Eseje.doc

(671 KB) Pobierz

NORMAN Davies Smok wawelski nad Tamizą

eseje polemiki wykłady

 

SPIS TREŚCI

Od Autora ................................................ 5

Od wydawcy ............................................... 12

POLSKA

Czekając na obiad .......................................... 15

Polski bez frustracja... ...................................... 18

Zmiana (Polska 1978-1988) .................................. 22

Boże igrzysko, czyli Alicja w polskiej krainie czarów ............... 36

Polska mitologia narodowa ................................... 47

Polska droga do wolności kultury .............................. 69

POLACY I ŻYDZI

Polski tygiel. Zróżnicowanie etniczne w Polsce XX wieku ........... 87

Głos ocalonego ............................................ 107

Komentarz odredakcyjny .................................. 118

W odpowiedzi Brumbergowi ................................. 120

Komentarz odredakcyjny .................................. 136

W odpowiedzi Dawidowicz .................................. 137

Na 85-lecie Rafaela Scharfa .................................. 144

WSCHÓD I ZACHÓD

Zachód i Wschód, czyli Piękna i Bestia .......................... 149

Ruchome granice .......................................... 159

Europa - historyczne wyzwania ............................... 166

BRYTANIA

Uwaga: „Brytania" się rozpadnie, jeśli Anglicy się nie obudzą! ....... 177

Jesteśmy zgubieni - nie wiemy nawet, w jakim kraju mieszkamy ..... 182

Historia niewyspiarska ...................................... 188

Przyszłość to obcy kraj ..................................... 197

LUDZIE I MIEJSCA

Człowiek i tradycja - prawdziwa i zmyślona ..................... 205

Adalbert, czyli Wojciech. Gdańsk i Danzig: wielonarodowe tysiąclecie 997- 1997

Krótka rozprawa między panem Normanem a Gdańskiem .......... 242

Milenia i rocznice: historia, polityka i psychologia ................. 258

Konrad Adenauer .......................................... 272

Londyn: sto małych wiosek .................................. 276

Sanktuaria ................................................ 281

CZYJA HISTORIA?

Tradycyjne rozróżnienie między historią jako nauką a historią jako sztuką 287

Historię piszą zwycięzcy ..................................... 291

Ani nie dwadzieścia milionów, ani nie Rosjan, ani nie ofiar wojny ..... 306

Historia jako nauka powszechna i jako sztuka twórczej komunikacji .. 312

 

 

OD AUTORA

SUMMERTOWN, 17 WRZEŚNIA 2000

Zazwyczaj autor nie jest osobą najbardziej powołaną do wygłaszania komentarzy na temat własnej biografii i dzieła. Ja przynajmniej nie czuję się szczególnie kompetentny, jeśli idzie o analizę moich sukcesów i porażek. Zawsze byłem tak zaabsorbowany pisaniem kolejnej książki, że nie mogłem marnować zbyt wiele czasu na rozmyślania o poprzednich.

Gdyby jednak ktoś zapytał mnie o to, jak w ciągu ostatnich trzy­dziestu lat aktywności zawodowej spożytkowałem swoją energię twórczą, odpowiedziałbym bez wątpienia, że zajmowałem się zbie­raniem materiałów i pisaniem opasłych książek historycznych. Po odbyciu stażu, który polegał na publikowaniu artykułów naukowych poświęconych brytyjskiej polityce zagranicznej pod koniec I wojny światowej1, zająłem się przedsięwzięciami na większą skalę. Ponie­waż uświadomiłem sobie, że w krajach anglojęzycznych należę do nielicznej grupy młodych badaczy, którzy byliby w stanie przekonu­jąco przedstawić historię Polski szerokim kręgom, w połowie lat sie­demdziesiątych zacząłem pracować nad przekrojowym ujęciem tego

1 Faza ta zakończyła się obroną doktoratu pt. British policy towards Poland 1919-20 („Brytyjska polityka zagraniczna wobec Polski wiatach 1919-20") oraz wydaniem monografii na temat wojny polsko-bolszewickiej: White Eagle, Red Star (1972), wyd. poi. Orzet biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920, Znak, Kraków 1997.

tematu. Książka ujrzała światło dzienne w grudniu 1981 roku jako God's Playground: A History of Polana2.

Tak oto znalazłem, jak powiadają Francuzi, swoje mśtier. Okazało się, że jestem bardziej predestynowany do pisarstwa historycznego na wyższym szczeblu - syntezy, analizy i popularyzacji dokonań mo­ich ostrożniejszych kolegów - niż do szczegółowych studiów akade­mickich. W okresie, w którym profesjonalna historiografia traciła na znaczeniu na skutek zawężenia swoich horyzontów i niezrozumiało-ści pseudonaukowego żargonu, szczyciłem się tym, że zaliczano mnie do les grands simplificateurs. Uważałem się bowiem za kontynu­atora bogatej tradycji historiografii brytyjskiej, do której należeli tak wybitni autorzy jak Edward Gibbon czy G. M. Trevelyan. Mój promo­tor w Magdalen College - A. J. P. Taylor - stał się najbardziej popular­nym historykiem swojego pokolenia między innymi dlatego, że był błyskotliwym stylistą. Ci mężowie utwierdzili mnie w przekonaniu, że pisarstwo historyczne jest szlachetnym powołaniem.

Po ukazaniu się Bożego igrzyska nigdy nie żałowałem podjętej decyzji. Ułożyłem sobie plan zadań, który realizowałem wytrwale przez ostatnie dwadzieścia lat, a jeśli zdrowie i siły pozwolą, dostar­czy mi on zajęcia do końca moich dni.

W latach osiemdziesiątych uznałem, że powinienem napisać książkę historyczną nowego typu, tzn. taką, która pokaże w odwrot­nym porządku chronologicznym systematyczny wpływ dziejów Pol­ski na jej sytuację obecną. W rezultacie powstało Heart of Europę (1984)3 - praca, której niemieckie wydanie ukazuje się właśnie w wersji uwspółcześnionej, z przedmową Bronisława Geremka4.

Miałem też poczucie, że powinienem zająć się historią stosun­ków polsko-żydowskich, która po wielu latach znów stawała się te­matem obecnym. Po roku 1945 władza komunistyczna w Polsce kon­fiskowała informacje o całym szeregu zbrodni popełnionych podczas II wojny światowej. W szczególności ukrywano prawdę na temat

2 Wydanie polskie: Boże igrzysko, Znak, I wyd. Kraków 1989, 1991.

3 Wydanie polskie: Serce Europy, Aneks, Londyn 1995.

4 N. Davies, Im Herzen Europas: Geschichte Polens, C. H. Beck Yerlag, Miinchen 2000.

zbrodni stalinowskich; komuniści posługiwali się przy tym formułą, która nie pozwalała zidentyfikować tożsamości tzw. ofiar faszyzmu. Ponadto nie wyjaśniono publicznie konkretnych okoliczności związa­nych z hitlerowskim „ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej" w Europie. Równolegle pisarze i historycy pochodzenia żydowskie­go, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, sformułowali przeciwstaw­ną wizję historyczną, którą dziś określa się mianem „Holocaustu"; w wersji skrajnej przedstawia ona Żydów jako jedyne ofiary zbrodni wojennych. Uczeni zostali poddani ogromnej presji, aby podpisali się pod tezą o „wyjątkowości" Holocaustu i unikali jakichkolwiek porównań z cierpieniami innych narodów. Ponieważ areną Holocau­stu była Polska pod okupacją niemiecką, rozpowszechniano mit, zgodnie z którym hitlerowcy dokonywali masowych mordów na Ży­dach z pełnym poparciem i przy współudziale Polaków. Niestety, charakterystyka Polski jako „kraju nieuleczalnie antysemickiego" stała się istotnym elementem prostackiego modelu historycznego, który propagowano podczas kampanii mającej na celu wprowadzenie Holocaustu do programów edukacyjnych na całym świecie.

Moje własne wysiłki zmierzające do umieszczenia tragedii wojen­nych wszystkich wspólnot religijnych i etnicznych w Polsce na bar­dziej kompletnym tle wywołały sprzeciw z różnych stron. Zostałem wciągnięty w kilka nieprzyjemnych publicznych polemik, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie okazało się na przykład, że pozytyw­na opinia o Marku Edelmanie jest w złym guście. W moim przekona­niu przeczesywanie historii w celach politycznych bądź sekciarskich jest nie do przyjęcia. Dlatego też postanowiłem, że nie ma sensu kon­tynuowanie dialogu z osobami, które nie mają zamiaru dostrzec racji drugiej strony i które, tak czy owak, są żałośnie nieświadome szersze­go kontekstu. W tej sytuacji prezentacja owego kontekstu stała się zajęciem istotniejszym od dyskusji dotyczącej detali. Niemniej jednak opublikowałem wspólnie z prof. Antony Polonskym pracę szczegóło­wą na ten temat pt. The Jews in Poland and the USSR, 1939-45.

Pod koniec lat 80. uznałem więc ostatecznie, że zamiast wracać do wąskich monografii, powinienem raczej poświęcić siły całościo­wemu opisowi dziejów Europy -jej wszystkich krajów i we wszyst-

kich okresach. Na skutek długotrwałego przedzielenia Europy przez żelazną kurtynę zachodni komentatorzy zaczynali utożsamiać „Eu­ropę" z „Europą Zachodnią" i traktować Związek Radziecki jako kraj z zupełnie innej planety. Gdyby ta tendencja się utrzymała, szansę na ponowne połączenie obydwu połówek rozdzielonej Europy były­by nikłe. Po dziewięciu latach wytrwałego wysiłku - w 1996 roku -światło dzienne ujrzała więc książka Europę. A History5. Jak przed­stawiłem skromnie moją nową latorośl, miała to być: „cała historia całej Europy we wszystkich okresach dziejów".

Z tradycyjnych opisów historii Europy systematycznie wyklucza­no nie tylko Polskę; zauważyłem, że moi brytyjscy koledzy pisujący o Europie nie widzieli na ogół potrzeby zajmowania się w tym kon­tekście Wyspami Brytyjskimi. Co więcej, zdecydowana większość przyjmowała osobliwe założenie, że „Brytania" i „Anglia" są jednym i tym samym. Zachowywali się przy tym tak, jak gdyby kanał La Manche był szeroki na tysiąc mil. Moje następne zadanie było więc oczywiste. Musiałem napisać antyanglocentryczną historię moich rodzimych wysp, kładąc nacisk na europejskie tło wydarzeń wyspo­wych i poświęcając równie wiele miejsca i uwagi Irlandii, Szkocji i Walii co Anglii. Pracując nad tą książką, uświadomiłem sobie, że moje podejście zostało ukształtowane przez wcześniejsze doświad­czenia w Polsce. Boże igrzysko podkreślało wszak wielonarodowy charakter dawnej Polski, zwłaszcza w okresie Rzeczypospolitej Oboj­ga Narodów; teraz z kolei kładłem nacisk na bogactwo wielonarodo­wego dziedzictwa w moim własnym kraju. Ostatecznie 1078-stroni-cowe The Isles. A History (1999)6 osiągnęły niemal rozmiary gigan­tycznej Europy, która liczyła sobie w wydaniu brytyjskim 1365 stron.

W tym czasie regularnie zadawano mi pytanie, czy pracuję już nad historią świata albo zgoła wszechświata. W istocie jednak posta­nowiłem pójść w przeciwnym kierunku. W latach dziewięćdziesiątych żywo zainteresowałem się odrodzeniem idei Europy Środkowej. Jak daleko sięgałem pamięcią, Europa zawsze była rozdarta na dwie czę-

5 Wydanie polskie: Europa. Rozprawa historykaz historią, Znak, Kraków 1998.

6 W przygotowaniu przez Wydawnictwo Znak.

ści: Wschód i Zachód. Wszelkie inne podziały czy związki regionalne pozostawały w cieniu. Tymczasem w latach osiemdziesiątych tacy au­torzy jak Milan Kundera odwoływali się do pojęcia „Europy Środko­wej", żeby przeciwstawić się tworom ideologii sowieckiej. Z kolei po upadku muru berlińskiego miasta i regiony po obydwu stronach żelaz­nej kurtyny mogły nawiązywać dawne kontakty i od nowa pielęgno­wać wspólne dziedzictwo. Jednak Europa Środkowa wydawała się ciałem zbyt złożonym, bym mógł opisać ją w całości. Wpadłem więc na pomysł przedstawienia szerszego kontekstu poprzez mikrokosmos doświadczeń jednego miasta. Wybór padł na Wrocław, gdyż młody i dynamiczny prezydent tej właśnie metropolii - zanim uczynił to któ­ryś z jego kolegów - podjął znaczne ryzyko zaproponowania mi roli dziejopisa swojego grodu. Wielonarodowe dziedzictwo Wrocławia -czeskie, polskie, niemieckie i żydowskie - było szczególnie bogate, a jego los w XX wieku - bardzo gorzki. Uznałem więc, że historia sto­licy Śląska stwarza znakomitą okazję do przedstawienia w pigułce burz­liwych dziejów Europy Środkowej. Z pomocą kolegi germanisty, któ­ry zajmował się historią przedwojennego Breslau, projekt ten powi­nien zostać niebawem ukończony. Książkę wieńczy opis obchodów milenijnych 24 czerwca 2000 roku we Wrocławiu. Jej wersje polska, niemiecka i angielska mają się ukazać równocześnie - mam nadzieję, że jeszcze przed następną powodzią na Odrze7.

Co dalej? Przyszedł chyba czas na II wojnę światową. Życie w dru­giej połowie XX wieku zostało w dużej mierze ukształto­wane przez wydarzenia lat 1939-1945. Tymczasem większość miesz­kańców Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych wciąż żywi na­der prowincjonalne poglądy na ten temat. Postrzegają oni wojnę w sposób naiwny, w kategoriach czarno-białych: oto siły zła kiero­wane przez Adolfa Hitlera zostały pokonane przez siły dobra, czyli „Wielki Sojusz", pod dowództwem Roosevelta, Churchilla i Stalina. Bardzo niewiele osób chciałoby usłyszeć, że alianci mieli często zwią-

7 Wydanie polskie ukaże się pod wspólną egidą Wydawnictwa Znak i Zakładu Narodowego im. Ossolińskich.

zane ręce i nie kierowali się wspólnymi wartościami, takimi jak spra­wiedliwość czy demokracja. Zanim na dobre odłożę moje wierne pióro, muszę coś zrobić, by naprostować te błędne przekonania.

Ponieważ w ciągu ostatnich trzydziestu lat borykałem się głów­nie z wielkimi przedsięwzięciami, mniejszym tekstom, które powsta­wały przy okazji, mogłem poświęcić tylko niewiele uwagi. Natural­nie, zawsze ktoś mnie prosił o artykuł albo o wykład, ale - co nie­uchronne - traktowałem te zadania raczej jako irytujące przerwy w podstawowej pracy. Nie miałem też pojęcia, ile się tego przez lata nagromadziło. Nie byłem więc szczególnie rad, gdy redaktorzy ze Znaku zaproponowali publikację wyboru z moich pism rozproszo­nych. Jak zwykle jednak, uległem namowom i ustąpiłem w konfron­tacji z niezmiennie trafnym osądem redaktorów.

Kiedy otrzymałem tekst wyboru, byłem zatem szczerze zdumio­ny: nie tylko objętością zbioru, ale również jego zakresem i różno­rodnością. Tonacja książki oscyluje od frywolnej komedii przez po­ważną analizę polityczną po oceny moralne. Mówi ona nie tylko o sprawach polskich, ale także o kwestiach dotyczących Rosji, Bry­tanii i Europy, a nawet strategii globalnej i filozofii dziejów. Znajdu­ją się w niej zarówno moje obserwacje na temat placówki gastrono­micznej nr 27, o których kompletnie zapomniałem, jak i tekst futu-rologiczny. Jakim cudem znalazłem czas na napisanie tego wszystkiego, doprawdy nie pojmuję.

Kiedy odwiedzam Polskę - za każdym razem z ogromną przy­jemnością - spotykam coraz większe rzesze moich czytelników. Czuję się zażenowany, a w głębi duszy mile połechtany, kiedy na okładce popularnego magazynu „VIVA!" pojawia się pytanie: „Dlaczego on zna historię Polski lepiej od Polaków?"8 Szczególną satysfakcję spra­wiają mi spotkania z całym pokoleniem młodzieży, która, jak się wy­daje, nauczyła się historii swojego kraju z pism ekscentrycznego cu-

„VIVA!" nr 20 (95) z 25 września 2000.

10

dzoziemca. Czy stary i zmęczony angielski Walijczyk może się nie wzruszyć, czytając słowa nastoletniej korespondentki z Gdańska, która rozpoczyna swój list od nader odważnego wyznania: „Czuję, że jest Pan niezwykłym człowiekiem, zupełnie niepodobnym do tych wszystkich poważnych profesorów", a podpisuje się „Raczkująca wielbicielka". Brawo, Ewelino. My, nietypowi raczkujący ludzie, mu­simy się solidaryzować. Niedługo będziesz chodzić normalnie. Wte­dy zostaniesz zaproszona do rozmowy o historii z tym nietypowym historykiem, pchając go na jego wózku.

W ciągu jedenastu lat od upadku cenzury w Polsce, kiedy moje książki mogły ukazywać się bez przeszkód, w księgarniach pojawiło się aż pięć ważnych tytułów. Bardzo wysoki standard tłumaczeń, pracy redakcyjnej i samego druku (w każdym calu równie dobry jak w przypadku brytyjskich i amerykańskich oryginałów) sprawia mi ogromną radość. Lubię nawet czytywać moje książki po polsku -także dlatego, żeby sprawdzić, czy rozumiem własne dowcipy. Nie jest to niestety możliwe w przypadku japońskiego i ukraińskiego wydania Europy, które właśnie przyszły pocztą. Niebawem dołączy do nich wydanie włoskie...

Tymczasem moja niestrudzona tłumaczka, Elżbieta Tabakowska, wciąż pracuje nad polską wersją The Isles. Niedawno wydała bły­skotliwą rozprawę, w której przedstawiła problemy związane z prze­kładem Europy9. Ale nawet przy jej fenomenalnym tempie pracy będzie musiała ślęczeć nad tłumaczeniem jeszcze przez kilka do­brych miesięcy. Toteż moi czytelnicy, w oczekiwaniu na kolejne głów­ne danie „daviesjanów", mogą skosztować przystawek zaserwowa­nych w niniejszym tomie. Przekonają się, że autor nie jest jedynie ograniczonym polonofilem: interesuje się wszak Francją i sportem, Walią i językoznawstwem, Hiszpanią i sztuką, a przede wszystkim stara się zmierzyć z formą nie tylko wielkiego tomiszcza, ale także aforyzmu i zwięzłego eseju. A przynajmniej tak mu się wydaje.

Norman Davies

E. Tabakowska, O przektadzie na przy kładzie, Znak, Kraków 1999.

OD WYDAWCY

POLSKA

W celu uniknięcia powtórzeń - nieuchronnych w tego rodzaju zbio­rach - kilka fragmentów zostało pominiętych. Opuszczenia te uzgod­niono z Autorem i zaznaczono w tekście. Pominięto także śródtytuły pochodzące od redakcji czasopism, w których ukazywały się poszcze­gólne artykuły. |

W części zatytułowanej Polacy i Żydzi zamieszczono dwa ko­mentarze redaktora tomu Andrzeja Pawelca, wprowadzające w treść wypowiedzi polemistów Normana Daviesa, do których odnoszą się artykuły W odpowiedzi Brumbergowi i W odpowiedzi Dawidowicz.

Teksty, pod którymi nie figuruje nazwisko tłumacza, zostały napisane w języku polskim.

 

CZEKAJĄC NA OBIAD

„Survey", ZIMA 1974

 

Państwowe Przedsiębiorstwo Gastronomiczne numer 27, kategoria II. Innymi słowy, restauracja. Siedzę przy stoliku narożnym i w oczekiwaniu na kelnera przeglądam menu. Kelner pojawia się po mniej więcej dwudziestu minutach i żwawo do mnie podchodzi.

- Poproszę numer trzynasty - składam zamówienie. - Kotlet wieprzowy (150 g), marchewka, ziemniaki. Razem 31 złotych.

- Przykro mi, proszę pana - odpowiada kelner - kotleta nie ma.

- Jak to? - pytam.

- Dzień bezmięsny.

- Myślałem, że dzień bezmięsny jest w piątek - oponuję.

- Zgadza się. Piątek to nieoficjalny dzień bezmięsny dla katolików.

- Ale przecież większość społeczeństwa to katolicy.

- Owszem - przyznaje. - Ale w państwie socjalistycznym mamy też oficjalny dzień bezmięsny w środę.

- Ale dzisiaj jest poniedziałek.

- Zgadza się. Po prostu dzisiaj nie mamy mięsa.

- W takim razie zamawiam numer siódmy. Dorsz (125 g), kapusta i frytki. 34 złote.

-Zaraz...- odpowiada.

Po jakichś dwudziestu minutach kelner żwawo podchodzi do mojego stolika.

- Przykro mi, proszę pana. Dorsza nie ma.

- Jak to? - pytam.

- Ryby przywożą tylko w czwartki, żeby katolicy mieli coś do jedzenia w piątek.

- W takim razie poproszę numer szesnasty. Omlet bez dodatków (z 2 jaj). 22 złote.

- Z a r a z...-odpowiada.

Po kolejnych dwudziestu minutach kelner żwawo podchodzi.

- Przykro mi, proszę pana. Omleta nie ma.

- Jak to? - pytam.

-Brak jaj.

- Jak to? -wskazuję na klientkę, która właśnie kończy swój omlet.

- No cóż - wyjaśnia - kiedy nie ma mięsa i ryb, wszyscy zama­wiają jajka, więc przed chwilą się skończyły.

- Niech pan posłucha - nie wytrzymuję z głodu. - Siedzę tu już godzinę i nic. Proszę o cokolwiek do jedzenia.

- Może numer dwudziesty pierwszy? - proponuje. - Smażone pieczarki (200 g) i chleb razowy (100 g). 25 złotych.

- Dobrze - odpowiadam. -1 proszę o rachunek.

-Zaraz...

Po prawie dwudziestu minutach kelner żwawo podchodzi z talerzem grzybów i rachunkiem na 55 złotych.

- J a k to? - pytam, wskazując na sumę.

- No cóż - wyjaśnia - wieczorem, kiedy grają muzycy, ceny są liczone podwójnie.

- Ale przecież nikt nie gra. Nie słyszałem, żeby zagrali choć jeden akord.

- No cóż, teraz jest przerwa dla zespołu.

- Wie pan co, siedzę tu już ponad godzinę i nawet się nie nastroili.

- Zgadza się. Ale muzycy to też ludzie. W socjalizmie każdy ma prawo zjeść przed robotą. Muzycy siedzą przy tamtym stoliku i też czekają na obiad.

W tym momencie przy stoliku zespołu uniosła się ręka i machając pustą butelką, przywołała kelnera, który zniknął. Nadeszła pora działania. Miałem świadomość, że moja rejterada nie zostanie zauważona przez co najmniej dwadzieścia minut. Położyłem na stole 25 złotych (ani grosza napiwku), a następnie opuściłem żwawo Państwowe Przedsiębiorstwo Gastronomiczne numer 27.

Przektad: Andrzej Pawelec

 

POLSKI BEZ FRUSTRACJA.

„DILY TELEGRAPH", 18 CZERWCA 1973

Każdy Anglik chętnie przyzna, że polski jest zgoła osobliwym językiem. Jest on dla nas dziwny zarówno dla oka, jak i dla ucha, a wymowa pozostaje całkowicie poza zasięgiem typowych angielskich ust.

Nawet najprostsze polskie nazwy, jak „Zabrze", skąd pochodzi drużyna piłkarska, albo „Wajda"2, znany reżyser, budzą postrach. Z pewnością nigdy nie przyszłoby nam do głowy sięgnąć po książki Korzeniowskiego, gdyby nie zmienił nazwiska na Conrad.

Anglosascy szowiniści przyjmą więc z ulgą fakt, iż po stuleciach słowiańskich ekstrawagancji Polacy w końcu ulegają angielskiemu imperializmowi językowemu. Tak jak Francuzi używają franglais3, Polacy zaczynają mówić po „anglopolsku".

Z natury rzeczy pierwszym eksport z Anglii musiał być sport. Jeśli Polak gra w futbol, to wykonuje drybling, mija stoper, wymusza kamer i strzela gol. Jeśli uprawia tenis, to wygrywa debel, kończąc forhend mocnym smecz. A jeśli gra w brydż, to licytuje wielkiego szlem.

1 Kursywą i w mianowniku są tu pisane zapożyczenia z angielskiego bądź słowa podobne do angielskich - zgodnie z konwencją tej żartobliwej lekcji; przyp. tłum.

2 W wymowie angielskiej: „ładżda"; przyp. tłum.

3 Chodzi tu o język francuski pełen zapożyczeń z angielskiego; w drugim zna­czeniu - por. w tym tomie Cztowiek i tradycja - prawdziwa i zmyślona -jest to łamana francuszczyzna Anglików; przyp. tłum.

18

W Polsce przyjmują się również brytyjskie obyczaje pracownicze. Robotnicy w państwie socjalistycznym nie prowadzą strajk, chyba że akurat prowadzą. Z kolei komunistyczna dyrekcja nie sto­suje lokaut, o ile - rzecz jasna - robotnicy nie strajkują.

Kultura dekadenckiego Zachodu podbija Polskę nie inaczej niż w innych krajach świata. Po big biznes przyszła pora na big beat, a towarzyszą im stres, szok, inhibicja i frustracja - wszystko to w społeczeństwie, którego ideolodzy niegdyś wyklinali zarówno muzykę pop, jak i psychiatrię.

Sukcesy angielskiego handlu i angielskich znaków towarowych należą już głównie do przeszłości. Do słów rower* i żyletka do...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin