją woła.
Postanowiła jednak nie zwracać na to uwagi. Liczył się dla niej tylko
nóż
ciesielski, ośnik, oraz drewno, które pieściła tym narzędziem tak
łagodnie.
– Panno Gwen, panno Gwen!
Wraz z wołaniem pojawił się przy niej Harold, kierownik warsztatu.
– Panno Gwen, ojciec czegoś chce od pani.
On nie jest moim ojcem – pomyślała natychmiast – ale nie
wypowiedziała tych słów na głos. To dziecinne ciągle powtarzać, że
Wally jest
jej ojczymem. Poza tym w wieku osiemnastu lat była dostatecznie
dorosła, by
pogodzić się z faktem, iż jej matka ponownie wyszła za mąż.
Harold Akers obserwował, jak wygładzała pieszczotliwym ruchem
słupek z palisandru.
– Wygląda fantastycznie, panno Gwen – zauważył. – Ile ma pani jeszcze
do zrobienia?
– Jedenaście. Po dwanaście do każdego wezgłowia.
– Boże, jak pani je skończy, to będzie prawdziwe arcydzieło! –
Przejechał
palcem po wygiętej powierzchni drewnianego słupka w imadle.
– Tak czy owak, panno Gwen, za to podwójne łoże nigdy nie dostanie
pani sumy, która by wynagrodziła nakład pracy.
Roześmiała się, wkładając ośnik do futerału na ławie.
– Oczywiście, że dostanę. To samo mówiłeś o szafie na książki i
zestawie
stolików, z których jeden wchodził w drugi. Ale sprzedaliśmy je za
dobrą cenę
i teraz, gdy już wdrożyliśmy je do masowej produkcji, zarobimy na nich
dużo
pieniędzy.
RS
2
Harold chrząknął potakująco. Nie dało się zaprzeczyć, że mimo
osobliwych poglądów na produkcję mebli artystycznych ta dziewczyna
miała
głowę na karku. Trochę szkoda, że pan Baynes wydarł jej firmę z rąk.
No, ale z
drugiej strony, skoro wojna się skończyła, nie bardzo wypadało, żeby
warsztatem stolarskim zarządzała jakaś dzierlatka...
Projekt wezgłowia był przypięty do tablicy wspartej o ścianę w pobliżu
ławy. Harold przyglądał mu się przez chwilę. Niezły. Któż wpadłby na
pomysł
zrobienia wezgłowia z szeregu palisandrowych szczebli? I ładny.
Rysunek pokazywał ramę, w którą miały wejść słupki: rozszerzała się
ona w górze, toteż wyglądała nieco orientalnie, niczym dach pagody. O
tak
panna Gwen gustowała w orientalnych przedmiotach. Z kolei pan
Baynes
traktował je po macoszemu, aczkolwiek musiał przyznać, że w
ostatecznym
rozrachunku przynosiły one zysk.
– A niech to! – zawołał Harold, przypominając sobie, po co przyszedł. –
Szef chce czegoś od pani. W salonie jest jakiś zagraniczniak.
Gwen otrzepała swój płócienny fartuch z trocin. Kątem oka dostrzegła,
że
w pasmo włosów opadających na policzek wplątał się wiórek.
Odgarnęła je
kwadratową, wprawną dłonią. W warsztacie nie było lustra. Czy
powinna pójść
do garderoby, by się upewnić, że wygląda przyzwoicie?
– Czy to ktoś ważny, Haroldzie?
– Nie, myślę, że wpadł tu, ot tak. Pewnie jest przejazdem, wie pani, jakiś
zagraniczny turysta...
Nie zaczesała więc swoich miękkich brązoworudych włosów i nawet nie
zadała sobie trudu, żeby zdjąć fartuch. Szybko weszła do saloniku
wystawowego, gdyż turysta mógł łatwo się znudzić i pojechać dalej. Ale
samochód... to oznaczało, że miał pieniądze. Wprawdzie wskutek wojny
ludzie
przywykli do tego rodzaju transportu, samochody jednak były drogie, a
RS
3
wszyscy dookoła byli tacy biedni. Zerknęła na auto, przechodząc przez
dziedziniec między warsztatem a salonem wystawowym. Bentley!
Poczuła
przypływ nadziei. Może zauważył jej klonowe biurko. Pragnęła, by ktoś
je
kupił, a wtedy przekonałaby ojczyma, że godziny spędzone nad
wykonaniem
tego sprzętu nie poszły na marne.
– To się nie zda na nic – narzekał patrząc, jak inkrustowała przednią
część mebla macicą perłową. – Kto zechce mieć na biurku takie
cudactwa?
– Ktoś na pewno zechce – odparła.
Wchodząc do salonu, spostrzegła, że w drzwiach czeka ojczym.
– Nie za bardzo się śpieszyłaś! – mruknął. – Zostawiłaś mnie z tym
gościem, a ja prawie wcale nie rozumiem, co on mówi.
Gwen zobaczyła, że za jej biurkiem, które wzbudzało tyle kontrowersji,
stoi wysoki, szczupły mężczyzna w bardzo dobrze skrojonym szarym
garniturze. Odwrócił się, słysząc jej kroki. Na jego pociągłej twarzy
widać było
zdziwienie.
– Mon dieu, c'est une jeune filie – wysapał.
To Francuz – pomyślała Gwen. – I to bardzo zamożny Francuz, sądząc
po garniturze i bentleyu. Wygląda na bardzo zaskoczonego.
Gwen przywykła do takich reakcji. Wydawało się, że ludzie nie potrafią
pojąć, iż dziewczyna może się zajmować produkcją mebli, a cóż
dopiero, że je
projektuje.
– Bonjour, monsieur – powiedziała, przywołując znajomość
francuskiego
ze szkoły.
Zaskoczenie przerodziło się u Francuza w uczucie rozkoszy.
Charmante!
Mała, o zaokrąglonych kształtach i włosach barwy jesiennych liści buku.
Miała
szarozielone oczy i twarz o cerze delikatnej niczym płatki róży, usianą
RS
4
złocistymi piegami. Jakaż z niej jeune filie. Śliczne usta, pełne i
szerokie,
zdradzały zmysłową naturę!
Ale ubranie! Dobry Boże, cóż to za strój! Coś musiało być nie w
porządku z Brytyjczykami, skoro pozwalali, żeby ich piękne młode
dziewczyny pokazywały się światu w tych workowatych wełnianych
spódnicach i zwykłych bluzkach. Albo te wełniane pończochy robione
na
drutach – a przecież smukłe nogi powinno się oblekać w cielisty jedwab.
– Bonjour, mademoiselle – powiedział, skłaniając nieco głowę. – C'est
vous, qui avez dessine les chaises de monsieur Groves?
– Słucham? – odrzekła Gwen, zaskoczona tym potokiem
francuszczyzny.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin