Parsons Julie - Ty jeszcze nie wiesz.pdf

(1033 KB) Pobierz
JULIE PARSONS
JULIE PARSONS
TY JESZCZE NIE WIESZ
120937571.001.png
Dla Johna, na zawsze
POCZĄTEK
Pamiętała, jak po raz pierwszy zobaczyła więzienie. Przez siatkę, osłaniającą okna
policyjnego wozu, w którym przywieziono ją prosto z sądu zaraz po rozprawie. Była zima.
Późne popołudnie, właściwie wczesny wieczór. Godzina szczytu w Dublinie. Zapadła
ciemność, w każdym razie powinno było być ciemno, ale gęsto ustawione latarnie
zalewały asfaltowy podjazd białym światłem. Półciężarówka zatrzymała się przed bramą i
wtedy zobaczyła wysoki krzyż oraz kamień nagrobny, sterczący z rudoczarnej trawy.
- Co to jest? - zapytała strażniczkę.
Wysoka, dobrze zbudowana kobieta wzruszyła ramionami.
- Pomnik. Pomnik Kevina Barry'ego.
- Kogo? - Usiłowała przypomnieć sobie to nazwisko. - Kogo?
- Kevina Barry'ego, bohatera wojny o niepodległość. Został tu powieszony, razem z
wieloma innymi. Na murze.
Spróbowała wstać, żeby lepiej przyjrzeć się pomnikowi, ale strażniczka pociągnęła za
łączący ich przeguby łańcuch.
- Gdzie się wybierasz, co? Siadaj i zachowuj się.
Po wnętrzu wozu przebiegł pogardliwy śmieszek. Spojrzała na nie, na te wszystkie
kobiety, które przyjechały tu z sądu razem z nią. Usiłowała trzymać się od nich z daleka,
zachować pewien dystans między swoim najlepszym czarnym kostiumem a ich dresami i
adidasami, starała się nie wdychać dymu z tkwiących w kącikach ich ust papierosów,
które przytrzymywały wytatuowanymi palcami. Niestety, w policyjnej półciężarówce było
to zupełnie niemożliwe, nie mogła odgrodzić od nich ani siebie samej, ani swojej hańby.
Po chwili samochód znowu ruszył, przejechał przez wysoką metalową bramę, minął
potężny budynek z szarego kamienia, trochę podobny do kościoła, szereg aluminiowych
toalet i zwolnił na krótkiej drodze, prowadzącej do otaczającej wejście metalowej klatki.
Wracając myślami do tamtych chwil, uświadomiła sobie, że zdumiewająco szybko
przywykła do metalu, który był dosłownie wszędzie. Stal. Niezwykle użyteczna mieszanka
żelaza i węgla, której dzięki odpowiedniej obróbce i hartowaniu można nadać różne
stopnie twardości - taka definicja stali znajdowała się w jednym z jej podręczników
architektonicznych. Odporna na rdzewienie. Piękna, zwłaszcza w połączeniu ze szkłem.
Właśnie w taki sposób posługiwali się stalą mistrzowie: Le Corbusier i Frank Lloyd
Wright, najwspanialsi architekci, jakich zna historia. Obaj tworzyli ze stali i szkła pałace
pełne światła i przestrzeni. Tu, w więzieniu, stal była brzydka i ponura. Nie nadawała się
na nic innego poza bronią - narzędziami ataku i obrony. Interesujące było także to, jak
przystosowała się do wszystkich tych twardych powierzchni. Do posadzki z dużych płyt,
krat na ścianach, krzeseł o niewygodnych, prostych oparciach, do grubych na sześć
centymetrów drewnianych drzwi z zamkami i judaszami. Nawet dziwne tworzywo,
którym wyłożono izolatkę, było twarde jak kamień. Przypominało skamieniałą gumę.
Zamknięto ją tam na pierwszą noc, nie zostawiając nic, czym mogłaby wyrządzić krzywdę
sobie lub komuś innemu. Zabrano też wszystkie jej rzeczy. Dostała strój więźniarki -
czysty biustonosz i przydział majtek, jakby rzeczywiście miały być jej potrzebne. Dres,
jakby kiedykolwiek nosiła coś takiego. Koszulę nocną i szlafrok, zupełnie jakby nie miała
własnych, czekających na nią na jej własnym łóżku w jej własnym domu, tam, gdzie
miała nadzieję wrócić zaraz po zakończeniu rozprawy.
Nie wątpiła, że tej nocy ułoży się do snu we własnym łóżku. Więcej, była tego pewna.
Pewna, że przysięgli jej uwierzą, uwierzą, że nie zrobiła tego, o co oskarżył ją prokurator.
Że nie chwyciła pistoletu i nie strzeliła do niego, najpierw w prawe udo, rozrywając
tętnicę, z której krew trysnęła strumieniem na podłogę, a potem, kiedy krzycząc, upadł
na ziemię, w podbrzusze, masakrując jego genitalia i zalewając swoje ubranie prysznicem
gorącej krwi. I rzeczywiście, niektórzy przysięgli, dokładnie dwoje, uwierzyli jej, nie
oskarżeniu. Jedna z kobiet, blada, starsza od Rachel, szlochała, gdy przewodniczący
składu ławy przysięgłych wstał i odczytał werdykt.
- Jak brzmi wasz werdykt, sędziowie przysięgli, w sprawie oskarżonej Rachel
Kathleen Beckett? Uznaliście ją za winną czy niewinną morderstwa Martina Anthony'ego
Becketta?
- Uznaliśmy ją za winną, Wysoki Sądzie, większością głosów w stosunku dziesięć do
dwóch.
A jak brzmiał ostateczny wyrok?
Sędzia o czerwonej twarzy i obwisłych policzkach pochylił się nad stołem.
- Wobec tego, że ława przysięgłych uznała oskarżoną za winną popełnienia
morderstwa, nie pozostaje mi nic innego, jak skazać ją na przewidziane kodeksem
karnym dożywotnie pozbawienie wolności. I taki właśnie wyrok wydaję w sprawie Rachel
Kathleen Beckett.
Życie czy śmierć? Co zaczęło się, a co skończyło w tamto zimne, listopadowe
popołudnie dwanaście lat temu? Rachel nadal nie potrafiła tego określić.
Formularz P30, tak nazywał się sztywny kawałek tektury, przymocowany do
zewnętrznej strony drzwi jej celi. Wszystkie więźniarki je miały. Wypisywano na nim
numer więźniarki, nazwisko i wyznanie, datę skazania i wyrok, a także warunki
ewentualnego zwolnienia i jego najwcześniejszą możliwą datę. Ta data - dzień, miesiąc i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin