IPN-Papierowa rewolucja.pdf

(3512 KB) Pobierz
646081554 UNPDF
646081554.003.png
2
PAPIEROWA REWOLUCJA
Fenomen wydawniczego podziemia
Zamiast
czołgów i karabinów
W numerze
3. Słowa jak dawki jadu
Dorota Pazio-Wlazłowska
PRASA bezdebitowa w Polskiej Rzeczpospolitej
Ludowej była jednym z najważniejszych oręży
opozycji w walce z komunistycznym reżimem.
Do 1956 r. wydawane przez organizacje
niepodległościowe pisemka nie miały szerokiego
grona odbiorców, stanowiły jednak dowód na to,
że nie całe społeczeństwo, jak głosiła propaganda,
budowało swoją nową, socjalistyczną ojczyznę. Za ich
dystrybucję groziły surowe konsekwencje prawne, do
kary śmierci włącznie.
o podstawach demokracji i roz-
poczynało walkę o swoje prawa.
Nic dziwnego, że wydawni-
cze podziemie stało się jednym
z  głównych wrogów autorów
stanu wojennego. Służba Bez-
pieczeństwa tropiła wydawców,
redakcje, kolporterów. Za posia-
danie prasy podziemnej, za jej
rozpowszechnianie, groziły suro-
we kary wieloletniego więzienia,
ale społeczeństwo nie poddawało
się w tej nierównej walce. Czaso-
pisma bezdebitowe wydawano
i rozpowszechniano nawet w…
ośrodkach internowania.
Jak ważne były doświadcze-
nia zdobyte w walce z reżimem
komunistycznym okazało się po
przełomie 1989/1990. Dziś nie
możemy zapomnieć o ludziach,
którzy tworzyli jeden z najwięk-
szych fenomenów w powojen-
nej Europie. Zarówno o tych,
którzy pisali i  redagowali
bezdebitowe czasopisma, jak
i o tych, wielu bezimiennych,
którzy często z narażeniem ży-
cia, nie zważając na warunki,
drukowali czy też dostarczali
prasę społeczeństwu, wierząc,
że wolne słowo ma większą
moc i siłę niż czołgi i karabiny
w rękach władzy totalitarnej.
Sebastian LIGARSKI
Fot. Dariusz R. JANOWSKI
4. Krótka opowieść
o „Obrazie”
Tomasz Zieliński
6. W imię wolnego
słowa
Danuta Dąbrowska
WYDAWANIE prasy po-
za oficjalnym obiegiem było
w praktyce niemożliwe, a od-
bijane w  prymitywnych wa-
runkach czasopisma szybko
padały łupem bezpieki. Ewe-
nementem w tym czasie była
prasa emigracyjna, docierają-
ca do kraju różnymi kanałami:
drogą morską, przez góry czy
spadając dosłownie z  nieba
(np. akcja balonowa z 1956 r.
prowadzona przez Komitet
Wolnej Europy).
Prawdziwym narzędziem
opozycji w walce z władzą ko-
munistyczną prasa bezdebito-
wa stała się od drugiej połowy
lat siedemdziesiątych. Powsta-
jące powoli, acz systematycz-
nie, czasopisma zdobywały
sobie coraz liczniejsze grono
czytelników. Nie bez znacze-
nia była zarówno konsolidacja,
przybranie form organizacyj-
nych przez opozycję (KOR, KSS
KOR, SKS czy WZZ), jak też
włączenie się do prac redak-
cyjnych osób znanych, którzy
firmowali swymi nazwiskami
poszczególne tytuły (Woroszyl-
ski, Prorok, Brandys, Barań-
czak). Ponadto prasa wydawa-
na przez specjalnie tworzone
oficyny wydawnicze, pomimo
dosyć ubogiej szaty graficz-
nej, przybrała formę masową.
Szybko poszerzał się krąg jej
odbiorców. Poszerzał dla władz
bardzo niebezpiecznie, co uwi-
doczniło się w czasie strajków
sierpniowych oraz w okresie
tzw. karnawału „Solidarności”.
Bo to prasa, nie radio czy tele-
wizja, do których opozycja nie
miała szansy dostępu, stała się
tubą idei i haseł „Solidarno-
ści”. Dzięki niej społeczeństwo
poznawało prawdę o rządach
komunistów, zdobywało wiedzę
8. Dziwny podziemny
świat
rozmowa z
Michałem Paziewskim
10. Wchodzę do „kotła”
Olgierd Wojciechowicz
11. Zaczęło się od muzyki
rozmowa
z Mirosławem Witkowskim
12. Przeczytaj i podaj
dalej…
Kamil Dworaczek
13. Piórem i powielaczem
Grzegorz Waligóra
14. Drugi obieg…
fałszywek
Przemysław Zwiernik
15. Pisma i gazetki
ks. Jarosław Wąsowicz SDB
Wydawca:
„Kurier Szczeciński” sp. z o.o.
Zlecający:
Instytut Pamięci Narodowej
Oddział w Szczecinie
Redaktor:
Zbigniew Jasina
Współpraca :
Marta Marcinkiewicz
Przed archiwistami i historykami jeszcze mnóstwo pracy… Za stosami bibuły – Sebastian
Ligarski, naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Szczecinie.
Egzemplarz bezpłatny
646081554.004.png
PAPIEROWA REWOLUCJA
3
O manipulacji językowej i propagandzie
Słowa jak dawki jadu
SłOWA mogą być jak maleńkie
dawki jadu: połyka się je
niepostrzeżenie, wydają się nie
mieć żadnego skutku, a jednak po
pewnym czasie występuje trujące
działanie – pisał Victor Klemperer
w książce poświęconej językowi
Trzeciej Rzeszy.
Potęga słów mimowolnie umyka naszej
świadomości. Nie zdajemy sobie sprawy,
że władza nad językiem pozwala bez ogra-
niczeń panować nie tylko nad jednostką,
ale nad całym narodem. Pamiętali jednak
o tym ci, którzy chcieli tę władzę posiąść.
Stalin na przykład dostrzegał w języku na-
rzędzie przekształceń i walki. Język, pod-
legający pełnej kontroli władzy, kreował
pożądaną przez nią rzeczywistość, sugero-
wał, że „tak jest naprawdę”. Posługiwał się
sztampami. Jednoznacznie wartościował
– jego świat był czarno-biały. Określone
wyrazy przypisywał do konkretnej sytuacji.
Przy czym w zależności od potrzeb to samo
zjawisko było oceniane przez władzę raz
pozytywnie, raz negatywnie.
Taki – podporządkowany polityce język
– bywa różnie nazywany w literaturze.
Obok zaproponowanej przez George’a
Orwella nowomowy stosuje się też termi-
ny „język totalitarny”, który, jak wskazują
znawcy problemu, podkreśla sens poli-
tyczny zjawiska, oraz „język zniewolony”
akcentujący wymiar moralny.
Bez względu jednak na to, jakiej nazwy
użyjemy, cel pozostaje niezmienny: inte-
lektualne ubezwłasnowolnienie jednost-
ki, jej wywłaszczenie, zniewolenie umy-
słu. Język totalitarny dążył do zdławienia
indywidualności, uczynienia z człowieka
– jak pisał Victor Klemperer – bezmyślnej
i bezwolnej sztuki w stadzie, które się pę-
dzi w dowolnym kierunku. Społeczeństwo
wchłaniało w siebie nowomowę, stała się
ona realnym zagrożeniem, któremu prze-
ciwstawiły się wydawnictwa niezależne.
Słowo zmierzyło się ze słowem.
Zasadnicze było nazwanie problemu,
uwrażliwienie odbiorcy na materię języ-
ka. Manipulacja językowa bywa bowiem
– jak pisze profesor Jadwiga Puzynina –
finezyjną, wyszukaną formą zniewalania,
która z łatwością i niepostrzeżenie mogła
umknąć świadomości. Stąd też wiele opu-
blikowanych w podziemiu tekstów zajmuje
się definicją nowomowy, perswazji i mani-
pulacji. Warto zauważyć, że, jak podkreśla
profesor, chociaż wyraz manipulacja w in-
teresującym nas znaczeniu pojawiał się
w literaturze już w latach sześćdziesiątych,
to nie odnotowywały go słowniki. Brak ten
starały się zrekompensować wydawnictwa
bezdebitowe. Definicji były poświęcone
m.in. opublikowane w tomie „Nowomowa”
materiały z sesji naukowej, jaka została
zorganizowana przez NSZZ „Solidarność”
Wydziału Filologicznego UJ w styczniu
1981 r. Odnajdziemy tam m.in. teksty
Adama Heinza, Jadwigi Puzyniny, Leszka
Bednarczuka czy Andrzeja Drawicza.
Autorzy rozpowszechnianych w podzie-
miu prac nie ograniczali się do rozważań
teoretycznych, starali się wskazać zagro-
żenie, wykorzystując konkretne przykła-
dy, analizując przekazy dotyczące naj-
ważniejszych wydarzeń. Profesor Michał
Głowiński pisał o relacjach prasowych
poświęconych pierwszej pielgrzymce Ja-
na Pawła II do Polski, Edyta Podolska
i Zdzisław Imielnicki (Renata Wołoszczak,
Andrzej Zwaniecki) o tekstach dotyczących
„Solidarności” i  wprowadzenia stanu
wojennego. Autorzy starali się wyposażyć
społeczeństwo w  narzędzia pozwalają-
ce na właściwy odbiór i ocenę języka
mass mediów. Wskazywali na uniwer-
salne mechanizmy rządzące przekazem
prasowym. Zwracali uwagę na cechy
języka totalitarnego: na arbitralne war-
tościowanie, na rytualność wypowiedzi,
niejasność i nieostrość określeń, symbo-
liczne sformułowania. Akcentowali jego
skrajne ujednolicenie, które przejawiało
się przede wszystkim w doborze wyrazów
ograniczonych do wąskiego kręgu słów
z rozdzielnika. Podkreślali niewybredne
chwyty języka mediów opisującego na
przykład „Solidarność” za pomocą sche-
matów zaczerpniętych z kryminałów.
Istotne było uwrażliwienie społe-
czeństwa na językowe środki wyrażania
powszechnie wykorzystywanej w  no-
womowie opozycji „swój–obcy”. Prasa
nagminnie posługiwała się nią w celu
dyskredytacji i deprecjacji przeciwników
władzy.
Szczególnie mocno wydawnictwa nie-
zależne akcentowały brak więzi między
językiem totalitarnym a rzeczywistością
pozajęzykową. Język zniewolony kreował
świat wyimaginowany, wirtualny, którego
w istocie nie ma.
Autorzy obalali też powszechne stereo-
typy – aby dezinformować i manipulować,
prasa nie musi kłamać. Michał Głowiński
podkreślał, że wystarczy swoiste rozłoże-
nie akcentów oraz właściwy dobór faktów,
tych uwzględnionych i pominiętych.
O  znaczeniu przypisywanym przez
wydawnictwa bezdebitowe lat 1976–1989
zagadnieniom języka i manipulacji języ-
kowej przekonuje chociażby pobieżne
spojrzenie na bibliografię „Bez cenzury”
Jerzego Kandziory, Zyty Szymańskiej
i Krystyny Tokarzówny, gdzie odnotowa-
no kilkadziesiąt pozycji poświęconych
tym problemom. Materia języka, jego
tworzywo – na co dzień niedostrzegane,
pomijane – stanowiło istotny przedmiot
zainteresowania kultury niezależnej.
Język, nie trzeba było o tym szczególnie
nikogo przekonywać, był ważnym narzę-
dziem walki systemu i walki z systemem.
DorotaPazio-WlazłoWska
Zdjęcie z rewizji SB
Fot. Archiwum IPN
646081554.005.png 646081554.006.png
4
PAPIEROWA REWOLUCJA
Przyszedł Stefan do Zdzicha…
Krótka opowieść
OPOWIEŚĆ tę najlepiej byłoby zacząć w biblijnym
stylu: „Onego zimowego dnia przyszedł Stefan do
Zdzicha i rzekł…”. Zanim jednak pociągniemy ten
wątek, cofnijmy się o kilka kroków, do lata 1982
roku, i do miejsca leżącego nieco na odludziu, wśród
pomorskich lasów – do obozu dla internowanych
w Wierzchowie Pomorskim.
należy szukać najgłębszych ko-
rzeni „Obrazu”, podziemnego
miesięcznika, który przetrwał
aż do czerwca 1989 r., kiedy to
– według słów znanej aktorki,
będących raczej życzeniem niż
odzwierciedleniem faktyczne-
go stanu rzeczy – „skończył się
w Polsce komunizm”.
***
Kiedy wreszcie otworzyły
się bramy ośrodków interno-
wania i  wyszliśmy na wol-
ność, adaptując się jak kto
potrafił do nowej rzeczywisto-
ści, przyszedł pensjonariusz
Wierzchowa Stefan Kozłowski
do pensjonariusza Zdzisława
jący opinię. Potem poszli z tym
pomysłem do ludzi, którzy mo-
gliby takie pismo zredagować,
wydrukować i rozkolportować.
Każda z tych grup ma swoją
historię i o każdej można by
napisać solidną opowieść. Nie
jest to możliwe w tym miejscu.
Podobnie jak nie jest możliwe
wymienienie wszystkich z na-
zwiska, a  zwłaszcza z  wnie-
sionych w  podziemną pracę
zasług. Dość powiedzieć, że
wydawanie „Obrazu” rozpoczę-
liśmy w maju 1983 r., a kończąc
po 6 latach mieliśmy na koncie
ponad pięćdziesiąt numerów.
Mimo trudnych, konspiracyj-
nych przecież warunków, trud-
ności z dostępem do informacji,
chronicznego braku papieru
i jednej grubej wpadki, prawie
udało się nam zachować formu-
łę miesięcznika.
***
Tworzenie każdego numeru
zaczynało się oczywiście od
pisania artykułów i informacji.
Najpierw były to przypadkowe
materiały pozyskiwane od za-
ufanych osób, przedruki, zdo-
byte gdzieś informacje. Potem
udało się zebrać grupę stałych
autorów, którzy zapełniali część
każdego numeru. Nawet dziś
trudno byłoby wymienić ich na-
zwiska: konspiracja miała prze-
cież swoje prawa, materiały
napływały z różnych kierunków,
przechodząc nieraz przez wiele
rąk, a zasadą było publikowanie
ich pod pseudonimem lub nie-
podpisywanie w ogóle.
W tym miejscu nie sposób
pominąć zasług Jana Tarnow-
skiego, budowniczego mostów
i torów, pracownika szczeciń-
skiej dyrekcji kolei, członka
Ruchu Obrony Praw Człowieka
i Obywatela i Szczecińskiego
Klubu Katolików. Jan, wywo-
dzący się z kresowej rodziny
o wspaniałych patriotycznych
tradycjach, był całą duszą od-
dany sprawie niepodległości
Polski. Miał też z  panującą
władzą i ideologią zadawnio-
ne rodzinne rachunki do zała-
twienia. Niezwykle ruchliwy,
miał naturę niestrudzonego
szperacza, znał mnóstwo osób
i dużo wiedział. I nie bał się.
Bez żadnej przesady był jednym
z filarów „Obrazu” – co miesiąc
PONAD stu przebywających
tam działaczy „Solidarności”
z różnych szczebli związkowej
hierarchii, a także aktywistów
innych, niemiłych władzy grup
– od członków Polskiej Zjed-
noczonej Partii Robotniczej,
zaangażowanych w  tworzenie
niestatutowych, „poziomych”
struktur partii, po redaktorów
nych miejscach, aby nigdy nie
mogli się spotkać.
Internowanie nie odbiera-
ło nam ducha, a chęć działa-
nia przejawiała się w różnych
formach. Wykłady historyczne
profesora Łuczki prowadzone
bez żadnej cenzury – luksus
niedostępny dla tych, którzy
mieszkali na wolności, czyli po
Zdjęcie z rewizji SB
„Robotnika Pomorza Zachod-
niego” i członków Konfederacji
Polski Niepodległej – tworzyło
potencjał przyszłego niepodle-
głościowego podziemia. Gdyby
funkcjonariusze Służby Bezpie-
czeństwa, którzy w  pamiętną
grudniową noc 1981 r. tak spraw-
nie wykonali swą robotę, wy-
ciągając ich z pościeli, zdawali
sobie sprawę z tego, jakie będą
niezamierzone efekty ich pracy,
to albo by zrezygnowali z za-
trzymania co najmniej połowy
owych „elementów antysocjali-
stycznych”, albo rozproszyliby
ich po różnych równie dyskret-
drugiej stronie drutów, wyda-
wanie pisemka „Wierzchowo
Njus” w jednym egzemplarzu,
podawanym z celi do celi, pro-
dukcja obozowych znaczków
i niekończące się dyskusje po-
lityczne to zwykła codzienność.
Ale najważniejsze były kontakty,
które nawiązywaliśmy między
sobą, oddając się tym zajęciom.
Ludzie, którzy wcześniej się
nie znali, zawierali znajomości
i przyjaźnie; tworzyły się więzi,
które miały zaowocować w na-
stępnych miesiącach i latach.
Tam, w Wierzchowie, w pier-
wszym roku stanu wojennego,
Konurego i zaproponował mu
robienie podziemnego pisma.
Czasy były ponure, ale nie
beznadziejne. Krążyły już po
Polsce i po Szczecinie ulotne
pisemka, których zadaniem
było podtrzymywanie ducha
w zgnębionym społeczeństwie
– głód informacji był ogrom-
ny, jeszcze większa była chęć
wyżycia się na „czerwonym”.
Stefanowi i Zdzichowi chodziło
jednak o coś innego: o solidne
wydawnictwo podziemne, naj-
lepiej miesięcznik, dostarcza-
jący nie tylko informacji, ale
i tematów do dyskusji, kształtu-
646081554.001.png
PAPIEROWA REWOLUCJA
5
o „Obrazie”
dostarczał sporą porcję arty-
kułów od sobie tylko znanych
autorów oraz równie dużą ilość
informacji. Był chyba jednym
z najlepiej poinformowanych
ludzi w szczecińskim podzie-
miu, a jego kontakty – jak kiedyś
mimochodem zdradził – sięgały
wręcz do jaskini smoka, czyli do
szczecińskiej bezpieki. Czasem
sam coś napisał, sumitując się,
że tak niezgrabnie mu to wyszło.
Lepiej – mawiał – czuję się przy
desce kreślarskiej.
Redagowanie polegało na
przeczytaniu wszystkich zgro-
madzonych materiałów i zakwa-
lifikowaniu ich do kolejnego
numeru. Zajmowały się tym trzy
osoby: Wojciech Soiński, Michał
Paziewski i ja. Kolegium odby-
wało się raz w miesiącu w miesz-
kaniu kogoś ze znajomych.
***
W miarę upływu czasu i po-
wodzenia tej inicjatywy wy-
Sprzęt zarekwirowany podczas rewizji przez SB
dawniczej ambicje rosły. Nie
wystarczało już drukowanie
prostych, emocjami dyktowa-
nych komentarzy. W „Obrazie”
pojawiły się eseje historyczne
i fragmenty książek drukowa-
nych w  podziemiu (nikt się
wtedy nie przejmował prawami
autorskimi), poważne analizy
polityczne, wywiady z  posta-
ciami życia publicznego, bę-
dącymi po „naszej” stronie,
wiersze. „Obraz” jako jedyne
polskie pismo zajął się kon-
fliktem polsko-niemieckim na
tle rozgraniczenia wód Zatoki
Pomorskiej i jego publikacje
na ten temat sprawiły, że spra-
wa trafiła wreszcie na łamy
oficjalnie wydawanej prasy,
gdzie wcześniej obowiązywał
na nią zapis cenzorski. Warunki
redagowania pisma były coraz
lepsze, represyjność władz osła-
bła, łatwiej było o papier i druk,
i nawet konspiracja nie musiała
być już tak rygorystycznie prze-
strzegana. Niektórzy autorzy
zaczęli pisać pod własnymi
nazwiskami.
Jednakże w jednej dziedzinie
nie można było sobie pozwo-
lić na dekonspirację. Bezpieka
mogła przymknąć oko na osobę
redaktora czy autora tekstów, ale
drukarz ze swoim sprzętem do
samego końca pozostał dla niej
najcenniejszą zwierzyną łowną.
Upolowano wreszcie i druka-
rzy „Obrazu”, lecz stało się to
dopiero po czterech latach, gdy
w świat poszło już kilkadziesiąt
tysięcy egzemplarzy pisma.
„Obraz” drukowali Henryk
i Janina Szorcowie w małym
domku w Policach. Stamtąd,
klucząc mało uczęszczanymi
drogami przewozili cały na-
kład do Szczecina, gdzie trafiał
do kolporterów. I  stało się
pewnego dnia, że w miejscu,
gdzie nigdy milicja nie zaglą-
dała, stał patrol. Obciążony
nad miarę fiat od razu zwrócił
uwagę funkcjonariuszy…
Nie od razu znaleziono ma-
szynę drukarską. Wypożyczony
z wojska wykrywacz metalu za-
piszczał, gdy przejechał po tylnej
ścianie szafy. Przez szafę było
wejście do kącika na poddaszu,
gdzie stał powielacz. Bezpieka
odniosła połowiczny sukces. Po-
łowiczny – bo po drugiej stronie,
w drugiej szafie było wejście do
drugiego kącika, a w nim drugi
powielacz. Tego nie wykryto, ale
i tak druk „Obrazu” trzeba było
przenieść w inne miejsce.
***
Trudno dziś powiedzieć,
jak głęboko byliśmy zakon-
spirowani i co bezpieka o nas
wiedziała. Kwerenda w  In-
stytucie Pamięci Narodowej
nic nie dała: akta sprawy pod
kryptonimem „Pejzaż” zniknę-
ły, nie ma również akt osobo-
wych głównych aktorów tego
sześcioletniego spektaklu,
których grono jest oczywiście
znacznie większe niż zdołały
pomieścić skromne ramy tej
opowieści.
Nikt nie pozostał „w branży”
– redaktorzy, wydawcy i druka-
rze „Obrazu” nie są dziennika-
rzami, wydawcami, drukarza-
mi, nie mają nic wspólnego
z  kolportażem czegokolwiek.
Piotr Mync jest prezesem sza-
cownej i bardzo pożytecznej
instytucji, Wojciech Soiński
prowadzi wraz z synem kan-
celarię prawniczą, Michał
Paziewski para się historią
na uniwersytecie, Sławomir
Lener wrócił do zawodu ar-
chitekta, Stefan Kozłowski jest
szkutnikiem w Berlinie, a niżej
podpisany pracuje w instytucji
samorządowej. Zdzisław Konu-
ry i Janina Szorc nie żyją. Jan
Tarnowski zażywa spokojnej
emerytury w domku na obrze-
żach Puszczy Bukowej i wciąż
jest człowiekiem świetnie po-
informowanym.
Tomasz ZIELIŃSKI
Fot. Archiwum IPN
646081554.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin