Świadectwo_hahaku.rtf

(11 KB) Pobierz

Historia Hahaku, a miało być świadectwo...

 

Chciałem napisać świadectwo nawrócenia, a wyszła bardziej historia mojego dość krótkiego życia, no ale cóż, skoro całe życie jest jedną wielką drogą ku nawróceniu?

 

Mam 17 lat, mimo że w internecie przedstawiam się jako 20-sto latek. Dlaczego? Ponieważ z doświadczenia, niestety przykrego nauczyłem się że ludzie nie są zbyt szanowani jeżeli mają poniżej 18 lat... ale nie o tym chce się rozwodzić. Na samo początek chciałbym opisać historię mojego „nawrócenia". Niestety „nawrócenia" a nie nawrócenia, ponieważ jak inni przeżywają najpierw wielkie doły a potem są unoszeni Duchem Świętym, tak ja niestety nie odczuwam nic, ani nic nie odczuwałem, ale może to dlatego że od dawna postanowiłem wyłączyć pewną sieć uczuć...

 

No więc cała historia zaczyna od faktu bycia katolikiem. Jest to bardzo przykre. Kościół Katolicki indoktrynuje niczego nieświadome dzieci w swoje fałszywe nauki, bałwochwalstwo i nieczyste praktyki, które potem odbijają się na zdrowiu psychicznym i są najprostszą, modernistyczną drogą. No więc byłem katolikiem. W sumie trudno się dziwić, skoro 95% społeczeństwa to rzymscy katolicy, ale tylko około 30% w ogóle praktykuje tą fałszywą wiarę. Moja „rodzina" niestety jest modelem typowej polskiej katolicości... Ojciec uważa że kościoły i religie są po to aby trzepać kase z ludzi i ich tumanić, matka uważa że nie ważne w co się wierzy, ważne żeby być dobrym, siostra myśli że Jezus był sprytnym i przedsiębiorczym cieślą który chciał się dorobić i chodzi do kościoła bo matka jej tak każe. Jednak największe rekordy bije babcia, bo chodzi do kościoła bo tam spotyka się z kumpelami... No dobra, ale wracając do tej nudnej historii to będąc katolikiem nie miałem swojego miejsca wśród rówieśników. Zawsze stałem z boku i nieraz padałem ofiarą przemocy. Jeszcze przed szkołą podstawową pamiętam że nie byłem szczędzony, na szczęście wtedy jeszcze nie było to prawdziwe mordobicie jakie miałem okazje doświadczyć właśnie w szkole podstawowej. Już od pierwszego dnia pierwszej klasy szkoły podstawowej nie wiem czym, ale zaskarbiłem sobie nieprzyjaźń klasy... Nie wiem dlaczego, po prostu nikt mnie nie lubił, tak po prostu, tak jak można po prostu nie lubić surówki czy szpinaku, tyle że nikt z powodu nielubienia szpinaku nie bije go, a mnie traktowano jak swoisty worek treningowy. Mówiąc krótko zostałem odrzucony przez ludzi. Niestety, w domu też nie miałem najlepiej. Ojciec jako funkcjonariusz SB był „specjalistą" od utrzymywania ludzi w ryzach i w taki samo sposób trzymał dyscyplinę w domu. Piszę trzymał bo teraz nie daję sobą pomiatać i unikam ojca jak ognia. Toteż w wyniku takiego stanu rzeczy „zaprzyjaźniłem" się z kościołem katolickim i chciałem zostać ministrantem, bo miałem nadzieje że chociaż w jednym miejscu nie będę prześladowany za to że w ogóle jestem. Nigdy nie przypuszczałem że mogę się tak pomylić. W służbie liturgicznej wcale nie było tak fajnie, a nawet tak samo jak w szkole i w domu. Nie wspominając już faktu że kiedy zostałem przyjęty do służby liturgicznej, przemoc w szkole zyskała jeszcze większą częstotliwość. Wobec tego często przesiadywałem w niedalekim parku, który zrobiono na miejscu cmentarza, a przynajmniej tak mówią... W czwartej klasie zacząłem palić własnoręcznie zrobione papierosy . Jakoś udało mi się w tym prześladowaniu i nałogu dojść do szóstej klasy, napisać ten badziewny sprawdzian i po przeprowadzce z Łodzi do Poznania trafić do gimnazjum, które było dla mnie nadzieją na lepszy byt i nadzieją na znalezienie choć jednej osoby która byłaby w miarę przyjaźnie do mnie nastawiona. Początek gimnazjum rozwiał moje wszelkie nadzieje na cokolwiek lepszego. Spotkałem się z silną falą prześladowań, przemocy, agresji i dręczenia. I tutaj zaczyna się historia której wynikiem jest przyjście do Pana, a przynajmniej tak mi się wydaje. W I klasie gimnazjum zaczęły się problemy z nauką i z kościołem, gdyż zaczęły się zbiórki do bierzmowania. Wtedy nazwałem księdza faszystą, gdyż wzburzyły mnie poglądy księdza jakoby Hitler i Mussolini byli wielkimi ludźmi którzy na pewno nie są w piekle tylko czekają na raj... Zacząłem interesować się okultyzmem i to do tego stopnia, ze kiedy zaczęły się problemy z nauką to życzyłem śmierci nauczycielom i nawet wierzyłem że pewne rytuały są w stanie urzeczywistnić to marzenie. Dzięki Bogu nic nikomu się nie stało, jedynie mi zostały do tej pory schorzenia psychiczne, które wielokrotnie dają o sobie znać. Wielce zdenerwowany i wkurzony brakiem jakichkolwiek widzialnych efektów spotkałem na swojej drodze bardzo dziwnych ludzi, a zarazem fascynujących, jakimi są Świadkowie Jehowy. Doprawdy, stworzenia rodem z sci-fi, zaczęli mówić o Biblii, o Bogu, o Jehowie... Pomyślałem sobie że dam im szanse, jak mnie nie przekonają to sobie pójdę i nie będzie problemu. No ale niezwykły dar przekonywania i wykształcenie psychologiczne pana Marka K. ( o czym się dowiedziałem później) sprawiły że postanowiłem się tam jakby zadomowić. No i tak sobie chodziłem, chodziłem, „studiowałem" z nimi Biblię... [„Studiowałem" bo nie można nazwać studiowaniem Biblii czytanie książeczki pt. „Czego na prawdę uczy Biblia" (choć książka kłamie, bo nie tego uczy Biblia co ta publikacja próbuje wmówić, ale też o tym dowiedziałem się później)]. Ale szczęście się skończyło, kiedy niechcący podsłuchałem jak pan Marek rozmawiał o mnie z innymi i mówił coś co mnie zdziwiło. Mówił rzeczy o których mu nie mówiłem, mówił o tym jaki to ja nieszczęśliwy jestem, że biedny itd... A ponieważ ja mu tego nie mówiłem, to się wkurzyłem i po prostu wybiegłem z sali i nigdy tam nie wróciłem... No i byłem na lodzie... Musiałem wrócić do katolicyzmu, ale to trwało jakiś miesiąc. Żeby nie trwać w babilonie patrzyłem w historie, ale nie tą pisaną po polsku, bo w niej jedynym kościołem jest katolicki, ale tą, która jest w miarę obiektywna. Odkryłem Cerkiew Prawosławną... tu się zatrzymałem na dłużej, bo myślałem ze znalazłem to. I choć nikt mnie w cerkwi nie prześladował, to dręczył mnie pewien niepokój, niczym nie wyjaśniony, ale coś mi tak nie pasowało mimo że wszystkie pielgrzymki, monastery i sześciogodzinne Liturgie na stojącą, wszystko przepełnione wonią kadzidła, mimo że niby bliżej Chrystusa niż w kościele rzymu to jednak coś było nie tak... Teraz wiem, że było to bałwochwalstwo, ikony, ikony, ikony, wszędzie ikony i żadnego sposobu aby ich uniknąć, również pewne inne twórczości Cerkwi, ale nie będę ich opisywał, może kiedyś... Wtedy trafiłem na ciekawe forum, forum protestanckie, obecnie pod rządami katolickiego fanatyka - YZ (dane zastrzeżone ale i tak wszyscy wiedzą o kogo chodzi), wobec czego wydzieliło się nowe forum http://protestanci.forumowisko.net/ , na którym nota bene funkcjonuję pod nickiem Riddick i mam się tam dobrze, chociaż nadal mają tam dostęp katolicy którzy za Chiny usiłują udowodnić swoje fałszywe nauki, ale nie udaje im się na co reagują agresywnie i zazwyczaj wszystko odbija się od nich jak piłeczka pingpongowa. Ale na i na jednym i na drugim forum miałem okazje poczytać na temat protestantyzmu. Rozważałem o tych Sola Scriptura i innych, ale niestety poszedłem złą drogą, wplątałem się w Świecki Ruch Misyjny „Epifania". Mimo że mienią się studentami Biblii, to tyle z nich studentów co ze frytki z mcdonalda... Czytanie serii wykładów Pisma Świętego autorstwa Charlesa Russela nie można nazwać studiowaniem Biblii, ale wtedy wierzyłem że jest w tym cel, ale kiedy okazało się że nie wierzą że Jezus jest Bogiem, i wierzą w inne podobne do SJ doktryny postanowiłem opuścić ta organizację. Byłem załamany, a to dlatego że nie wiedziałem gdzie się udać, bo kto wie, gdzie jest naprawdę Pan. Wyznałem moje grzechy Panu, i postanowiłem przyjąć Go jako mego zbawiciela, i prosiłem o wskazówkę. Co się stało i to bardzo szybko. Pewnego dnia siedząc znowu w moim ulubionym parku nagle uświadomiłem sobie istnienie budynku, który stał tam od zawsze a nie zwracałem na niego uwagi. Był to zbór Kościoła Chrześcijan Baptystów. Nie wiem dlaczego wcześniej nie przyszło mi na myśl odwiedzić to miejsce, mała kapliczka z cegły, no ale przez tydzień ciągle myślałem, iść czy nie iść, więc zacząłem rozmowę w shout boxie z Eliaszem na forum. Mimo że Eliasz jest Baptystą Dnia Siódmego, szczerze zachęcał do pójścia tam. Postanowiłem pójść tam w sierpniu. Na początku szło bardzo łatwo, spokojny krok, uśmiech na twarzy, ale kiedy znalazłem się po drugiej stronie ulicy, czyli na której znajdował się zbór, miałem coraz większe wątpliwości i co chwila miałem obawy co może czekać w zborze. Przeszedłem przez bramę i skierowałem się w stronę drzwi... Nie wiem jak opisać co się działo potem, bo było to niesamowite. Bowiem gdy tylko pojawiłem się na oczy, zostałem bardzo mile przywitany, od razu znalazła się grupa osób które zaczęły ze mną normalnie rozmawiać. Pomyślałem sobie, „jestem w domu Panie"... Ze spokojem w sercu i w duszy mogę powiedzieć że odnalazłem to czego szukałem, to czego tak długo nie mogłem znaleźć, i przygotowuję się do chrztu. Chociaż moja droga do Pana była zawiła, cieszę się że Pan odnalazł mnie. W międzyczasie dzięki Jowi, poznanej na forum, zrozumiałem wiele rzeczy, i wciąż zaczynam wiele rozumieć. Mimo że nadal mam wielu nieprzyjaciół w świecie zewnętrznym, katolickim, to przyjaźń ludzi którzy żyją w Chrystusie wynagradza mi to całe cierpienie, jakie doznaję od świata, które odrzuciło Pana Jezusa Chrystusa. Pan jest wielki, i każdego dnia udowadnia to. Chwała Panu.

 

http://hahaku.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?493781

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin