Meg Cabot - Śledztwo numer XXL.pdf

(1282 KB) Pobierz
Cabot Meg - Zbrodnie w rozmiarze XL 02 - Śledztwo numer XXL.rtf
Meg Cabot
Ś LEDZTWO NUMER
XXL
Przekład EDYTA JACZEWSKA
Tytuł oryginału
Size 14 Is Not Fat Either
AMBER
1
Seksowny chłopiec za barem
Napełnia filiżankę.
Pyta: „Coś oprócz kawy?”
Zamiast mnie wziąć
na randkę.
Chłopiec za barem
Słowa/muzyka: Heather Wells
Facet za kontuarem przygląda mi się. Serio.
I jest seksowny. Tak seksowny, jak to się zdarza dwudziestojednoletnim
Chłopcom za Barem. Założę się, że gra na gitarze. Założę się, że
przesiaduje wieczorami o wiele za długo i brzdąka sobie, zupełnie jak
ja. Widzę to po tych lekko podkrążonych zielonych oczach i długich
rzęsach, i po kręconych jasnych włosach, które sterczą mu, potargane,
na całej głowie. Jakby dopiero co wstał z łóżka. Nie miał czasu wziąć
prysznica przed pracą, tak się zapomniał przy gitarze. Zupełnie jak ja.
- Co dla pani? - pyta. Ale z jakim spojrzeniem! Ze spojrzeniem, które
wyraźnie mówi: „Podobasz mi się”.
Wiem, że to ja mu się podobam, bo nie ma za mną żadnej kolejki.
A dlaczego nie miałabym mu się podobać? Wyglądam nieźle. To
znaczy, przynajmniej te fragmenty mnie, które wystają spod ciężkiego
zimowego ubrania. Rzecz jasna umalowałam dziś rano rzęsy i podkład
też nałożyłam (w przeciwieństwie do Chłopca za Barem wolę
maskować cienie pod oczami). A kurtka ukrywa te dwa - no dobra, pięć
- kilo, które mi przybyły w czasie świąt. No bo kto by liczył kalorie w
Boże Narodzenie? Albo w Nowy Rok? Albo po Nowym Roku, kiedy
wszystkie świąteczne sodkości są wyprzedawane za bezcen? Na
powrót do formy przed sezonem na kostium kąpielowy zostało
mnóstwo czasu.
I okay, powtarzam sobie to samo co rok od jakichś pięciu czy sześciu
lat, a nadal ani razu nie spróbowałam doprowadzić się do formy na
sezon na kostiumy kąpielowe. Ale kto wie? Może w tym roku... Mam
dwa dni urlopu - tyle mi się zebrało od czasu, kiedy w październiku
zaczęłam okres próbny. Mogłabym sobie skoczyć do Cancun. No
dobra, tylko na weekend. Ale zawsze.
I co z tego, że jestem jakieś pięć - no, może osiem - lat starsza niż
Chłopiec za Barem? Nadal mam w sobie to coś. Najwyraźniej.
- Poproszę grande café mocha - mówię. Wcale nie przepadam za kawą
ze spienionym mlekiem, z dodatkiem bitej śmietany, ale to w końcu
pierwszy dzień letniego semestru (Letniego? To chyba żart!) i na
dworze jest naprawdę zimno, niedługo zresztą spodziewamy się burzy
śnieżnej, a Cooper wyszedł dziś rano (udając się w nieznanym kierunku
jak zwykle) i nie nastawił przed wyjściem ekspresu do kawy, a moja
suka Lucy nie chciała wyjść na dwór, bo jest mróz, więc pewnie znajdę
zostawioną przez nią śliczną niespodziankę, kiedy już wrócę do domu.
Ja naprawdę potrzebuję czegoś, co mnie postawi na nogi i pozwoli mi
przestać się nad sobą użalać.
Poza tym, rozumiecie, skoro już wywalam pięć dolców na kawę, niech
to przynajmniej będzie coś ekstra.
- Jedna grande mocha, robi się - mówi Chłopiec za Barem i wykonuje
filiżanką jedną z tych sztuczek. No wiecie, obraca ją, jakby filiżanka
była coltem, a on rewolwerowcem z westernu.
Och, tak. On na pewno gra na gitarze. Ciekawe, czy siedzi i pisze
piosenki, wiedząc, że nigdy się nie zdobędzie na publiczny występ jak
ja? Ciekawe, czy jak ja też nie jest pewien własnego talentu?
Nie, on miałby dość odwagi, żeby z gitarą wystąpić przed tłumem ludzi
i zaśpiewać własne utwory. No bo tylko na niego popatrzcie.
- Sojowe czy odtłuszczone? - pyta.
O Boże, nie mogę stawić czoła pierwszemu dniu pracy po feriach na
odtłuszczonym mleku. A już sojowe? Sojowe?!
- Pełnotłuste mleko, proszę. - Zrehabilituję się później. Na lunch zjem
tylko kurczaka z parmezanem i sałatkę, i może tylko jedną łyżkę
niskokalorycznego mrożonego jogurtu...
Mmm, chyba że Magda zadbała o kolejną dostawę batonów lodowych
Dove...
- Wie pani co? - mówi Chłopak za Barem. - Pani twarz jest jakaś
znajoma...
- Och! - Rumienię się z radości. Pamięta mnie! Dziennie musi widywać
setki, jak nie tysiące spragnionych kofeiny nowojorczyków, a on
pamięta mnie! Na szczęście na dworze jest tak zimno, a tu w środku tak
ciepło, że moje czerwone policzki da się łatwo wytłumaczyć tym, że
zgrzałam się w kurtce, a nie tym, że się rozkleiłam, bo mnie zapamiętał.
- Cóż, mieszkam i pracuję w sąsiedztwie. Ciągle tu przychodzę.
- Co jest nie do końca prawdą, bo narzucam sobie dość rygorystyczny
budżet (z powodu żałośnie małej pensji); kawa z pianką zdecydowanie
się w nim nie mieści. Zresztą darmową kawę mogę sobie zawsze brać
ze stołówki.
Ale nie dodają do niej syropu mocha. Ani bitej śmietany. Próbowaliśmy
trzymać pojemniki z bitą śmietaną w stołówce, ale studenci ciągle je
podbierali i wstrzykiwali sobie bitą śmietanę prosto do gardeł.
- Nie - mówi Chłopiec za Barem, potrząsając swoją tak słodko
rozczochraną czupryną. - Nie o to chodzi. Czy mówił ktoś pani, że jest
pani bardzo podobna do Heather Wells?
Odbieram od niego swoją kawę. Oczywiście, to jest zawsze ten trudny
moment. Co mam powiedzieć? „Tak, bo... ja jestem Heather Wells” - i
ryzykować, że mnie zaprosi na randkę tylko dlatego, że jego zdaniem
nadal mam jakieś związki z przemysłem muzycznym (co jest kompletną
nieprawdą; jako że prześladuje mnie lęk, że zostanę wygwizdana przez
widownię)?
Czy mam się po prostu roześmiać i powiedzieć: „Nie, a dlaczego?” Bo
co będzie potem, kiedy zaczniemy się już spotykać, a on odkryje, że ja
rzeczywiście jestem Heather Wells? Pewnie przez jakiś czas udałoby mi
się to utrzymać w tajemnicy, ale w końcu się dowie, jak się naprawdę
nazywam. Na przykład, kiedy będziemy przechodzić przez odprawę
celną, wracając z Cancun. Albo kiedy będziemy podpisywać akt
małżeństwa...
Więc koniec końców mówię:
- Naprawdę?
- Jasne. To znaczy, gdyby była pani szczuplejsza - dodaje z uśmiechem
Chłopiec za Barem. - Proszę, pani reszta. Miłego dnia!
W głowie mi się nie mieści, że całe miasto przygotowuje się na
zapowiadaną burzę śnieżną - ciężarówki pełne soli i piasku przedzierają
się wzdłuż Dziesiątej ulicy, po drodze obłamując gałęzie drzew, w
sklepach spożywczych już brakuje pieczywa i mleka, a telewizja bez
przerwy pokazuje ostrzegawcze komunikaty pogodowe - natomiast
dilerzy narkotyków nadal w pełnym składzie oblegają Washington
Square Park i jego okolice.
Moim zdaniem to dowodzi, że rdzenni Amerykanie mogą się nadal
bardzo wiele nauczyć od ciężko pracujących imigrantów.
O, tam właśnie ich widać, stoją na chodniku w swoich parkach Perry
Ellis i popijają sobie własne mochaccinos. Ponieważ dziś rano w każdej
chwili mogą wystąpić znaczne - przynajmniej jak na Nowy Jork - opady
śniegu, na ulicy jest bardzo niewielu przechodniów, ale ci, którzy się
pojawiają, witani są pogodnymi propozycjami nabycia sensimilli.
I okay, te propozycje spotykają się z jednogłośnymi odmowami. Ale
kiedy dilerzy zauważają, że wlokę się ponuro w ich stronę, zaczynają
uprzejmie wykrzykiwać listę swoich towarów, żeby mnie zachęcić.
Roześmiałabym się, gdybym nadal nie była tak nabzdyczona ze
względu na Chłopca za Barem. Poza tym, ile razy wyjdę za próg
mojego domu, natykam się na tych facetów. Zdaje się, że zupełnie im
nie przeszkadza, że jeszcze nigdy nic od nich nie kupiłam. Wzruszają
tylko ramionami, jakbym kłamała, czy coś, kiedy im tłumaczę, że
najsilniejsza substancja stymulująca, jaką ostatnio zażywam, to kofeina.
Niestety.
A przecież wcale nie kłamię. Szczyt mojej skłonności do rozpusty to
piwo od czasu do czasu.
Piwo light, oczywiście. Przecież dziewczyna musi uważać na figurę.
- No i co ty na ten cały biały puch, który ma nas niedługo zasypać,
Heather? - pyta mnie z uprzejmą troską jeden z dilerów, przemiły gość
Reggie, stojący o kilka kroków dalej od reszty swoich rodaków.
- Wolę biały puch z nieba niż ten, którym handlujesz ty i ci twoi
szemrani kolesie, Reggie - odwarkuję, czym sama jestem zdumiona.
Boże, co się ze mną dzieje? Zwykle jestem nadzwyczaj grzeczna dla
Reggiego i jego kolegów. Nie opłaca się zadzierać z miejscowym
dilerem.
Ale zwykle nie bywam też nazywana tłuściochem przez swoich
ulubionych Chłopców za Barem.
- Hej, kotku. - Reggie ma urażoną minę. - Po co ta agresja?
Ma absolutną rację. Nie powinnam nazywać Reggiego i jego kumpli
szemranymi kolesiami, podczas gdy tych różnych panów w średnim
wieku trzęsących przemysłem tytoniowym określa się mianem
senatorów.
- Przepraszam cię, Reggie - mówię od serca. - Masz rację. Tyle że to już
dziewięć miesięcy, jak próbujecie mnie nagabywać tuż przed moimi
frontowymi drzwiami, a ja przez cały ten czas powtarzałam wam, że
nie, dziękuję. Czego ty oczekujesz? Że z dnia na dzień zamienię się w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin