028. Morrison Jo - Trudne pojednanie.pdf

(733 KB) Pobierz
113731053 UNPDF
JO MORRISON
Trudne pojednanie
An Imperfect Hero
Tłumaczyła: Barbara Kośmider
ROZDZIAŁ 1
Dlaczego musiało się to zdarzyć właśnie dziś? Gdyby tylko było jakieś
inne wyjście, powtarzała sobie w myśli po raz setny. Tak bardzo cieszyła się z
tego uroczystego wieczoru, który mieli spędzić we dwoje. Teraz trzeba wszystko
odwołać. Co za pech, akurat w dzień jej trzydziestych urodzin.
Hank z pewnością nie będzie zachwycony. Susan Metcalf niechętnie
sięgnęła po słuchawkę telefonu i wystukała domowy numer, zastanawiając się
przelotnie nad konsekwencjami swej dziennikarskiej kariery.
– Co to znaczy, Ŝe nie wracasz do domu? – ryknął Hank w chwilę później. –
Który to juŜ raz?
– Przepraszam cię, kochanie. Tommy Slocum zachorował i sama muszę
dostarczyć część nakładu.
– To zajmie całą noc! – W jego głosie brzmiał niekłamany gniew. – A co z
naszymi planami?
– Hank, jest mi tak samo przykro jak tobie, jeśli nie bardziej. – Susan
próbowała go ułagodzić. – Sam wiesz, Ŝe ten wieczór miał wyglądać zupełnie
inaczej. Wcale nie miałam zamiaru rozwozić dzisiaj gazet.
– Więc niech ktoś inny to zrobi. PrzecieŜ jesteś szefem. Zatrudniasz ludzi i
płacisz im pensje.
– Owszem, Hank, ale oni mają juŜ przydzielone trasy. Ci, którzy tego nie
robią, mają inne zobowiązania.
– Ty takŜe masz inne zobowiązania. Na przykład męŜa, który nie pamięta,
kiedy ostatni raz kochał się ze swoją Ŝoną.
– PrzecieŜ w zeszłą... – urwała raptownie. Cholera, kiedy to było? –
Słuchaj, dzieci wracają dopiero w niedzielę. Całą sobotę będziemy mieć tylko dla
siebie.
– O tak, na pewno. Chyba Ŝe znów trafi ci się jakaś bombowa historia.
– Jesteś niesprawiedliwy. Co najmniej tyle samo naszych planów
zrujnowały nagłe sprawy w „Seed and Supplies”.
– Ale to się skończyło, kiedy przejęłaś gazetę. Moja praca zawsze, zresztą,
była mniej absorbująca. Do licha, Susan, przecieŜ my prawie ze sobą nie sypiamy.
Na to nie miała argumentu. Jej mąŜ mówił prawdę. Dzisiejszy wieczór nie
był Ŝadnym wyjątkiem. Przez ostatnie dwa lata pracowała bardzo intensywnie.
Rzadko kiedy wracała do domu na tyle wcześnie, aby wskoczyć do łóŜka przed
północą.
Uprawianie dziennikarstwa wymagało czasu i poświęcenia. Odbywało się
to często kosztem rodziny. Kiedy Susan została wydawcą i naczelną redaktorką
pisma ukazującego się dwa razy w tygodniu, odpowiedzialność i nowe obowiązki
jeszcze bardziej skomplikowały sytuację domową.
113731053.001.png
Teraz z namysłem przybrała ugodowy ton i powtórzyła swoją
wyświechtaną wymówkę:
– Wiedziałeś, Ŝe nie będzie łatwo, gdy rozmawialiśmy o wykupieniu
„Gazette”. Twierdziłeś, Ŝe się dostosujesz. Mało tego, obiecałeś mi pomóc.
– Nie sądziłem, Ŝe to ma tak wyglądać – odparł ze znuŜeniem w głosie. –
Do licha, Suz, w ogóle cię nie widuję.
Szybko wytarła dłonią łzy, które spłynęły po policzkach.
– Wszystko się ułoŜy, Hank. Cały czas nadrabiamy straty. Jeszcze parę
miesięcy i będę mogła przyjąć kogoś do redakcji. Przestanę tyle pracować, masz
na to moje słowo.
– Tak, tak. – Hank nie krył sceptycyzmu. – A w tym czasie diabli wzięli
nasz wspólny weekend.
– Naprawdę strasznie mi przykro. Ale to moja gazeta i moja
odpowiedzialność.
– To moŜe teŜ być wystarczający powód do rozwodu. Na moment zaparło
jej dech.
– Wiem, Ŝe wcale tego nie chciałeś powiedzieć. Udam, Ŝe nic nie
słyszałam. – Milczał, więc dzielnie brnęła dalej:
– Naprawdę nie chcę się kłócić. Im prędzej wyruszę, tym wcześniej wrócę
do domu.
– Suz, zaczekaj! – Hank wyraźnie spuścił z tonu. – Daj mi połowę tych
gazet. W ten sposób rozwieziemy je dwa razy szybciej i przyjedziemy do domu.
Ze słuchawką przy uchu pokręciła przecząco głową.
– Mam tylko jedną taśmę z nagraną trasą.
– Wobec tego pojadę z tobą. Siądę za kółkiem, a ty moŜesz rzucać.
Przynajmniej będziemy razem.
– Hank, to nierealne. Samochód i tak pęka w szwach. Ledwie się sama
mieszczę. Nie będzie miejsca dla ciebie.
– Wyczuła, Ŝe zabrzmiało to zbyt ostro. – Przepraszam cię, kochanie.
Wrócę najszybciej, jak tylko będę mogła.
– Jasne – odparł. – Chyba nie jestem ci juŜ do niczego potrzebny.
– AleŜ Hank, wcale nie to miałam...
Przerwał połączenie, nie dając jej skończyć. Był wściekły i nie miał
pojęcia, co ze sobą zrobić. Wszystko się w nim gotowało. Machinalnie potarł ręką
czoło, jakby ten gest miał mu pomóc. A niech to diabli! MałŜeństwo powinno
przecieŜ wyglądać zupełnie inaczej.
Spojrzał na elegancko nakryty stół. Świece, kwiatki. Romantyczna
sceneria, nie ma co, pomyślał i skruszył w palcach smukłe świece, jakby to były
zapałki. Jednym gwałtownym ruchem zmiótł ze stołu bukiet, który przeleciał
wysokim łukiem przez cały pokój i wylądował na podłodze. Dodatkowym
kopniakiem posłał go w stronę ściany.
113731053.002.png
Hank wypadł z domu, z hukiem trzasnąwszy drzwiami. Klął na czym świat
stoi, jadąc do małej knajpki, która w tej dziurze, jaką było Morristown w stanie
Arkansas, uchodziła za nocny klub.
Pierwszy haust whisky spłynął do Ŝołądka i przyprawił Hanka o dreszcz w
okolicach kręgosłupa. Szczerze mówiąc, nie cierpiał whisky. Na ogół zamawiał
kufel piwa, które działało łagodniej. Ale dzisiaj Hank nie był w zbyt łagodnym
nastroju.
Zamówił drugą kolejkę. Barman bez słowa napełnił szklankę złocistym
płynem. Hank opróŜnił ją równie szybko jak pierwszą. Wiedział, Ŝe picie nie jest
Ŝadnym rozwiązaniem, ale czy w tej sytuacji mógł zrobić coś innego?
Tracił Susan i zdawał sobie z tego sprawę. Czasem odnosił wraŜenie, Ŝe od
chwili, gdy ją zdobył, traci ją codziennie po trochu. Czy to moŜliwe, Ŝe nigdy, tak
naprawdę, do niego nie naleŜała? Co będzie, jeśli sama dojdzie do tego wniosku?
Ostatnio coraz częściej się tego obawiał.
Chyba tylko dwie rzeczy trzymały ją wciąŜ przy nim. ZaleŜność finansowa
i sprawy intymne. Lecz Hank wiedział, Ŝe „Gazette” zaczyna powoli przynosić
coraz większy dochód. A jeśli chodzi o seks... No dobrze, skłamał. PrzecieŜ
świetnie pamiętał ten ostatni raz, choć Susan zdąŜyła juŜ zapomnieć. To jasne, Ŝe
mąŜ jest jej chyba zupełnie zbędny.
Analizował w myśli ich Ŝycie małŜeńskie. Jedno, czego mógł być pewien,
to fakt, Ŝe tak dalej być nie moŜe. Znów łyknął trochę alkoholu. Podnosząc raz za
razem szklankę do ust, miał przynajmniej złudzenie, Ŝe coś robi, nim podejmie
decyzję. Wiedział, Ŝe sam się w ten sposób oszukuje, ale było mu to potrzebne.
Ktoś usiadł tuŜ obok na barowym stołku. Pretensjonalnie modulowany
damski głos zamówił wytrawne martini.
Hank dyskretnie usiłował trochę się odsunąć. Dłoń o smukłych palcach z
jaskrawo polakierowanymi paznokciami przytrzymała go za ramię.
– Wiesz, Hank, to nie jest w porządku – zamruczała mu do ucha Sandra
Kellogg. – Ty z roku na rok stajesz się coraz bardziej przystojny, podczas gdy my
wszyscy po prostu się starzejemy.
Poczuł rumieniec na policzkach i niezręcznie próbował zachować
bezpieczny dystans. Nic z tego nie wyszło. Jego prześladowczym uwięziła go
między swym miękkim zmysłowym ciałem a twardym blatem mahoniowego
baru. Hanka owionął intensywny zapach perfum. Wypita whisky pulsowała w
Ŝyłach.
– Susan chyba ceni to, co ma – szepnęła przymilnie Sandra. – Ale nie
siedziałbyś tu sam, gdybyś naleŜał do mnie.
– Susan jest wszystko jedno – odparł, wzruszając ramionami. Alkohol
zaczynał coraz bardziej uderzać mu do głowy.
Blondynka uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Jej dłoń powędrowała
wzdłuŜ ramienia Hanka, ugniatając pieszczotliwie twarde mięśnie. Komplement,
113731053.003.png
jaki powiedziała temu potęŜnemu męŜczyźnie, nie był tylko pochlebstwem. Hank
Metcalf bez wątpienia wyglądał z wiekiem coraz lepiej. Spojrzała na jego
wspaniałe ciało. Nie miała najmniejszej ochoty wypuścić go z rąk. Przysunęła się
jeszcze bliŜej.
Hank nie potrafił się jej oprzeć.
Trudno o gorszy sposób celebrowania własnych urodzin, stwierdziła
ponuro Susan. Była trzecia nad ranem, a jazda gruchotem, który nadawał się
jedynie do muzeum, nie naleŜała do przyjemności. Pusta szosa ciągnęła się bez
końca. Było jeszcze zupełnie ciemno, nie licząc krótkich chwil, gdy księŜyc
błyskał zza gnających po niebie chmur.
Lekka mŜawka pokryła wilgocią przednią szybę i droga stała się prawie
niewidoczna. Susan miała, co prawda, towarzystwo. Na siedzeniu obok leŜał
magnetofon, z którego między jednym trzaskiem a drugim płynęły instrukcje, jak
trzeba dalej jechać.
„Kolejny zjazd jest dwa kilometry za domem Petersonów. Z lewej strony
będzie silos zboŜowy...” Zaraz, jeszcze raz. „Później przejedziesz wąski,
drewniany mostek...” Ponownie cofnęła taśmę, Ŝeby sprawdzić adres. „Za
strumieniem trafisz do...”
– Psiakrew! – zaklęła głośno, gdy samochód zatańczył na mokrej
nawierzchni. Ten ostry zakręt mógł ją wiele kosztować. Ścisnęła mocniej
kierownicę. Z trudem zapanowała nad samochodem czując, Ŝe tylne koła
volkswagena wciąŜ niebezpiecznie się ślizgają. Wrzuciła niŜszy bieg i zwolniła.
„Teraz trzeba podjechać...” – Taśma nadal instruowała.
– Och, zamknij się! – warknęła ze złością i wcisnęła klawisz z napisem
„stop”.
Przez chwilę rozkoszowała się błogą ciszą, nim znów włączyła
magnetofon. Przewinęła kawałek taśmy i dowiedziała się, Ŝe:
„Przed ostrym zakrętem lepiej nieco zwolnić...”
– Dzięki za ostrzeŜenie – zadrwiła.
„Osiemset metrów dalej rośnie nieduŜy zagajnik. Droga do domu pani
Kellogg jest dokładnie pomiędzy...”
Susan znów zaklęła, bo właśnie przegapiła to rozwidlenie. Nie zwracając
uwagi na zgrzyty, zredukowała bieg, pompując jednocześnie hamulec. Dzielny
Don Kiszot, jak nazywano jej pojazd, ani myślał się zatrzymać, więc szarpnęła za
ręczny hamulec. Garbus rocznik 1971 gwałtownie stanął w miejscu.
Szarpnęła dźwignię, wrzucając wsteczny bieg. Samochód posłusznie
ruszył do tyłu. Przejechał kilkanaście metrów, po czym silnik prychnął i zgasł. Z
lewej strony prowadziła do domu wysypana Ŝwirem alejka.
Susan wciągnęła powietrze, odliczając w myśli kolejne pięć liczb od stu.
To było o wiele skuteczniejsze, niŜ liczenie od jednego do dziesięciu. Odetchnęła
113731053.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin