Wojciech Cejrowski - Dziennik Pokladowy (2005)._5fantastic.pl_.doc

(438 KB) Pobierz
DZIENNIK POKŁADOWY 2005

DZIENNIK POKŁADOWY, ROK 2005

 

Sobota, 01.01.2005

NOWY ROK  

   

Moja znajoma wierzy w gusła. Szczególnie mocno w numerologię. Kupuje podręczniki, czyta, uczy się, wróży sobie z liczb.

Odradzałem, ostrzegałem, próbowałem wyśmiewać, że przecież osoba racjonalne nie może wierzyc w takie pierdoły... A ona nic.

Nie pomaga. Przeciwnie - wciąga.

Ostatnio widziałem na jej palcu pierścień Atlantów. A więc jest coraz gorzej.

 

Zadzwoniła z ostrzeżeniem, że rok 2005 będzie dla mnie bardzo zły i żebym uważał. Bo z moim znakiem zodiaku, z moim

horoskopem, z moją datą urodzenia, z moim wiekiem, z numerem rejestracyjnym mojego samochodu... z tym wszystkim razem

wziętym, po dodaniu liczby 2005 wiąże sie totalna rozpierducha - słowem: siedem nieszczęść.

 

Na to ja jej mówię tak:

Wierzysz w numerki, prawda?

A siódemka jest szczęśliwa, prawda?

A jak dodasz 2+0+0+5 to wychodzi 7, prawda?

 

No tak, tak, wychodzi - odpowiada ona - ale nie dla ciebie, Wojtek.

 

Jak to nie dla mnie? A te dwa zera w środku to co? WC, prawda? Kiedyś dwoma zerami oznaczali kible na dworcach.

 

Niedziela, 02.01.2005

COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ ZACZYNA  

  

 

To był dla mnie bardzo dobry rok.

Posłuchajcie...

 

Na początku szły jeszcze w Polsacie odcinki "Z kamerą wśród ludzi" i miały bardzo wysoką oglądalność - trzecie miejsce w

kraju na równi z "Rozmowami w Toku". Reszta polsatowskiego towarzystwa daleko w tyle i to się też liczy.

Wprawdzie ostatecznie to mnie zdjęli z anteny (nie znam przyczyn), ale stacja jest prywatna, a właścicielowi wolno kreować

wizerunek swojej anteny jak chce - jego pieniądze, więc nie mam żalu. Raczej jestem wdzięczny za tę szansę.

 

W marcu pojechałem do Izraela kręcić pierwszy w moim życiu program podróżniczy - też dla Polsatu. I choć ostatecznie ten

projekt nie zaistniał na antenie, to przekonałem się, że potrafiłbym bez obaw podjąć się takiego zadania, że biorę kamerę,

jadę na drugi koniec globusa i robię o tym cykliczny program. Dobry program; z pasją. Nie jakąś chałturę, podobną do tych,

które czasami pojawiają się w polskich telewizjach. Nie pospolitą bryndzę wyciśniętą z przewodnika, który można kupić w

księgarni, ale coś wartościowego, coś nowego, odkrywczego.

 

Program nie zaistniał, a jednak pozostawił ślady. Głównie w branży - w naszej ekipie. Różni ludzie, nastawieni do mnie

sceptycznie, a czasami po prostu niechętnie, pozmieniali zdanie.

Program nie zaistniał. Projekt nie zaowocował. Można to krótko skwitować jako fiasko.

Ja jednak jakoś czuję, że owoce jeszcze się pojawią.

Posialiśmy i nie wzeszło?

Bo może myśleliśmy, że siejemy jare, a to była ozimina; albo jeszcze coś innego.

 

Potem wyjechałem na kilka miesięcy do Ameryki Środkowej.

Po powrocie okazało się, że moja książka "Gringo wśród dzikich plemion" otrzymała nagrodę literacką im. Arkadego Fiedlera dla

najlepszej książki podróżniczej roku.

Wtedy obudził się EMPiK.

Książka wprawdzie była już na rynku księgarskim od prawie roku, ale EMPiK jej twardo nie chciał. Nikt mi tego prosto w twarz

nie mówił, ale dyskretnie na ucho szptali,że Cejrowski się nie wszystkim podoba. Politycznie.

Nagroda spowodowała przełom - wciąż z oporami, ale jednak książka trafiła do największej sieci księgarskiej w kraju i zaczęła

tej sieci przynosić niezłe dochody.

 

Postanowiliśmy iść za ciosem. Pod koniec roku EMPiK dostał od nas na wyłączność pierwszą na świecie książkę pachnącą

opisywanym tematem. Sprzedaje się nieżle i coraz lepiej.

Przy następnej książce nie będzie już ani słowa o tym, ze Cejrowski się nie wszystkim podoba.

 

A propos następnej książki:

To był bardzo dobry rok! Mniej więcej w połowie znalazłem sprawnego wydawcę na "Rio Anaconda" - Poznański ZYSK i S-ka we

współpracy z Poznaj Świat.

Dogadaliśmy się na dużą akcję promocyjną, wielką premierę w całym kraju...

A potem siadłem z Łukaszem Ciepłowskim przy komputerze i zrobiliśmy do tej książki fantastyczną okładkę.

To był dobry rok. Twórczy.

 

Był dobry także dlatego, ze zawierał pewną niespodziankę. Najprawdziwszą, bo się jej nie spodziewałem, nie planowałem, nie

myślałem...

Otwieram kopertę a tu elegancki list z Londynu.

Królewskie Towarzystwo Geograficzne zawiadamia, że zostałem rekomendowany, a potem, na specjalnym Zebraniu, zaakceptowany

przez pozostałych członków Towarzystwa jako Fellow, czyli Członek Zwyczajny.

Z nadesłanych mi dokumentów, Statutu etc. , dowiaduję się, że do towarzystwa nei można się zapisać - tam mogą cię jedynie

zaprosić, a dotychczas zaprosili jedynie trzech Polaków: sir Edmunda Strzeleckiego, Jacka Pałkiewicza i mnie.

Moja mama spuchła z dumy i wezwała mnie bym natychmiast do niej przyjechał wbić kolejny gwoździk w ścianę.

- A na co ten gwożdzik? - pytam.

- Na twój Certyfikat przynależności do Towarzystwa. Będzie wisiał u mnie! Żebyś mi synku nie pękł od pychy.

Nie pękam. Nawet się tym Certyfikatem nie nacieszyłem...

 

To był bardzo dobry rok.

Miałem dużo pracy.

Kilka bogatych firm zaprosiło mnie do poprowadzenia konferencji lub zamknietych imprez integracyjnych. I wystąpił efekt kuli

śnieżnej - każdy występ rodzi jakies następne zlecenie. A ponieważ takie firmy płacą po kilka naście tysięcy za jeden występ

wreszcie, po raz pierwszy od 20 lat, nie musze się kłopotać za co zorganizuję kolejną wyprawę. (A będzie kosztowna! Musi być

- tam, gdzie chcę dotrzeć, tanio się nie da. Ale o tym innym razem.)

 

Bardzo dobry rok, także w radiu.

Siłę radia czułem najbardziej w czasie targów książki w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu oraz tych trzech sobót, które

spędziłem w sklepach Auchan w Zielonej Górze, Legnicy i Wałbrzychu.

Ludzie podchodzili po autograf i co drugi wspominał, że słucha moich audycji.

Ludzie nie tylko słuchają, ale ZAPAMIĘTUJĄ o czym opowiadam. A potem cytują mi ulubione fragmenty, anegdoty...

Dla czegoś takiego warto pracować.

 

No więc radiowo to był bardzo dobry rok, chociaż zakończył się zerwaniem ("nieprzedłużeniem") wszystkich umów na emisję

audycji "Na drugim końcu globusa". Tak, tak - po pięciu latach istnienia ta audycja nie będzie miała kontynuacji. No chyba,

że się ostanie w Jedynce, ale co do tego na razie nie mam wieści. (Umowę z Jedynką podpisaliśmy "na próbę" i wygasła

samoistnie 31 grudnia 2004, a czy zostanie przedłużona zależy...? Chyba głównie od pojemności anteny).

A inne powody?

W sieci radia PLUS wycofał się sponsor, natomiast poszczególne rozgłośnie samodzielnie są zbyt słabe finansowo, by tę audycję

utrzymać.

Z kolei w Radiu Koszalin jeden z decydentów stwierdził, że "Cejrowski jest manieryczny". To oczywiście może być pretekst lub

plotka, bo oficjalnie nikt do mnie wcześniej nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, nikt mnie nie przywoływał do porządku, nikt nie

prosił, żebym może w kolejnym odcinku był mniej manieryczny... Przeciwnie - zawsze chwalili, że audycja robiona z pasją, że

się wyróżnia, że nieszablonowa... Znaczy manieryczna, tak?

(Byc może Pan decydent, który jest sympatykiem Unii Wolności, po prostu i zwyczajnie nie lubi mojej osoby i ŻADNA moja

maniera by mu nie odpowiadała, a brak maniery skwitowałby stwierdzeniem, że "prowadzącemu brak wyrazistości.)

 

Mimo tego to BYŁ dobry rok.

Mam przeczucie, ze Pan Bóg odbierając mi audycję radiową szykuje na coś miejsce. Mam mieć więcej czasu. mam gdzie indziej

skierować siły. Być może "Na drugim końcu globusa" trafi jednak na antenę Jedynki na stałe. I wówczas i tak trzebaby tę

audycje usunąc z innych, drobniejszych anten.

Poza tym tuż przed Sylwestrem dostałem propozycję prowadzenia sobotnich wydań "Zimy z radiową Jedynką" (to jest takie "Lato z

radiem" zimą). Może na to mam mieć czas?

 

A może mam mieć więcej czasu na pisanie???

Przed Sylwestrem dzwonił też Newsweek i pytał, czy mógłbym im dostarczać moje teksty regularnie, a nie tak, jak do tej pory -

dorywczo? Mógłbym! Tym bardziej, że kiedy nie będę robił tylu "Globusów" do radia, znajdę więcej czasu na roboty literackie.

(To BYŁ dobry rok - debiutowałem w Newsweeku!)

 

***

 

Pan Bóg robi na coś miejsce. Przędzie nowe wątki...

Co to będzie?

Kolejny dobry rok - w to wierzę.

Kolejny dobry rok. Dobry, bo Mu wierzę.

 

Znaki są takie proste:

Tyle rzeczy się pozaczynało bez mojego udziału.

Tyle drzwi pootwierało, do których wcale nie pukałem.

Tyle innych zatrzasnęło, a ja nie czuję z tego powodu żalu.

Pojawiło się sporo pustej przestrzeni w życiu.

Tu się zaraz coś wleje, coś tu wbiegnie galopem...

 

Człowiek zwykle boi się takiej pustki. Pyta przestraszony: A co tu ma wbiec? Czy mnie nie stratuje?

Co się może wlać? Czy mnie nie zatopi?

Ludzie się lękają pustki. I oczekują z niepokojem na nieszczęście.

 

Ja się nie boję! I Ty się nie bój!

 

Zło niszczy dobro, tak?

A więc najpierw musi zaistnieć dobro.

Zanim przyjdą nieszczęścia, musi pojawić się jakieś dobro do zniszczenia, tak?

Kiedy więc w Twoim życiu robi się pusto; kiedy na coś czekasz; kiedy Bóg robi miejsce; kiedy usuwa nieopotrzebne elementy...

Kiedy stoisz przed taką pustką nie lękaj się - ona sie może zapełnić jedynie dobrem.

 

Bóg jest Stwórcą - szatan jedynie destruktorem.

Destruktorem, który nie ma mocy zapełnienie pustki w twoim życiu - on potrafi jedynie popsuć dobro (i tylko wtedy, gdy

zostanie zaproszony, albo przynajmniej dopuszczony).

 

Kiedy więc stoisz wobec pustej przestrzeni w twoim życiu. Kiedy przeczuwasz, że zaraz coś ważnego nastąpi, że coś wbiegnie

galopem, coś się w tę pustkę wleje...

Nie lekaj się! Nie lękaj, że może cię stratować lub zatopić - nie może.

W puste miejsca wchodzi zawsze tylko dobro.

 

To będzie dobry rok!

To galopuje dobro

 

Wtorek, 04.01.2005

PROŚBA DO WSZYSTKICH  

  

 

Ach wkurza mnie to, wkurza, wkurza... !!!

Już mnie tak wkurza od kilku miesięcy !!!!!

Co mnie wkurza???

Pierwszy rozdział "Rio Anaconda".

 

Coś w nim skrzypi, coś nie gra, coś nie styka.

Każdy element jest dobry, niektóre nawet świetne, ale, cholery jedne, nie chcą ze sobą współpracować - jeden akapit zagłusza

drugi.

Każdy z nich - osobno - jest bez zarzutu, ale nie stanowią całości. Nie chcą się zcharmonizować.

 

W takich sytuacjach, człowiek odkłada temat i zajmuje się czymś innym. Np. pisze sobie resztę książki, potem tę resztę

redaguje, potem ją uzbraja w zdjęcia, potem podpisuje kontrakt z wydawcą, potem robi okładke do ksiązki...

I WRESZCIE NADCHODZI TAKI MOMENT, KIEDY JUŻ SIĘ NIE DA ODKŁADAĆ PIERWSZEGO ROZDZIAŁU DO DALSZEGO POLEŻENIA.

 

Mógłbym to wydać tak, jak jest - bo jest nieżle. Ale przecież początek książki jest najważniejszy - obcy ludzie, często

przypadkowi, którzy nie znają WC, albo nawet go nie lubią, będą od tego fragmentu zaczynac czytanie.

POCZĄTEK jest więc kluczowy. To on decyduje o sprzedaży w równym stopniu co okładka i nazwisko autora.

 

Coś w tym POCZĄTKU skrzypi i mi nie pasuje.

Wy pewnie byście tego nawet nie zauważyli, ale ja WIEM, że skrzypi.

Dałem to do poczytania recenzentom. Wiekszość nie zauważyła skrzypienia. Ale jeden zauważył i nawet wypunktował gdzie

skrzypi!

 

POCZĄTEK jest najważniejszy i rzutuje na całą książkę. POCZĄTEK musi wciągać jak wiry wodne.

Taki POCZĄTEK napisałem do "Gringo wśród dzikich plemion".

I taki sam chcę napisać do "Rio Anaconda".

 

Dlatego mam prośbę:

Niech każdy z Was - Przyjaciele, Wrogowie i Przypadkowi Przechodnie - wypowie jedną prośbę do Ducha Świętego, o dobre

natchnienie.

Nieistotne - wierzysz w Ducha, czy nie. Nieistotne!

Proszę Cię o jedno wyszeptane słowo, o jedną krótką myśl skierowaną w mojej sprawie do Ducha w którego ja wierzę.

To wystarczy.

I jutro napiszę to tak, jak On będzie chciał.

Jutro albo przestanie skrzypieć, albo to pozostawię skrzypiące, choć mnie się to skrzypienie nie bardzo podoba.

 

Proszę o jedno słowo, o jedną cichą myśl.

 

Sobota, 08.01.2005

NATCHNIENIE  

  

 

Dziękuję!

Natchnienie przyszło wczoraj.

Właściwie nawet nie natchnienie... Po prostu otworzyłem komputer, a tam leżała któraś z poprzednich, nieudanych wersji

początku "Rio Anaconda".

Ponieważ natknąłem się na nią zaraz po tym, gdy poprosiłem Was o wsparcie, zacząłem czytać.

Czytam, czytam, czytam...

Coś tu skrzypi... ale mało.

Acha..., a jakbym tak przestawił te dwa fragmenty...?

A jakbym tu wstawił ten kawałek z najnowszej wersji...?

Acha... Dobrze!

Eee, ale wtedy to mi nie klei z tym, co będize dalej.

 

***

 

Cała operacja trwała dwadzieścia minut.

I znowu utknąłem.

Nadal skrzypiało w tym tekście od naprężeń - Autor nie potrafił się zdecydować, czy chce na pierwszych stronach książki

występować jeszcze jako "pewien biały człowiek" czy od razu jako "ja".

 

A potem, Autor dopisał JEDNO zdanie, które naoliwiło cały system.

Konsekwencją tego JEDNEGO zdania było dopisanie dodatkowych TRZECH zdań na końcu pierwszego rozdziału i już.

Teraz nie skrzypi, za co Wam serdecznie dziękuję.

[Szczególnie tym, którzy "w żadnego Ducha nie wierzą, a już napewno w Świętego, ale skoro pan, panie Wojtku, prosi, to mogę

dla pana zrobić te czary-mary i szepnąć słówko do Niego, choć go wcale nie ma :)".]

Dziękuję.

 

PS

Jutro odbitki tego pierwszego rozdziału "Rio Anaconda" idą do 5 wybranych przeze mnie recenzentów.

Maszyna ruszyła!

Jeszcze nie drukarska, ale jesteśmy blisko celu!

 

Niedziela, 09.01.2005

PRZEKLINACZE  

  

 

Właśnie skończyłem oglądać kolejny odcinek "Mamy cię" na TVN.

Aż przykro tego słuchać - większość gości wrabianych w różne gagi przeklina. Autorzy programu zagłuszają przekleństwa za

pomocą trąbki, ale ta trąbka brzmi tak często, że uszy puchną.

Do programu zaprasza się osoby z tzw. Towarzystwa - śmietankę intelektualną, sławnych aktorów, luminarzy sztuki, osoby znane

i lubiane z rozrywki... Prawie wszyscy klną!

I w ten sposób uczą kląć innych.

Tak! Naród jest zapatrzony w różnych swoich idoli, chce być takim, jak idol, czy inny telewizyjny bohater. Naród się wzoruje

i upodabnie - skoro wolno Bogusiowi Lindzie, to czemu nie mnie?...

***

Dzisiejszym gościen była Pani Beata Tyszkiewicz; nie tylko sławna aktoraka, lecz także nobliwa dama, a w dodatku

błękitnokrwista - z TYCH Tyszkiewiczów - hrabina, jeśli dobrze pomnę.

I co ta Dama, hrabina?...

Też przeklina. Dwukrotnie rzuciła "kurwa". W dodatku pozwoliła, żeby to w tej formie pokazano na ogólnopolskiej antenie!!!

Przecież mogła się nie zgodzić - taśmy są montowane, nie idą bez zgody osoby występującej, a wszystko można wyciąć.

Niby elegancka, niby kulturalna...

No właśnie - niby.

Strój bogaty, markowy, włos prosto od fryzjera, twarz pod gustownym makijażem, a w ustach pospolita "kurwa".

No i co z tym robić? Skreślam Panią Beatę Tyszkiewicz z listy eleganckich gości. Na liście gości sławnych pozostanie. I -

niestety! - pozostanie wzorcem. Ludzie nadal będą w nią patrzeć jak w marzenie o tym kim chcieli by być; jakimi chcieli by

być.

Jakimi? Bogatymi i sławnymi, jak ta..., no..., kurwa, Tyszkiewicz.

***

Czepia się Pan, powiecie?

Każdemu się przecież zdarza zakląć, powiecie...

Otóż nie każdemu!

Nigdy nie słyszałem, by się zdarzyło mojej mamie, by się wyrwało przypadkiem mojej babci, albo w zdenerwowaniu którejś mojej

ciotce. A z mężczyzn nie słyszałem, by się "wypsło" kilku moim kuzynom (a niektórzy są przecież w wieku poborowym) Nie

słyszałwem też jobów z ust Pana magistra inżyniera Praszkiewicza (znacie Go z moich audycji radiowych, a ja go znam z

najróżniejszych sytuacji, także, kiedy jest po dwóch strongach)...

Mnie się też nigdy, NIGDY, nie zdarza kląć. A często pracuję z ludźmi, którzy nie szczędzą języka, z ludźmi kulturalnymi, z

erudytami, artystami... dla których "kurwa" jest rodzajem językowego ozdobnika. No więc pracuję z nimi, ale jakoś się nie

wciągnąłem i nie przeklinam.

Wniosek: MOŻNA SIĘ NIE NAUCZYĆ, jeśli się nie chce.

Wulgaryzmy, to nie jest dym papierosowy, którym przechodzi ubranie czy tego chcemy, czy nie. Wystarczy myśleć,kiedy się mówi.

***

Rzucanie jobami, nawet dla zabawy, nie jest ani eleganckie, ani dopuszczalne, ani nie znormalniało...

Dla mnie przeklinanie pozostaje oznaką kultury niskiej. I tak, niestety, oceniam wszystkich, którzy klną. Prywatnie, czy w

towarzysteie - jest mi obojętne.

Człowiek ekegancki nie barbaryzuje języka.

Dżentelmena można rozpoznać po języku nawet w najgorszej dzielnicy portowej.

***

Oczywiście wszyscy, którzy czytali np. "Podróżnik WC" mogą mi teraz zarzucić, że w tej książce puszczam całą skomplikowaną

wiązkę, po hiszpańsku.

Tak, puszczam.

I rzeczywiście: pośród moich przyjaciół Latynosów zdarza mi się stosować wulgaryzmy - nigdy jako przecinki, nigdy jako

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin