Bramsch Joan - Ukoję cię pocałunkiem.pdf

(488 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Joan Bramsch
UKOJĘ CIĘ
POCAŁUNKIEM
Rodzicom, dzięki którym rosłam w miłości i odwadze i
dzięki którym mogłam marzyć
140311702.002.png
Rozdział 1
Stał na brzegu jeziora, nieruchomy, zapatrzony. Prawą
rękę wetknął w kieszeń wytartych dżinsowych spodenek, lewą
ręką natomiast wolno przesunął swe lotnicze
przeciwsłoneczne okulary na czoło. Jego przystojną, o
regularnych rysach twarz rozjaśnił tajemniczy uśmiech.
Zmrużone do tej pory oczy barwy przydymionego bursztynu
rozwarły się szeroko, gdzieś w ich głębi zapaliły się wesołe,
żywe ogniki. To, na co patrzył, sprawiało mu wyraźną
przyjemność, miła była także świadomość tego, że może tak
stać i patrzeć.
Obiektem jego zafascynowania i kontemplacji był
mianowicie kształtny tyłeczek młodej kobiety, stojącej po
kolana w wodzie o kilka stóp od brzegu. Przygięta w pasie
pochylała się w przód, a kuse jej szorty, podciągnięte wysoko,
odkrywały daleko więcej niż same tylko smukłe uda. Młóciła
wodę wielką, groźnie wyglądającą maczetą, wycinając
rosnącą przy brzegu trzcinę. Jej kolana to uginały się, to
prostowały, poruszając się w kołyszącym rytmie pieśni Willie
Nelsona. Melodia o szczególnej, surowej prostocie, dobiegała
z maleńkiego czarnego radyjka, przypiętego z tyłu do paska
przy jej spodenkach. Ten ruch rozkołysany, miękki i miarowy,
budził w mężczyźnie nieposkromione, jednoznacznie
seksualne pragnienie. Kobieta od czasu do czasu, ruchem
płynnym i rytmicznym jak sama melodia, kładła naręcza
ściętej trzciny do kołyszącej się na falach obok niej
niewielkiej łódki. Mężczyzna aż mruknął. Jego nikły i
tajemniczy uśmieszek przeobraził się teraz w szeroki, nieco
łobuzerski i zaczepny uśmiech, a brwi podniosły się w
niemym podziwie.
Westchnął głośno i głęboko; poczuł, jak z piersi na całe
ciało rozlewa mu się gorąco. Jego wzrok przyciągnęła jej
ciasno zawiązana w talii koszula. A więc nie miała nic pod
140311702.003.png
spodem! A i spodenki z pewnością włożyła na nagie ciało,
dałby za to głowę. Zakręciło mu się w głowie i już mimo woli,
automatycznie niemal, począł snuć w myślach dorosłą wersję
szkolnego wypracowania na temat: „Jak spędziłem letnie
wakacje". Nie ruszył się jednak z miejsca ani na krok. Po
prostu stał - nieruchomy, oczarowany, zapatrzony.
Kobieta nuciła pod nosem refren, kołysząc w rytm pieśni
krągłym tyłeczkiem i miarowo machając maczetą. Ta uległa
miękkość jej ciała i ruchów pobudziły mężczyznę do
działania. Wyciągnął z kieszeni garść drobnych i, mierząc
starannie, rzucił wysokim łukiem w wodę. Spadły na kobietę
srebrnym, pluskającym deszczem. Natychmiast zamilkła.
Obejrzała się; pod wpływem nagłego skrętu ciała zakołysały
się pod koszulą wspaniałe, dojrzałe piersi, a zebrane do góry
złote włosy wysunęły się spod spinki i opadły na ramiona
bujną, jedwabistą falą. Piękne różane usta rozchyliły się w
zdumieniu; mężczyzna zadrżał na myśl o ich wilgotnej pełni.
Oczy rozwarły się szeroko, lecz bez śladu niepokoju czy
przestrachu. Sięgnęła do tyłu, by wyłączyć radio, a jej piersi
znów poruszyły się ciężko pod napiętym, cienkim materiałem
koszuli.
Mężczyzna nie poruszył się. Zastygł jak posąg i
uśmiechając się próbował wybadać grunt.
„O Boże! - gorączkowo przebiegło mu przez głowę -
błękitne, obramowane czarno oczy! Oczy koloru pościeli,
świeży błękit marzenia w łóżku i wilgotna biała koszula!"
Nie mógł się powstrzymać, by nie wodzić bezczelnie
rozpalonym wzrokiem po całym kształtnym ciele kobiety. I aż
coś w nim jęknęło, gdy spostrzegł, że żar tego jawnie
bezwstydnego spojrzenia obudził pod przejrzystą bielą koszuli
ciemnoróżowe brodawki jej piersi. Wiedział - a co
najważniejsze, wiedział, że i ona wie - że oto bez słów
140311702.004.png
powstała pomiędzy nimi jakaś szczególna, a silna więź. To
magia płci czyniła swoje cuda!
- Dałbym pani więcej, oddałbym pani wszystko, co mam
w tej chwili na koncie... ale jeśli czek się zamoczy, to nic nie
będzie wart - powiedział miękko. Na moment zawahał się,
lecz jego bursztynowe, wpatrzone w nią oczy mówiły to, o
czym milczały usta: że w jego przekonaniu była wprost
bezcenna.
- A w dodatku zostawiłem w biurze swój chemiczny
ołówek - dodał, wzruszając z rezygnacją ramionami. Nic na to
nie powiedziała, lecz wiedział, że przyjęła to wyjaśnienie.
Musiała odwrócić od niego oczy i pochylić głowę, by skryć
cisnący się na usta lekki uśmieszek zadowolenia. Niedbałym
ruchem sięgnęła do węzła koszuli i rozwiązała go, by wytrzeć
połą mokrą klingę maczety. Prostej tej czynności poświęciła
przesadnie wiele uwagi, nie zdając sobie sprawy, że każdy jej
ruch podsyca płonące w mężczyźnie pożądanie. Mokra
koszula to unosiła się, to oblepiała szczelnie jej strome, bujne
piersi.
Od kilku już miesięcy nie zastąpił jej drogi żaden
wyzywający śmiałek. A na pewno nie spotkała od tej pory
nikogo tak przystojnego i - trzeba przyznać - tak
pomysłowego w zaczepkach. Obsypał ją złotem czy rzucał
miedziaki - to mogło być obraźliwe, ale tylko wówczas, gdyby
nie pospieszył zaraz z wypowiedzianymi na głos wyrazami
uznania. Kiedy ich oczy spotkały się, znalazła w jego wzroku
coś szczególnego, jakąś siłę i żar - a takich spojrzeń nie
pamiętała od wielu już lat. To magia! Och, zbyt długo jest
sama - przestrzegła w duchu samą siebie.
Choć starała się patrzeć na klingę, przed oczami miała
jego obraz. Wysoki, szczupły i doskonale zbudowany, o
bujnych, starannie zaczesanych czarnych włosach, szerokiej
piersi i ujmującym uśmiechu. Ale największą jej uwagę
140311702.005.png
zwróciły bursztynowe oczy: miały w sobie i smutek, i ból, i
wesołą iskrę życia. Był stanowczo zbyt młody, by mieć takie
oczy. Zastanowiło ją, co też człowiekowi w tym wieku mogło
przynieść aż tyle bólu. Z pewnością nie miał więcej niż
dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat.
W końcu spojrzała na niego. Jej głos zabrzmiał trochę
oschle:
- Wie pan, że znajduje się na terenie prywatnym?
Odwrócił wzrok i lekko obrócił się przez ramię, zerkając
na długi, stojący opodal samochód.' Czyżby się pomylił?
Może źle skręcił? O Boże, tylko nie to! To było
najwłaściwsze, najlepsze na świecie miejsce!
- A czyj to teren?
- Mój.
- To wszystko?
- To wszystko. Aż do linii kolejowej. Dalej rozciąga się
posiadłość Westonów - odparła. Drażniło ją, że pytał o
właściciela.
- No, chwała Bogu - odetchnął z ulgą i zaraz pospieszył z
wyjaśnieniem:
- Westonowie użyczyli mi swego domu na całe wakacje.
A już myślałem, że pomyliłem drogę. Twarz dziewczyny
rozjaśniła się nagle.
- A, w takim razie to pan jest doktor Jon McCallem!
Witamy w Minnesocie, doktorze! Pani Weston pisała mi, że
pan przyjedzie. Przykro mi, że nie będzie ich tu tego lata. A
jak tam pan Weston? Wydobrzał już po ostatnim ataku?
- O tak, niemal zupełnie. Paraliż ustąpił prawie
całkowicie. Pacjent co dzień ćwiczy teraz wymowę - odrzekł
natychmiast, zafascynowany promiennością jej uśmiechu. Nie,
nie był żadnym zawadiaką, jak pewnie sądziła, przyjechał tu
jako gość. Wyraz jej twarzy cudownie się przeobraził; to, co
teraz widział, było urocze. Ależ ta dziewczyna ma klasę! Była
140311702.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin