Po prostu miłość- Mary Balogh.pdf

(761 KB) Pobierz
Simply Love
78922950.001.png
MARY BALOGH
PO PROSTU MIŁOŚĆ
1
Podwójny szereg uczennic w schludnych granatowych strojach sunął przez Great Pulteney Street.
Dziewczęta wyszły ze szkoły panny Martin, znajdującej się na skrzyżowaniu Daniel Street i Sutton Street, i
zmierzały ku mostowi Pulteney oraz miastu po drugiej stronie rzeki. Towarzyszyła im jedna z nauczycielek,
Susanna Osbourne.
Grupa liczyła jedynie dwanaście dziewczynek, bo inne - w asyście rodziców lub służby - wyjechały
dzień wcześniej na wakacje. Pozostały tylko te, których edukację opłacała szkoła z pieniędzy wpłacanych
przez inne pensjonariuszki i z datków anonimowego dobroczyńcy. Dobroczyńca ów kilka lat wcześniej
uratował szkołę od niechybnego upadku. Tak hojnie wspomagał pannę Martin, że mogła zrealizować
marzenia i uczyć zarówno dziewczęta niezamożne, jak i te lepiej sytuowane. Z czasem szkoła zyskała sobie
opinię placówki dającej solidne wykształcenie młodym damom ze wszystkich klas społecznych.
Dziewczęta, których naukę opłacano z datków dobroczyńcy, nie miały gdzie wyjechać i dlatego
przynajmniej dwie nauczycielki musiały pozostać w szkole, żeby zapewnić im opiekę i rozrywkę aż do
początku nowego roku szkolnego.
Tego lata w szkole pozostały trzy nauczycielki - panna Martin, Susanna Osbourne i Anne Jewell.
Claudia Martin i Anne szły nieco z boku - dwanaście posłusznych dziewczynek nie wymagało
obecności wszystkich trzech wychowawczyń. Uczennice zachowywały się bardzo grzecznie, gdy już
spędziły w szkole choćby tydzień czy dwa.
Był to pierwszy dzień wakacji. Dziewczęta szły do herbaciarni na mleczne bułeczki z rodzynkami,
wspaniały, wytęskniony coroczny poczęstunek, na który nie zapraszano uczennic z lepiej sytuowanych
rodzin.
Claudia i Susanna miały towarzyszyć dziewczynkom w herbaciarni, Anne udawała się gdzie indziej,
lecz że cel jej wizyty leżał po drodze, szła razem z innymi. David, jej syn, maszerował pomiędzy dwiema
dziewczynkami i gawędził z nimi wesoło, mimo że obie były od niego o parę lat starsze.
- Nie pojmuję, dlaczego wolisz wytworny salon pełen tytułowanych osób od zatłoczonej herbaciarni z
mnóstwem hałaśliwych i rozchichotanych pensjonarek - zauważyła sarkastycznie panna Martin.
- Przecież wiedziałaś, że zaproszono mnie tam właśnie dziś. - Anne roześmiała się z przymusem. -
Mimo to nie chciałaś przełożyć tego podwieczorku na jutro. Nieładnie się zachowałaś, Claudio.
- Zachowałam się rozsądnie - odparła cierpko panna Martin. - Doprawdy, Anne, herbatka u lady
Potford, która już wiele razy okazywała ci życzliwość, to co innego, ale herbatka z tą osobą...
Mianem „tej osoby” panna Martin określała markizę Hallmere, niegdyś Freyę Bedwyn, siostrę księcia
Bewcastle. Claudia była niegdyś guwernantką Freyi. Dziewczynka zmusiła do porzucenia posady kilka
innych wychowawczyń. Panna Martin także odeszła, ale nie dlatego, że przestraszyła ją wychowanka.
Powodem była raczej urażona duma. Opuściła posadę z dnia na dzień, zabierając ze sobą wszystko, co miała.
Odmówiła też przyjęcia od księcia referencji, nie pozwoliła się nawet odwieźć. Po prostu utarła nosa całej
książęcej rodzinie.
Anne została zaproszona na herbatkę do lady Potford w związku z wizytą jej wnuka, Joshuy Moore'a,
markiza Hallmere, który złożył babce wizytę wraz z żoną i dziećmi.
- Zaproszono mnie tylko dzięki staraniom Joshuy - wyjaśniła. - Wiesz przecież, że zawsze był dobry
dla mnie i Davida.
Owszem, również i wtedy, gdy wszyscy ją opuścili - przynajmniej tak się jej zdawało. Pomagał jej
finansowo przez kilka lat, kiedy mało brakowało, a znalazłaby się w nędzy. Pociągnęło to za sobą przykre i
całkiem fałszywe plotki, że jest ojcem Davida. Joshua był jednak dla niej dużo więcej niż tylko „dobrym
człowiekiem”.
Susanna kazała dziewczętom śpiewać. Skwapliwie wypełniły polecenie, nie dbając o to, że wzbudzą
wśród przechodniów zaskoczenie. Claudia, sztywna i wyprostowana jak struna, przyjęła to obojętnie.
- A gdybym choć przez chwilę podejrzewała - ciągnęła - kiedy cztery lata temu zgodziłaś się u mnie
uczyć matematyki i geografii, że właśnie ta osoba poleciła ci moją szkołę, nie zatrudniłabym cię. Miała
czelność odwiedzić mnie parę miesięcy wcześniej i wtykać nos w każdy kąt z tą swoją wojowniczą i
pyszałkowatą miną! Śmiała mi wypominać dziurawy dywanik w saloniku gościnnym! I jeszcze pytała, czy
czegoś nie potrzebuję! Co za zuchwalstwo! Rzecz jasna, pożegnałam ją czym prędzej.
Anne uśmiechnęła się dyskretnie. Słyszała już tę historię co najmniej tuzin razy. Wszystkie
nauczycielki wiedziały o nieprzejednanej niechęci Claudii do arystokratów, zwłaszcza tych, którzy mieli
pecha nosić książęcy tytuł. A już do księcia Bewcastle i lady Hallmere w szczególności.
- Ona ma swoje zalety... - zaczęła Anne.
- Zalety! - parsknęła wściekle Claudia Martin. - Lepiej o nich nie wspominaj! Ale bynajmniej nie
żałuję, że cię zatrudniłam, choć nie miałam wtedy pojęcia, co łączy Lydmere w Kornwalii, skąd przybyłaś, z
markizem Hallmere, który przecież mieszkał gdzie indziej, aż w Penhallow, i z lady Freyą Bedwyn. Panno
Osbourne!
Głos Claudii zagłuszył wszystko inne. Dziewczynki przestały śpiewać. Susanna kazała im się
zatrzymać.
- Chyba już widać dom lady Potford. - Claudia wskazała najbliższy budynek. - Baw się dobrze, Anne,
choć nie wiem, czyja byłabym do tego zdolna na twoim miejscu.
David opuścił uczennice i dołączył do matki. Susanna pożegnała ją uśmiechem. Sznur dziewcząt
ruszył dalej. Herbaciarnia leżała za opactwem, po drugiej stronie rzeki.
- Do widzenia, Davidzie! - zawołało głośno kilka z dziewczynek śmielej niż zwykle. Udzielił im się
radosny wakacyjny nastrój.
- Do zobaczenia, panno Jewell! Miłej wizyty! Przełożona przewróciła oczami.
- Och, te nieznośne smarkule!
Jak wspomniała panna Martin, Anne nie po raz pierwszy składała wizytę lady Potford. Zjawiła się
tam - nie bez obaw - cztery lata temu z listem polecającym, gdy tylko zaczęła uczyć w szkole, a potem
bywała u niej jeszcze nieraz.
Dzisiejszy dzień był jednak szczególny. Gdy zastukała kołatką, w oczach synka zobaczyła błysk
podniecenia. David uwielbiał Joshuę, mimo że nieczęsto mógł go widywać. Ten zaś nieodmiennie traktował
go z serdecznością. Chłopiec spotkał się z nim już cztery razy. Dwukrotnie Joshua zaprosił ich oboje na
tydzień do Penhallow, swojej siedziby w Kornwalii. A gdy bawił przejazdem w Bath, zabrał go do swojej
kariolki na przejażdżkę. Chłopiec nigdy też nie zapominał, że Joshua przysyła mu prezenty na urodziny i
święta.
Anne uśmiechnęła się do syna. Czekali, aż otworzą im drzwi. Jak on szybko rośnie, przemknęło jej
przez myśl. Nie jest już małym dzieckiem.
Teraz jednak David zachował się właśnie jak małe dziecko. Widząc, że Joshua wychodzi im na
spotkanie, podbiegł do niego. Zaniósł się radosnym śmiechem, kiedy krewny go uniósł i obrócił wkoło.
Anne ścisnęło w gardle na ten widok. Kochała syna całym sercem, ale nie mogła mu zapewnić
ojcowskiej miłości.
- O, chłopcze! - Markiz postawił malca z powrotem na ziemi.
- Masz chyba kamienie w butach! Jesteś taki ciężki! A może po prostu wyrosłeś? Czekaj, ile ty masz
właściwie lat? Dwanaście?
- Nie! - pisnął wesoło David.
- No, nie mów mi, że trzynaście!
- Nie! Dziewięć!
- Tylko dziewięć? To niemożliwe! - Joshua zmierzwił chłopcu włosy, uśmiechając się jednocześnie
do Anne.
- Miło mi cię widzieć - pozdrowiła go.
Joshua Moore był wysokim, postawnym mężczyzną, jasnowłosym, z przystojną, dobroduszną twarzą
i błękitnymi pogodnymi oczami. Anne bardzo go lubiła, choć nigdy nie pozwoliła, żeby ta sympatia
przerodziła się w coś więcej. Joshua zawsze traktował ją przyjaźnie. Wtedy gdy była guwernantką u jego
ciotki i stryja, i wtedy gdy ją zwolniono. Ta przyjaźń była dla niej czymś o wiele bardziej wartościowym niż
nieodwzajemniona miłość.
A prócz tego gdy go spotkała, kochała już innego. Była z nim nawet zaręczona.
- Witaj, Anne. - Joshua uścisnął mocno jej dłonie. - Świetnie wyglądasz, widocznie klimat Bath ci
służy.
- Istotnie. A jak się miewa lady Hallmere i dzieci?
- Freya jest w salonie, zobaczysz ją za chwilę, a Daniel i Emily - na piętrze, razem z nianią. Powinnaś
do nich zajrzeć. Daniel przez ostatnią godzinę ciągle powtarzał, że nie może się doczekać Davida. Trzyletni
malec nie jest wprawdzie dla ciebie odpowiednim towarzyszem zabaw - tu Joshua przepraszająco zerknął na
chłopca - ale jeśli poświęcisz mu chwilkę, będzie najszczęśliwszym berbeciem na świecie.
- Bardzo bym chciał się z nim pobawić!
- Zuch chłopak! - Joshua znów zmierzwił mu czuprynę. - Ale najpierw przywitaj się ze wszystkimi w
salonie. Tylko bardzo małe dziecko pobiegłoby od razu do pokoju dziecinnego. Ty już chyba tak nie robisz,
prawda?
- Nie! - przyznał David. Joshua podał ramię Anne i mrugnął do niej dyskretnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin