Logan Leandra - Ostatni uczciwy czlowiek.pdf

(782 KB) Pobierz
288598704 UNPDF
LEANDRA LOGAN
Ostatni uczciwy człowiek
Tytuł oryginału: The Last Honest Man
288598704.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- A, to ty, Lindy.
Kruczowłosa dziewczyna w powiewnej kolorowej sukience
otworzyła drzwi łazienki. Z zaskoczenia potknęła się na progu, a z rąk
omal jej nie wypadł stos białych, puchatych ręczników.
- Jackson... Jackson Monroe? - wyjąkała, szeroko otwierając
ciemne oczy.
- Zgadza się - przytaknął niedbale potężny blondyn, rozpierający
się w staroświeckiej wannie na lwich łapach. Z kącika ust zwisało mu
długie cygaro.
- Wprawdzie kiedy usłyszałem otwierające się drzwi sypialni... -
znacząco zawiesił głos.
- Dobra, nie musisz mi opisywać, jak bardzo się rozczarowałeś. -
Lindy wydęła umalowane jaskrawą szminką usta.
- Wybacz mi, maleńka. W końcu mam prawo być trochę
nerwowy. Zresztą to pokój Emaliny, a nie twój - zaznaczył z
uśmieszkiem. - To oczywiste, że spodziewałem się właśnie jej.
- Oczywiste jest tylko to, że ona nie spodziewa się ciebie!
- A dlaczego?
- Jak to dlaczego? To po prostu nie możesz być ty, i już! -
kategorycznie oświadczyła dziewczyna.
- Malutka, wierz mi, to na pewno ja! - zapewnił, dokładnie
namydlając sobie opaloną pierś i ramiona. - Jackson Monroe we
własnej osobie.
Choć mężczyzna w wannie pucował się i prychał, aż bryzgi wody
leciały na posadzkę, Lindy nadal zdawało się, że śni. Patrzyła na siwe
pasemka dymu z cygara, przepływające nad sfalowaną złotą czupryną
mężczyzny. Wydawały się jej bardziej rzeczywiste niż ta przystojna,
okolona brodą twarz o zuchwałych rysach.
To był omen! Nad głową Jacksona Monroe rzeczywiście
gromadziły się symboliczne chmury. Jako pół - Cyganka Lindy
wiedziała wiele o wieszczych znakach, urokach, zaklęciach i
talizmanach. Życie było pełne magicznych zdarzeń, które nauczono ją
przyjmować na wiarę i wykorzystywać bez zastrzeżeń. Cicho stąpając
bosymi stopami po białych kafelkach, zaczęła zbliżać się do wanny,
by lepiej się temu przyjrzeć.
- Stój! - nakazał władczo Jackson, zatrzymując ją gestem
ociekającej wodą ręki. - Ani kroku dalej, siostrzyczko, inaczej
288598704.003.png
zobaczysz to, czego jeszcze nie powinnaś widzieć - ostrzegł, ale
znając jej samowolną naturę, na wszelki wypadek zebrał w garści
plastikową zasłonę, gotów osłonić nią swoje męskie wdzięki.
- Już nie musisz niczego przede mną zasłaniać. - Zaśmiała się z
udaną swobodą, przyciskając ręczniki do piersi. - W lipcu kończę
szesnaście lat i wiem dużo o sprawach miłości.
- Pewnie twoja ciotka, Verna, nauczyła cię miłosnych zaklęć,
czarów, wywarów i całej tej cygańskiej magii.
- Zwariowany gojo! - Lindy, widząc jego życzliwy uśmiech,
podejrzliwie zmarszczyła brwi. Jej szwagier nigdy nie wyrażał się tak
tolerancyjnie o cygańskiej tajemnej wiedzy. Nie dość, że sam w nią
nie wierzył, to jeszcze nie pozwalał wierzyć Emalinie. Tymczasem w
pojęciu Lindy świat zaludniały tylko dwa rodzaje ludzi - Cyganie i nie
- Cyganię - i według niej tylko ci pierwsi naprawdę coś wiedzieli o
sprawach tego świata. Toteż nagła życzliwość szwagra wydała się jej
mocno podejrzana. Zresztą, w ogóle nie powinno go tu być!
- Jednak wątpię, czy umiałabyś zrobić użytek z magicznych
wywarów - ciągnął Jackson, niezrażony jej milczeniem. - Poza tym
nadal twierdzę, że nie jesteś przygotowana na widok skarbu, który
ukrywa się w tych mętnych wodach.
- Niejedno już w życiu widziałam. - Kocie oczy dziewczyny
błysnęły dumnie. Zrobiła jeden krok w kierunku wanny, ale
powstrzymał ją drwiący uśmiech mężczyzny.
Jackson pokiwał głową, kiedy wycofała się, speszona.
- Niewiele w życiu widziałaś, mała i jeszcze nie wiesz, co dobre.
Zresztą skąd miałabyś wiedzieć? W tej dziurze zwanej Hollow Tree
Junction nie ma drugiego takiego jak ja.
Lindy niespodziewanie zachichotała, odrzucając w tył długą
grzywę skręconych trwałą czarnych włosów.
- Skromny to ty nie jesteś, Jackson!
- Po prostu uważam, że należy mówić szczerą prawdę, czy jest
zła, czy dobra. - Jackson wydmuchał kłąb dymu i ostrożnie wyjął
cygaro z ust wilgotnymi palcami. - Jedno można o mnie powiedzieć
dobrego - że jestem szczery facet. To by się akurat nadawało na mój
nagrobek - dodał filozoficznie i wychylił się z wanny, by wrzucić
niedopałek do toalety.
Powstrzymał go okrzyk Lindy.
288598704.004.png
- Co się stało? - zapytał, widząc, że dziewczyna gwałtownie się
cofa, wpadając na toaletkę. - Czy powiedziałem coś złego? Przecież
jestem tym samym starszym braciszkiem Jacksonem, którego tak
lubiłaś, nie pamiętasz?
- Nie, to niemożliwe - wyszeptała, zaciskając pięści. - Przecież...
przecież ty odszedłeś.
Jackson przytaknął z powagą, z powrotem wtykając cygaro do
ust.
- Tak, odszedłem - wydmuchał obłoczek dymu.
- Ale wróciłem.
- Nie mogłeś tak po prostu sobie wrócić!
- Owszem, mogłem. Jackson Monroe zawsze robi to, co mu się
podoba. Ona dalej tu mieszka, prawda? - upewnił się nagle.
- Jasne, że Emalina tu mieszka. Hollow Tree Junction to nasz
dom.
- Bogu dzięki - ucieszył się, a w jego głosie zabrzmiała wyraźna
ulga.
- Ale w piątkowe wieczory nie ma jej w domu. Jackson drgnął i
spojrzał czujnie na Lindy.
- Dlaczego?
- Bo pracuje w mieście, w Tip Top Cafe.
- Tylko nie Emalina! - ryknął jak zraniony lew, aż wystraszona
Lindy znów cofnęła się o krok. - Co jej przyszło do głowy?
Pokłóciłyście się?
Lindy zamrugała długimi czarnymi rzęsami.
- Myślę, że chodziło o forsę na utrzymanie tej wielkiej rudery.
- A wasza szklarnia jeszcze działa?
- Uhm, jak dawniej. Sama nie wiem, dlaczego Emalina poszła na
układy z Miltonem Dooleyem. Źle mu patrzy z oczu.
- Więc pracuje dla tego pirata? Nie mogę w to uwierzyć.
Gdzie się w takim razie podziewały pieniądze, które przysyłał jej
co miesiąc?
- Przecież wiesz, że w Hollow Tree Junction nie ma zbyt wielu
ofert pracy i nie można grymasić - żachnęła się Lindy. - Jeśli nie jest
się rolnikiem, nauczycielem czy pielęgniarką, ma się mały wybór.
Monroe doskonale o tym wiedział. Ile razy klął tę zapadłą dziurę!
Ale akurat Emalina nie potrzebowała dodatkowego zajęcia. I tak miała
dosyć roboty w szklarni.
288598704.005.png
Rok temu, w kwietniu, zatrudniła Jacksona - złotą rączkę, który
akurat zawitał do Hollow Tree, do pomalowania swojej wielkiej starej
chałupy. Spadł z drabiny, łamiąc nogę i kilka żeber. Wrócił do
zdrowia dzięki opiece Emaliny. Oddała mu swoje łóżko na poddaszu,
a wkrótce potem oddała mu serce. Leżąc w tym łóżku, planował, jak
urządzi ponure poddasze, by zamieniło się w wytworną sypialnię
godną takiej kobiety jak Emalina - i takiego mężczyzny jak on!
Poprzysiągł sobie, że gdy tylko stanie na nogi, zajmie się tym. I
Emaliną również. Kiedy następnym razem wyląduje w jej łóżku, to
już nie sam! Wszystko świetnie mu się udawało. Przynajmniej do
czasu...
Lindy widziała, jak mężczyzna gniewnie zaciska usta.
- Też chciałam latem pracować w kafejce, ale Emalina mi nie
pozwoliła.
Jasne, pomyślał Monroe, przecież nie mogła pozwolić, by ten
dusty gad macał dziewczynę pod fartuszkiem. Sama się poświęciła.
Ale dlaczego? Nie przyszło mu do głowy, że może jej brakować
pieniędzy, skoro co miesiąc posyłał jej porządną sumkę. Miał raczej
nadzieję, że to jego będzie jej brakować, w łóżku, tak jak on pragnął
jej, aż do bólu.
- Mam już po dziurki w nosie siedzenia w domu - narzekała
Lindy. - W Tip Top Cafe można poznać wszystkie plotki z miasta, a ja
tu tkwię w szklarni i sprzedaję kwiatki nudnym klientom.
- Ejże, mała, lepiej trzymaj się z daleka od tego miejsca -
ostrzegł. Ochlapywał sobie ramiona i piersi wodą i znów rozlewał
mnóstwo na podłogę.
- A więc naprawdę wróciłeś, tak? - zapytała Lindy, wyraźnie nie
mogąc pozbyć się wątpliwości.
- Dziwi cię to? Mężczyzna ma prawo zmieniać decyzje. -
Głęboki głos Jacksona zabarwił się nutką sentymentalizmu. - Ma
prawo uznać, że odszedł zbyt pochopnie.
- Wszedłeś przez frontowe drzwi? - zainteresowała się nagle z
błyskiem w oku.
- Nie - przyznał po chwili ze speszoną miną.
- Nie? W takim razie jak się tu dostałeś?
- Od tyłu, bo frontowe były zamknięte. - Urwał i zmarszczył
brwi. - Kiedy zaczęłyście je zamykać?
288598704.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin