Graham Masterton - Droga Żelazna.txt

(1635 KB) Pobierz
GRAHAM  MASTERTON















DROGA ŻELAZNA












































Dla mej najserdeczniejszej przyjaciółki...
mej najbardziej miłowanej ukochanej...
tej, z którš zawsze będę łšcznie żywić
me nadzieje, me szczęcie, me marzenia
i której zawsze będę oddany ciałem i duszš...

(Dedykacja w oryginale po polsku)
     
PROLOG
     
     Collis Edmonds wsiadł do pocišgu w Ogden, w stanie Utah, i zanim dotarli do Winnemucca, w Nevadzie, pojawił się na pomocie obserwacyjnym swego prywatnego wagonu zaledwie dwa razy; i to tylko po to, aby dopalić do końca i cisnšć na szyny ostatniš ćwiartkę dogasajšcego cygara. Jego zachowanie intrygowało Emilię, zagadnęła więc czarnoskórego konduktora, żeby dowiedzieć się, kto to taki. Wysoki, o szczupłej twarzy i oczach utkwionych, zdawałoby się niezmiennie, w jakim bliżej nie okrelonym punkcie, stojšc tak samotnie, lekko przygarbiony, przy kutej z żelaza balustradzie, sprawiał wrażenie zamkniętego w sobie. Ubrany był na czarno, choć właciwie kiedy Emilia ujrzała go za drugim razem, miał na głowie czerwony fez, zakończony fikunym chwastem - modny wród panów z lepszych sfer, gdy zacišgali się cygarem, piszšc albo miłosny licik, albo sprawozdanie.
     - To - wyjanił z emfazš konduktor - to jest Szef.
     Emilia wróciła do swego pulmanowskiego* wagonu sypialnego i, rozłożywszy się wygodnie na zielonym, obitym pluszem siedzeniu, wyjęła z podróżnego neseserka notatnik i ołówek. Za oknem, spoza ciężkich zasłon, poronięta bylicš równina umykała sprzed oczu z zastraszajšcš prędkociš pięciu mil na godzinę.
     Emilia zapisała w notatniku:
     
     Spotkałam dzi człowieka, którego kolejarze nazywajš "Szefem". Podróżuje we 
     własnym pulmanie, choć jak na takiego bogacza "telepanie się", jak mówiš tutaj, na 
     Zachodzie, w jednym tylko prywatnym wagonie to i tak chyba wielkie wyrzeczenie.
     
     Przerwała na chwilę, zagryzajšc czubek ołówka. A potem dopisała:
     
     Wydaje mi się, że rozumiem, dlaczego człowiek, który jest twórcš tej imponujšcej 
     drogi żelaznej, który tak fenomenalnie wpłynšł na koleje losu całego narodu, dlaczego 
     człowiek taki pragnie pozostać na uboczu. Co to musi być za uczucie, ta wiadomoć, 
     że się spięło, niczym żelaznš klamrš, dwa krańce kontynentu! Ileż nieujarzmionych 
     myli musi się kłębić w tej głowie! Jest przystojny, ale na jego twarzy maluje się 
     udręka i choć widziałam go tylko dwa razy, i to jedynie w przelocie, czuję do niego 
     jakš sympatię, a nawet współczucie z powodu takiego historycznego fatum i 
     osamotnienia. Tak bardzo bym chciała go kiedy poznać i podzielić się z nim moimi 
     uczuciami (dyskretnie, ma się rozumieć).
     
     Z rezygnacjš odłożyła na bok swój podręczny blok. Zdawała sobie sprawę, iż powinna napisać co więcej - co o zamglonych, szkarłatnych szczytach gór okalajšcych Salt Lake City; co o ługowatych równinach, które włanie przemierzali pod gęstym obłokiem z koda lokomotywy, który to obłok kłębił się i toczył na południe, nieujarzmiony, jak puch z dmuchawców. Powinna opisać ten luksusowy wagon pierwszej klasy, w którym podróżowała, i wszystkie jego wygody, jak i orzechowo-cisowš boazerię, wyciełane pluszem kanapy oraz przepyszne amarantowe karnisze. W końcu była tu w charakterze korespondentki kobiecego pisma "Zapiski Pani Domu", po to, aby zaspokoić ciekawoć swych nowojorskich czytelniczek, które połknęłyby łapczywie nowinki o tym, jak przyrzšdza się posiłki przy prędkoci dwudziestu pięciu mil na godzinę i jak smakuje stek z antylopy, kiedy pędzi się po szynach poprzez te same równiny, gdzie jeszcze niedawno pasła się ta dzika zwierzyna.
     Ale pojawienie się Szefa sprawiło, że nagle owe niewinne pogaduszki zdały się Emilii bezsensowne. Przyszło jej na myl, że profil jego twarzy zdradzał z przerażajšcš siłš ogrom tego przedsięwzięcia, jakim była budowa kolei żelaznej, zwanej teraz Sierra Pacific, i że dzieło to - poczęte w mrocznych głębiach jego wyobrani - przerastało jako samego twórcę. Siedziała tak nieruchomo przez dłuższy czas, nasycajšc wzrok złocistym zachodem słońca, który nadawał jej oczom odcień przejrzystego bursztynu, a zwoje loków zmieniał w nieokiełzane, ogniste promienie. I kiedy wreszcie konduktor w stalowym mundurze dotknšł jej ramienia, by przypomnieć, że czas na kolację, zdawało się jej, że powraca do rzeczywistoci z jakiego innego, oddalonego o setki mil, o tysišce chwil - o całe wieki - wiata.
     Nazajutrz Emilia stanęła na pomocie, rozkoszujšc się ciepłem letniego powiewu wiatru i zapachem bylicy. Myl o tajemniczej postaci Szefa nie dawała jej spokoju, usiłowała więc podpatrzeć, co się z nim działo, ale ciężkie kotary w oknach jego prywatnego wagonu pozwalały jej dojrzeć tylko kawałek srebrnego kałamarza i róg gazety. Jednak kiedy pocišg minšł już Reno i zaczšł wspinać się z mozołem po zboczach wzniesień Sierra Nevada, Szef częciej opuszczał wnętrze swojego pulmana. Emilia zrobiła parę notatek na temat stalowych torów kolejowych, wijšcych się w serpentyny, na temat niezłomnoci najemnych chińskich wyrobników, którzy je układali oraz i o tym na jakiej wysokoci ponad poziomem morza pocišg się włanie znajdował. Uwaga jej skupiona była jednak na tym, co działo się w ostatnim wagonie - zanotowała w mylach, że jego samotny pasażer wychodził na zewnštrz z cygarem w jednej dłoni, a kieliszkiem w drugiej, by godzinami wpatrywać się w zanieżone szczyty gór, które stapiały się z przejrzystym błękitem nieba, tworzšc poszarpanš, białš linię horyzontu.
     Dochodziło już południe, kiedy pocišg wyłonił się wreszcie z przytłaczajšcych ciemnoci wałów zabezpieczajšcych przed niegiem, którym zdawało się nie było końca, i wjechał w krajobraz srebrnozielonych sosen okalajšcych Donner Lake, tuż przy samym wierzchołku przełęczy, która wiodła wcišż dalej i dalej, aż do Kalifornii. Opatulona w bobrowe futerko Emilia wyszła na zewnštrz - dzieliło jš teraz od wagonu Szefa zaledwie kilka stóp: chłód ostrego górskiego powietrza i pokryta smarem tuleja łšczšca.
     Szef ukrywał się w rodku, poza zasuniętymi kotarami, aż do momentu, gdy dyszšca lokomotywa wcišgnęła dwunasty wagon pocišgu na samiutki szczyt. Wtedy to, całkiem niespodziewanie, drzwi się otworzyły i pojawił się na pomocie, w cielistym palcie z ciemnym, futrzanym kołnierzem. Emilię,uderzyła bladoć jego twarzy i wyraz zmęczenia w oczach. Zauważył jš i wykrzywił usta w grymasie, który mógł być równie dobrze wyrazem niechęci, jak i próbš umiechu, co zamarł zbyt wczenie w kšcikach warg; potem szybko podszedł do balustrady i utkwił wzrok w wierzchołkach gór.
     Pocišg sunšł teraz po torze w dół, przez górskie zbocza, długim, wijšcym się szlakiem, by wreszcie zatrzymać się w Calfax na tankowanie. Zrobiło się trochę cieplej, choć powietrze nadal było raczej rzekie. Wielu pasażerów wyszło z pocišgu, by rozprostować nogi, ale 
     Emilia została w salonce z zamiarem zrobienia dalszych notatek. Włanie już kończyła, osuszajšc bibułkš ostatniš kartkę, kiedy drzwi salonu rozwarły się i stanšł w nich Szef.
     Emilia wyprostowała się i pocišgnęła za poły swej zgniłozielonej podróżnej kurteczki.
     - Dzień dobry - powiedziała głosem, który zdradzał ciekawoć.
     W pierwszej chwili przestraszyła się, że może dotknęła go swoim wcibstwem, ale na szczęcie Szef nie wyglšdał na urażonego. A może po prostu nie robiło mu to różnicy. 
     Rozglšdał się po wagonie, jakby chciał kogo znaleć, lecz zawiodła go pamięć i oczy.
     - Collis Edmonds - przedstawił się z wahaniem.
     - Tak, wiem - odparła.
     - A pani...? - zapytał.
     - Miss Emilia Van Brugh, z Nowego Jorku.
     Collis Edmonds skinšł głowš. Dalej zdawał się czego szukać.
     - Dobrš ma pani podróż, Miss Van Brugh?
     - Tak, dziękuję. Podróż kolejš tym szlakiem to doprawdy niezwykłe przeżycie. 
     Prawdziwy cud techniki! Nigdy nie sšdziłam, że zrobi na mnie takie wrażenie.
     Collis Edmonds skinšł głowš.
     - Tak - rzekł, jakby te komplementy były mu nie w smak. - Niezwykłe przeżycie. Cud techniki... ukoronowanie ludzkiego... jak to się mówi?... geniuszu.
     Zapanowało krępujšce, napięte milczenie. Wydawało się, że Collis Edmonds nie miał już nic więcej do dodania, a jednak nie kwapił się z odejciem. W końcu Emilia rzekła ostrożnie:
     - Czy miałby pan co przeciwko temu, Mr Edmonds, gdybym zadała mu parę pytań?
     - Pytań? Oczywicie, bardzo proszę. A co chciałaby pani wiedzieć?
     - Chciałabym wiedzieć, dlaczego zbudował pan tę kolej.
     Odwrócił się ku niej i spojrzał jej prosto w oczy.
     - Chciałaby pani wiedzieć dlaczego?
     - Tak.
     - Na miłoć boskš! Moja droga panienko... a jak pani myli?
     - Nie jestem pewna. Zanim pana ujrzałam, zanim zaczęlimy rozmawiać, zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. Ale teraz nagle ogarnęły mnie wštpliwoci.
     Wzniósł ręce, jakby w gecie obronnym.
     - Doprawdy, dziecko, co za pytanie! Zbudowałem tę kolej dla pieniędzy. I dlatego że była potrzebna temu krajowi. Zbudowałem jš, ponieważ... ponieważ... tak mi się podobało, i już.
     Emilia siedziała w milczeniu, a kalifornijskie słońce, które wpadało do saloniku przez zakurzone okna, owietlało jej, twarz i sylwetkę. Chociaż trzymała ołówek tak, jakby za chwilę miała zamiar co napisać, kartki notatnika wieciły pustkami.
     - Nie zapisze tego pani? - zapytał Collis Edmonds po jakim czasie. - Nie? No to co jeszcze chce pani wiedzieć? Jakie ciekawostki? Statystyki? Pomiędzy rokiem szećdziesištym ósmym a szećdziesištym dziewištym wybudowalimy w tych górach wały przeciwniegowe o łšcznej długoci trzydziestu siedmiu mil, zużywajšc na ten cel pięćset tysięcy sšgów drewna. Piętnacie tuneli wykutych w ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin