GR.476. Winston Anne Marie - Spotkanie po latach.rtf

(1686 KB) Pobierz

Anne Marie Winston

 

Spotkanie po latach

(Lovers Reunion)


PROLOG

 

Czyżby słyszał jakieś głosy?

Marco Esposito powoli otworzył oczy i wpatrzył się w złowróżbnie majaczące dokoła, nienawistne cienie dżungli. Jeśli wydostanę się stąd żywy, pomyślał, to już nigdy, aż do końca życia, nie włożę na siebie niczego zielonego.

Wstrzymał oddech i nasłuchiwał, ale do jego uszu docierały tylko gwizdy i syki dziwnych stworzeń ukrytych w masie zieleni nad jego głową. A więc były to tylko pobożne życzenia albo gra wyobraźni.

Opuchnięty język przyklejał się do podniebienia. Marco oddałby wszystko za odrobinę wody. Niestety, skończyła się poprzedniego dnia po południu. Ku ironii losu powietrze było tak parne i wilgotne, że całe ciało miał mokre. Coś wpełzło na jego dłoń. Zamarł w bezruchu. Miał tylko nadzieję, że nie jest to jedna z tych pięknie ubarwionych żabek drzewnych, których jad wykończyłby go o wiele szybciej niż dotychczasowy upływ krwi. Wiedział, że nie wolno mu się poruszyć, i to nie tylko ze względu na zagrażające mu stworzenia. Dopóki leżał nieruchomo, ból był do zniesienia. Chciał zerknąć na zegarek, ale nawet lekkie przesunięcie ramienia powodowało falę bólu przenikającą prawą nogę, więc nie drgnął.

Zmrużył oczy i spojrzał w górę. Był dzień. Prawdopodobnie drugi, chyba że był nieprzytomny znacznie dłużej, niż sądził. Całe szczęście. W dzień jaguar, którego obawiał się najbardziej, leżał przyczajony gdzieś w ukryciu. Wychodził na łowy dopiero wieczorem. W ciemnościach jego wzrok nie miał sobie równych. Ostatniej nocy Marco nie gasił latarki i nieustannie zataczał światłem kręgi po pobliskich krzewach, aż w końcu bateria wyczerpała się i światło przygasło. Wiedział, że jeśli ludzie nie znajdą go w ciągu dnia, jaguar na pewno zrobi to wieczorem.

Kątem oka widział po swojej lewej stronie szczątki samolotu bez skrzydeł, leżące wśród paproci. Pilot nadal był w środku. Zginął na miejscu. Drugie ciało leżało na ziemi obok samolotu. Marco przykrył je ciężką plandeką, rozgniótł i ułożył w pobliżu kilka kapsułek z amoniakiem, i modlił się, by żaden drapieżnik nie odważył się sprawdzić, skąd pochodzi ten dziwny zapach.

Na myśl o martwym koledze ogarnął go żal. Stu był dobrym badaczem, wiernym przyjacielem i świetnie sprawdzał się na takich wyprawach. Zmarł w niecałą godzinę po katastrofie samolotu. Marco żywił nadzieję, że będzie miał okazję powtórzyć kiedyś rodzinie jego ostatnie słowa. Stu pozostawił żonę i dwoje dzieci, z których jedno chodziło jeszcze do szkoły. Zycie bywa czasem wyjątkowo podłe.

Rodzina... Jeśli nie wydostanie się z tego zielonego piekła, jego własna rodzina również się rozpadnie. W ciągu ostatnich piętnastu lat rzadko bywał w domu, ale dużo myślał o swoich bliskich. Mama, ojciec, dziadkowie, cztery siostry... W każdym razie nie zostawiał żony i dzieci, które po jego śmierci musiałyby samotnie zmagać się z losem.

No i była jeszcze ona, Sophie. Próbował o niej zapomnieć, od sześciu lat usiłował wybić ją sobie z głowy, ale bezskutecznie. Widział ją teraz wyraźnie: miękkie loki, roześmiane czarne oczy, pełne usta, które tak lubił całować. Nie powinien był tego robić, ale gdy już raz spróbował, nie wystarczyło mu siły woli, by się . powstrzymać przed powtórkami. Kochali się tylko raz, ale Marco pamiętał wszystko, potrafił przywołać w pamięci obrazy, zapachy, smaki, jakby to było wczoraj.

Jedyne, co mógł zrobić, to trzymać się od niej z dala. Z dala od Chicago, z dala od własnego domu, od tej dziewczyny z sąsiedztwa, która twierdziła, że go kocha. Ale była za młoda, by kochać kogokolwiek, powtarzał sobie w nieskończoność.

Słodka Sophie. Czy zmartwiłaby się jego śmiercią? Czy czasem jeszcze myśli o nim? Na pewno jest już mężatką i ma dzieci. Marco zawsze uważał, że nie nadaje się na ojca rodziny, ale gdy pomyślał, że może umrzeć, nie pozostawiając po sobie nikogo, kto odziedziczyłby jego nazwisko i geny...

Od wielu lat nie pozwalał sobie na takie myśli. Jeśli jednak wyobrażał sobie własne dzieci, to zawsze widział je w ramionach Sophie. Była jedyną kobietą, z którą mógłby je mieć.

Hop, hooop!

Głos, który przedarł się przez gęstą, wilgotną roślinność, pochodził z niedaleka.

Halo! Tu jestem! zawołał Marco, zwracając głowę w stronę, z której usłyszał wołanie. To był błąd. Całe jego ciało natychmiast przeszył ból. Zacisnął zęby i znieruchomiał.

Marco! Mów coś! Idziemy do ciebie! Rozpoznał ten głos jeszcze na chwilę przed tym, zanim spoza jednego z olbrzymich pni drzew wyłoniła się płomiennoruda czupryna. Ratunek! Ulga, podniecenie, panika i wszystkie powstrzymywane dotychczas uczucia ogarnęły go jednocześnie.

Na widok Marka Jared Adamson przyśpieszył kroku.

Tutaj! zawołał. – Tam jest Esposito. Samolot też. Pochylił się nad rannym i zaświecił mu w oczy latarką.

Hej, stary! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę!

Marco spróbował się uśmiechnąć. Jared padł na kolana i ściągnął z ramion wielki plecak.

Co się, do diabła, stało? Czegoś takiego nie mieliśmy w planach.

Marco chciał odpowiedzieć coś lekkim tonem, ale poczuł napływające do oczu łzy. Ponad ramieniem przyjaciela widział kilku innych ratowników krzątających się wokół samolotu.

Awaria silnika. Pilot nic nie mógł zrobićwykrztusił w końcu. – Inni nie żyją. Moja noga... Jest niedobrze.

Jared tylko skinął głową.

Widzę. Jakim cudem Stu wydostał się z samolotu?

Ja go wyciągnąłem. Dopiero potem zmarł.

Jared zagwizdał cicho i potrząsnął głową.

Ty go wyciągnąłeś? Z taką nogą? Tylko tobie mogło się to udaćmruknął, pochylając się nad raną. – Sam to zabandażowałeś?

Jedną ręką uniósł nieco głowę Marka, a drugą przytknął mu do ust metalowy kubek z wodą. Marco chciwie wypił wodę, zanim odpowiedział:

Musiałem. Traciłem za dużo krwi.

Jared skrzywił się, przemywając ranę środkiem odkażającym.

Dobra robota mruknął, biorąc głęboki oddech. – Będę musiał nastawić tę nogę, zanim cię stąd zabiorę. Trzymaj się mocno, stary. To będzie porządnie bolało.

Na chwilę zamilkł i pochwycił wzrok przyjaciela.

Brzydko to wygląda. Nie byłbym zdziwiony, gdyby lekarz zaproponował ci amputację.

Marco zastygł. W głębi duszy przez cały czas wiedział, że nie wygląda to dobrze, ale starał się nie myśleć o zmiażdżonym ciele i okruchach kości, które poprzedniego dnia owinął bandażem.

Oszczędź mi tegoszepnął.

Całe jego życie opierało się na reputacji, jaką wyrobił sobie jako badacz, podróżnik dokumentujący środowiska geologiczne. Udusiłby się, pracując przykuty do jednego miejsca.

Proszę, powiedz im, że jeśli jest jakakolwiek szansa...

Jasne odrzekł Jared, ściskając jego dłoń. – A teraz będę musiał zająć się twoją nogą.

W porządkurzekł Marco, ale głos po chwili przeszedł w krzyk. Stracił przytomność.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Marco zaparkował wynajęty granatowy samochód przy krawężniku o kilka metrów od domu rodziców w Elmwood Park w stanie Illinois. Wychował się tutaj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin