086. Wilkins Gina - Nieznajomy.pdf

(633 KB) Pobierz
5816393 UNPDF
GINA WlLKINS
NIEZNAJOMY
ROZDZIAŁ
1
- Przepraszam panią, czy myśmy się już gdzieś nie
spotkali?
Do licha! Takie ograne chwyty! Odwróciła się
w stronę mężczyzny i spojrzała na niego chłodno.
W granatowym kostiumie, z gładko zaczesanymi wło­
sami, musiała się prezentować szczególnie godnie,
a może nawet wyniośle.
- Słucham? - spytała lodowato.
Mężczyzna zaczerwienił się, ale mimo to nie dawał
za wygraną.
- Mam wrażenie, że skądś panią znam - nalegał.
- Naprawdę. Nie mogę się mylić.
Sabrina postawiła ciężką torbę na podłodze windy
i przyjrzała się nieznajomemu. Zrobiła to nie bez
przyjemności, gdyż mężczyzna był nie tylko przystoj­
ny, lecz również świetnie zbudowany. Nie potrafił tego
zamaskować nawet luźny ciemny garnitur.
Jeszcze raz zmierzyła wzrokiem nieznajomego.
Krótkie włosy, olśniewające zęby, kiedy się tak do niej
uśmiechał, i zdumiewająco niewinne, błękitne oczy.
A dalej sylwetka jakby wprost ze sportowego magazy­
nu. Żadna kobieta nie pozostałaby na to obojętna.
6 • NIEZNAJOMY
- Myślę, że to jednak pomyłka - powiedziała, się­
gając po torbę.
Winda zatrzymała się na parterze..Sabrina wcale
nie czuła się winna, wychodząc z pracy godzinę
wcześniej. Uważała, że co jakiś czas należy się jej
odrobina wolnego, nawet jeśli to ona jest szefową
całego biura. Jej sekretarka, Julia, naprawdę nie
powinna zachowywać się tak, jakby świat się nagle
zawalił.
- Wcale nie próbuję pani podrywać - usłyszała za
plecami. Co za natręt? Już miała nadzieję, że się go poz­
była. - Przypomina mi pani pewną dziewczynę... Na­
zywała się Sabrina Marsh.
Odwróciła się gwałtownie i niemal straciła równo­
wagę. Nieznajomy złapał ją za ramię.
- Źle się pani czuje? - spytał.
I znowu ten uśmiech, który miała tuż przed oczami.
Przy jej wzroście rzadko spotyka się mężczyzn wy­
ższych o dobre dwadzieścia centymetrów.
-Ja... ja jestem Sabrina Marsh - wykrztusiła
w końcu. - Ale...
- Zaraz. Chwileczkę - powiedział, popychając ją
delikatnie w prawo, żeby przepuścić tych wszystkich,
którzy chcieli przedostać się do windy. Po chwili
znaleźli się w wolnej części holu. Nieznajomy puścił jej
ramię i znowu się uśmiechnął. - Teraz możemy poga­
dać - rzucił.
Sabrina stała oszołomiona, wpatrując się w twarz
mężczyzny. Zapomniała nawet o ciężkiej torbie.
- Przepraszam, ale nie znam pana - stwierdziła
w końcu.
- Rob Davis - przedstawił się.
Potrząsnęła głową.
- Nic mi to nie mówi.
NIEZNAJOMY » 7
Mężczyzna patrzył ze zdziwieniem, które szybko
przerodziło się w niedowierzanie. Sabrina czuła, że
zupełnie nie panuje nad sytuacją. Ten człowiek znał jej
nazwisko, a ona nie mogła go sobie w ogóle przypo­
mnieć.
- Bar... - urwała. Nie, nie będzie przepraszać. Jeśli
ten typ ma choć trochę taktu, wyjaśni, skąd się znają
i dlaczego ją zatrzymał. - Bardzo się spieszę - powie­
działa, spojrzawszy na zegarek. - Czym mogę służyć?
Mężczyzna nie zraził się jej tonem. Patrzył na nią
kiwając głową, jakby przypominał sobie dawne czasy.
Sabrina miała już tego dość.
- Czego pan...?
- No no no, Brie - przerwał jej. - Wcale się nie
zmieniłaś. Tak się cieszę, że cię spotkałem. Co słychać
u Colina? A twoja mama? Czy ciągle piecze tak
wspaniałą szarlotkę?
Dziewczyna wypuściła torbę z ręki. Patrzyła na
nieznajomego, jakby był duchem z przeszłości.
- Colin miewa się dobrze - powiedziała mechani­
cznie. - Mama umarła parę lat temu.
Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, a w
oczach pojawiło się współczucie.
- Przepraszam. Nic nie wiedziałem.
No dobrze, ale skąd wie o bracie i o ulubionym
cieście matki? Sabrina miała wrażenie, że uczestniczy
w ponurej maskaradzie rodem z czarnego, gangsters­
kiego filmu. Tyle, że nieznajomy wcale nie wyglądał na
gangstera.
- Pewnie bardzo ci jej brakuje - dodał po chwili.
Sabrina skinęła głową.
- Tak, to prawda.
Mężczyzna musiał zauważyć jej podejrzliwe spo­
jrzenia, gdyż po chwili znowu się uśmiechnął. W ogóle
8 • NIEZNAJOMY
wyglądał na człowieka, który nie potrafi się długo
smucić.
- Mam wrażenie, że mi nie wierzysz.
- I słusznie - potwierdziła, patrząc mu prosto
w oczy. Dostrzegła w nich coś na kształt rozbawienia.
Mężczyzna najwyraźniej przyjął już do wiadomości, że
Sabrina go nie pamięta, a nawet jakoś się z tym po­
godził.
- Jestem zdruzgotany!
Oczywiście nie czuł się nawet urażony. Nie tak
łatwo dotknąć do żywego takiego roześmianego hipo­
potama.
- Nic na to nie poradzę - powiedziała. - Może
jesteś kumplem Colina? - zapytała po chwili, chcąc
złagodzić nieco wcześniejszą arogancję.
- Niezupełnie - odrzekł zagadkowo. - No, rusz
głową, Brie. Przecież powinnaś mnie pamiętać.
Zmarszczyła brwi. Jej rodzina dużo podróżowała
po kraju. Gdzie mogła poznać tego ciemnowłosego
Tarzana? Może w Teksasie? Wszystkie jej najlepsze
wspomnienia wiązały się z tym stanem. Spędziła tam
znaczną część swojego dzieciństwa. Przywiązała się do
miejsc i ludzi do tego stopnia, że po rozwodzie
zdecydowała się zamieszkać w Dallas.
Jeszcze raz spojrzała na mężczyznę. Ile może mieć
lat? Sabrina skończyła niedawno trzydzieści trzy i są­
dziła, że nieznajomy jest w tym samym wieku. Czy
chodzili razem do szkoły? To wyjaśniałoby, dlaczego
mówi do niej: Brie. Ale szarlotka mamy... Poza tym
Sabrina pamiętała dobrze kolegów ze szkoły. Żaden
z nich nie nazywał się Rob Davis.
- Niestety, nie przypominam sobie - powiedziała,
w końcu. - Kim pan jest?
Uśmiechnął się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin