Weis Margaret - Mroczna studnia.rtf

(4139 KB) Pobierz

 

 

Tytuł oryginału Weil ofDarkness

Copyright © 2000 by Margarct Wcis, Tracy Hickrnan, and Larry Elmore

Publishcd by arrangemcnt with HarperCollins Publishcrs, Inc.

Ali rights rescrved

Copyright © 2003 for thc Polish translation

by Zysk i S—ka Wydawnictwo s.j., Poznań

Interior design by Kellan Peck

Projekt okładki: Nadinc Badalaty

Ilustracja na okładce: Larry Elmore

Obramowanie ilustracji barwnej na okładce: Stephen Daniele

Powieść jest fikcją literacka/, Nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorami są wykorzystane fikcyjnie, i nie mogą być kojarzone z rzeczywistością. Jakiekolwiek podobieństwa^oo aktualnych wydarzeń, regionalizmów, organizacji czy też osób, żywych.\Bątfź zmarłych, są całkowitym zbiegiem okoliczności

 

Podziękowania niech przyjmą:

Joy Marie Ledet za ilustracje otwierające części i rozdziały;

Alan Gutierrez za ilustracje tytułowe;

oraz Stephen Daniele za mapy.

 

PODZIĘKOWANIA

Od lat, od chwili, kiedy rozpoczęliśmy współpracę nad projektem Dragonlance, opowiadaliśmy rozmaite historie artyście fantasy Larry’emu Elmore’owi. Pewnego dnia coś nam opowiedział. Historię o cudownej krainie, gdzie wojownicy dobra, odziani w magiczne srebrzyste zbroje, walczą z krwiożerczymi wojownikami, których przeklęte zbroje są czarne niczym dno otchłani ciemności. W świecie tym smoki walczą z ogromnymi istotami zwanymi bah—kami. Elfy wiodą życie poświęcone honorowi i mieczowi. Orkowie żeglują po morzach w pirackich statkach. Krasnoludy przemierzają rozległe równiny na kudłatych kucykach. Ludzie budują zamki z tęczy. Czarodzieje czerpią magiczną moc z powietrza i ziemi, z ognia i wody, z ciemności Próżni.

Oczarował nas świat stworzony przez Larry’ego Elmore’a. Zapragnęliśmy poznać ludzi tam mieszkających i podzielić się ich przygodami z tymi spośród was, którzy także lubią poznawać obcy, tajemniczy i cudowny świat fantasy. Tak oto wizja Larry’ego Elmo—re’a ożyła w niniejszej książce — pierwszym tomie trylogii Kamienia Władzy.

Tych, którzy chcieliby przeżyć własne przygody w tej krainie, zapraszamy do świata gry o Kamieniu Władzy, stworzonej przez Lestera Smitha i Dona Perrina.

Na koniec, w imieniu wszystkich osób zaangażowanych w ten projekt, dziękujemy ci, Larry, za stworzenie tego świata i zaproszenie nas do wspólnego przeżywania w nim przygód.

Margaret Weis i Trący Hickman

1 CHŁOPIEC DO BICIA

Chłopiec wpatrywał się w zamek. W świetle poranka jego białe marmurowe ściany lśniły od pyłu wodnego unoszącego się z siedmiu wodospadów tryskających po obu stronach zamku, czterech od północy i trzech od południa. Wokół ścian zamku migotały i tańczyły tęcze. Wieśniacy wierzyli, że tęcze są delikatną materią utkaną przez wróżki; niejeden już głupi młodzik znalazł śmierć w kotłujących się wodach, gdy próbował je pochwycić.

Ale chłopiec był mądrzejszy. Wiedział, że tęcze są niematerialne, zrobione z samego blasku słonecznego i wody. Prawdziwe jest tylko to, co istnieje zarówno w ciemności, jak i w świetle. Chłopiec nauczył się wierzyć wyłącznie w to, co prawdziwe i namacalne.

Chłopiec patrzył na zamek beznamiętnie; nie budził w nim ani dobrych, ani złych uczuć, a jedynie coś w rodzaju obojętnego fatalizmu, jaki często widuje się u dręczonych psów. Oczywiście chłopca nie dręczono szczególnie w życiu, chyba że dręczeniem można nazwać ignorowanie. Właśnie miał opuścić rodziców i dom rodzinny, by rozpocząć nowe życie, powinien więc być zasmucony, wystraszony i drżący. Nic podobnego jednak nie czuł. Był tylko zmęczony po długiej drodze i było mu nieprzyjemnie gorąco w nowych, drażniących skórę wełnianych pończochach.

Stał z ojcem przed bramą osadzoną w wysokim zewnętrznym murze. Za bramą znajdował się dziedziniec, a za dziedzińcem niezliczone schody wiodły w górę do zbudowanego nad urwiskiem zamku. Okna zamku wychodziły na zachód, na jezioro Ildurel, od wschodu zaś wspierał się mocno o skałę. Jego najwyższe wieżyczki sięgały do poziomu rzeki Hammerclaw, płynącej ze wschodu na zachód, której wartkie wody, spadając z urwiska, tworzyły tęcze.

Zamek miał ściany z białego marmuru — chłopiec widział raz podobiznę zamku na uczcie, zrobioną z cukru — i był wysoki na kilka pięter. Ile dokładnie, chłopiec nie mógł policzyć, ponieważ zamek rozpościerał się na całej powierzchni urwiska. Takie mnóstwo wieżyczek sterczało w każdą stronę, tyle blanków jeżyło się pod każdym możliwym kątem, tak wiele okien o małych, ołowianych szybkach błyszczało w słońcu, że na ten widok kręciło mu się w głowie. Chciał się bawić cukrowym zamkiem i matka mu na to pozwoliła, ale następnego ranka odkrył, że zamek zjadły myszy.

Teraz patrzył zachwycony na zamek. Ten nie był zrobiony z cukru i na pewno nie zjedzą go myszy, ani nawet smoki. Zwrócił uwagę na jedno skrzydło zamku — wschodnie, wychodzące na cztery wodospady. Na jego szczycie tkwiła otoczona balkonem wieżyczka, większa niż wszystkie inne. Jak powiedział mu ojciec, był to balkon króla. Jedynie król Tamaros, błogosławiony przez bogów, miał prawo przechadzać się po nim.

Chłopiec pomyślał, że król musi widzieć stamtąd cały świat. A jeśli nie cały świat, to przynajmniej całe wielkie miasto Vinnen—gael. On sam widział je prawie w całości, stojąc tylko na stopniach pałacu.

Vinnengael zbudowano na trzech poziomach. Najniższy był równy z poziomem ciągnącego się aż po horyzont jeziora; nawet z balkonu króla jego przeciwny brzeg był ledwo widoczny. Drugi poziom miasta zbudowano na szczycie klifu wyrastającego z pierwszego poziomu. Trzeci zaś leżał na kolejnym klifie, wznoszącym się z drugiego poziomu. Pałac stał na trzecim poziomie. Naprzeciwko pałacu, za chłopcem, po przeciwnej stronie ogromnego marmurowego dziedzińca znajdowała się Świątynia Magów.

Świątynia i pałac — serce królestwa i jego głowa — były jedynymi dużymi budowlami na trzecim poziomie. Od północy, tuż przy pałacu stały koszary. Po stronie południowej na skalistym wzniesieniu ulokowały się eleganckie domy zagranicznych ambasadorów.

Zbrojni pilnujący zewnętrznej bramy rzucili znudzone spojrzenie na przechodzącego mężczyznę z chłopcem. Chłopiec wyciągnął szyję, chcąc się przyjrzeć ogromnej żelaznej kracie opatrzonej rzędami groźnych zębów. Chętnie by się zatrzymał w nadziei ujrzenia śladów krwi, gdyż dobrze znał historię Nathana z Neyshabur, jednego z bohaterów Vinnengael, który rozkazał opuścić kratę, mimo że sam pod nią stał. Odpierał wrogów królestwa i nie ustąpił z placu boju, nawet gdy spadały na niego straszliwe zęby bramy. Nathan z Neyshabur żył i poległ kilka stuleci temu, kiedy miasto i zamek — choć nie tęcze — były jeszcze młode. Było więc mało prawdopodobne, by jego krew wciąż kapała z kraty, jednak chłopiec mimo wszystko poczuł się rozczarowany.

Ojciec szarpnął go za kaptur, kazał mu przestać się gapić jak ork na jarmarku i pociągnął za sobą.

Przemierzyli ogromny dziedziniec i weszli do właściwego zamku, gdzie chłopiec natychmiast się zagubił. Na szczęście ojciec — dworzanin króla — dobrze znał drogę. Powiódł chłopca w górę po marmurowych schodach, w głąb marmurowych korytarzy, wokół marmurowych posągów, wśród marmurowych kolumn, aż doszli do przedpokoju, gdzie ojciec pchnął chłopca na drewniane rzeźbione krzesło, a sam wezwał sługę.

Chłopiec przyglądał się wysokiemu sufitowi zabrudzonemu sadzą z rozpalanych zimą kominków i ścianie naprzeciwko, na której wisiał kobierzec przedstawiający psy o długich tułowiach, długich pyskach i uszach, niepodobne do żyjących wówczas psów, oraz ludzi zwróconych w jedną stronę, polujących na jelenia, który — sądząc po jego minie — świetnie się tym wszystkim bawił, chociaż tkwiło w nim sześć strzał.

Do przedpokoju wszedł jakiś człowiek: dość młody, niezadowolony, ponury mężczyzna odziany w zapinaną tunikę w bogate wzory z wysokim kołnierzem, z długimi, powiewającymi rękawami. Jego nogi widoczne od połowy łydki w dół były grube, a kostki miał prawie tak szerokie jak stopy. Nosił pończochy różnych kolorów — jedną czerwoną, a drugą niebieską — dobrane do czerwo—no—niebieskiego deseniu na tunice. Mysiego koloru włosy miał za—

czesane do tyłu zgodnie z modą panującą wśród ludzi i skręcone w loki na karku. Był też gładko ogolony.

Ojciec chłopca nosił podobny strój, choć na tunikę narzucił jeszcze opończę. Jego strój miał barwy zielone i niebieskie. Chłopiec ubrany był tak samo jak ojciec, tyle że jego strój przykrywała peleryna z kapturem, ponieważ była już jesień i znacznie się ochłodziło. Mężczyzna zamienił kilka słów z ojcem, po czym zwrócił spojrzenie na chłopca.

·       Więc jak ci na imię?

·       Gareth, lordzie szambelanie. Szambelan zmarszczył nos.

·       Chyba nigdy nie widziałem brzydszego dziecka.

·                         

·       Każde dziecko wydawałoby się brzydkie w porównaniu z Jego Wysokością — rzekł ojciec chłopca.

·       To prawda, panie — odparł szambelan. — Jednak ten tutaj chyba specjalnie się o to starał.

·       Jego Wysokość i mój syn są w tym samym wieku, co do dnia — urodzili się tej samej nocy. Jej Wysokość życzyła sobie…

·       Tak, tak. Znane mi są życzenia Jej Wysokości — przerwał szambelan, wywracając oczami i wtykając kciuki za szeroki skórzany pas, jakby chciał powiedzieć, że uważa życzenia Jej Wysokości za garniec gówna. Skrzywił się do chłopca. — Nic się chyba na to nie poradzi. Jakbym miał za mało kłopotów. Gdzie reszta przyodziewku chłopaka? Nie liczysz chyba, panie, na to, że będziemy go ubierać?

·       Mój zaufany wnosi rzeczy tylnymi drzwiami — odparł chłodno ojciec chłopca. — Nie liczyłeś chyba, panie, na to, że będziemy je ciągnąć na taczce ulicami miasta.

·           Dwaj mężczyźni zmierzyli się lodowatymi spojrzeniami. W końcu szambelan wystawił jedną grubą nogę w spiczastym bucie przed drugą i skłonił się w pas.

·                     Do usług, panie.

·           Ojciec chłopca także „zrobił nogę”, jak się mówiło, podtrzymując w pasie płaszcz, aby nie zamiótł brudnej podłogi.

·                     To ja jestem do usług, panie.

·            Chłopiec, zgrzany i spocony, stał okryty peleryną i przyglądał się jeleniowi ze sterczącymi w boku sześcioma strzałami, z bardzo zadowoloną miną wyrzucającemu w górę kopyta.

·                     Zatem chodź ze mną, Gareth — rzekł szambelan zrezygno
wanym tonem. — Pożegnaj się z ojcem — dodał obojętnie.

·            Gareth skłonił się ojcu na sposób dworski, jak go uczono. Ojciec pospiesznie pobłogosławił chłopca i odszedł szybko do swoich obowiązków przy Jego Wysokości. Ani ojciec, ani syn nie odczuwali smutku przy tym rozstaniu. Prawdę mówiąc, chłopiec ostatnio widział ojca pół roku temu. Jako członek dworu będzie prawdopodobnie widywał swoich szlachetnie urodzonych rodziców częściej niż kiedykolwiek w dzieciństwie.

·           Szambelan położył ciężką rękę na ramieniu chłopca i poprowadził go przez pałacowe komnaty.

·                     To są prywatne pokoje rodziny królewskiej — wyjaśnił
szambelan dźwięcznym głosem. — Od dziś będzie to także i twój
dom. Zostać wybranym na chłopca do bicia Jego Książęcej Mości
to wielki zaszczyt. Mam nadzieję, że jesteś tego świadomy.

·            Gareth nie był w tej chwili świadomy niczego poza ciężką ręką mężczyzny wciskającą go w marmurową podłogę, tak aż zabolało go ramię.

·                     To wielce pożądane stanowisko — ciągnął szambelan z na
ciskiem. — Kandydatami było wielu świetnych młodzieńców, szes
nastoletnich, a nawet starszych. Wielce pożądane — powtórzył.

·            Gareth wiedział, że to prawda. Ojciec, matka i nawet niania wbijali mu to bez ustanku do głowy, aż stało się niejako częścią jego ciała, niczym smoła wżarta w dłonie kowala. Chłopiec do bicia ponosił karę za księcia, ponieważ księcia, wybranego przez bogów, nie mogła dotknąć w gniewie ręka śmiertelnika. Dorastali wspólnie, naturalnie więc chłopiec do bicia i jego rodzina ciągnęli korzyści z takiego układu.

·            Gareth zdawał sobie też sprawę, że nie zasługiwał na ten zaszczyt. Jego ojciec był lordem, ale niezbyt ważnym, a matka damą dworu królowej. Jego rekomendację stanowił tylko zbieg okoliczności: on i młody książę urodzili się tej samej nocy.

·            Jej Królewska Wysokość pochodziła z Dunkargi, królestwa na zachodzie. Podobno ludzie z Dunkargi wierzyli, że na ich życie wpływ mają gwiazdy. Gareth wiedział, że to bzdura; ojciec mu to powiedział. Jak odległe, zimne iskierki wielkości pyłku mogły wpływać na ludzkość? Jednak rodzice Garetha skrzętnie wykorzystali fakt, że królowa Emillia wierzyła w zainteresowanie gwiazd jej losem.

·           Usłyszawszy o poszukiwaniu chłopca do bicia, matka Garetha napomknęła królowej, że tylko dziecko urodzone pod tymi samymi gwiazdami co książę mogło być uważane za godne, aby dzielić los księcia. Królowej spodobała się ta myśl i wezwała nadwornego astrologa, którego sprowadziła z sobą z Dunkargi. Gładząc pieszczotliwie wypełnioną monetami sakiewkę, darowaną mu przez ojca Garetha, nadworny astrolog potwierdził, że tak jest w istocie. Jako że Gareth był jedynym dzieckiem szlachetnego rodu urodzonym tej samej nocy co książę (ojciec Garetha zapewnił o tym astrologa), został wybrany.

·            W wieku dziewięciu lat Gareth miał przybyć na dwór i podjąć swoje obowiązki, które polegały na ponoszeniu kary za przewiny księcia. Idąc przez pałac, Gareth wspominał opowieść, którą jego matka często przypominała — jak to królowa dowiedziała się, iż jedna z jej dam dworu również jest brzemienna i wkrótce urodzi, kazała związać nogi jego matce, aby żadne dziecko w niczym nie wyprzedziło królewskiego syna. Szczęśliwie bóle matki Garetha ustąpiły — pewnie ze strachu — bo inaczej Gareth nie szedłby teraz po pałacowej posadzce. Matka zaczęła ponownie rodzić po narodzinach księcia i w trzy godziny później Gareth przyszedł na świat. Jego pierwszy płacz zagłuszyły huki fajerwerków.

·           Matka Garetha oddała go mamce tej samej nocy, kiedy się urodził, by od razu wrócić do obowiązków damy dworu. Wychowywał się w wiejskiej posiadłości ojca, głównie pod okiem sług, którzy zależnie od kaprysu albo chłopca rozpieszczali, albo zaniedbywali.

·           I właśnie dlatego po czterech latach rodzice Garetha podczas jednej z rzadkich wizyt u syna z niezadowoleniem przekonali się, że ich dziecko jest rozpuszczonym urwisem, równie brudnym i nie—

·                     douczonym jak pierwsze z brzegu chłopskie dziecko w podobnym wieku. Ojciec Garetha posłał po swoją dawną piastunkę, która odeszła na emeryturę, by pomagać mężowi w tkaniu sukna. Teraz była wdową; z radością przekazała warsztat dorosłym synom i powróciła ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin