Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny 22 - Czas grozy.doc

(734 KB) Pobierz

Anne–Lise Boge

 

GRZECH PIERWORODNY XXII

 

CZAS GROZY

 

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

 

Dla Bjarne - z podziękowaniem za wieloletnią przyjaźń

i nieocenioną pomoc przy pracy nad tą książką

Anne-Lise Boge

 

ROZDZIAŁ 1.

 

Mali stała jak rażona piorunem i wpatrywała się w lensmana. Po chwili jednak ochłonęła i wciągnęła głęboko powietrze. Puściła rękę Havarda. Przygładziła włosy.

Może pan poczekać w domu dziadków - rzuciła krótko. - Proszę pójść ze mną.

Lensman podążył za gospodynią wzdłuż korytarza, a Havard ruszył za nimi. Mali otworzyła drzwi do domu dziadków. Uderzy­ło ich ciężkie powietrze. Słońce prześwitywało przez zaciągnięte rolety i nadawało wnętrzu dziwny złocisty blask. Dom dziadków nie był ostatnio używany i panowała tu duchota i mrok. Mali przeszła przez pokój i podciągnęła rolety. Otworzyła okno i wpuś­ciła wieczorne powietrze, pachnące morszczynem i słoną wodą.

-  Kiedy spodziewacie się powrotu syna? - spytał lensman.

Nie ustaliliśmy dokładnej godziny - odparła Mali. - Ale jego córeczka, którą zostawił pod naszą opieką, wkrótce powin­na iść spać, więc młodzi wrócą chyba niedługo.

Rzuciła szybkie spojrzenie na Havarda. Wyglądał na zmar­twionego.

Pójdę do domu i przyniosę kawy - zaproponowała. - Właś­nie zaparzyłam świeżą, kiedy pan przyszedł, więc...

-  Proszę nie robić sobie kłopotu.

-  Czegoś jednak powinniśmy się napić - uznała Mali i pode­szła do drzwi. - Zaraz wrócę.

-  Czego, u licha, lensman tutaj szuka? - spytał Aslak, kiedy Mali weszła do kuchni.

-  Nie wiem - odparta Mali trochę niechętnie. - Chce poroz­mawiać z Sivertem i Tordhild - wyjaśniła.

Dlaczego?

-  Nie mam pojęcia - skłamała. - Ale młodzi zaraz wrócą, to się dowiemy, o co chodzi.

Poczuła na sobie badawcze spojrzenie Ane, kiedy szykowa­ła tacę z filiżankami i kawą, ale unikała wzroku służącej. Przez cały czas dławiący strach ciążył jej w piersi jak kamień.

-  Zajmiecie się Marileną?

Poklepała bezwiednie dziewczynkę po głowie i dała jej ciastko.

-  Pewnie, że tak - odparła Ingeborg. - To sama przyjem­ność.

O, widzę łódź przy tartaku - zauważyła Ane i wychyliła się przez okno. - Sivert wraca do domu!

Lensman zdążył wlać w siebie trzy filiżanki kawy, zanim Sivert i Tordhild stanęli w drzwiach. Mali usłyszała odgłosy roz­mowy i śmiechów, dobiegające z sadu jabłoniowego, i żołądek jej się ścisnął. Pośpiesznie wstała i wyszła, żeby przywitać syna z rodziną. Chciała również uprzedzić Johannesa, żeby się nie przestraszył.

Chłopiec jako pierwszy wyszedł zza węgła, niosąc przed sobą dumnie wędkę z wielką rybą.

-  Popatrz, babciu! - zawołał radośnie. - Złowiłem ją cał­kiem sam. Mamy w wiadrze jeszcze dużo innych.

-  Świetnie - odparła Mali, usiłując się uśmiechnąć. - Możesz pójść razem z Aslakiem lub O1avem do strumienia i je oczyścić. Chcesz?

Johannes nie dał się prosić. Wpadł do domu jak wystrzelony z procy, z wędką i w mokrych kaloszach.

-  Lensman czeka na was w domu dziadków - rzekła Mali cicho do Siverta i Tordhild.

-  Lensman? - Sivert uniósł brwi ze zdumienia. - W jakiej sprawie?

-  Mówił coś, że musi z wami porozmawiać, bo nie wszystko jest w porządku... z waszym małżeństwem.

-  Plotki - mruknęła Tordhild zmartwiona.

-  Tak, Bóg jeden wie, o co chodzi, ale w żadnym razie nie wolno wam pisnąć ani słówka o...

-  Uspokój się, mamo - rzekł Sivert i położył Mali rękę na ramieniu. - Lensman nie może nam nic zarzucić. O co by nas miał oskarżyć? O ile mi wiadomo, nie można nikomu wytoczyć sprawy na podstawie samych plotek.

-  No nie wiem - Mali nie była przekonana.

-  Chodźmy do środka - zdecydował Sivert. - Lepiej mieć to za sobą, co by to nie było.

Lensman wstał, kiedy weszli. Wyciągnął rękę.

-  Słyszałem, że chciał pan ze mną porozmawiać - zaczął Sivert.

-  Tak. Otóż sprawa przedstawia się tak: dowiedziałem się, że niektórzy mówią, że... - lensman zaczął się wiercić niespo­kojnie, najwyraźniej poczuł się nieswojo. - Jak bliskie pokre­wieństwo łączy pana i pańską żonę?

-  Od kiedy zaczął pan jeździć po okolicy i przysłuchiwać się krążącym pogłoskom?

Lensman zaczerwienił się i nerwowo zaszurał stopami.

-  Wydało mi się to tak alarmujące, że...

-  Któż taki roznosi plotki o mnie i o mojej żonie?

-  Pewna Cyganka z Rindalen wyznała tamtejszemu pro­boszczowi, że... hm, że jesteście ze sobą bardzo blisko spokrew­nieni. Bardziej, niż to prawnie dozwolone między małżonkami.

-  Trudno mi uwierzyć, że Cyganka mogłaby mówić takie rzeczy.

-  Jednak tak właśnie było. Lokalne władze wydały nakaz odebrania jej prawa do opieki nad dwójką dzieci, a wtedy...

-  A więc opowiedziała to, żeby ratować swoją rodzinę? Czy nie uważa pan, że to jest mało wiarygodne? Biedna Cyganka uciekła się do kłamstwa, żeby chronić swoje potomstwo. Zamiast słuchać plotek, powinien się pan raczej zająć problemem niechęci wobec Cyganów - rzekł Sivert oburzony. - Jednak od­powiem panu na pytanie: jestem synem Johana Stornesa. Sądzi­łem zresztą, że pan o tym wie. Może to potwierdzić moja matka, a poza tym istnieje odpowiedni zapis w księgach kościelnych. Tordhild zaś jest córką Cygana, Jo Karlsena.

-  Tak właśnie myślałem - przyznał lensman. - Nie rozu­miem, jak mogło powstać owo podejrzenie. Skąd tej kobiecie przyszło do głowy, że wy jesteście... Tak, że jesteście zbyt blisko spokrewnieni.

-  Powinien był pan lepiej sprawdzić tę informację, zanim pan tu przyszedł - zauważyła Mali i utkwiła w nim wzrok. - Czy mam przynieść akt chrztu Siverta?

-  Nie, nie trzeba, pani Stornes. To jakieś przykre nieporozu­mienie.

-  Mam zatem nadzieję, że po raz ostatni musieliśmy tłuma­czyć się z podobnych zarzutów - rzekł Sivert i objął Tordhild ramieniem. - Wie pan, to nic przyjemnego.

-  Rozumiem. Zadbam o to, żeby...

-  Proszę jednak nie karać tej Cyganki - przerwał mu Sivert. - Matka zdolna jest zrobić wszystko, żeby chronić swoje dzieci, zdajemy sobie z tego sprawę. Swoją drogą sposób trakto­wania Cyganów w naszym kraju to wstyd dla Norwegii.

-  Nie ja za to odpowiadam - rzekł lensman pojednawczo.

-  No tak, wiem, że naczelnicy wydają decyzje, a pan wypeł­nia tylko polecenia.

Lensman nie odpowiedział. Wyciągnął rękę do Mali.

-  Proszę mi wybaczyć kłopot.

Podała mu dłoń, lecz szybko ją cofnęła. Skinęła w milcze­niu.

-  Znajdę drogę - rzekł lensman.

-  W naszym domu odprowadzamy gości do wyjścia - stwier­dził Havard. Otworzył drzwi i przepuścił lensmana przodem.

Mali osunęła się na sofę i przycisnęła ręce do brzucha.

-  Ludzie więcej o tym gadali, niż podejrzewaliśmy - ode­zwała się i zerknęła na Siverta i Tordhild. - To mnie przeraża. Ale przynajmniej wreszcie się dowiedzieliśmy, że informacja po­chodziła od Cyganów.

-  Nie denerwuj się, mamo. Widzisz, poszło dobrze - rzekł Sivert spokojnie. - Już po wszystkim. Sprawa się wyjaśniła, lens­man ją zamknie i nikt więcej nie będzie do niej wracał.

-  Miejmy nadzieję - westchnęła Mali. - Ale nigdy nie wol­no wam powiedzieć... mam na myśli Johannesa - mówiła dalej z wahaniem. - Wspominałeś kiedyś, że mały powinien poznać prawdę...

-  Nie sądzę - wtrąciła się Tordhild i wzięła Siverta za rękę. - To byłoby dla niego zbyt dużym wstrząsem. Sivert i ja dokonali­śmy wyboru, kiedy postanowiliśmy się pobrać i zdecydowaliśmy na dziecko. My musimy jakoś z tym żyć, jednak nie możemy obarczać Johannesa.

-  Doszliście do takiego wniosku? - Mali nie kryla, jak wiel­ką poczuła ulgę. - Nie dawało mi spokoju, że...

-  Zapomnij o tym - rzekł Sivert. - Nie mówmy o tym więcej. Havard wrócił i zamknął za sobą drzwi.

-  No i już - odetchnął. - Teraz będziecie chyba mogli żyć w spokoju.

-  A co powiemy służbie, jeżeli ktoś zapyta, po co przyszedł lensman?

-  Że to tylko nieporozumienie - odparła Mali pośpiesz­nie. - Najlepiej od razu urywać wszystkie rozmowy na ten te­mat i nie wdawać się w dyskusje. A teraz już pora, byście zabra­li dzieci do domu i położyli je spać - dodała i spojrzała na syna i synową.

Stanęła na progu i odprowadzała młodych wzrokiem, kiedy wracali na Wzgórze. Johannes i Tordhild dźwigali między sobą kubełek z oczyszczonymi rybami. Sivert niósł na ramionach Marilenę, która kiwała się sennie do przodu ponad głową ojca z każdym jego krokiem.

-  Udało się - uznał Havard i objął Mali ramieniem.

Skinęła głową. Napięcie powoli ustępowało. Jednak Mali wiedziała, że nigdy nie poczuje się całkiem spokojna, jeśli cho­dzi o małżeństwo Siverta i Tordhild. Nigdy nic nie wiadomo.

 

Dorbet pakowała się. Wielka walizka stała otwarta na łóżku, a ona chodziła tam i z powrotem i dokładała ubrania. Nie miała pewności, co powinna zabrać do Oslo. Pierwsza rzecz to strój ludowy - musiała go wziąć. Uważała, że wszyscy, którzy pójdą w wielkim pochodzie, muszą wystąpić w strojach regionalnych.

Ale chciała zabrać oprócz tego coś ładnego - nie będzie przecież cały dzień chodzić w paradnym stroju. Na pewno będzie ciepło, pomyślała i odgarnęła włosy. Prognozy pogody zapowiadały dla stolicy wspaniały początek lata z temperaturą do dwudziestu stopni.

Dorbet przyłożyła do siebie czerwoną suknię wizytową i spojrzała do lustra: będzie odpowiednia na wyjście do Chat Noir i być może nada się również do Teatru Narodowego. Ku­pili już bilety zarówno na rewię, jak i na przedstawienie Dom lalki Ibsena. Dorbet zakręciła się dookoła i uśmiechnęła się do siebie. Cieszyła się tak bardzo, aż czuła łaskotanie w brzuchu. Zamieszkają w Grand Hotelu w samym centrum na Karl Johansgate! Już sama myśl, że będzie się przechadzać wzdłuż tej słynnej ulicy w Oslo, przyprawiała ją o przyjemny dreszcz. Cze­ka ją całe pięć dni zabawy i rozrywki, bez obowiązków i dziecka. Marit obiecała zająć się Trygvem i na pewno zrobi to z radością. A Dorbet cieszyła się na kilka dni wolności spędzonych tylko z Olą. Naprawdę się wykosztował, myślała zadowolona, obiecał też, że będzie mogła zrobić zakupy w dużych centrach handlo­wych. Dawno Dorbet nie czuła się tak szczęśliwa jak w tej chwi­li, kiedy biegała po sypialni i pakowała się.

Wyciągnęła letnią sukienkę w kwiaty. Zamówiła ją razem z kilkoma innymi rzeczami z katalogu wysyłkowego. Sukienka była modna, sięgająca tylko do połowy łydki. Już się nie nosiło długich spódnic do ziemi, w każdym razie w miastach. Dorbet napomknęła przy jakiejś okazji, że chciałaby w Oslo pójść rów­nież do fryzjera i obciąć modnie włosy, ale Ola sprzeciwił się. Zapowiedział, że fryzury nie wolno jej ruszać, więc nie nalega­ła. Właściwie dumna była ze swych długich, gęstych, falujących włosów, więc dostosowanie się do życzenia Oli nie kosztowało jej zbyt wiele. Hojność Oli wprawiła ją w nadzwyczaj dobry humor i w te czerwcowe dni Dorbet zachowywała się łagodnie, czule i często się śmiała.

-  Ach, tutaj jesteś - Ola zajrzał do sypialni i uśmiechnął się. - Myślałem, że już skończyłaś pakowanie.

-  Jeszcze nie. Nie wiem, co zabrać.

-  Potrzebujesz aż tyle rzeczy?

-  Chcę się podobać, kiedy będziemy razem wychodzić.

-  Już jesteś bardzo ładna, Dorbet - odparł i objął ją. - Naj­piękniejsza.

-  Ach ty! - roześmiała się i skuliła w jego ramionach.

Zanurzył twarz w jej pachnących włosach i mocniej przytu­lił. Oddychał szybko. Dorbet ostrożnie wyswobodziła się z jego objęć i uśmiechnęła się.

-  Poczekaj, aż przyjedziemy do hotelu - szepnęła z wzro­kiem pełnym złotych obietnic. - Będziemy tylko we dwoje.

-  Obiecujesz?

-  Jasne! - To przecież nasza podróż poślubna, prawda?

Przez chwilę stali blisko obok siebie.

-  Ola, przecież ja nie mam kapelusza - rzuciła nagle.

-  Ja też nie.

-  Ale powinniśmy mieć, oboje. To pierwsza rzecz, jaką musi­my sobie sprawić w Oslo. Masz taki świetny garnitur, ale w Oslo zwykle wkłada się jeszcze kapelusz, żeby być eleganckim. Wi­działam na zdjęciach. A kobiety noszą kostiumy i kapelusze.

-  Dobrze, dobrze, zaraz po przyjeździe możemy pójść prosto do sklepu. Oczywiście, że powinnaś mieć kapelusz.

Jednak ten problem sam się rozwiązał. Kiedy Dorbet zajrza­ła po południu do Stornes, żeby się pożegnać przed wyjazdem, wspomniała o planowanym zakupie.

-  Możesz wziąć mój kapelusz - zaproponowała Mali. - Ku­piłam go w Nowym Jorku. Jest bardzo skromny, ale ładny. Mam jeszcze inny, jeżeli chciałabyś pożyczyć, ale ten jest bardziej strojny. Włożyłam go na otwarcie sklepu.

-  O, mogę je przymierzyć?

Dorbet tańcowała przed lustrem w sypialni Mali.

-  Ojej, jaki on śliczny! - promieniała. - Dlaczego go nie nosisz?

-  A kiedy miałabym go wkładać?

-  W Oslo w każdym razie na pewno się przyda.

-  Tak, podobnie jak w Ameryce. Tam wszyscy nosili kape­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin