Collins_Eileen_Dziedzic_RPP047.pdf

(491 KB) Pobierz
EILEEN COLLINS
EILEEN COLLINS
DZIEDZIC
Przełożyła Anna Zawadzka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Warkot silnika rozdarł ciszę, płosząc zabłąkane owce i
brązowe bażanty. Dziewczyna siedząca za kierownicą
małego sportowego wozu odsunęła wilgot n e k osm yk i,
które przylgnęły do jej wysokiego czoła i uniósłszy
okulary przeciwsłoneczne wsunęła je w jasne włosy.
Dlaczego nikt jej nie powiedział, że w Szkocji na
początku czerwca może być aż tak gorąco?
Upał sprawiał, że powietrze zdawało się drgać.
Dziewczyna zmrużywszy zielone oczy, wpatrzyła się w
zalaną słońcem drogę. "Czyżby jakiś człowiek? Boże,
mam nadzieję, że tak" - westchnęła przyspieszając.
Wydawało się jej, że wieki minęły od chwili, gdy ostatni
raz widziała człowieka. Po chwili zorientowała się, że to
mężczyzna. U jego boku szedł pies collie.
Stary człowiek usłyszawszy warkot silnika, zatrzymał
się na skraju drogi i odwrócił w stronę nadjeżdżającego
sa m och odu .
- Siad, Glen! Komuś bardzo się spieszy.
Opony zapiszczały i wóz zatrzymał się obok mężczyzn y,
wzniecając tuman kurzu. Dziewczyn a wychyliła się ku
staremu przez siedzenie pasażera.
- Czy mógłby m i pa n pom óc? Szu k a m za m k u
Raven scr a ig. Czy jadę we właściwym kierunku?
Stary zsunął tweedowy beret na tył głowy i przeczesał
rzadkie siwe włosy.
- Tak. To dobra droga. Jakieś cztery mile stąd trzeba
skręcić w prawo. Zobaczy panienka znak na poboczu .
Dziewczyna westchnęła z ulgą.
- Bogu dzięki. A już myślałam, że przejechałam
krzyżówkę. Może pana podwieźć? - spytała, gdyż w
zasięgu wzroku nie było żadnych zabudowań.
- Nie, dziękuję panience. Moja zagroda jest za tamtym
wzgór zem . Czy za m ier za pa n ien k a odwiedzić nowego
dziedzica ?
Dziewczyna uniosła brwi i przytaknęła.
- Owszem ... Kir k a Ca m er on a . Zn a go pa n ? St a r y
zignorował jej pytanie.
- Mówią, że jest Amerykaninem. Niewiele ma z n a m i
wspólnego. Sądzę, że nie zamierza sprzedać majątku i
zamku. Został on zbudowany przez Camerona pięć
wiek ów t em u i od t ego cza su jego r ód zawsze był na
Ra ven scr a ig. To k r a j Ca m er on ów, pa n ien k o. Dla n a s
byłby to straszliwy dzień, gdyby jakiś głupi młodzik zza
Atlantyku miał zmienić stary porządek.
Zdziwiła ją pasja w głosie starego.
- Jestem pewna, że doktor Cameron zrobi to, co będzie
najlepsze dla zamku i posiadłości.
- An o, zoba czm y.
Wiedziała, że go nie przekonała. Spróbowała
uśmiechnąć się krzepiąco, a potem ruszyła w dalszą
drogę. Uwagi starego sprawiły, że poczuła się winna.
Wiedziała więcej niż ten mężczyzna lub ktokolwiek z
m iejscowych o t a jem n iczym dok t or ze Ca m er on ie i losie,
jaki gotował Ra ven scr a ig.
Kiedy pa n Cecil, st a r szy wspóln ik fir m y "Au k cje i
Wycen y. Cecil i Ma st er s", w której pracowała, za-
proponował jej to zadanie, była zdziwiona i zanie-
pokojona. Przebywanie poza Londynem przez cały
tydzień było dla niej wielce niedogodne. Zwłaszcza że
poprzedniego wieczora na przyjęciu poznała bardzo
interesującego młodego człowieka. Byłby to wyjątkowo
szczęśliwy traf, gdyby zapamiętał jej numer telefonu, na
którym tak mu zależało.
Zazwyczaj zleceniami związanymi z wyjazdem na
północ zajmował się pa n Ma st er s. Ter a z jedn a k Mast er s
był w Paryżu, a ekspertyza, którą mieli wykonać,
wymagała wysokich kwalifikacji.
- Saro, jesteś w tym równie dobra jak Ma st er s. Zda je
się, że w zamkowej kolekcji znajduje się parę
wczesnoszkockich malowideł olejnych, może nawet
natkniesz się na starego Alana Ransaya.
Mar cu s Cecil dobrze wiedział, jak przekonać najba r dziej
opornego pracownika. Orientował się, że tem a t em pr a cy
dyplomowej Sary było osiemnastowieczn e szk ock ie
m a la r st wo por t r et owe.
- Ależ panie Cecil! Mam skatalogować i wycenić cały
za m ek ? - Sa r a szer ok o otworzyła zielone oczy. -N igdy
nie robiłam nic podobnego samodzielnie!
- Cóż, kochana, to może być wspaniały początek t wojej
kariery!Jestem przekonany, że dasz sobie radę. - W
bladoniebieskich oczach pana Cecila pojawił się dziwny
błysk. - Możesz lecieć sam olot em do E dyn bu r ga i t a m
wynająć samochód na ostatnie sto pięćdziesiąt
kilometrów albo też przewieźć swój wóz koleją do
St ir lin g i dalsze sto kilometrów pokonać szosą.
- Dobry Boże, a gdzie to właściwie jest? - Myśl o
utknięciu w opustoszałej górskiej dolin ie w t owa r zy-
stwie podstarzałego Amerykanina przyprawiła ją o
dr eszcze.
Ma r cu s Cecil wyjął ze zgrabnej złotej papierośnicy
tureckiego papierosa i włożył go do ust.
- Za m ek Ra ven scr a ig - powiedział przypalając papier osa
- położony jest w Strathale, w dolin ie P er t h sh ir e, k t ór a
biegnie pomiędzy Br idge of Ca lly i P it loch r y. Mówią, że
jest to bardzo piękne miejsce -rzekł marzycielskim
t on em .
Sara uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
- Mnie się wydaje, że będzie to najpiękniejszy rach u n ek ,
ja k i wyst a wim y w t ym r ok u .
Szef roześmiał się, patrząc na stos dokumentów
leżących na biurku.
- Jeśli wszystko potoczy się tak, jak powinno, z
pewnością tak się stanie. Odkąd doktor Cameron
przybył do Szkocji, nie miałem jeszcze okazji z nim
porozmawiać. Ale z tego, co mówili egzek u t or zy t e-
stamentu, wynika, że w zamku znajduje się mnóstwo
cennych przedmiotów. Zdaje się, że brat jego dziada był
niezłą szychą, skoro piwnice zamkowe są po sufit
wypełnione zapewn e cen n ym i pr zedm iot a m i, k t ór e
przez dziesięciolecia nie widziały światła dziennego.
- Coś takiego! - Pokręciła głową Sara. Zadanie nie
wyglądało na rutynową specyfikację. - Mówi pan, że ten
dok t or Ca m er on jest Am er yk a n in em ?
- Tak, nigdy dotąd nie był w Szkocji. Wykłada literaturę
angielską na uniwersytecie kalifornijsk im . Za pewn e po
tej przygodzie jego studenci otrzymają solidną porcję
pr ozy Wa lt er a Scot t a .
Sara uśmiechnęła się.
- Skąd wniosek, że chce poznać wartość zamku i tego, co
się w nim znajduje, aby go potem sprzedać? Może
zamierza tam osiąść na stałe i zostać n owym
dziedzicem ?
- Wielkie nieba. Skądże! Z tego, co zdołałem się
dowiedzieć, wynika, że chce się pozbyć zamku jak
najszybciej. Wątpię nawet, czy chciałby spędzić tam
więcej niż tydzień. Tyle powinno ci wystarczyć na
osza cowa n ie za byt k ów i poczyn ien ie k on ieczn ych
przygotowań do sprzedaży majątku.
Sara wolno przytaknęła. To jej odpowiadało. Nie
zamierzała co prawda przebywać z dala od Londynu
dłużej, niż to będzie konieczne. Ale może faktycznie
okaże się, że ta praca będzie miała ogromne znaczen ie
dla jej przyszłej kariery. Przecież tak odpowiedzia ln e
zadanie nie zdarza się co dzień dwudziest odwu let n iej
dziewczynie, która dopiero co ukończyła uniwersytet.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin