Forsyth Frederick - Czysta Robota.rtf

(3192 KB) Pobierz
FredericK Forsyth

 

 

FREDERICK FORSYTH

 

 

CZYSTA ROBOTA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZYSTA ROBOTA

 

Mark Sanderson lubił kobiety. Lubił także krwiste befsztyki z dobrze przyprawioną sałatą. Zarówno pierwsze, jak i drugie konsumował z jednakowym apetytem. Kiedy brała go ochota, telefonował do odpowiedniego dostawcy i zamawiał towar, który przysyłano mu do wytwornego domku, zbudowanego na dachu dużej kamienicy. Mó sobie pozwolić na wszystko, był bowiem multimilionerem i to w funtach szterlingach, a więc w walucie, której wartość, nawet w dzisiejszych niepewnych czasach, równa się niemal dwóm dolarom.

Jak większość bogatych i możnych ludzi wió życie na trzech różnych płaszczyznach. Pierwszą stanowiło jego życie zawodowe i publiczne, był przecież jednym z potentatów londyńskiego City i to powszechnie znanym i podziwianym. Drugą określano jako domenę prywatną, która nie zawsze pokrywała się z plotkami, jakie na jego temat krąży. Trzecią wreszcie było ściśle prywatne życie, do którego nikt nie miał dostępu.

Pisano o nim regularnie na łamach wszystkich dzienników, interesowały się nim kolumny finansowe i kolumny plotkarskie najrozmaitszych pism, nie mówiąc już o programach telewizyjnych. Mark Sanderson rozpoczął swoją karierę w późnych latach pięćdziesiątych w agencji handlu nieruchomościami w centrum Londynu. Miał niewielkie wykształcenie, które uzupełniał niezwykły instynkt i prawdziwy nos do transakcji inwestycyjnych. W ciągu dwóch lat nauczył się nie tylko wszystkich zasad kupieckiej gry, ale - co ważniejsze - sposobów legalnego ich obchodzenia. W wieku dwudziestu trzech lat załatwił w ciągu jednej doby swoją pierwszą samodzielną transakcję. Było nią kupno posiadłci w dzielnicy St. John's Wood. Zarobił na tym dziesięć tysięcy funtów, po czym zał firmę pod nazwą Hamilton Holdings, która przez następne czternaście lat miała być jego główną bazą wypadową. Nazwał tak na pamiątkę owej pierwszej transakcji, albowiem nabyta przezeńwczas kamienica znajdowała się na Hamilton Terrace. Miał to być ostatni sentymentalny odruch w jego życiu zawodowym.

Z początkiem lat sześćdziesiątych, gdy zarobił pierwszy milion, przerzucił się z handlu nieruchomościami na budownictwo budynków biurowych. W połowie dekady był wart bez mała dziesięć milionów i rozszerzył granice swojej działalności. Jego mistrzowskie operacje z dziedziny finansów, bankowości, przemysłu chemicznego, inwestycje w miejscowościach letniskowych nad Morzem Śdziemnym były wnie intratne, jak owa pierwsza transakcja w St. John's Wood.

Opisywała je prasa, ludzie je podziwiali, a akcje dziesięciu przedsiębiorstw zgrupowanych w Hamilton Holdings stale zwyżkowały na giełdzie.

Na innych stronicach gazet można było znaleźć plotki z prywatnego życia Marka Sandersona. Pisano o jego wspaniałym apartamencie przy Regent's Park, luksusowej posiadłci w stylu elżbietańskim w hrabstwie Worcestershire, zamku w dolinie Loary, willi w Cap d'Antibes, o jego jachcie, rolls-roysie, lamborghinim, a także o nie kończącym się korowodzie młodych, kształtnych gwiazdek filmowych, w których to towarzystwie nieustannie się fotografował.

Plotkarskie kąciki gazet pełne były fascynujących opisów wdzięw dziewczyn wylegujących się w jego czterometrowym, okrąym łu. Jeszcze przed dziesięciu laty zostałby zapewne zrujnowany, gdyby jego nazwisko łączono ze sprawą rozwodową pewnej majętnej gwiazdy filmowej lub procesem o ojcostwo wytoczonym mu przez pretendentkę do tytułu miss świata. Ale na przełomie lat siedemdziesiątych skandale te stanowiły raczej świadectwo - tak obecnie pożądane - jego krzepy. Toteż w kołach towarzyskich londyńskiego West Endu budziły sensację i podziw. Mark Sanderson był więc osobistością powszechnie znaną.

Jego tajemne życie było czymś zgoła innym. Można by je określić po prostu jednym słowem: nuda. Cała ta intensywna aktywność nudziła go śmiertelnie. Ukute niegdyś przez niego powiedzonko "czegokolwiek Mark zapragnie - Mark dostanie" przemieniło się w kiepski żart. W wieku trzydziestu siedmiu lat wyglądał nieźle, pozował na Marlona Brando, był w świetnej formie fizycznej i bardzo samotny. Zdawał sobie sprawę, że potrzebuje nie setek dziewczyn, ale jednej jedynej, która dałaby mu dzieci i potrafiła stworzyć domowe ognisko. Rozumiał, że ma małe szansę znalezienia takiej kobiety, ponieważ wiedział dość dokładnie, jaka powinna być, i żadnej takiej nigdy w życiu nie spotkał. Jak większość bogatych playboyów, mó ulec urokom jedynie takiej kobiety, której nie imponowałyby ani jego pieniądze, ani pozycja społeczna, ani reputacja. W odróżnieniu od większości bogatych playboyów, Mark Sanderson zachował wystarczają trzeźwość umysłu, by móc patrzeć na samego siebie obiektywnie. Ale tylko po kryjomu. Publiczne przyznanie się do czegoś takiego wnałoby sięmieszeniu.

Był już całkiem pewny, że nigdy owej wymarzonej istoty nie spotka, kiedy tak sięnie stało. Było to wiosną, na jakimś balu dobroczynnym, takim na którym wszyscy goście nudzą się śmiertelnie, a dochód ze sprzedaży biletów starcza akurat na bań mleka dla dzieci w Bangladeszu. Kobieta stała po drugiej stronie salonu, słuchając monologu jakiegoś niskiego grubasa kurzącego długie cygaro. Słuchała go z dyskretnym półmiechem, z którego nie można było wnioskować, czy bawi ją anegdotka grubasa, czy też jego błazeńskie wysiłki zajrzenia w głąb jej dekoltu.

Sanderson przedarł się przez tłum i korzystając z pobieżnej znajomości grubego producenta filmowego, pozwolił się przedstawić dziewczynie, która nazywała się Angela Summers. Dł o wypielęgnowanych paznokciach, któ mu podała, była wąska i chłodna. Na serdecznym palcu lewej ręki, w której trzymała szklankę ginu z tonikiem, a raczej z samym tonikiem, widniała złota obrączka. Andersona bynajmniej to nie zrażo. Kobiety zamężne uważ za równie łatwe do zdobycia jak panny. Pozbył się filmowca i zaprowadził w kąt pokoju, żeby móc spokojnie porozmawiać. Bliskość kobiety podnieciła go, co było rzeczą normalną, ale wrażenie, jakie na nim zrobiła, raczej było niezwykłe.

Pani Summers, wysoka i smukła, była piękna i promieniowała spokojem. Mimo obowiązującej w latach siedemdziesiątych szczupłci sylwetki miała wydatne piersi, wąską talię i solidne biodra. Błyszczące kasztanowate włosy ściągała klamra, a ich połysk zdawał się świadczyć o zdrowiu włcicielki. Miała na sobie prostą białą suknię, która...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin