Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny 23 - Igranie z losem.doc

(697 KB) Pobierz

Anne–Lise Boge

 

GRZECH PIERWORODNY XXIII

 

IGRANIE Z LOSEM

 

 Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

 

Anne-Lise Boge

 

ROZDZIAŁ 1.

 

Ola biegł za Pederem i niemal równocześnie z nim dopadł skra­ju lasu. Wykonał długi skok i z trudem łapiąc oddech, upadł na ziemię, pewien, że za chwilę usłyszy wrzaski goniących ich Niemców. Czuł pulsowanie w skroniach. Peder podniósł głowę i ostrożnie zerknął w stronę dworu.

- Nie zauważyli nas - odezwał się cicho.

Ola też ukradkiem obrócił głowę i spojrzał za siebie. Dwaj żołnierze skierowali się do stodoły, trzeci Niemiec z cywilem zaś, zapewne jakimś Norwegiem, który im pomagał, weszli do domu mieszkalnego. Najwyraźniej nie mają zamiaru rezygnować, póki nie przeszukają całego obejścia, pomyślał Ola i ciarki mu prze­szły po plecach. Gdyby z Pederem zostali w stodole, nie mieliby szans. Na pewno by ich znaleźli.

Skąd się tu wzięli Niemcy? - zastanawiał się, wczołgując się głębiej w zarośla. Ktoś musiał zauważyć mnie i Pedera i pew­nie dał im cynk. Może dwór jest pod obserwacją? Kto wie, czy Niemcy nie domyślają się, że jego mieszkańcy prowadzą niele­galną działalność, i dlatego mają oko na wszystko, co się tu w po­bliżu dzieje. Jakie to szczęście, że nie zdecydowali się z Pederem wyruszyć na szlak za dnia, bo na pewno zostaliby zauważeni.

Nie miał pojęcia, co powinni teraz zrobić, jednego jednak był pewien: póki Niemcy są w pobliżu, nie wolno im nawet wyściubić nosa z kryjówki. O tej porze roku zmierzch zapadał dość późno, przyjdzie im więc długo czekać, nim krajobraz spowije przytłumiony liliowy mrok, rzucając długie cienie.

Dopiero wtedy pod osłoną wieczoru będą mogli ruszyć w dal­szą drogę, nie obawiając się zatrzymania. Powrót do dworu byłby zbyt ryzykowny, myślał dalej Ola. Nagle przypomniał sobie swój plecak, który położył w kuchni tuż przy drzwiach. Z przeraże­nia przeniknął go lodowaty chłód. Jeśli Niemcy znajdą plecak, natychmiast się domyślą, że we dworze przebywali uciekinierzy. Co się stanie z gospodarzem i jego rodziną? Okupanci grozili surowymi represjami za pomoc w ucieczce. Wystarczył im byle pretekst. Ola wzdrygnął się i spojrzał w stronę dworu.

-  Co robimy? - zapytał cicho Peder.

-  Czekamy - odpowiedział Ola. - Zostaniemy tu, aż się ściemni.

-  A nie moglibyśmy pójść od razu?

-  Nie, muszę zabrać mój plecak! Mieliśmy też pożyczyć nar­ty od gospodarza. Wysoko w górach leży jeszcze dużo śniegu, nie przedostaniemy się bez nart. Poza tym dwór jest pod obserwa­cją - dodał. - Gdybyśmy teraz wyruszyli w drogę, na pewno ktoś by nas spostrzegł.

-  A gdzie masz plecak?

-  Postawiłem go z boku przy drzwiach kuchennych. Mam nadzieję, że ktoś z mieszkańców zachował przytomność umysłu na tyle, by go schować, zanim Niemcy wpadli do izby. Bo jeśli nie, to będzie z nimi krucho. W plecaku jest zapakowana odzież na zmianę i sporo jedzenia na drogę. Jeśli Niemcy go znajdą, to... - Nie musiał kończyć.

Leżeli w milczeniu, nie spuszczając oczu z zabudowań dwo­ru.

Minęło sporo czasu, nim Niemcy wraz z norweskim konfi­dentem wylegli na dziedziniec. Chyba w końcu zrezygnują? - za­stanawiał się Ola, ale znając niemiecką skrupulatność, wiedział, że żołnierze tak łatwo nie dadzą za wygraną. Nerwy miał napięte jak postronki. Na szczęście nic nie wskazywało na to, że Niemcy znaleźli plecak. Nie słychać było wrzasków ani nawoływań, nikt też nie ruszył w stronę lasu w pogoni za uciekinierami. Gospo­darz widocznie w samą porę zdążył ukryć plecak i zdołał zmy­lić nieproszonych gości. Stał na podwórzu i rozmawiał z nimi, z daleka sprawiając wrażenie bardzo spokojnego. Pewnie nie po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji. Wreszcie Niemcy usa­dowili się w samochodzie. Ola zamarł w bezruchu i odetchnął głęboko dopiero wówczas, gdy w oddali ucichł warkot silnika.

Jesteśmy uratowani, przynajmniej na razie, pomyślał.

Ta wyprawa jednak okazała się bardziej niebezpieczna, niż przypuszczał. Jeszcze nigdy nie zetknął się z tak realnym zagro­żeniem. Przeniknęło go nieprzyjemne uczucie strachu, podobne do lodowatego chłodu. Wzdrygnął się i otarł pośpiesznie twarz. Za późno, by żałować, pomyślał. Zresztą nie cofnąłby swej de­cyzji, chciał działać w konspiracji. Nie oznaczało to jednak, że liczył się z tym, że zostanie przez Niemców aresztowany albo, co gorsza, zastrzelony. Miał tak wiele powodów, dla których prag­nął żyć! Równocześnie nie potrafił siedzieć bezczynnie i obojęt­nie przyglądać się temu, co się dzieje wokół, nie stawiając oporu, nie podejmując żadnej walki przeciwko okupantowi. Nie pozwa­lały mu na to głębokie poczucie sprawiedliwości i szczera miłość do ojczystej ziemi. W tej sytuacji nie miał po prostu wyboru. Dla spokoju własnego sumienia musiał włączyć się do konspiracji. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że wszystko pójdzie do­brze, a w najgorszym razie tylko on poniesie tego konsekwencje, a nie jego bliscy. Nagle przed oczami stanęła mu Dorbet z ma­leńkim Trygvem na rękach i pomyślał z mocą, że im nie może włos spaść z głowy.

-  Pojechali - odezwał się Peder z ulgą.

-  Tym razem mieliśmy szczęście - pokiwał głową Ola. - Ale musimy zachować jeszcze większą ostrożność, bo być może jego zapas się właśnie wyczerpał.

Ułożyli się wygodnie pod drzewami na grubej warstwie z ga­łęzi świerku, ale Ola mimo to czuł ciągnące od ziemi chłód i wil­goć. Zapowiada się długi dzień, pomyślał niepocieszony i zerk­nął na zegarek.

-  Gospodarz wychodzi z domu - zameldował Peder, stuka­jąc go w ramię.

Ola uniósł się na łokciach i zmrużywszy oczy, popatrzył w stronę dworu. Rzeczywiście, gospodarz, z plecakiem Oli prze­wieszonym przez ramię, skierował się w stronę stajni, po czym pojawił się znów, prowadząc czarnego, lśniącego konia. Wpraw­nymi ruchami założył mu uprząż. Przez chwilę manipulował przy wozie i coś przekładał, a potem usiadł na koźle i cmoknął na konia.

-  Jedzie tutaj - wyszeptał Peder.

Ola poczuł, jak narasta w nim napięcie. Nie był pewien, czy gospodarz słusznie postępuje, kierując się w stronę ich kryjówki, ale uznał w końcu, że chyba wie, co robi. Koń szedł powoli, jakby z ociąganiem, na skraj lasu. Ola zauważył, że gospodarz obrał kurs na ułożone w pryzmę drewno, niedaleko miejsca, gdzie się ukryli. Podniósł się i pochylony rzekł cicho:

-  Przejdźmy kawałek w dół! On podjedzie z tamtej strony. Przemknęli się skuleni wpół, kryjąc się za pniami drzew, tak by nikt ich nie mógł zauważyć, ani od strony dworu, ani z innego miejsca.

Gospodarz zatrzymał się przy pryzmie, odwrócił plecami do dworu i zaczął coś majstrować przy długich tyczkach na dnie wozu.

-  Jesteście tu? - odezwał się cicho, nie przerywając pracy.

-  Tutaj - odpowiedział Ola i podniósł rękę.

Przyniosłem twój plecak, ukryliśmy go w samą porę. Żona zapakowała do środka garnek z gorącą kaszą, byście mogli zjeść ciepły obiad, w środku są dwie łyżki. No i przywiozłem narty - dodał. - Wysoko w górach leży ponad metr śniegu. Dopilnuj, żeby obie pary wróciły tu z powrotem. W drodze powrotnej jed­ną przymocuj do plecaka.

Między długimi tyczkami na wozie znajdowały się zarówno narty, jak i kijki. Zrzucił cały ładunek na ziemię.

-  Przyjdę późnym wieczorem i was kawałek wyprowadzę - zerknął pośpiesznie przez ramię i dodał: - O ile we dworze bę­dzie spokój.

-  Dziękuję - odezwał się Ola.

Gospodarz stanął w rozkroku przy pryzmie z drewnem, tak by Ola mógł niezauważony przekraść się i zaciągnąć pod drzewa narty oraz plecak.

-  Bądźcie cicho! - upomniał ich gospodarz. - Ktoś obserwu­je dwór i donosi o wszystkim, co się tu dzieje.

-  Dobrze - odparł półgłosem Ola. - Jak myślisz, kiedy mo­żemy wyruszyć w drogę?

-  Zobaczymy. Wrócę tu.

Cmoknął na konia i wóz odjechał. Ola z Pederem ukryli nar­ty wśród drzew i przekradli się z powrotem w to samo miejsce, gdzie przygotowali sobie kryjówkę. Zapachniało kaszą, gdy Ola zdjął pokrywkę z garnka. Sięgnęli po łyżki i w milczeniu zabrali się do jedzenia.

 

Dorbet zauważyła z okna w sypialni skręcający na dziedziniec niemiecki samochód. Serce przestało jej na moment bić. Złapa­ła się za gardło, jakby się dusiła. W pośpiechu odłożyła to, czym się zajmowała, przemierzyła korytarz na poddaszu i pośpiesznie zeszła po schodach.

Co powiedzieć, jeśli Niemcy zapytają o Olę? - zastanawiała się. Wyruszył poprzedniego wieczoru. Nie miała pojęcia, gdzie teraz jest ani kiedy wróci. Wiedziała jedynie, że prowadzi jakąś nielegalną działalność. Jeśli Niemcy zorientują się w tym lub ktoś im doniesie, grozi mu surowa kara. Może to też okazać się brzemienne w skutki dla całej rodziny. Dorbet westchnęła cięż­ko. Na pewno przyjechał Heinrich Klein, ten sam oficer, który był już u nich w Granvold parokrotnie, żeby kupić jedzenie. Mu­szę odwrócić jego uwagę od Oli, pomyślała, szybko zdejmując fartuch i poprawiając włosy. Miała w zwyczaju splatać je w gru­by warkocz, bo tak było jej najwygodniej. Właściwie zamierzała je ściąć, ale Ola stanowczo się temu sprzeciwiał. Mało kto mógł się pochwalić takimi włosami, jej też się podobały i wiedziała, że dodają jej urody.

Przez chwilę bawiła się warkoczem zamyślona, po czym w nagłym postanowieniu rozplotła je i przeczesała palcami, tak że zwisały swobodnie. Rzuciła pośpieszne spojrzenie do lustra, wypróbowała swój czarujący uśmiech i wyszła na schody.

- Dzień dobry - przywitała Heinricha Kleina, który wysiadł z samochodu ze słownikiem w ręku. Tym razem przyjechał bez szofera. Wysoki i przystojny, mógł podobać się kobietom. Dor­bet musiała uczciwie przyznać, że gdyby był Norwegiem, a ona nie miałaby męża, z pewnością nie przeszłaby obok niego obo­jętnie.

-  Dzień dobry, Dorbet - rzekł, a w jego niebieskich oczach pojawił się błysk.

-  Życzy pan sobie jajek i masła?

-  Jajek i maszła, ja, bitte - pokiwał głową i podszedł do niej o krok bliżej.

-  To idźmy od razu do kurnika - zadecydowała Dorbet. - Wezmę tylko koszyk.

Przewertował słownik i zerknąwszy na nią, powtórzył:

-  Koszyk?

-  Tak, koszyk na jajka.

-  Korb, ja - pokiwał głową. - Przynieś koszyk!

Kiedy ponownie wyszła na dziedziniec, niemiecki oficer zdążył zdjąć kurtkę od munduru i odłożyć ją do samocho­du. W samej koszuli z podwiniętymi rękawami stał w słońcu i uśmiechał się.

-  Dein... twój mąż, Herr Grarwold?

Dorbet zrobiło się gorąco i zimno na przemian. Nerwowo za­cisnęła dłonie na koszyku, ale uśmiechając się lekko, pokręciła głową i odpowiedziała na pozór spokojnie:

-  Nie ma go. Dziś musi panu wystarczyć moja obecność.

-  W lesie? - dopytywał się Niemiec.

-  Tak, w lesie - pokiwała głową Dorbet i ruszyła w stronę kurnika. - Proszę za mną.

Przy oborze ich oczom ukazał się przepiękny widok na fiord. Ciemna tafla zalśniła w dole u kresu ciągnących się od dworu pól, pokrytych delikatną zielenią. Niemiec przystanął na chwilę i zapatrzył się zachwycony.

-  So schdn - wyrwało mu się z ust i zerknąwszy na Dorbet, zapytał: - Możemy... zusammen spazieren?

-  Spacer? - zdziwiła się Dorbet. - Chce pan pospacerować?

-  Tak, pospacerować - przytaknął ożywiony. - Du und ich.

-  Czemu nie — pokiwała głową Dorbet i odstawiła koszyk pod ścianą obory.

Chyba nic się nie stanie, jeśli się z nim trochę przejdę, pomy­ślała. Najważniejsze, że przestał dopytywać się o Olę.

Powoli ruszyli ścieżką wzdłuż pola. Z lasu przy cyplu Stornes dolatywały trele kosa. Powietrze przesycone było zapachami wiosny i słoną wonią morza. Niemiec zatrzymał się i długo spo­glądał w dal, po czym odwrócił się i niepewnie, jakby na próbę, chwycił ją za prawą rękę. Nie cofnęła jej, a on, obracając obrącz­kę na jej palcu, powiedział:

-  Herr Graiwold ist... ein glucklicher Mann.

-  Glikklicher?

-  Szczęśliwy, ten Ola.

Dorbet nic na to nie odpowiedziała. Lekki wiaterek rozwie­wał jej włosy, które muskały niczym jedwab jej twarz. Klein puścił dłoń Dorbet i odgarnął jej włosy do tyłu. Spojrzenie jego granatowych oczu nabrało głębi. Dorbet poczuła żyłę pulsu­jącą pod skórą na szyi. Niemiec tymczasem objął jej szczupłą talię, po czym delikatnie przyciągnął do siebie. Znaleźli się tak blisko siebie, że Dorbet poczuła na policzku jego gorący od­dech. Niemal fizycznie odczuwała jego napięcie. Kiedy ujął jej podbródek i podniósł ku sobie jej twarz, uwolniła się z jego objęć i wyszeptała:

-  Nie.

Odwróciła głowę, tak że Niemiec zdążył jedynie musnąć wargami jej policzek. Cofnęła się o krok, pośpiesznie wygładziła włosy i spojrzała na niego z ukosa. Zaraz jednak uśmiechnęła się, chwyciła go za rękę i rzekła:

-  Chciał pan kupić jajka, wracajmy więc do kurnika.

Poszedł za nią bez słowa, ale po jego wzroku poznała, że jest stracony. Nawet nie starał się ukryć zakochanego spojrzenia. Pomyślała sobie, że taka znajomość może się przydać, i postanowiła wykorzystać słabość Niemca, by chronić Olę. A gdyby, nie daj Boże, popadł w niełaskę, to Klein może będzie mógł mu pomóc. Intuicyjnie wyczuwała, że będzie tego Niemca jeszcze potrzebować, choć zdawała sobie sprawę, że obcowanie z nim to jak balansowanie nad przepaścią. Musi pozwolić mu na trochę, ale nie za dużo, dbać, by nie stracił nią zainteresowania, dopóki jest potrzebny. Dlatego też musnęła leciutko jego wargi w pogrą­żonym w półmroku kurniku. Usłyszała, jak wstrzymał oddech. Kiedy jednak chciał jej dotknąć, zręcznie się wymknęła i wyszła na dwór.

Zapomniał zapłacić, zapomniał też zapytać o Olę. Na pewno wróci, pomyślała Dorbet, patrząc, jak samochód skręca z dzie­dzińca na drogę. Póki to konieczne, będę przyjmować go ciepło i serdecznie.

 

Oli wydawało się, że czas wlecze się niemiłosiernie. Po południu na dziedziniec gospodarstwa skręcił wóz. Ola wyciągnął szyję i zobaczył wychodzącego z domu gospodarza, który przywitał się z woźnicą. To chyba nie jest żaden wróg, pomyślał z ulgą Ola, patrząc na zeskakującego z kozła mężczyznę, który zdjął czapkę na powitanie.

Postanowił się przespać w promieniach przygrzewającego słońca, bo zdawał sobie sprawę, że w nocy czeka go niewiele snu. Wyprawa przez góry do Oppdal zajmie im jakieś pięć, sześć godzin, a gdy tylko przekaże Pedera w dobre ręce, będzie musiał czym prędzej bez odpoczynku wracać z powrotem. Będzie mu­siał się wykazać wielkim hartem.

Zdrzemnął się, a we śnie w czerwonawej poświacie przyszła do niego Dorbet. Wydawała się taka prawdziwa, że niemal czuł jej zapach. Wyciągnął do niej ręce, ale ona wymknęła się mu z uśmiechem. Dotknęła go leciutko i rozpłynęła się powietrzu.

-  Dorbet - wyszeptał, usiłując ją pochwycić. - Dorbet. Uśmiechnęła się tylko i znów zniknęła, zlewając się w jedno z czerwoną poświatą. Obudził się gwałtownie i siadł otumaniony.

-  Śniło ci się coś? - zapytał Peder, zerkając na niego uważ­nie. - Mamrotałeś przez sen.

-  Nie wiem - odparł Ola wymijająco i potarł oczy. - Nic nie wiem.

Miał nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak, jak być po­winno, jakby Dorbet wymykała mu się z rąk. Muszę z nią poroz­mawiać, postanowił w duchu. Po powrocie do domu przeprowa­dzę z nią poważną rozmowę. Tylko co ja jej powiem? Że miałem dziwny sen?

-  Kobieta, co? - Peder uśmiechnął się pod nosem i obrzucił go uważnym spojrzeniem.

-  Mam żonę.

-  Dzieci też?

-  Syna. Niebawem skończy pięć lat.

-  Masz dla kogo żyć.

-  Ty pewnie też?

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin