Scott Alicia - Cienie przeszłości.pdf

(844 KB) Pobierz
MacNamara's Woman
ALICIA SCOTT
Cienie przeszłości
PROLOG
Mówiono na niego Pająk, lecz nie tak się nazywał. Nosił imię
Frank, Bob lub jakieś inne, równie przeciętne. Ale do niego nie
pasowało, więc przezwisko Pająk przylgnęło na dobre.
Pająk był kiedyś małym, chudym chłopcem, a potem wyrósł
na małego, mizernego chłopinę z za długimi kończynami. Gdy
biegł, ręce dziwacznie mu dyndały, jak u szmacianego pajaca.
Jednak Pająk rzadko biegał.
Całymi dniami tylko dbał o swoje groby.
Rzecz jasna nie dosłownie swoje. Należały one do spoczywa­
jących tutaj zmarłych. A niektórzy z nich musieli być znamieni­
tymi obywatelami Sedony, ponieważ jednym rogiem cmentarza
opiekował się miejscowy Zarząd Ochrony Zabytków. W tym
szczególnym miejscu znajdowały się najstarsze groby, nawet
sprzed stu pięćdziesięciu lat. Niektóre epitafia już zblakły i stały
się całkiem niewyraźne, ale zdarzały się również czytelne. Na
przykład ponura rymowanka „Abe już się nie śmieje, ale i nie
starzeje".
Pająk co noc starannie wycierał te nagrobki, żeby nie zniknę­
ły pod warstwą czerwonawego pyłu wszechobecnego w tej czę­
ści Arizony. Sprawdzał również, czy nie uszkodzono ogrodzenia
z kutego żelaza i nie odłupano kawałka którejś z płyt. Niewiary­
godne, co ludzie potrafią zabrać w charakterze pamiątki.
Pająk był dumny, że w okresie jego dwudziestopięcioletniej
służby grabarza nie zdarzył się tutaj ani jeden przypadek wanda­
lizmu. A przecież czasy stały się zwariowane i nawet na cmenta­
rzach balowały naćpane nastolatki, graficiarze malowali farbami
w sprayu wszystko co popadnie, pijane szczeniaki ciskały w na­
grobki pustymi butelkami po piwie. A podstępni turyści zawsze
usiłowali uszczknąć na pamiątkę kawałek historii.
Do licha, nawet umarli nie mogli już liczyć na święty spokój.
Dlatego właśnie on, Pająk, musiał bardzo się starać, aby bronić
tych, którzy byli całkiem bezbronni.
Tak, groby miały wielkie znaczenie. Ludzie przychodzili
tutaj, aby porozmawiać z tymi, których utracili. Których ko­
chali lub nienawidzili. Idąc wieczorem przez cmentarz, sły­
szało się najdziwniejsze rzeczy. Syn opowiadał ojcu o swoim
nowo narodzonym synku. Staruszek zdawał zmarłej przed
pięciu laty żonie sprawę z minionego dnia. Matka żarliwie
zapewniała swoje dziecko, że nigdy, przenigdy go nie zapom­
ni. Pająk czytał kiedyś, że FBI zakłada podsłuch na grobach
osób zamordowanych, bo przychodzą tam mordercy, aby bła­
gać swe ofiary o przebaczenie. Tak, Pająk wiedział o grobach
to i owo. Na przestrzeni ćwierćwiecza słyszał wiele słów,
które nie były przeznaczone dla jego uszu. I starał się natych­
miast zapomnieć te wyznania.
Obecnie usiłował rozwikłać dziewięcioletnią zagadkę bute­
lek koniaku. Dlatego jeszcze był na nogach, choć o tej porze
porządni ludzie już dawno śpią. Noc idealnie nadawała się na
czuwanie - księżyc świecił jasno, przyjemnie cykały świerszcze,
więc Pająk bez żalu skulił się za okazałym nagrobkiem pierw­
szego burmistrza Sedony i wytężył słuch.
Musiał usłyszeć cichy odgłos kroków.
Jak co roku piętnastego października. Właśnie wtedy zawsze
pojawiała się butelka koniaku. Bardzo drogiego.
Pająk nie od razu zorientował się w sytuacji. Za pierwszym
razem po prostu wziął ledwie napoczętą butelkę i strzelił sobie
parę kolejek. Alkohol palił w żołądku jak diabli, łecz skoro
mogli go pić bogacze, to Pająk też od tego nie umrze.
W następnym roku zdumiał się na widok takiej samej butelki
w tym samym miejscu - obok trzech grobów. Zaznaczył datę
w kalendarzu.
Po trzech latach był ciekaw, czy znów znajdzie butelkę.
Znalazł.
Po pięciu łatach już miał pewną teorię. W trzech grobach
pochowano chyba jakąś rodzinę - ojca, matkę i młodego męż­
czyznę o innym nazwisku. Może kuzyna. Data śmierci była ta
sama - piętnastego października, co sugerowało, że zginęli pew­
nie w wypadku lub pożarze. Mieli ładne nagrobki - wysokie,
z różowego marmuru na granitowej podstawie, z rzeźbami
aniołków. Takie pomniki to kosztowna sprawa.
Ci ludzie odeszli z tego świata dziesięć lat temu, lecz komuś
nadal ich brakowało. Ten ktoś w każdą kolejną rocznicę ich
śmierci wypijał na ich cześć kieliszek wykwintnego koniaku
i odchodził, zostawiwszy butelkę. Pająk chciał się dowiedzieć,
kto to taki.
Dwa razy przysnął, raz usłyszał jakieś hałasy i pobiegł
sprawdzić, co się dzieje. Gdy wrócił, koniak już stał na płycie.
Za czwartym razem przestraszył się na widok postaci w czerni.
Ujrzał wtedy czerwone, płonące oczy, jęknął i zemdlał.
A gdy się ocknął, znalazł butelkę u swych stóp.
Może powinien był dać sobie spokój. Czarny demon przecież
nie robił nic złego. Mącił jednak ciszę jedynego miejsca, które
Pająk mógł nazywać swoim domem, więc należało sprawdzić,
kto sobie na to pozwala.
W tym roku Pająk dobrze się przygotował. Od paru dni
odżywiał się lekko, zamiast piwa wieczorem wypił kawę. I teraz
był gotowy. Niech zjawi się ten demon. Pająk da sobie z nim
radę.
Księżyc stał na niebie coraz wyżej. Świerszcze cykały coraz
ciszej.
Nadeszła i minęła północ. Potem pierwsza godzina.
Pająkowi zaczęły ciążyć powieki.
Drgnął i uszczypał się w ramię.
W końcu usłyszał kroki.
Szybkie i pewne. Pająk zacisnął dłoń na ozdobnym gargulcu
i ostrożnie wyjrzał zza nagrobka burmistrza.
Poczuł zapach perfum i ujrzał kobietę.
Wyglądała jak ucieleśnienie nocy. A takie ciała Pająk widy­
wał tylko na reklamach. Drobne stopy w czarnych szpilkach,
niebotycznie długie nogi, wąziutka talia i te piersi... wszystko
w czerni. Nawet głowę i twarz osłaniał czarny welon, a ręce
były ukryte w czarnych rękawiczkach.
Kobieta przystanęła, otworzyła butelkę, nalała trochę bur­
sztynowego napoju do pękatego kieliszka i wprawiła płyn w wi­
rowy ruch. Następnie wzniosła toast na cześć trzech marmuro­
wych grobów, odchyliła welon i jednym haustem wypiła trunek.
Na jedną przelotną chwilę promienie księżyca oświetliły
piękną, alabastrową twarz.
Pająk skulił się, oszołomiony i przerażony. Bezwiednie jęk­
nął, a kobieta znieruchomiała.
- Wyjdź, Pająk - powiedziała, nie patrząc w jego stronę.
- Wiem, że tam jesteś.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin