Roberts Nora - Dream Trilogy 1 - Śmiałe marzenia.rtf

(816 KB) Pobierz
NORA ROBERTS

NORA ROBERTS

ŚMIAŁE MARZENIA

PROLOG

Kalifornia, 1846

On już nigdy nie wróci. Wojna mi go zabrała... - kobieta wiedziała, co się stało, bo jej serce nagle wypełniła śmiertelna pustka. Felipe zginaj. Zabili go Amerykanie, a raczej pragnienie, by się sprawdzić w obliczu niebezpieczeństwa. Seraphina, stojąca na wysokim, skalistym urwisku nad Pacyfikiem, zrozumiała, że na zawsze straciła swego mężczyznę.

Wokół niej kłębiła się mgła, ale kobieta nie otuliła się ciepłym płaszczem; śmiertelne zimno, które ją przenikało do kości i mroziło krew, pochodziło z serca, którego nic już nigdy nie rozgrzeje.

Jej ukochany odszedł, choć tak się modliła, choć spędziła tyle godzin na klęczkach błagając Najświętszą Panienkę o wstawiennictwo i o to, by chroniła Felipe, który poszedł na wojnę z Amerykanami - najeźdźcami, pragnącymi zagarnąć Kalifornię.

Zginał w Santa Fe. Do ojca dotarła wiadomość, że jego młody podopieczny padł w boju. gdy broni! miasta przed wrogiem. I tam go pochowali... tak bardzo, bardzo daleko. Seraphina nigdy już nie spojrzy w twarz Felipe, nigdy nie usłyszy jego głosu, nigdy nie będą wspólnie marzyć o przyszłości.

Nic usłuchała go. Nie wróciła do Hiszpanii, by tam czekać, aż w Kalifornii zapanuje spokój. Zamiast tego, ukryła swój posag - to złoto, dzięki któremu mogliby rozpocząć wspólne życie, o którym od tak dawna marzyli, spędzając razem niemal każdy słoneczny dzień tu, na urwisku. Ojciec zgodziłby się na to małżeństwo, gdyby Felipe powrócił jako bohater - tak powiedział ukochany na pożegnanie, gdy scałowywał łzy z jej policzków. Mieli zbudować piękny dom. otoczyć go kwitnącym ogrodem i napełnić gwarem dziecięcych głosów. Obiecał, że wróci na pewno i wtedy rozpoczną wspólne życie.

I zginął na wojnie.

Może do głosu doszedł jej egoizm? Chciała zostać blisko Monterey... nie mogłaby znieść myśli, że dzieli ich cały ocean. Gdy nadeszli Amerykanie, ukryła swój posag, bojąc się, że odbiorą go, tak jak i inne rzeczy.

A teraz pozbawili ją wszystkiego, co miało jakiekolwiek znaczenie. Pogrążyła się w rozpaczy, myśląc, że Felipe umarł z powodu popełnionego przez nią grzechu. Kłamała ojcu, by móc spędzać' z ukochanym kradzione chwile nad brzegiem morza. Straciła cnotę, zanim Kościół uświęcił ich związek. A co gorsza - myślała, pochylając głowę, bo wiatr uderzył ją w twarz jak karząca dłoń - nie zamierzam się kajać. Nie pragnę rozgrzeszenia za moje winy.

Dla niej nie było już marzeń. Nie było nadziei. Nie było miłości. Bóg odebrał jej Felipe. Zbuntowała się więc przeciw moralności, którą wpajano jej przez szesnaście lat, zbuntowała się przeciw swojej wierze; spojrzała w niebo i przeklęła Boga. I skoczyła.

W sto trzydzieści lat później urwisko tonęło w złotym słonecznym blasku. Mewy śmigały ponad falami, połyskując bielą, gdy wpadały jak kamienie w głęboki błękit, a potem wznosiły się z powrotem w powietrze i wydawały okrzyki, które echo niosło w dal. Przez twardą ziemię przebijały się mocne, uparte kwiaty, ukrywające swą siłę w delikatnych płatkach, wyglądał}' ku słońcu z każdej niemal skalnej szczeliny... dzięki nim surowy pejzaż okrywał się bogactwem barw i kształtów. Wiatr był delikatny niczym dotknięcie kochanka, a niebo przybrało odcień błękitu, jaki zwykle widuje się tylko w snach.

Nad urwiskiem siedziały trzy dziewczynki, zadumane i wpatrzone w morze. Wszystkie dobrze znały historię Seraphiny, ale każda z nich stworzyła sobie inny obraz tamtej zakochanej kobiety na chwilę przed śmiercią.

Dla Laury Templeton Seraphina było postacią tragiczną. Jej twarz z pewnością była zalana łzami, gdy stała tu, tak samotna, na wysokim, smaganym wichrami urwisku... a gdy rzuciła się w przepaść, zaciskała w dłoni dziki kwiat.

Laura rozpłakała się nad jej losem. Szare oczy dziewczynki wpatrywały się w ocean, gdy zastanawiała się, co sama zrobiłaby w takiej sytuacji. Twierdziła, że wielkie uczucie zawsze musi mieć w sobie coś tragicznego.

Kate Powell uważała, że nieszczęsna Hiszpanka niepotrzebnie zmarnowała sobie życie. Kate marszczyła brwi w promieniach słońca, a jej szczupła dłoń szarpała sztywne łodyżki trawy. Naturalnie, cała ta historia była bardzo wzruszająca, ale najbardziej niepokoiła ją porywczość młodej kobiety - nierozsądna porywczość. Dlaczego skończyła ze sobą, choć życie mogłoby jej przynieść jeszcze tyle niespodzianek?

Tym razem opowieść o samobójczyni snuła Margo Sullivan, stwarzając atmosferę tajemniczości i tragizmu. Wyobrażała sobie, że tamtej nocy musiała szaleć burza z porywistym wiatrem, ulewnym deszczem i błyskawicami, raz za razem przecinającymi niebo. Na myśl o niesłychanym buncie Seraphiny odczuwała jednocześnie lęk i dreszczyk emocji. Zawsze już będzie wyobrażać sobie, że Hiszpanka skoczyła ze skał ze wzniesioną ku przestworzom twarzą, przeklinając niebiosa i świat.

- Co za głupota, zabić się z powodu jakiegoś chłopaka - skomentowała Kate. Hebanowe włosy miała związane w koński ogon, a w jej twarzyczce o wystających kościach policzkowych lśniły wielkie, brązowe, migdałowe oczy.

- Kochała go - odpowiedziała cichym głosem zamyślona Laura. - Był jej jedyną prawdziwą miłością.

- Nie rozumiem, dlaczego miłość musi być zaraz jedna jedyna - odezwała się Margo, rozprostowując długie nogi. Miała dwanaście lat, podobnie jak Laura. Kate była od nich o rok młodsza. Ale tylko Margo zaczynała już promieniować budzącą się kobiecością; jej piersi zaokrągliły się, z czego dziewczyna była całkiem zadowolona. - Ja tam wcale nie zamierzam mieć tylko jednego kochanka - powiedziała, a w jej głosie dźwięczała pewność siebie. - Będę miała całe tłumy.

Kate parsknęła pogardliwie. Była chuda, płaska i wcale jej to nic przeszkadzało. Istniało przecież tyle ciekawszych rzeczy niż chłopcy: szkoła, baseball, muzyka... - Od kiedy Billy Leary wsadził ci język aż do gardła, dostałaś jakiegoś świra.

- Lubię chłopców - Margo, opromieniona aurą swej kobiecości, uśmiechnęła się przekornie i przeczesała palcami długie, jasne włosy, które w gęstych lokach spływały jej na ramiona. Gdy wydostawała się z zasięgu jastrzębiego wzroku matki, natychmiast rozpuszczała koński ogon i zdejmowała opaskę, którą Ann Sullivan zawsze nakazywała jej nosić. Włosy Margo, podobnie jak jej figura i gardłowy głos, należały już do dorosłej kobiety, a nic do dziecka.

- A chłopcy lubią mnie - uzupełniła, dodając to, co jej zdaniem było najważniejsze. - Za cholerę bym się nie zabiła przez chłopaka, co to, to nie.

Laura machinalnie rozejrzała się dookoła, by się upewnić, że nikt nie słyszał brzydkiego słowa. Ale były całkiem same, a wokół trwało lato w pełnej krasie - jej ulubiona pora roku. Zapatrzyła się na dom, stojący na wzgórzu za ich plecami. Jej ostoja, ognisko domowe, budynek o wysokich, łukowatych oknach, ozdobiony uroczymi wieżyczkami, z czerwonymi dachówkami, lśniącymi w blasku gorącego kalifornijskiego słońca.

Czasami wydawało jej się, że jest księżniczką i mieszka w zamku. Ostatnio zaś, zaczęła marzyć, że gdzieś daleko żyje młody książę, który pewnego dnia nadjedzie i porwie ją ze sobą w świat miłości, małżeństwa i wiecznego szczęścia.

- Nie chcę wielu chłopców, tylko jednego, jedynego - szepnęła. - Gdyby jemu coś się stało, serce by mi chyba pękło.

- Ale ze skały pewnie byś się nie rzuciła. - Praktyczna natura Kate nie mogła się z tym pogodzić. Pewnie, można się wściekać o to, że coś się człowiekowi poplątało przy odpowiedzi, albo że się umoczyło klasówkę, ale kto by się przejmował chłopakami? To śmieszne. - Przecież chciałabyś wiedzieć, co jeszcze cię w życiu czeka - dodała.

Kale również spoglądała w stronę budynku. Templeton House był teraz także jej domem. Pomyślała sobie, że z całej trójki dziewcząt ona jedna wie, jak to jest, kiedy zdarza się coś najgorszego i trzeba to przetrwać. Gdy miała osiem lal, straciła oboje rodziców. Świat Kate rozpadł się na kawałki, pozostawiając ją samotna i bezradną. Templetonowie przygarnęli ją i pokochali, choć była tylko daleka krewną z bocznej gałęzi rodu, Powellów. Teraz należała do Templetonów. Tak, tak... mądrze jest przeczekać nieszczęście.

- A ja wiem, co bym zrobiła. Wrzeszczałabym i przeklinała Boga - oświadczyła Margo, bez trudu odgrywając przekonującą Scenę rozpaczy. - A potem zabrałabym pieniądze i pojechałabym w podróż dookoła świata, żeby wszystko zobaczyć na własne oczy, żeby coś robić, żeby kimś być - uniosła ramiona, poddając się pieszczocie słonecznych promieni.

Margo kochała Templeton House. To był jedyny dom rodzinny, jaki .pamiętała. Miała zaledwie cztery lata, gdy jej matka wyemigrowała z Irlandii i zaczęła tu pracować. Choć Margo była traktowana jak członek rodziny, nie zapomniała, że jest tylko córką służącej. A chciała być kimś ważniejszym. O wiele ważniejszym.

Wiedziała, czego pragnie dla niej matka. Wykształcenia, dobrej pracy i dobrego męża. Zdaniem dziewczynki, było to wszystko straszliwie nudne. Wcale nie chciała być taka jak matka - nie zamierzała zwiędnąć w samotności jeszcze przed ukończeniem trzydziestki.

Matka jest jeszcze młoda i piękna, przyznała Margo niechętnie sama przed sobą. Mimo to, t nikim się nie umawia na randki ani nie spotyka towarzysko. I w dodatku jest taka cholernie surowa. Ciągle tylko powtarza: Margo nie rób tego, nic rób tamtego. Albo: jesteś za młoda, żeby się malować. Umie się jedynie niepokoić, że jej córka jest taka niezależna, uparta i lak bardzo chce poprawić swoją pozycje w świecie.

Margo była ciekawa, czy jej ojciec też był taki niezależny i czy był przystojny. Zastanawiała się, czy matka musiała wyjść za mąż, podobnie jak niektóre młode dziewczęta. Na pewno nie poślubiła go z miłości... gdyby ojca kochała, na pewno więcej by o nim opowiadała. Czemu nie miała żadnych zdjęć ani pamiątek? Dlaczego nigdy nie wspominała o swoim mężu, który zginął w czasie sztormu?

Margo popatrzyła na morze i znów pomyślała o matce. Ann Sullivan to nie Seraphina, powiedziała sama do siebie. Matka nie rozpaczała, nie płakała. Zerwała kartkę z kalendarza i zapomniała o wszystkim.

Może nawet i słusznie postąpiła. Jeśli mężczyzna nie znaczy zbyt wiele dla kobiety, jego odejście nie jest bolesne. Nie warto sobie odbierać życia. Skakać ze skały też nie trzeba - jest tyle innych sposobów, by się zabić.

Szkoda, że mama mnie nie rozumie, pomyślała, gwałtownie potrząsnęła głową i znowu wpatrzyła się w morze. Nie, nie będzie teraz się martwić, że matka nie aprobuje żadnych jej pragnień ani uczynków. Od takich myśli robiło jej się nieswojo gdzieś w środku. To znaczy, że trzeba sobie przestać nimi zaprzątać głowę.

Zamiast tego, można pomarzyć o przyszłości, podróżach i ludziach, których spotka w wielkim świecie. Miała przedsmak tej świetności w Templeton House; tu stała się częścią Świata w którym Templetonowie obracali się na co dzień. Pomyśleć tylko, że mają te wszystkie bajecznie eleganckie hotele w różnych fantastycznych miejscach. Kiedyś Margo będzie w nich gościć... dostanie własny apartament, jak ten w Templetonie Monterey, dwupoziomowy. z eleganckimi meblami i mnóstwem kwiatów w wazonach. Jest tam łóżko godne królowej, z baldachimem i wielkimi jedwabnymi poduchami.

Kiedyś powiedziała o swoich marzeniach panu Templetonowi. Roześmiał się tylko, przytulił ją i pozwolił poskakać na tym wspaniałym łóżku. Nigdy nie zapomniała wrażenia, jakie wywołał dotyk miękkich, perfumowanych poduszek. Pan Templeton powiedział, te to jest hiszpańskie łoże i ma ponad dwieście lat.

Kiedyś ona sama będzie miała mnóstwo pięknych, wartościowych rzeczy. Takich, jak to łóżko. Nie po to, by je czyścić polerować, co musiała czynić jej matka, lecz dla samej przyjemności posiadania. Bo jeśli się ma takie rzeczy, człowiek staje się piękną i ważną osobą.

- Jak znajdziemy posag Seraphiny, będziemy bogate - oświadczyła Margo, a Kale znów prychnęła z pogardą.

- Laura i tak jest już bogata - stwierdziła rozsądnie. - Nawet jeśli go znajdziemy, trzeba będzie włożyć pieniądze do banku, żeby czekały aż osiągniemy pełnoletność.

- Będę sobie kupować wszystko, co tylko zechcę. - Margo usiadła i otoczyła kolana ramionami. - Ubrania, biżuterię i różne piękne rzeczy. I jeszcze samochód.

- Jesteś za mała, nic dadzą ci prawa jazdy - . zgasiła ją Kate. - Ja swoje pieniądze zainwestuję, bo wujek Tommy mówi, że pieniądz robi pieniądz.

- Kate, to strasznie nudne - Margo trąciła ją po przyjacielsku łokciem. - Nudzisz, słyszysz? Powiem ci, co zrobimy z tymi pieniędzmi: pojedziemy we trzy w podróż dookoła świata. Zobaczymy Londyn, Paryż i Rzym. Ale będziemy się zatrzymywać tylko w hotelach Templetonów, bo one są najlepsze.

- Prywatka bez końca - dodała Laura, porwana fantazją koleżanki. Była już w Londynie, Paryżu i Rzymie i bardzo jej się tam spodobało. Ale Templeton House był i tak najpiękniejszym miejscem na świecie. - Będziemy balować po nocach i tańczyć z samymi przystojnymi panami. A potem wrócimy do Templeton House i nigdy się już nie rozstaniemy.

- Pewnie, że się nie rozstaniemy. - Margo otoczyła ją ramieniem, a potem objęła też Kate. Nigdy nie zastanawiała się nad łączącą je przyjaźnią, po prostu przyjmowała ją jako rzecz oczywistą. - Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, prawda? Jesteśmy i zawsze będziemy.

Usłyszała ryk silnika, drgnęła gwałtownie i prędko udała pogardę.

- To Josh i jeden z jego przygłupich kolegów.

- Schowaj się. - Kale mocno pociągnęła ją za rękaw. Josh był rodzonym brałem Laury i Kate, jak każdym innym chłopakiem szczerze nim pogardzała. - Zaraz tu przyjdzie i będzie nam dokuczał. Myśli, ze jak zrobił prawo jazdy, to mu wszystko wolno.

- Nie będzie sobie zawracał nami głowy - powiedziała Laura i wstała, ciekawa, kto siedzi za kierownicą ładnego sportowego wozu ze składanym dachem i prowadzi go jak wariat. Poznała chłopca po czarnej, falującej czuprynie i skrzywiła się. - Ach, to tylko ten chuligan Michael Fury. Dziwię się, że Josh się z nim przyjaźni.

- Bo Michael jest niebezpieczny - powiedziała Margo. Miała zaledwie dwanaście lat, ale już dał o sobie znać wrodzony, kobiecy instynkt, dzięki któremu bez trudu potrafiła rozpoznać niebezpiecznych mężczyzn - . i cenić ich odpowiednio. Ale Margo interesował wyłącznie Josh. Wmawiała sobie, że ten chłopak po prostu ją drażni - spadkobierca wielkiej fortuny, złoty chłopak i książątko. W dodatku zawsze traktował ją jak trochę niedorozwiniętą młodszą siostrę, chociaż każdy, kto miał oczy w głowie, widział, że Margo staje się już kobietą.

- Cześć, smarkule. - Josh z przesadną, ale typową dla szesnastolatka swobodą, rozparł się na przednim siedzeniu pomrukującego na luzie samochodu. W radiu zespół The Eagles ryczał przebój „Hotel California” aż letnie powietrze wibrowało. - Znów szukacie złota Seraphiny?

- Rozkoszujemy się słońcem i samotnością - powiedziała Margo, jednocześnie zbliżając się do niego powoli, wyprostowana arogancko. Oczy Josha śmiały się do dziewczyny spod zbrązowiałej od słońca, rozwianej wiatrem czupryny. Michael Fury ukrył twarz za lustrzanymi okularami, więc nie można było odgadnąć, w jaki sposób patrzył na Margo. Nie za bardzo ją to zresztą interesowało, ale oparła się o samochód i posłała mu uwodzicielski uśmiech. - Cześć, Michael.

- Aha - usłyszała w odpowiedzi.

- One się zawsze włóczą po urwisku - Josh poinformował przyjaciela. - Myślą, że kiedyś się potkną o worek pełen złotych dublonów - dodał i wykrzywił się do Margo. O wiele łatwiej było dokuczać niż choć przez chwilę zastanowić się nad tym, jak leżą na niej te kuse szorty. Kurczę, przecież to jeszcze dzieciak, a w dodatku prawie jego siostrą więc będzie się smażył w piekle latami, jeśli pozwoli sobie na różne głupie myśli na jej temat.

- A właśnie, że kiedyś go znajdziemy.

Pochyliła się ku Joshowi tak, by mógł poczuć jej zapach. Uniosła brew, żeby skierować uwagę na maleńki pieprzyk, tkwiący zalotnie tuż nad powieką. Brwi miała o ton ciemniejsze od jasnych blond włosów. A pod dopasowaną koszulką wyraźnie rysowały się piersi, z każdym dniem pełniejsze i bardziej kobiece. W gardle mu zaschło aż do bólu, więc odpowiedział ostro i pogardliwie”

- Śnij nadal, księżniczko. Bawcie się dalej, dzieciaki. Mamy coś lepszego do roboty niż tu z wami tkwić. - I ryknął silnikiem. Odjechał, jednym okiem uparcie wpatrując się w lusterko.

Kobiece serduszko tłukło się w piersi Margo, budząc tęsknotę i zakłopotanie. Odrzuciła w tył włosy i patrzyła jak samochód znika w oddali. Łatwo jest śmiać się z córki służącej, powiedziała w duchu z wściekłością. Ale, gdy zdobędę bogactwo i sławę...

Kiedyś pożałuje, że się ze mnie śmiał!

- Margo, wiesz przecież, że to tylko żarty - uspokajała ją Laura.

- Nie. to po prostu facet. Czyli głupek - oświadczyła Kate i wzruszyła ramionami.

Margo roześmiała się z tego i razem przeszły przez drogę, wędrując w stronę domu. Kiedyś tak będzie, pomyślała znowu. Kiedyś to się zdarzy naprawdę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Osiemnastoletnia Margo doskonale wiedziała czego chce. Tego, o czym marzyła jako dwunastolatka, czyli wszystkiego naraz. Teraz jednak wiedziała jak spełnić te pragnienia. Zamierzała sprzedać swoją urodę, bo była przekonana, że to jej jedyna mocna strona. Miała wrażenie, że zna się na aktorstwie, a przynajmniej będzie mogła się tego nauczyć. Pewnie to łatwiejsze niż algebra, literatura angielska albo inne nudy, których uczą. w szkole, myślała. Tak, czy owak, postanowiła zostać gwiazdą i to wyłącznie o własnych siłach.

Podjęła tę decyzję ubiegłej nocy. Nocy, poprzedzającej ślub Laury. Czy to samolubne, że tak się smuci na myśl o małżeństwie przyjaciółki?

Była prawie tak samo zmartwiona jak poprzedniego lata, gdy państwo Templetonowie zabrali Laurę, Josha i Kate w podróż po Europie, na cały miesiąc. A ona musiała zostać w domu, bo matka nie przyjęła zaproszenia Templetonów, którzy chcieli, by Margo pojechała z resztą młodzieży. Bardzo pragnęła być tam z nimi, ale Ann Sullivan nie ustąpiła, mimo rozpaczliwych błagań córki, Laury oraz Kate.

- Nie będziesz jeździć po Europie i mieszkać w pięknych hotelach. To nie dla ciebie - powiedziała matka. - Templetonowie i tak dużo dla ciebie robią i nie można od nich wymagać więcej.

Tak więc została wtedy w domu i według słów swojej matki, zarabiała na utrzymanie, odkurzając sprzęty, polerując meble i ucząc się, jak należy prowadzić porządne gospodarstwo. Była bardzo nieszczęśliwa. Ale nie stałam się z tego powodu samolubem, pomyślała. Przecież nie zazdrościłam Laurze i Kate. Życzyłam przyjaciółkom jak najlepszej zabawy, tyle że pragnęłam być lam razem z nimi.

Tak samo teraz; życzyła Laurze szczęścia i nie zazdrościła jej zamążpójścia. tylko żałowała, że traci przyjaciółkę. Czy to samolubstwo? Chyba nie. Była nieszczęśliwa również z powodu samej Laury, która wiąże się z mężczyzną, zanim zdążyła zasmakować prawdziwego życia.

Dobry Boże, Margo tak bardzo pragnęła żyć.

Tak wiec spakowała walizki. W chwili, gdy przyjaciółka uda się w podróż poślubną, ona wyruszy w drogę do Hollywood.

Z pewnością Margo będzie brakować domu, państwa Templetonów, a przede wszystkim Kate i Laury, a nawet Josha. Będzie tęsknić za matką, chociaż na pewno powiedzą sobie wiele przykrych słów przed samym rozstaniem. Tak często się przecież kłóciły w przeszłości.

Teraz przedmiotem sporu było wykształcenie Margo. Dziewczyna uparcie odmawiała pójścia do college'u, przekonana, że umrze, jeśli będzie musiała przesiedzieć nad książkami następne cztery lata, zamknięta w szkolnej klasie. Po co jej ten cały college, jeśli dokładnie wiedziała, czego chce od życia i w jaki sposób może się dorobić.

Teraz matka nie miała czasu na kłótnie. Ann Sullivan, zarządzająca domem Templetonów, zajmowała się przygotowaniem przyjęcia weselnego. Ślub miał się odbyć w kościele, a potem wszystkie limuzyny pojadą szeregiem, jak błyszczące, białe łodzie, autostradą numer jeden na wzgórze, do Templeton House.

Dom lśnił już czystością i wszystko było przygotowane, ale matka chyba pojechała dyskutować z kwiaciarzami o bukietach i wiązankach. Laurze należało się wszystko, co najlepsze. Ann Sullivan bardzo ją kochała, a Margo nie była zazdrosna. Nigdy. Ale dziewczynę drażniło, że matka chce zrobić z niej drugą Laurę, choć Margo nie potrafi taka być i w dodatku wcale tego nie chce.

Laura była idealna: słodka i pełna ciepła, a Margo wiedziała, że w niczym jej nie przypomina. Laura nigdy nic kłóciła się z rodzicami, a jej przyjaciółka z matką prychały na siebie niczym dwie kolki. Ale życie Laury było z góry zaplanowane i zawsze toczyło się gładko. Ani przez chwilę nie musiała się martwić o swoją pozycję w życiu i o przyszłość. Przecież już zdążyła pojechać do Europy! A mieszkać mogła w Templeton House, do końca życia, jeśli zechce. Gdyby zaś życzyła sobie pracować, stoją przed nią otworem hotele Templetonów: brać i wybierać.

Margo różniła się także od Kate, która była pochłonięta nauką i dążeniem do swoich celów. Druga przyjaciółka za kilka tygodni pojedzie na studia do Harvardu i będzie studiować, żeby zrobić dyplom, nauczyć się księgowości i prawa podatkowego. Boże, co za nudy! Ale Kate taka była; wolała na przykład czytać o finansach w „Wall Street Journal”, niż przeglądać śliczne zdjęcia w „Vogue” i potrafiła bez końca rozprawiać z panem Templetonem o oprocentowaniu wkładów i zyskach z kapitału.

Nie, Margo wcale nie chciała być laka, jak Laura czy Kate, choć bardzo je kochała. Pragnęła być sobą; po prostu być Margo Sullivan i zamierzała czerpać z tego ogromne zadowolenie. Kiedyś będę miała własny dom, równie piękny jak ten, powiedziała do siebie i powoli zeszła po szerokich schodach, gładząc dłonią lśniącą mahoniową poręcz.

Schody tworzyły wdzięcznie wygięty łuk, a wysoko nad nimi lśnił jak słońce kandelabr z waterfordzkiego kryształu. Ileż to razy widziała skąpane w jego blasku biało - niebieskie płyty marmurowej posadzki, po której stąpali wymuskani i godni goście, zapraszani na wspaniałe przyjęcia, z których słynęła rezydencja Templetonów.

Na tych spotkaniach dom zawsze rozbrzmiewał śmiechem i muzyką, niezależnie od tego, czy goście siedzieli w pięknej jadalni przy elegancko nakrytym długim stole, pod dwoma kandelabrami, czy też swobodnie wędrowali po pokojach, gawędząc ze sobą i popijając szampana, od czasu do czasu przysiadając na wygodnych, dwuosobowych kanapach.

Ona też kiedyś będzie wydawała takie przyjęcia i będzie starała się być tak serdeczną i pomysłową gospodynią jak pani Templeton. Czy takie rzeczy ma się we krwi, czy też można się ich nauczyć? Jeśli można, to Margo się nauczy.

Matka pokazała jej, jak się układa wiązanki kwiatów, tak jak ten bukiet szlachetnych białych róż, który zdobi składany stolik z szufladkami stojący w holu. Patrzcie no, jak się odbijają w lustrze, pomyślała, takie wysokie, nieskalane, w wachlarzu z zielonych liści.

Takie właśnie drobiazgi stanowią o charakterze domu. Trzeba to zapamiętać. Te wszystkie kwiaty, śliczne wazony, lichtarze i troskliwie wypolerowane drewno. Zapachy, słoneczne promienie wpadające przez okna pod pewnym kątem, tykanie starych stojących zegarów. Wszystko to zostanie jej w pamięci, gdy będzie daleko. Nic tylko wysokie łukowate przejścia między pokojami, ani skomplikowane, piękne wzory mozaiki przed wielkimi frontowymi drzwiami. Będzie wspominać książkowo - tytoniowy zapach biblioteki, gdy pan Templeton palił tam cygaro i jego śmiech, odbijający się echem wśród ścian.

Pamięć podsunie Margo też wspomnienie zimowych wieczorów, gdy siadywały z Laurą i Kate na dywaniku przed kominkiem w salonie; głęboki blask obramowania paleniska z lapis lazuli, uczucie ciepła na policzkach, śmiech Kate, zadowolonej, że wygrywa w karty.

Wyobraziła sobie, jak pachnie salonik pani Templeton: pudrem, woskiem i perfumami. Przypomniała sobie uśmiech pana Templetona kiedy słuchał jej gadaniny. On zawsze miał czas, by Margo wysłuchać.

Jej własny pokój. Gdy skończyła szesnaście lat, Templetonowie pozwolili Margo wybrać sobie nową tapetę. Nawet matka z uśmiechem zaakceptowała białe lilie rozrzucone na bladozielonym tle. Całymi godzinami przesiadywała w tym pokoju, sama, albo z Laurą i Kate. Gadały, gadały i gadały, albo marzyły o przyszłości i snuły różne plany.

Czy słusznie postępuję? - Spytała sama siebie, czując nagły przypływ paniki. Czy wytrzyma rozstanie z tym wszystkim? Z ludźmi, których znała i kochała?

- Co, znów pozujesz do zdjęć, księżniczko? - do holu wszedł Josh. Jeszcze nie przebrał się w elegancki garnitur; miał na sobie koszulkę i grube bawełniane spodnie. Był ładnie zbudowanym dwudziestolatkiem; na studiach w Harvardzie jeszcze zmężniał.

Margo z niesmakiem pomyślała że len człowiek wyglądałby elegancko nawet, gdyby ubrał się w kartonowe pudło. W dalszym ciągu był śliczny, choć jego twarz straciła już wyraz chłopięcej niewinności. Po ojcu odziedziczył bystro spoglądające szare oczy, a po matce - piękną linię ust. Włosy z czasem mu zbrązowiały. Wyrósł w czasie pobytu w college'u i teraz mierzył metr osiemdziesiąt pięć.

Margo żałowała, że nie jest brzydki. Żałowała że wygląd człowieka tak bardzo się liczy dla innych. Chciałaby, żeby choć raz spojrzał na nią przyjaźnie, a nie jak na zawalidrogę.

- Zastanawiałam się nad czymś - odpowiedziała, nie ruszając się ze swego miejsca na schodach. Stała z ręką kokieteryjnie opartą o poręcz i wiedziała, że wygląda prześlicznie; miała być druhną, a sukienka, jaką dostała na tę okazję, była najpiękniejsza na świecie. Dlatego przebrała się w nią tak wcześnie; chciała jak najdłużej nacieszyć się swoim strojem.

Laura wybrała dla Margo błękit, pasujący do koloru jej oczu; delikatny jedwab spływał po sylwetce jak woda. Długa suknia podkreślała wspaniałą figurę, a barwa stroju uwydatniała matową biel skóry.

- Nie możesz już wytrzymać, co? - powiedział Josh pośpiesznie. Za każdym razem, gdy na nią spojrzał, odczuwał przypływ żądzy, jak uderzenie ognistej pięści w brzuch. Na pewno było to tylko pożądanie, nic bardziej skomplikowanego. - Ślub dopiero za dwie godziny - dodał.

- Pewnie akurat tyle mi zajmie przygotowanie Laury. Zostawiłam ją samą z panią Templeton. Pomyślałam sobie. że... że powinny zostać same na parę minut.

- Znowu płaczą?

- Matki zawsze płaczą na ślubie córek, bo wiedzą, w co dziewczyny się pakują.

Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

- Z ciebie będzie naprawdę interesująca panna młoda, księżniczko.

Ujęła jego dłoni. Przez te wszystkie lata ich palce setki razy splatały się ze sobą. I tym razem stało się tak samo.

- To ma być komplement?

- Raczej stwierdzenie faktu - odpowiedział i poprowadził Margo do salonu, gdzie w złotych świecznikach tkwiły cienkie świece i wszędzie królowały kwiaty: jaśminy, róże i gardenie. Biel na tle bieli i upajający zapach, przenikający całe pomieszczenie, zalane słonecznym światłem, wpadającym przez wysokie, łukowato zakończone okna.

Na półce nad kominkiem stały oprawione w srebro fotografie. Moje zdjęcie też tu jest, pomyślała Margo; należę do rodziny. Na fortepianie pyszniła się waza z waterfordzkiego kryształu; wydała wszystkie oszczędności kupując ją Templetonom z okazji dwudziestej piątej rocznicy ślubu.

Pragnęła utrwalić ten obraz w pamięci, ze wszystkimi szczegółami. Miękkie barwy gładkiego dywanu z Aubusson, delikatnie toczone nóżki krzeseł w stylu królowej Anny, skomplikowane intarsje na szafce ze sprzętem muzycznym.

- Taki jest piękny - westchnęła.

- Hmm? - Josh zdejmował srebrne opakowanie z butelki szampana, którą podwędził z kuchni.

- Ten dom jest taki piękny.

- Annie przeszła samą siebie - pochwalił wysiłki matki Margo. - Będzie ekstra wesele.

Coś w tonie Josha sprawiło, że spojrzała na niego. Znała tego młodego mężczyznę tak dobrze, ze potrafiła rozszyfrować nawet najdrobniejszą zmianę tonu, czy też wyrazu twarzy.

- Nie lubisz Petera - stwierdziła.

Josh wzruszył ramionami i fachowo odkorkował kciukiem butelkę.

- To nie ja wychodzę za pana Ridgeway, tylko Laura. Margo uśmiechnęła się.

- Nie znoszę go. Nadęty, bezczelny bubek. Josh odpowiedział uśmiechem, nagle uspokojony.

- W niewielu sprawach się zgadzamy, ale o ludziac...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin