Peggy Waide
Słowa Miłości
Przekład
Marta Wolińska
Tytuł oryginału MIGHTIER THAN THE SWORD
1
Wschodnie wybrzeże Anglii, rok 1816
Zdrajca, który zhańbił króla i ojczyznę.
Adamowi po raz setny przypomniały się ohydne oskarżenia. Przeniknął go chłód większy niż lodowata kipiel kotłująca się wokół jego kostek. Fale w niezmordowanym rytmie rozbijały się o skalisty brzeg, mewy spadały na zdobycz i wzlatywały, a on stał nieruchomo. Patrzył z tęsknotą na szare kamienne mury, wznoszące się przed nim wysoko nad skałami. Poczuł bezdenną pustkę. Adam Horacjusz Hawksmore, piąty hrabia Kerrick, żołnierz i dżentelmen wreszcie dotarł do domu.
Lecz cóż go tu spotka?
Potępienie? Wygnanie? A może stryczek, jak zwykłego rzezimieszka? Wyjątkowo niestosowna kara dla kogoś dorastającego w przekonaniu, że jest mu pisane pójść w ślady wspaniałych przodków, służyć królowi i ojczyźnie, dla człowieka, którego nauczono zabijać bez litości w imię honoru i tradycji.
Mac, zaufany druh, siedział w małej łodzi za Adamem.
- Znowu krwawisz. - Wskazał czerwoną plamę przesiąkającą przez wełniany surdut przyjaciela.
Adam z trudem utrzymując łódź w miejscu na płytkiej, mocno rozkołysanej wodzie, wzruszył ramionami. Będzie miał dość czasu, by zająć się raną i połamanymi żebrami, gdy wreszcie znajdzie bezpieczne schronienie w zamku.
- Bywało już gorzej.
Wyciągnął z kieszeni szton wartości tysiąca funtów. Pomyślał, że ta jedyna wartościowa rzecz, jaką może dać przyjacielowi, stanowi nędzne wynagrodzenie za jego poświęcenie. Kiedy Adam potrzebował pomocy, Mac bez wahania przybył do Francji i wynalazł bezpieczną przystań, zanim mogli pożeglować z powrotem do Anglii. Ukrył Adama na „Pływającej Gwieździe", a sam sprawdził, czy okolice zamku Kerrick są bezpieczne dla jego pana. Wywiedział się także szczegółów o rzekomej zdradzie Adama. I ani na chwilę nie zwątpił w jego niewinność. Tak, pieniądze to za mała zapłata.
- Weź to, Mac.
- Nie chcę.
- Nie rób z siebie osła.
Mac ściągnął z głowy wełnianą czapkę, zmrużył oczy i przeczesał dłonią rozwichrzone złotawe włosy. Najwyraźniej usilnie próbował znaleźć jakieś argumenty, żeby nie wziąć sztonu.
Wysiłek okazał się stratą czasu. Kiedy Adam raz coś postanowił, łatwiej było zatopić flotyllę okrętów, niż przekonać go, by zmienił zdanie.
- Gdyby mnie uwięziono w Newgate, wolałbym, żebyś ty miał pieniądze niż ten mój głupi kuzyn - odezwał się Adam. - Cecil roztrwoni wszystko na dziwki, karty lub konie. A poza tym, przyda ci się trochę grosza. Niech zrobię dla ciebie chociaż tyle. W razie czego, powiadom lorda Wyncomba o...
- Twojej śmierci?
Mac nigdy nie owijał w bawełnę. Adam znów wzruszył ramionami.
- Jest taka możliwość. Ale nie zostawię plamy na rodowym nazwisku. Nie mam wyboru, muszę się oczyścić z zarzutów. A teraz ruszaj. I nie narażaj swojej cennej szyi. Pamiętaj, że nie widziałeś mnie od tamtej nocy Pod Rogatą Syreną.
Mac skłonił się lekko, przyklepał sobie na czubku głowy czapkę, pod którą schował szton, potem odepchnął łódź od brzegu.
- Nieźleśmy się zabawili, przyjacielu. - Rzucił Adamowi porozumiewawcze spojrzenie. - Uważaj, czy cię nie śledzą. Wiesz, jak mnie znaleźć, jeśli będzie trzeba. Powodzenia.
Adam nie zaprotestował, choć jak dotąd niczego nie zawdzięczał szczęściu. Dożył dwudziestu ośmiu lat - z czego trzy lata spędził walcząc na Półwyspie Apenińskim, a ostatnie osiem miesięcy we francuskim więzieniu - nie dlatego, że był szczęściarzem. Pomogły mu przetrwać spryt, cierpliwość, sprawność fizyczna, biegłość w żołnierskim fachu i umiejętność logicznego myślenia. I jeszcze solidna porcja determinacji. Upór kazał mu wrócić do Anglii i odszukać drania odpowiedzialnego za zszarganą reputację.
Sam na plaży, obserwował, jak łódź Maca znika w gęstej mgle. Morskie ptaki swobodnie szybowały nad falami i witały dzień ostrym krzykiem. Adam pozazdrościł im wolności.
Brnąc przez kamienie i piasek, dotarł do wielkiego głazu, który wyglądał jak groźny olbrzym pełniący straż przy szczelinie prowadzącej do małej groty. Adam wyciągnął z kieszeni łojową swieczkę i krzesiwo. Zapalił knot. Przykry swąd wypełnił ciasne zagłębienie, wywołując wspomnienie niekończących się godzin czekania i rozmyślań, odosobnienia i pustki.
Adam otrząsnął się z natrętnych myśli. W boku czuł rwący ból, a gdy ciało ogarnięte gorączką stykało się z zimnymi, wilgotnymi murami, oblewał się potem. Z zaciętością pokonywał wysokość metr po metrze. Nie po to przecież uciekał, żeby skończyć w tajnym przejściu we własnym zamku. Rozsypujące się stopnie prowadziły go coraz wyżej, skręciły w lewo i urwały się na ścianie z dębowych desek.
W rogu Adam znalazł dwa rygle. Odblokował je i naparł barkiem na solidną przeszkodę. Mięśnie zabolały go z wysiłku, ale przeklęta ściana ani drgnęła. Znów pchnął, zaklął mimo woli i... drewniany segment rozmiarów pół metra na półtora wreszcie się odsunął. Adam zamknął oczy. Z ulgą wziął głęboki oddech i wkroczył do wymarzonego azylu.
Wszystko było na swoim miejscu. Jak dawniej, przy kominku stał ulubiony fotel z mięciutkiej skóry w kolorze burgunda, przesadnie wielki, z wyjątkowo solidnymi poręczami, zrobiony na zamówienie, ściśle według wskazówek Adama. Nad kominkiem wisiał herb rodu z wyrytym napisem: In honore defendimus - bronimy w imię honoru. Wyściełany podnóżek dopasowany do fotela i mahoniowy stolik stały tuż obok. Szafa znajdowała się w przeciwległym rogu. Nieduże biurko, jeszcze jeden wygodny fotel, wielki drewniany kufer i ogromne łoże dopełniały umeblowania pokoju, może nie przesadnie bogatego, ale takiego, jak sobie Adam życzył. Jako żołnierz, lubił umiar i porządek. Jako mężczyzna, cenił komfort i dbałość o szczegóły.
Poczuł lekki zapach pasty do butów i dymiących głowni z kominka. Zaczął się zastanawiać, czy nie ma omamów z powodu utraty krwi. W opuszczonym zamku z pewnością nikt nie rozpalałby w kominku.
Łoże, ustawione na mahoniowym podeście i osłonięte ze wszystkich stron granatowymi aksamitnymi kotarami, przyciągało go nieodparcie. To pewne, kiedy się wreszcie położy, będzie spał bity tydzień.
Kiedy kładł na podłodze swój mały podróżny pakunek, uczuł kłujący ból w zranionym boku. Ostrożnie ściągnął surdut. Potykając się, podszedł do łoża i rozsunął zasłony. Zamrugał gwałtownie raz i drugi.
- A to co, u diabła?
Niewiarygodnie złote oczy w anielsko pięknej twarzy zrobiły się okrągłe ze zdumienia na widok Adama. Jasne loki mieniły się refleksami złota, brązu, nawet miodu. Rozsypywały się w nieładzie na ramiona i plecy. Połyskująca kaskada otaczała twarz w kształcie serca, z wyraźnie zarysowaną brodą i rumianymi policzkami. Pełne wargi wykrzywiały się teraz nieprzyjaźnie. Najbardziej niepokoił Adama pistolet wycelowany prosto w jego pierś. Kobieta głośno chwyciła powietrze, upuściła broń na posłanie i wymierzyła Adamowi siarczysty policzek.
- A to za co? - warknął. Wciąż nie mógł się otrząsnąć z szoku po zastaniu w swym łożu kobiety. I to jakiej kobiety! Lady Rebeki Marche, córki Edwarda Marche'a, hrabiego Wyncomb, człowieka, który zgodził się wyświadczyć mu przysługę i zajmować się jego sprawami. Co więcej, Rebeka była dziewczyną, której nie zgodził się poślubić przed wyjazdem do Francji.
- Po pierwsze za to, że śmiertelnie mnie przeraziłeś, a po drugie... - Rebeka zmrużyła oczy. - Martwiliśmy się o ciebie całymi miesiącami. Wszyscy są przekonani, że nie żyjesz.
Adam nie wiedział, jak zareagować na taką nowinę. Nie dość, że był uważany za tchórza i zdrajcę, to jeszcze za zmarłego?
- Wybacz, że cię rozczarowałem - wydusił w końcu. Nie mógł uwierzyć, że piękność, którą miał przed sobą, i chuderlawa, piegowata panienka, płaska jak deska, to ta sama osoba. Skąd, do diabła, u niej takie usta, piersi...?-pytał w duchu.
Niedobrze. Całkiem niedobrze. Nie powinien pożądać córki starego przyjaciela - no chyba, że jako jej narzeczony... Ale nie, przenigdy nie będą małżeństwem; są różni jak ogień i woda.
- Jesteś tu sama? Czy z rodzicami?
- Sama. Ale kiedy ich zawiadomię, że żyjesz, z pewnością przyjadą. Przynajmniej ojciec zechce cię widzieć. Dla mnie...
Ból w boku nasilił się. Adam uniósł dłoń. Nie chciał wysłuchiwać kazania na temat swoich dawnych grzechów.
- Wiem. Wolałabyś, żeby mnie wygnano do najodleglejszej kolonii w Ameryce - stwierdził. - A jeszcze lepiej, na zamarznięte pustkowia Rosji.
Rebeka zmarszczyła nos.
- Co tak śmierdzi? Skąd się tu wziąłeś? I gdzie byłeś?
- We Francji - odrzekł krótko.
Buntowniczy wyraz twarzy Rebeki zaczynał tracić ostrość. Pokój zawirował. Adam z przerażeniem poczuł, że mąci mu się w głowie. Nigdy dotąd nie zemdlał - nawet jako młody żołnierz, gdy po pierwszej bitwie miał zakrwawione ręce. To prawda, zwymiotował, ale nie stracił przytomności. Nawet wtedy, gdy dostał kulę w nogę i cięcie szablą przez bark. Kiedy znęcano się nad nim i mordowano rodziców na jego oczach.
- Niech to licho - wybełkotał i osunął się na łoże.
Rebeka odskoczyła w bok, sięgnęła po szlafrok i wsunęła ręce w rękawy.
- Nie waż się upaść - krzyknęła.
- Już za późno -jęknął.
- No to wstawaj mi zaraz.
Adam zdołał unieść jedną powiekę. Gdyby mu starczyło sił, potrząsnąłby głową.
- Zawsze, nawet jako dziecko, potrafiłaś skomplikować mi życie - wysapał. - Jesteś jedną z niewielu osób, które są zdolne nieumyślnie pokrzyżować moje plany. Przysiągłbym, że robisz to specjalnie.
- Bardzo dziękuję.
- To nie miał być komplement.
- Nie szkodzi. Nie spodziewałam się usłyszeć miłego słowa od człowieka, którego interesuje tylko wojna.
W głowie łupało go niemiłosiernie.
- Przynajmniej powiedz, po jakiego diabła tu przyjechałaś.
- Wiedz zatem, że twój kuzyn Cecil, ten łajdak z woskową twarzą, niecierpliwi się i dopomina o dziedzictwo. Ojciec przeciąga sprawę już od paru miesięcy. Tłumaczy, że nie może niczego przekazać, póki nie ma żadnego dowodu twej śmierci. Jednak Cecil zamierza przedstawić swoje położenie w Izbie Lordów. Ojciec oczywiście się z nim spierał, ale przysłał mnie, żebym przygotowała posiadłość... na wszelki wypadek.
Adam potrząsnął głową. Rozpaczliwie starał się zachować jasność myśli, lecz czuł, że uchodzą z niego resztki sił. Był straszliwie wyczerpany.
- Błagam, Rebeko, choć raz zrób to, o co cię proszę. Nie mów nikomu, że wróciłem. Wyjaśnię ci wszystko, jak odpocznę.
- Nie zapominaj, że jesteś w moim łóżku.
- To łóżko jest moje - przypomniał jej łagodnie.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- W istocie. - Uśmiechnął się z trudem. - To chyba z upływu krwi. Bo dawniej nigdy nie wiedziałem.
Rebeka zawsze była dla niego zagadką zbyt trudną do rozwikłania.
- Nie różnię się od większości kobiet. To ty nigdy nie słuchałeś.
- Nie słuchałem? - powtórzył zdumiony. Już miał odpowiedzieć, gdy szarpnął nim dotkliwy ból. Naprawdę nie chciał ciągnąć tej dyskusji właśnie teraz.
- Tak. Zawsze tylko udzielałeś mi rad... - Głos uwiązłjej w gardle, gdy zauważyła, jak bardzo Adam jest wycieńczony. Rzuciła się ku niemu, potrząsnęła jego bezwładnym ciałem. Jęknął. Drżącymi dłońmi zaczęła rozpinać mu koszulę. Gdy tylko odkryła zakrwawiony opatrunek wokół pasa, wydała cichy okrzyk. - Boże, co ci się stało? Wezwę pomoc.
Resztką sił chwycił ją za nadgarstek. Rebeka zawsze była samowolna i niecierpliwa - listę jej nieznośnych cech można by ciągnąć w nieskończoność. Adam musiał znaleźć sposób, i to natychmiast, żeby powstrzymać dziewczynę przed szukaniem pomocy. Potrzebował czasu, by zdecydować, co dalej robić. Jego palce rozluźniły chwyt, ręka zsunęła się na posłanie.
– Moje życie zależy od twego milczenia - wyszeptał. Modląc się, by to jej wystarczyło, pogrążył się w ciemności.
2
Ani mi się waż. - Rebeka pochyliła się nad leżącym i potrząsnęła go za ramię. - Adamie? - Oczy miał zamknięte, oddech płytki, skórę lepką. Uszczypnęła go w policzek. - Adamie?
Ten przeklęty mężczyzna pojawił się nagle i leży teraz bez życia. Nawet nie spróbował się wytłumaczyć. To dla niego typowe, pomyślała. Zawsze robił, co chciał i kiedy chciał. A ona, naiwna, kiedyś ubzdurała sobie, że go kocha. Nie ma cienia wątpliwości, to było tylko zwykłe młodzieńcze zauroczenie.
- Do diabła! Do wszystkich diabłów! Cholera jasna! Zaraza by to wzięła! - zaczęła sypać przekleństwami. Przejęła ten zwyczaj od ojca, ale praktykowała go tylko w samotności, ponieważ matka nie pochwalała takiego zachowania. Odgarnęła pasma czarnych włosów z czoła Adama. -I co ja mam, u licha, z tobą zrobić?
Jego twarz była szczuplejsza niż dawniej i okryta ciemnym zarostem. Gdyby nie znajome spojrzenie srebrzystoniebieskich oczu, które kiedyś tak uwielbiała, niewykluczone, że nie poznałaby Adama. Brwi miał zawadiacko uniesione, jakby nawet we śnie groził każdemu, kto mu się sprzeciwi. Pełne wargi Adama wydawały się niewiarygodnie kuszące. Zmysłowe. Z tego mężczyzny, nawet gdy spał półprzytomny, biła irytująca pewność siebie.
Rebeka musnęła wzrokiem szerokie bary Adama i zerknęła ku rozcięciu koszuli. Muskularna pierś była pokryta ciemnym zarostem. Ten okrutnik wciąż zapierał jej dech. Rebeka wymamrotała jedno z ulubionych przekleństw.
- On już raz złamał ci serce - wypomniała sobie cicho.
Umocniła się w przekonaniu, że nie żywi żadnych ciepłych uczuć wobec Adama i ponowiła ślubowanie zachowania niezależności. To właśnie ślubowanie było prawdziwym powodem pobytu Rebeki w zamku Kerrick. I jeszcze głupi liścik skreślony przez Barnarda Leightona, młodego poetę i ich sąsiada, któremu się zdawało, że jest w niej zakochany.
Dobrze pamiętała kwiecistą epistołę na temat jego najgłębszego oddania, z propozycją żeby uciekli razem. Nigdy by nie przypuszczała, że jeden zwykły list może wywrócić jej świat do góry nogami. Chociaż, jeśli się dobrze zastanowić, nic w tym dziwnego, bo którzy rodzice nie wpadliby we wściekłość, gdyby dowiedzieli się, że córka zamierza uciec.
Pomyśleć tylko. Wygnano mnie z własnego domu, mówiła sobie w duchu. Ojciec wprawdzie utrzymywał, że potrzebna jest pomoc Rebeki w nadzorowaniu przygotowań w zamku Kerrick, ale to głupie polecenie miało na celu tylko rozdzielenie córki z Barnardem. A jej oświadczenie, że małżeństwo jest dla kobiety formą niewolnictwa - dumnie wygłoszone w obecności kilkudziesięciu lordów i dam, którym zaprezentowała się w męskich spodniach - nie pomogły załagodzić sprawy. Ojciec wysłał Rebekę z domu na kilka tygodni, by przemyślała własne błędy i zawróciła ze złej drogi. Tak czy inaczej, dla Rebeki było to wygnanie.
Nie zamierzała zmienić zdania. Zawsze się zastanawiała, dlaczego mężczyznom się wydaje, że muszą panować nad życiem kobiet. Rebeka tak naprawdę nie miała nic przeciwko małżeństwu; chciałaby tylko, by mężczyzna traktował ją jak równą sobie, widział w niej kobietę inteligentną, a nie wyłącznie klacz rozpłodową. Miłość, rzecz jasna, była nieodzowna. Ale nie za cenę wyrzeczenia się samej siebie.
Dobrze rozumiała zdenerwowanie ojca, jeśli szło o Barnarda, ale dziwiła się, że nie pochwala jej opinii na temat małżeństwa. Znała go przecież jako człowieka, który z pogardą odnosi się do reguł przyjętych w dobrym towarzystwie. Sam wychował się i dorósł w londyńskim porcie i na dalekich morzach. Zaledwie z garstką midziaków dorobił się fortuny i własnej kompanii handlowej. Ponad to poślubił córkę hrabiego. Zyskał tytuł szlachecki. Tak czy inaczej zawsze był orędownikiem wolnej woli. Dopilnował, aby córka otrzymała wykształcenie, nauczył ją wielu rzeczy, stosownych bardziej dla mężczyzny, i zawsze zachęcał, by nie bała się przyznać do własnego zdania. Nie potrafiła więc zrozumieć, dlaczego chce zaplanować jej małżeństwo.
Próbowała się spierać, ale pod tym względem ojciec okazał się niewzruszony. Był zdecydowany pewnego dnia wydać Rebekę za mąż. I nawet matka, która miała ogromny wpływ na ojca, nie zdołała nic zmienić w tej kwestii. W końcu Rebeka zgodziła się wyjechać, bardziej dlatego, że zmęczył ją Barnard niż pod wpływem skruchy. Ten mężczyzna po prostu nie przyjmował odmowy.
Nie wiedziała, dlaczego nie wyjawiła Adamowi całej prawdy o swej obecności w zamku Kerrick. W gruncie rzeczy nie skłamała. Cecil naprawdę jest chciwym natrętem. Ale też nie odkryła przed Adamem prawdziwych okoliczności. Może się bała wyczytać w jego oczach potępienie, jakie widziała w spojrzeniach innych mężczyzn z towarzystwa.
Adam jęknął. Rebeka chwyciła dzbanek z wodą i świeżą zmianę pościeli. Podarła miękki muślin na pasy. Sprawdziła, czy kotary przy łóżku są starannie zasunięte, po czym zdarła z Adama brudną koszulę i zaplamiony opatrunek.
Skrzywił się z bólu. Paskudne cięcie, długie co najmniej na piętnaście centymetrów, szpeciło jego bok tuż pod żebrami, gdzie skóra była przerażająco sinoczarna.
- No widzisz, durniu, co ci przyszło z zabawy w wojnę - łajała go półgłosem. - Gdzie się podziewałeś? Co się z tobą działo? - pytała, choć nie liczyła na odpowiedź.
Ostrożnie wytarła z rany zaschłą krew. Musnęła palcami parę dawnych, zagojonych blizn - świadectw niespokojnego życia, jakie prowadził ranny.
- Lekkomyślny i nieostrożny, taki jesteś. Zarozumialec i gbur. Znikasz bez słowa na całe miesiące, a potem wpadasz do mojego łóżka posiniaczony i połamany.
Wiedziała, że Adam nie słyszy ani słowa z tej przemowy, ale głośne wypowiadanie reprymendy sprawiało jej ulgę. Delikatnie pościągała rozluźnione szwy i owinęła ranę paskiem czystego materiału.
Gdy już się szykowała do robienia dalszych wyrzutów, usłyszała nagle skrzypnięcie drzwi sypialni. Święci pańscy, prawie zapomniała, że nie jest sama w domu. Wytknęła głowę spoza zasuniętych kotar, gdy jej pokojówka zajrzała do sypialni.
- Proszę mi wybaczyć, milady. Nie chciałam pani obudzić.
- Nie szkodzi, Molly. I tak już nie spałam. Okropnie boli mnie głowa. Przynieś mi trochę laudanum i herbatę.
Zza draperii dobiegł pomruk. Rebeka przyłożyła sobie dłoń do czoła i jęknęła przeraźliwie w nadziei, że zagłuszy niespokojne postękiwanie Adama.
- I przydałoby się trochę ciasteczek - dodała. Sama była głodna, a Adam też na pewno chętnie coś zje, jak się przebudzi. - I plasterków sera, i kilka tych pysznych pasztecików z cynaderkami, które się wczoraj piekły. I nieco szynki. Zostaw to wszystko przy drzwiach. Chyba cały dzień przeleżę w łóżku.
- Może przyprowadzić pani ciocię?
- Wielkie nieba, nie! - Rebeka gwałtownie złapała oddech. Tylko tego by brakowało! Wprawdzie ciocia Jeanette miała złote serce, ale i bardzo długi język. Jedni uważali, że jest równie ekscentryczna jak brat, inni pogardzali nią jako kobietą o złych manierach. W rzeczywistości była chytra jak lis. Gdyby się dowiedziała o chorobie bratanicy, pewnie siedziałaby w sypialni cały dzień i gawędziła bez końca. A chociaż ploteczki o londyńskich damach mogły okazać się ciekawe, nie była to właściwa pora, żeby ich wysłuchiwać. - Migrena sama przejdzie - dodała słabym głosem Rebeka. - Nie trzeba niepokoić cioci.
Pokojówka uniosła brwi ze zdziwieniem. Po niedługim czasie zostawiła jedzenie i odeszła. Rebeka zaryglowała drzwi. Przeniosła tacę na stolik przy łóżku. Wlała Adamowi do ust łyżkę laudanum i zwilżyła czoło mokrą szmatką. Delikatnie przemywała mu twarz, szeroki tors, ramiona i ręce, smukłe palce i wnętrze dłoni ze zrogowaciałym naskórkiem. Z nieśmiałością pielęgnowała fascynujące ciało, które lekko drżało pod wpływem delikatnych zabiegów. Nie ustała jednak, dopóki Adam wreszcie nie zasnął spokojnie. Cały czas powtarzała sobie, że nie może zmrużyć oka, musi pełnić straż. W końcu ziewnęła i położyła głowę na poduszce obok jego głowy. Rozmyślała nad wszystkimi pytaniami, które zamierzała zadać, gdy tylko Adam się obudzi. Usypiała z myślą, że cieszy się, iż on żyje.
***
A więc umarł w końcu i trafił do piekła.
Przeżył Francuzów, swych zaciętych prześladowców. Przez dwa tygodnie, ukryty w pokoiku nie większym niż komórka, wytrzymał uciążliwą przeprawę do Anglii. A wszystko po to tylko, żeby umrzeć we własnym łóżku. To było jedyne sensowne wytłumaczenie tego nieznośnego gorąca,
przykrego uczucia duszenia się. Zapach świeżych kwiatów drażnił mu nozdrza. Dziwne. Pomacał się po torsie skrępowanym bandażem i natrafił na miękki, kulisty kształt, przypominający w dotyku kobiecą pierś.
Niemożliwe.
Zmusił się do otwarcia oczu. Leżał pod górą kołder, z Rebeką przy boku. Wydarzenia minionych dwudziestu czterech godzin zaczęły odżywać w jego umyśle. Poczuł ulgę. Rebeka nie wezwała pomocy. Westchnął nad nieoczekiwanym obrotem spraw. Zdjął rękę z kształtnej piersi i przesunął głowę dziewczyny na swoje ramię.
Badał spojrzeniem jasnowłosą piękność. Los postawił Rebekę na jego drodze. Będzie musiał jej zaufać. We śnie wyglądała prawie anielsko. Cóż za niedorzeczne porównanie! Rebeka Wyncomb, jaką pamiętał, nie miała w sobie nic z anioła.
Owszem, pod jego nieobecność stała się kuszącym stworzeniem. Kasztanowe brwi i długie rzęsy okalały czekoladowobrązowe oczy wy-, raziste, inteligentne, zwykle z iskierkami śmiechu lub psoty. Koniuszek nosa miała uroczo zadarty. Jej usta, koraloworóżowe na tle alabastrowej skóry, rozchylały się słodko w niezamierzonym zaproszeniu, którego wiedział, że nigdy nie przyjmie.
Uniósł złoty pukiel. Poczuł zapach jakiejś kwiatowej substancji i mydła. Ileż to już czasu upłynęło, odkąd ostatni raz trzymał w ramionach kobietę, rozkoszował się aromatem jej włosów, jedwabistością skóry? Wydawało się, że całe wieki.
Nigdy by nie przypuszczał, że właśnie Rebeka będzie pierwszą ko-bietą w jego łóżku po powrocie do Anglii. Nawet jeśli nie brać pod uwagę ich ostatniego, trudnego spotkania, to należało pamiętać, że była przecież córką jego opiekuna. Nie miał prawa jej pożądać.
Kiedy zbójcy napadli na powóz rodziców, Adam miał trzynaście lat. Leżał tam w błocie, przywiązany do powozu, niezdolny uczynić nic, gdy matkę i ojca okrutnie mordowano dla paru złotych monet i kilku sztuk biżuterii.
Był przerażony, ale nie płakał. Ani wtedy, ani na pogrzebie. Żaden mężczyzna z rodu Kerricków nie mógł pozwolić sobie na oznaki słabości i okazywanie uczuć. Z dniem śmierci ojca Adam został hrabią Kerrick. Musiał przejąć obowiązki, wartości i zwyczaje przodków. Z tej przyczyny pożądanie, które go nagle ogarnęło, doznanie spontaniczne i niedające się opanować, uważał za niewłaściwe.
Co gorsza, Adam dobrze wiedział, iż nie przetrwałby trudnych lat wczesnej młodości bez Edwarda, ojca Rebeki. Lord Wyncomb bez wahania wziął na siebie rolę opiekuna. Nie oczekiwał niczego w zamian. Pomoc synowi starego, zaufanego przyjaciela była dla niego obowiązkiem i przyjemnością. Rebeka miała wtedy cztery lata. Adam nie mógł uwierzyć, ile się zmieniło od tamtego czasu.
Przed wyjazdem do Francji udał się do Wyncomb Manor, aby się pożegnać i uporządkować swoje sprawy. Wczesnym świtem Rebeka zakradła się do jego pokoju. Okryta skrawkiem kremowego, prawie przezroczystego jedwabiu, z pewnością pożyczonego od matki, stanęła przy kominku. Otworzyła przed Adamem serce i duszę. A on z bezgranicznym zdumieniem wysłuchał jej oświadczyn.
Gdy wróciła mu przytomność umysłu,odesłał dziewczynę precz, może za bardzo obcesowo, ale z pewnością zgodnie z tym, czego wymagał honor. Na Boga, przecież Rebeka miała wówczas niespełna szesnaście lat. Chociaż jej wiek w świetle prawa pozwalał na małżeństwo, była tylko dorastającą dziewczynką, u progu kobiecości. Z pewnością nie gotową do podjęcia życiowej decyzji.
Owszem, Adam jako jedyny dziedzic rodu Kerricków powinien się ożenić przed pójściem na wojnę, ale tak naprawdę arogancka pewność siebie nigdy nie pozwalała mu brać pod uwagę, że może zginąć. Dlatego nie spieszył się ze ślubną przysięgą. Widział swe życie poukładane, jak przegródki w biurku. W każdej szufladzie miał inne zadanie lub obowiązek do wypełnienia w przewidzianym czasie. Małżeństwo znajdowało się w jednej z dalszych szuflad.
Rebeka zaczęła się kręcić i mamrotać coś przez sen. Ocierała się o niego jak zadowolona kotka, wydając cudownie pomruki. Kiedy otworzyła oczy, jej rozmarzone spojrzenie napotkało jego wzrok. Adam uśmiechnął się do dziewczyny.
- Dobry wieczór - powiedział.
Jedno tyknięcie zegara wystarczyło, by zniknęło uczucie błogiej szczęśliwości. Rebeka zeskoczyła z łóżka. Nogi zaplątały jej się w nocną koszulę, potknęła się i upadła.
- Coś mi robił? - spytała bez tchu.
- Nic - odrzekł niewinnie Adam. Zerknął na nią zza kotary. - Za to ty próbowałaś mnie udusić.
- Musiałam cię ukryć. I nie próbuj znów usnąć bez słowa wyjaśnienia, bo inaczej obudzę wszystkich i oznajmię twoje zmartwychwstanie. - Wstała i podwiązała ściągnięte draperie przy kolumienkach łóżka. -Dobrze się czujesz?
Bok wciąż go bolał, ale przynajmniej uciążliwe kłucie zelżało. Nie miał gorączki i odczuwał wilczy głód - pewna oznaka, że wracał do siebie. Zaburczało mu w brzuchu.
Rebeka zmarszczyła brwi.
- Jesteś głodny, jak sądzę.
- Moi? Od miesięcy nie miałem w ustach nic prawdziwie jadalnego, ale jeśli nie starczy dla nas dwojga, ty masz pierwszeństwo. Nie przestałem być dżentelmenem. - Zaśmiał się.
Okrążyła łóżko, wzięła srebrną tacę ze stolika i postawiła ją Adamowi na kolanach. Wspierając się na atłasowych poduszkach, zdołał usiąść. Zbadał czysto zabandażowaną ranę.
- Dziękuję.
- Nie mogłam przecież pozwolić, żebyś się wykrwawił na śmierć - wyjaśniła oschle. - Co bym potem powiedziała ludziom? A przede wszystkim ojcu. Nigdy by mi nie wybaczył, gdybym ci pozwoliła umrzeć.
Adam potarł dłonią usta, żeby przysłonić lekki uśmiech. Rebeka z pewnością żywiła do niego wrogość i pewnie by mu rozbiła dzbanek na głowie, gdyby odezwał się jeszcze choć słowem. Mimo to nie potrafił się powstrzymać.
- Wyobrażam sobie, że kiedy spałem, wymyślałaś mi: „Co ty sobie wyobrażasz, żeby się gdzieś włóczyć i wracać poturbowany... i z jakiej racji ja mam cię doprowadzać do porządku?"
- Nic podobnego. Nie dość, że byłaby to strata czasu, to w dodatku dziecinada. Może nie zauważyłeś, ale dojrzałam pod twoją nieobecność.
- Ależ zauważyłem, Rebeko. - Mówił prawdę. Najszczerszą prawdę. Nagle zapragnął rozzłościć dziewczynę i za jakimś diabelskim podszeptem dodał: - Wyraźnie czułem tę dojrzałość.
Otworzyła szeroko oczy i wydęła wargi. Jego chrząknięcie powstrzymało ją od zrobienia sceny. Zacisnęła zęby i uśmiechnęła się.
- Proszę. - Podała mu herbatę. - Już ostygła, ale przynajmniej możesz ugasić pragnienie.
Pociągnął łyk i skrzywił się.
- Widzę, że wciąż dodajesz zbyt dużo śmietanki i cukru. - Odstawił filiżankę na tacę i ostrożnie wstał, aby sprawdzić, czy się utrzyma na nogach. Zadowolony, że nie osunął się bezwładnie na ziemię, utykając, ruszył do najdalszego kąta sypialni.
- A to dokąd? Co ty wyprawiasz?
- Jesteśmy zamknięci razem w pokoju. Sądzę, że kiedy spałem, załatwiłaś swoje potrzeby. Jeśli zostanę dłużej w łóżku, zmoczę się jak niemowlę.
...
STOPROCENT1000