Wood Barbara - Psy i szakale.doc

(883 KB) Pobierz

Psy i szakale

 

 

 

Barbara Wood

 

Przełożyła Elżbieta Zawadowska

DC

DIOUD

Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995

 

HOUNDS

Wydanie 1 ISBN 83-86611-^

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział Pierwszy

K*is *ss-. »• "ssą sS»S

Ił*«s

nił kostkę pacjenta, żeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk:

-  Odsunąć się! Strzelamy!

Leżące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił.

-  Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy!

Wciąż nie było pulsu.

-  Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy!

Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała.

-  Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy!

Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu życie. Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie nie umarł ani na chwilę.

-  Dobrze. Możemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. - Potrzebne będzie łóżko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio, szew otrzewnowy.

Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało brakowało, ale wygraliśmy."

Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, żeby dokończyć operację. Byliśmy w nieco gorszych nastrojach niż wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono go na łóżku.

Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przerażający elektrokardiogram... Zawsze miałam wrażenie, że sala operacyjna po skończonym zabiegu

6

Psy i szakale

przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, żeby to wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do pokoju.

-  Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, że posprząta. Idź zatelefonować.

Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam.

Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić papierosa. Wydawało mi się, że już od godziny czekam na zgłoszenie się telefonistki.

-  Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. Może zadzwoni pani później?

-  Nie, to pilne. Zaczekam.

-  Dobrze, cały czas będę łączyć.

Przyłożyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał tak, jakby mówiła przez celofan.

W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, że moja siostra telefonuje z Rzymu.

Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, że siostra dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta, który leżał właśnie na stole operacyjnym.

-t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem.

Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood

podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się również ciekawość, dlaczego Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakież to wydarzenie może być i dla niej, i dla mnie aż tak ważne.

Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliższych łączy pozostałych przy życiu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i żałoby stałyśmy się sobie obce, a przed czterema laty pożegnałyśmy się ostatecznie. Ja miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się chirurgii, ona zaś -jak uwodzić mężczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat ważnego spotkania, na które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak uczciwe parafianki, które żegnają się po kościelnej herbatce. I przez cały ten czas, aż do dziś, siostra nie dała znaku życia.

-  Liddie? Liddie? To ty?

Usłyszałam jej głos i miałam wrażenie, że stoi przede mną duch mojej siostry.

-  Tak. Adela? Mój Boże!

-  Och, tak się cieszę, że cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę się już doczekać, żeby ci wszystko opowiedzieć.

Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj.

-  Uspokój się - powiedziałam i poczułam, że zaczyna mi się udzielać jej podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz?

8

Psy i szakale

-  Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie,

Liddie.

-  Wiem.

-  Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne. Możesz przyjechać do Rzymu?

-  Co takiego?

-  Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz. Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, że jeszcze do ciebie nie dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A może powinnam była nadać jako wartościową? Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz koniecznie przyjechać, błagam!

W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany instynkt podpowiadał mi, że chyba nie wszystko wygląda tak świetnie.

-  Co się stało?

-  Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę ci ją opowiedzieć osobiście. Czy możesz przyjechać do Rzymu?

-  Oczywiście, że nie. Nie żartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi.

-  Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj, Liddie, spieszę się... - Urwała nagle.

-  Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała.

-  Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy, żeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi. Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo?

Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki słuchawkę i obejrzałam ją.

-  Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej. Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy może pani połączyć mnie jeszcze raz?

9

Barbara Wood - Chwileczkę.

Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka:

-  Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu odłożył słuchawkę.

-  Co? To niemożliwe.

-  Czy chce pani, żebym jeszcze raz zamówiła rozmowę?

-  Ałeż moja siostra nie położyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. Może tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu.

-  Przykro mi, ale oni twierdzą, że osoba, z ktdrą pani rozmawiała, odłożyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz?

Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. - Nie, dziękuję - odparłam. - Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni, że wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że wyglądała zupełnie jak biała ściana p^ f*~

wana siedziałam na

psy i szakale

- Jest pan pewien? Dokąd w  Aki Rł        S?

z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana                                betonu. Jestem o tym przeko-

nana.

-  Przykro mi, proszę pani. Nie ma żadnej wiadomości.

-  Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalże, jak wzrusza ramionami.

-  Panna Harris wyjechała już jakiś czas temu. Jej pokój m  jest pusty, zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła.

-----mt przeciwko temu.            _ Rozumiem. - Oczywiście nie rozumiałam nic. Ani

~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że       w ząb. - No cdż, trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym dniu          _ Do widzenia pani.

podziałała na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się do-          Trochę paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień,

czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--•••          Patrzyłam tępo przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko -

ledy to bede p^*»i~ «--                                                   ,  mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, żąda, żeby mnie

natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, że to takie pilne, potem robi sobie ze mnie żarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu. Niezły numer z ciebie, Acjelo.

Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka, ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną paczkę.

~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą.

- Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary

11

v/ Ł.yni upiornym dniu

na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała książkę albo zajmę się szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy wieczór zatem nie będzie różnił się od innych. Z wyjątkiem tego, że zamierzałam porozmawiać z siostrą.

Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam już za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, że żadna Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem, żeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, że to może zająć nawet pdł godziny, więc zrezygno-

10

Barbara Wood

papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie Adela we własnej osobie.

-  Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc zaproponowałam, że ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam?

-  Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka.

-  Wybacz, ale już i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co może być w środku? To od twojej siostry?

Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuż nad adresem hotelu Residence Pałace przy Via Archimede w Rzymie.

-  Tak, to od niej.

-  O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz urodziny, czy co?

-  Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana.

Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą pocztą lotniczą i żałowała, że nie jako poleconą. Widocznie paczka zawierała coś naprawdę ważnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle przyszło mi do głowy, że w środku znajduje się z pewnością list z wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier. Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik. Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, że ktoś napisał na nim: OSTROŻNIE. To było wszystko.

Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w rękach niesamowity przedmiot.

Rozdział drugi

intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową. Przypominał szeroki nóż do rozcinania kartek, zwężał się ku końcowi i był rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w kształcie psa rzadkiej rasy.

Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, że ogień na kominku wygasł, a w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz pudełko i papier,; w które był opakowany, ciężko opadłam na krzesło. Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem OSTROŻNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam. Tylko tyle. Żadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i dlaczego właściwie Adela mi go przysłała.

Czyżby był tak cenny, że musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze żałować poniewczasie, że nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie.

Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, że jest dosyć stara, ale nie byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił również pies wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała rzeźbioną świecę.

Nie wiedziałam też zupełnie, co robić dalej, i to był mój

13

Barbara Wood

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W książce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były różne dziwne wzory. Wywiercono w niej również dziurki, które układały się w linie. Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej gry, można się domyślić, że było kilka pionków w kształcie psów, które wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być może poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

-  Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość - oświadczył Kellerman, wręczając mi książkę. - Jeżeli naprawdę pochodzi ze starożytnego Egiptu, a zakładam, że tak, to dostałaś wspaniały upominek.

-  Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała? Przecież nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami.

-  A twoja siostra?

-  Też raczej nie. Chociaż muszę przyznać, że Adela zawsze lubiła zagadki i tajemnice. Wróżyła sobie z ręki i wierzyła w starożytne klątwy. Przypuszczam, że natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a mianowicie tego, że Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość.

-  Mówisz, że chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No cóż. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. - Myślę za-

16

Psy i szakale

że ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna. Również z jakiegoś powodu, którego akurat można się domyślić, wiedziała, że nie będziesz chciała pojechać, więc posłużyła się szakalem jak przynętą.

-  To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech latach. Napisałaby. Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną figurkę - nie wysyłałyby czegoś

takiego.

-  Dlaczego nie? - Kellerman dołożył do ognia i zmrużył powieki, żeby iskra nie wpadła mu do oka.

Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy - których zdanie bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie bardzo zgadzałam się z jego opinią.

-  Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, że ona znów się do mnie odezwie.

-  Możliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu?

-  Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan rzucał kleszczami, gdyby coś poszło nie tak?

-  Nigdy nigdzie nie wyjeżdżasz, Lidio.

-  Ależ wyjeżdżam - zaprotestowałam głośno.

-  Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie pielęgniarek z OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe instrumentariuszek. Rok wcześniej...

-  Nie jestem typem turysty, doktorze.

-  To prawda.  Zwiedziłaś  Columbus w  stanie  Ohio i Oakland w Kalifornii. Zaraz! Kiedyś miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale stchórzyłaś w ostatniej chwili.

-  Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć podróż do domu. Zabiorę tę książkę, mojego cennego szakala i będę czekała na telefon od mojej nieobliczalnej siostry. I mam nadzieję, że się doczekam. - Wstałam i ostrożnie ułożyłam figurkę w torebce. - Nie rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek wyprowadziła się z hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela!

17

Barbara Wood

Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauważyłam, % Kellerman patrzy na ogromny zegar wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do mnie i zapytał:

-  O której dokładnie dzwoniła?

-  Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej.

-  Kiedy ty do niej zatelefonowałaś?

-  Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta?

-  Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś.       ,,

-  Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja również zaczęłam spoglądać na ozdobny zegar, który tykał

cicho.

-  Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niż u nas. A to znaczy, że tam było wtedy koło jedenastej.

-  Tak.

-  A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na mnie surowo. - Uważam, że to dziwne. A ty?

Odwzajemniłam spojrzenie.

-  Ja też.

-  Czy ci z centrali byli pewni, że twoja siostra odłożyła słuchawkę, a nie na przykład została rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie telefonować, a potem ni z tego, ni z owego wyprowadzać się z hotelu w środku nocy?

Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrążony we śnie Rzym o dwunastej w nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i szuka taksówki na opustoszałej o tej porze ulicy.

- Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, że nawet moja zwariowana siostra nie zamawiałaby międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, żeby w połowie zdania odłożyć słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy patrzącego w ogień Kellermana i przybrałam nonszalancki ton. - Może to rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna, że znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do mnie i wszystko

18

Psy i szakale wviaśni A na razie będę używała szakala do otwierania

kopert*

Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na

naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam para. Kellerman mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka dzielnica, odizolowana od reszty

miasta.

- Chciałbym, żebyś mogła czasem zostać u mnie dłużej.

Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i staliśmy się przez ten czas dobrymi przyjaciółmi.

- Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.

Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, że nogi wrastają mi w ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła mnie furia, podparłam się pod boki i wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś włamał mi się do domu.

Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego by nie zauważył, bo włamywacze właściwie nie zostawili żadnych śladów. Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten nieskazitelnie utrzymany apartament, mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam próg, zanim zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wrażenia, że w pokoju panuje jakaś inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło. Abażur lampy był przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a szuflady nie domknięto dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali operacyjnej, może nawet trochę przesadny, ale cóż, taka już jestem. Właśnie dlatego zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych dziesięciu sekund po przekroczeniu progu, że ktoś pogwałcił moją prywatność.

Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po co, kiedy już stałam przy telefonie i wy-

19

psy i szakaU

Barbara Wood

bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie płakałam ze złości - fakt, że jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w moje życie, oburzał mnie] Nie mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod słońcem pytanie, zrol zumiałam, jak bardzo czułam się znieważona. Pytanie bo-1 wiem brzmiało: „Czy coś zginęło?" A ja aż do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę możliwości, że mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, że ktoś wdarł się bez-! prawnie na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi ,

spokoju.

Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i stwierdziłam, że nic nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali biżuterii, telewizora, pieniędzy ani żadnych innych cennych przedmiotów. Nie przyszli, żeby kraść. Chcieli tylko przeszukać moje rzeczy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze. Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, że to byli porządni włamywacze, a nie zwykli złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do góry nogami. Starali się położyć wszystko na swoim miejscu, tak żebym niczego nie zauważyła. Ale zauważyłam. Nic nie rozumiem. Kogo interesuje moje mieszkanie? Czego w nim szukał?

Opadłam na kanapę tuż obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły już kominek. Kellerman również patrzył przed siebie, a w jego niebieskich oczach pojawił się wyraz

zadumy i namysłu.

Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos:

-  Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala?

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

-  Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uważa pan?

-  Przynieś mi je, Lidio.

Wstałam i już miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle i zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery, którymi zostało

zaniosłam tego do sypi«^. -

Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^.

drgnęły, jakby przykryła je maska.

-  Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem.

-  Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę i oparłam głowę na rękach.

Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem.

- Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko. Wziął sznurek, karton i papier ze środka, I a także karteczkę z napisem OSTROŻNIE. Ale dlaczego?

Szukał szakala?

-  Tak mi się wydaje.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin