Opowiesci Bozo Narodzeniowe.pdf
(
749 KB
)
Pobierz
38073498 UNPDF
MAŁE ŚWIĘTE MIKOŁAJE
Nareszcie nadszedł grudzień. W tym roku wcześniej spadł śnieg, bo już po ―mikołajkach‖
można było zjeżdżać na sankach z górki. Gorzej było z łyżwami, ponieważ lodowisko
szkolne, na którym wylano wodę nie zamarzło. Dzieci jednak i tak były zachwycone, gdyż
śnieg świetnie się lepił i można było urządzać śnieżne bitwy. Nie jedno wracało do domu
całkiem mokre, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami. W domu Małgosi, Ani i
małego Jasia w okresie przedświątecznym nie brakowało zajęć, nawet dla dzieci.
Dziewczynki sprzątały swój pokój, także z froterowaniem i pastowaniem podłogi (lakier w
latach sześćdziesiątych nie był w modzie). Musiały również zrobić porządek w pokoju Jasia,
co graniczyło niemal z cudem.
- Mamusiu, po co to sprzątanie u małego, skoro i tak za parę minut będzie jak przedtem.
- Zróbcie tylko podłogę i powycierajcie kurze. Zabawki niech ―książę‖ sam ustawia na
półkach.
- Ja nie umiem sprzątać! A od czego są dziewczyny - chłopiec próbował zrzucić całą pracę na
starsze siostry.
- Ty też musisz pomagać, a już na pewno pilnować swoich rzeczy, bo jeśli dziewczynki coś ci
schowają, to znowu będziesz wrzeszczał przez pół dnia - tłumaczyła mama.
Oprócz sprzątania, robienia zakupów, co w tamtych czasach nie należało do łatwych rzeczy -
dzieci, w każdą środę w adwencie szły na roraty. Tego właśnie dnia odprawiane były
specjalnie dla nich. Gromadnie maszerowały przez miasto z kolorowymi lampionami w
środku których paliła się świeczka. W kościele tylko przy ołtarzu zapalone były świece i
największa z nich, ubrana w białą kokardę - tak zwana ―roratka‖ - symbolizowała Najświętszą
Marię Pannę.
Było to naprawdę niezapomniane przeżycie. Zaraz po mszy św. dzieci wracały szybko do
domu na gorące kakao i chrupiący rogalik, który niania Bronia przygotowała specjalnie dla
nich. Jasio śpioch wielki, tylko jeden raz brał udział w roratowej wyprawie.
W kościele była także adwentowa drabinka, po której każdego dnia Dzieciątko schodziło o
jeden szczebel niżej, tak, aby w Noc Bożego Narodzenia znaleźć się w żłóbku, w którym
każde sianko oznaczało jeden dobry uczynek. Każde więc dziecko starało się być jak
najlepsze, aby Bożej Dziecinie było wygodnie i miękko.
Ania sprzątała gabinet stomatologiczny mamusi, a Małgosia codziennie pomagała
przychodzić z pracy kalekiemu tatusiowi, który miał problemy z poruszaniem się szczególnie
zimą, kiedy chodniki były śliskie. Dziewczynki czytały też bratu przed snem bajeczki.
Ale było coś jeszcze, co niezwykle zajmowało dzieci. To bożonarodzeniowe prezenty. Nie
tylko oczekiwano na podarunki, ale przygotowywano je. W rodzinie, w której przy
wigilijnym stole zasiadało aż czternaście osób, był taki zwyczaj, że obdarowywano się
wzajemnie.
W ubiegłym roku dziewczynki przygotowywały oddzielnie gwiazdkowe niespodzianki. Ania
poszła po najmniejszej linii oporu i za swoje kieszonkowe kupiła dwanaście malutkich
mydełek - po złotówce każde. Siostrze podarowała ołówek zakończony gumką, bratu
plastikowego żołnierzyka. Małgosia natomiast usiłowała haftować serwetki. Ukochanemu
tatusiowi zrobiła zakładkę do książki i kupiła przybornik do fajki. Ania dostała kredki, a Jaś
plastikowy samochodzik. Pieniądze odkładała przez kilka miesięcy, chociaż było jej
niezwykle trudno, bo bardzo lubiła słodycze. Co prawda tatuś dawał jej czasami coś ekstra i
jakąś resztę z zakupów.
W tym roku siostry doszły do wniosku, że muszą połączyć swe wysiłki we wspólnym
gwiazdkowym działaniu.
- Małgośka, już od kilku lat nie nadążamy z wymyślaniem prezentów. Wciąż musimy
pilnować, aby ciocia znów nie dostała takiej samej serwetki, a dziadek kolejnej zakładki do
książki. Jeśli się złożymy to kupimy coś lepszego rodzicom i całej ―reszcie‖ - zaproponowała
Ania.
- Podsuwałam ten pomysł już w tamtym roku, ale ty nie chciałaś. Ważniejszy był dla ciebie
piórnik z myszką Miki, który pochłonął dwumiesięczne kieszonkowe. Z mydełkami było
prościej i oszczędniej - powiedziała siostra.
- O tobie, to nie można powiedzieć, że jesteś oszczędna. Jak tylko masz pieniądze, to zaraz
kupujesz następnego misiaka czy laleczkę. A tata i tak ci daje więcej - rozżaliła się Anka.
- Również możesz pomagać tatusiowi, ułóż znaczki, pójdź po zakupy. Ale ty przecież wolisz
bawić się z Danką. Na prezenty oddaję całe oszczędności, z wyjątkiem na upominek dla
ciebie - stwierdziła siostra.
- Skończmy te kłótnie! Pomyślmy lepiej co kupić rodzicom.
- Słuchaj, mam wspaniały pomysł. Po zeszłorocznym rozbieraniu choinki zostało niewiele
bombek. Kupmy te po 30 zł. Są piękne. Wcześniej zawiesimy sznureczki, a przy wigilii
powiesimy je na choince - zaproponowała Małgosia.
- Świetnie! Dziadkowi kupimy popielniczkę, a cioci Niusi i Ewie po wazoniku. Widziałam
bardzo ładne po 3 złote w sklepie z gospodarstwem domowym. Dla babci przydałoby się etui
na okulary, jest całkiem niedrogie - wyliczała Ania.
- A stryjence szydełko, wujkowi dwie chustki do nosa - wpadła jej w słowo Małgosia.
- Słuchaj powinno jeszcze wystarczyć na traktorek dla Jasia. Przestanie wtedy wiercić dziurę
w brzuchu tatusiowi.
- A co ty byś chciała dostać ode mnie pod choinkę? - spytała Gosia.
- Niech to będzie niespodzianka. Tylko błagam - żadnej książki, bo i tak pod choineczką w
naszym pokoju je znajdziemy. Taki już u nas zwyczaj. A ty pewnie chcesz następną
maskotkę? - zażartowała Ania.
- Wszystko jedno, byle nam oszczędności wystarczyło.
Dzięki dyskretnej pomocy rodziców wystarczyło pieniędzy na prezenty dla wszystkich.
Wielka była radość po wigilijnej wieczerzy, kiedy po odśpiewaniu kolęd wszyscy zabrali się
za otwieranie prezentów, dziękując świętemu Mikołajowi, a raczej Mikołajom za
niespodzianki. Co prawda, dziewczynki już wcześniej dobrały się do szafy i wypatrzyły
wymarzone łyżwy figurówki. Trzeba było się upewnić, czy rodzice nie kupili bratu traktorka.
Tego roku pod ich choinką znalazł się dodatkowy prezent od tatusia - przepiękne pamiętniki.
Jeszcze wtedy nikt nie wiedział, że jest to ostatnia gwiazdka, którą tata spędza z rodziną. W
następnym roku, tuż przed dzieleniem się opłatkiem, odmówiono za jego duszę ―Wieczny
odpoczynek‖, mając nadzieję, że te święta Bożego Narodzenia ukochany ojciec spędza z
Dzieciątkiem Jezus w niebie.
BOŻONARODZENIOWY LAMPION
Bożonarodzeniowe procesje w San Jose, na południu Meksyku są
bardzo uroczyste. Ulicami miasta idzie rozśpiewany tłum z barwnymi lampionami. Procesja
ma przypominać poszukiwanie przez Maryję i Józefa betlejemskiej gospody. Na przedzie
idzie para wyobrażająca Świętą Dziewicę i Jej Oblubieńca. Wierni przechodzą przez dziewięć
dni od domu do domu i śpiewają radosne pieśni. Ostatniego dnia w jednym z domostw
otwierają się drzwi i gościnni gospodarze zapraszają strudzonych pielgrzymów do środka.
Nad drzwiami wiszą kolorowe lampiony, aby w Noc Bożego Narodzenia Dzieciątko
odwiedziło i pobłogosławiło tę rodzinę. W tym okresie odwiedza się też znajomych,
obdarowując ich prezentami.
Najwięcej radości mają wówczas dzieci, ponieważ specjalnie dla nich wiesza się przy suficie,
bądź ustawia przy łóżku kolorowe kubki - niektóre napełnione piaskiem, inne mąką. W
jednym znajduje się niespodzianka. Dzieci odgadują, który kubeczek zawiera gwiazdkowy
upominek, ciesząc się przy tym niezmiernie.
W domu pięcioletniego Marco w tym roku nie było radosnego, świątecznego nastroju.
Dziadek, jedyny opiekun dziecka zachorował i nie miał kto zająć się domem. Już od kilku dni
starszy człowiek nie podnosił się z łóżka. Gdyby nie pomoc sąsiadki, pani Juanity, matki
Martina, starszego kolegi chłopca, w domu zabrakłoby również jedzenia. Chłopiec opiekował
się dziadkiem jak tylko potrafił, chociaż nie zawsze mu to udawało się. Dzisiaj na przykład
porozlewał kawę, którą sam przygotowywał dla chorego. Poparzył przy tym ręce, całe
szczęście, że niegroźnie i wystarczyło obmyć je zimną wodą. Marco był dziś szczególnie
roztargniony. Miał bowiem dodatkowe zmartwienie. Przed jego domem nie wisiał
bożonarodzeniowy lampion, ponieważ sam nie potrafił go zrobić. Chodził smutny i
zamyślony.
- Co ci jest wnuczku, nie martw się, wyzdrowieję na pewno - pocieszał go dziadek.
- Martwię się, że nie mamy lampionu - odpowiedziało dziecko. - A przecież dzisiaj wigilia.
- Idź do Martina, on ci pomoże zrobić lampion - radził dziadek.
- A kto z tobą zostanie? - zapytał zatroskany chłopiec.
- Pośpię trochę w spokoju. Bądź spokojny o mnie. No, idź już.
Marko pobiegł do przyjaciela. Martin był tak zajęty przygotowywaniem kolorowych
lampionów, że nawet nie zauważył młodszego kolegi. Ten zaś zaciekawiony przyglądał się
jego pracy.
- Dlaczego robisz ich tak dużo - zapytał po chwili.
- Chcę dobrze oświetlić drogę do naszego domu, żeby Dzieciątko nie zabłądziło i
przypadkiem go nie ominęło. - odpowiedział Martin.
- A jeśli światła nie będzie to nie trafi? - dopytywał się Marco.
- Nie wiem. Ksiądz na religii mówił, że Dzieciątko odnajdzie, nawet bez światła tych, którzy
Go kochają. Lepiej mieć dla pewności te lampiony.
- Martin, ale ja nie mam żadnego, bo nie umiem go zrobić. Pomożesz mi? - poprosił chłopiec.
- No pewnie. A od czego ma się starszego kolegę? Siadaj i bierz się za robotę.
- Ale ja nie mam z czego zrobić.
- Zobacz ile tu papieru, kolorowych sznurków, kokardek i bibuły. Świeczka tez się znajdzie -
zachęcał kolega.
Praca tak pochłonęła chłopca, że zapomniał o całym świecie. Nie zauważył nawet zbliżającej
się pani Juanity.
- Chłopcy, chodźcie na obiad. Później Marco zaniesiesz jedzenie dziadkowi, a wieczorem
zapraszam was na wieczerzę wigilijną
Zaraz po obiedzie chłopiec pobiegł do domu. Zawiesił przy drzwiach aż dwa lampiony.
- Dziadziusiu, mamy lampiony. Teraz Dzieciątko na pewno nas odwiedzi i pobłogosławi
będziesz zdrowy - zawołał uszczęśliwiony.
Nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi. Próbował dobudzić opiekuna. Niestety bezskutecznie.
Przerażony wybiegł z domu szukając pomocy. Wpadł do kuchni pani Juanity.
- Proszę pani, nie mogę dziadka obudzić - zawołał przerażony.
- Uspokój się dziecko. Zaraz zadzwonię po pogotowie. Martin zajmij się kolegą - zwróciła się
do syna kobieta.
Wkrótce pogotowie zabrało chorego do szpitala. Na szczęście było to zapalenie płuc i pomoc
przyszła w porę. Marco smutny wrócił do domu. Nie cieszyły go nawet lampiony. Być może
nie zauważyłby kolorowych kubeczków, które ktoś ustawił przy jego łóżku, gdyby z jednego
pojemnika nie wydobywał się pisk. Zaciekawiony zajrzał do środka i zobaczył ślicznego,
rudego szczeniaka - bożonarodzeniowy prezent dla niego. Uszczęśliwiony zaczął karmić
pieska mlekiem.
Po pewnym czasie w drzwiach stanął Martin.
- Marco, zabieraj szczeniaka i chodź do nas. Mama powiedziała, że do powrotu dziadka ze
szpitala zamieszkasz u nas. Ubierz się porządnie, bo wieczorem idziemy na procesję i
pasterkę.
- Widzisz, Dzieciątko znalazło drogę do nas i pobłogosławiło - powiedział chłopiec i już
nieco weselszy udał się w stronę gościnnego domu pani Juanity.
autor nieznany
W LAPOŃSKIEJ WIOSCE
Dawno dawno temu w jednej z wiosek w mroźnej Laponii urodziła się dziewczynka o
imieniu… Martusia, gdy się rodziła, a była to noc Bożego Narodzenia jej mama siedziała w
chatce i bardzo cierpiała nigdzie nie było lekarza i bała się, że dzidziuś może się nie urodzić
zdrowy, w pewnej chwili przez okno na strychu do chatki tej pani wleciał mały aniołek
- dobry wieczór proszę pani - powiedział z uśmiechem na twarzy aniołek pani Iwona bardzo
się zdziwiła i zapytała aniołka
- co ty tutaj robisz?
- Jestem aniołkiem, przyleciałem z nieba miałem zanieść Mikołajowi nową parę świątecznych
skarpetek - by nie było mu zimno, ale zgubiłem drogę i przyleciałem zapytać czy nie wie pani
gdzie on mieszka?
Pani Iwona dziwnie się poczuła…
- Nie wiem aniołku… nie wiem gdzie mieszka Mikołaj ale mogę pomóc ci szukać - tylko
proszę - pomóż mi…Zaraz będę rodzić - a nigdzie nie ma lekarza mógłbyś sprawić by
dzidziuś urodził się cały i zdrowy?
Aniołek uśmiechnął się lekko i spojrzał na kobietę
- oczywiście proszę pani
aniołek klasnął w swoje malutkie rączki i pani Iwona poczuła się lepiej
- to będzie dziewczynka - powiedział aniołek. Urodzi się dziś, w wigilię dokładnie o północy
lekarz nie będzie potrzebny - powiedział aniołek , pani bardzo się uradowała
-dziękuje ci aniołku naprawdę dziękuje teraz powiedz - jak ja mogę pomóc tobie? Będziemy
razem szukać – dopowiedziała
- nie - odpowiedział aniołek, wyjął zza swej anielskiej koszulki parę skarpetek dla Mikołaja
oto skarpetki, o których mówiłem, dziś wigilia, więc chyba już nie znajdę Mikołaja w tą
wigilie, przeżyje jakoś jeszcze w starej parze, za to daje je teraz pani, za 14 lat, gdy dzidziuś
będzie już duży da je pani swojej córce a ona dowie się, co to są prawdziwe święta położył
skarpetki na stoliku uśmiechnął się i zniknął.
Pani Iwona ze zdziwieniem popatrzała na stolik i szepnęła
- jeszcze raz dziękuje aniołku….
O północy na świat przyszła śliczna, zdrowa dziewczynka nadano jej imię Martusia, lata
mijały…. Dziewczynka rosła pomagała mamie a że była jedyną córeczką miała pełno
obowiązków. Niestety Martusia nie była jednak chętna do pracy, jak inne dziewczynki wolała
biegać, bawić się i zjeżdżać na sankach… Mijały święta za świętami. Co roku wigilia była
taka sama. Ojciec Martusi umarł jeszcze przed jej narodzeniem. I ona wraz ze swoją matką
we wsi liczącej kilka chatek każdą wigilie spędzała samotnie. Mimo że jej mama była bardzo
biedna zawsze jednak za ostatnie grosze kupowała coś Martusi nie były to wielkie rzeczy -
kilka jabłek, lub orzechów, ale dziewczynka cieszyła się i z tego. Jednak nigdy nie lubiła się
tym dzielić, była biedna i uważała ze skoro ona nie ma to inni też nie powinni mieć, ale w
głębi serduszka była dobrą dziewczynką. Lata mijały…
Martusia była coraz starsza… Wreszcie nastał czas… 14 Wigilia od narodzenia
dziewczynki… Pani Iwona wiedziała i pamiętała o przysiędze, jaką złożyła aniołkowi…
Trzymała skarpetki w szafie, głęboko - tak by nikt ich nie znalazł. Wieczorem, tak jak zawsze
Martusia i jej mama zasiadły do wigilijnego stołu, w chatce nie było oświetlenia - świeciła się
tylko jedna świeczka.. Nie było choinki, ozdób. Na stole leżał tylko kawałek karpia, który
otrzymali od sąsiada. Martusia zmówiła modlitwę i zaczęła jeść. Po kolacji wraz ze swoją
mamą usiadły na ławeczce na strychu. Posłuchaj Martusiu - rzekła mama mam dla ciebie w
tym roku prezent… Inny niż zawsze… Jest to prezent wyjątkowy - jedyny w swoim
rodzaju… W tej chwili wyjęła skarpetki Mikołaja
- Proszę moja córeczko, to dla ciebie - Martusia podeszła i wzięła je do ręki zdziwiona
- Dziękuje - odpowiedziała…
Plik z chomika:
mzija
Inne pliki z tego folderu:
Zofia Kossak - Bursztyny.rar
(213358 KB)
Szopki i ich znaczenie.pdf
(186 KB)
Wiersze o swietach 2.pdf
(178 KB)
ŻYCZENIA NOWOROCZNE.pdf
(131 KB)
Wiersze o swietach 1.pdf
(613 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 19.01.2025
Audiobooki
Camera
Cieszynalia
Czasopisma
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin