128 ZWIERZENIA 17 pa�dziernika. Dzi� rocznica mego przyjazdu do Warszawy. Wi�c to ju� sze�� lat up�yn�o! Sze�� lat! Ogromny tydzie� mojego wieku. Wtedy mia�am siedemna�cie, dzi� ju� dwadzie�cia trzy �wiosny�. Je�eli por�wna� tamt� Joasi� z dzisiejsz� - jaki� to deficyt! Joasiu, Joasiu... Postanowi�am pisa� dziennik na nowo, a raczej wskrzesi� z martwych dawny. Uczy�a nas przecie wszystkie tej sztuki Stacha Bozowska . Ona pierwsza w Kielcach pisa�a dziennik umiej�tny, to jest dziennik szczerych uczu� i �prawdziwych� my�li. Biedna po stokro� Staszka... W jednym z ostatnich list�w pisa�a do mnie: �W�a�ciwie by�am w tym �yciu uzdolnion� autork� mojego dziennika - i niczym wi�cej. Teraz napali�am w moim szkolnym piecu trzynastoma ksi�gami oprawionymi w grub� tektur� i czarne, zrudzia�e sukno. �egnaj, dzienniku...� �le zrobi�a! Dlaczeg� t�pi� zwierzenia, kt�re nikomu wadzi� nie mog�, a dla nas samotnic zast�puj� (wielki Bo�e!) kochank�w, m��w, braci, siostry i przyjaci�ki? Nie - b�d� pisa�a w dalszym ci�gu! Czuj� do tego na��g taki, jak np. m�czy�ni do palenia tytoniu. Pod wp�ywem szyderstw frazesowicza S. przesta�am pisa�, a teraz niewymownie �a�uj�. Odmawia�am sobie przyjemno�ci przez lat sze�� - i dlaczego? Dlatego, �e S. na ten temat dowcipkowa�? Mniejsza zreszt�... Ile� to zmian! Henryk w Zurychu, Wac�awa nie ma, Staszka ju� dawno w grobie... A u mnie? Ile� to zmian! Jak dzi� pami�tam t� noc ostatni�, gdy przyszed� telegram od pani W. W ci�gu czterech godzin zdecydowa�am si� opu�ci� Kielce, jecha� do Warszawy - i pojecha�am. Telegram brzmia� (umiem na pami�� te s�owa): �Miejsce u Predygier�w jest. Przyje�d�a� niezw�ocznie. W.� Ach, ten dzie�, ten pop�och! Zbieranie rzeczy, bielizny, drobiazg�w, szybko, szybko, dr��cymi r�koma, w�r�d �ez i wybuch�w odwagi... Poczciwa pani Falikowska �u�ycza� mi pieni�dzy na drog� - i wyjazd! G��boka, ciemna noc w jesieni... Jak to w�wczas doro�ka dudni�a w pustych ulicach kieleckich, jakie dziwne wywo�ywa�a echa i wrzaski mi�dzy �cianami starych kamienic! Sama jazda kolej� by�a to ju� czynno�� co si� zowie. Pod sekretem m�wi�c, przecie to pierwszy raz jecha�am w�wczas �kolej� �elazn��. Pierwszy raz - i prosto w �wiat! Nie zmru�y�am oka, tylko z g�ow� wspart� o deski wagonu marzy�am boja�liwie o �yciu. Tyle akurat o nim wiedzia�am, co cz�owiek id�cy do lekarza pod naciskiem n�kaj�cych go a zagadkowych cierpie�. Jak on nic nie wie o istocie samej choroby, nie rozumie, co ona jest, co z niej mo�e wynikn��, dok�d rzuci jego cia�o, losy, my�li. uczucia - i tylko marzy ostrymi a przebieg�ymi wiedzeniami, usi�uj�c wszystko zrozumie� - tak samo ja wtedy... Wali�am w �ycie z kapita�em sk�adaj�cym si� z biletu kolejowego, z tobo�ka rzeczy, pi�ciu z�ot�wek �grosza gotowego�, no i z telegramu pani W. Za sob� zostawia�am dwu braci, ciotk� Ludwik�, kt�ra (w braku kogo� bardziej odpowiedniego) zast�pi�a mi matk�, gdym �ucz�szcza�a� do gimnazjum, kt�ra dzieli�a si� ze mn� ma�ym kawa�eczkiem swego chleba - i chyba nic wi�cej... Ach nie, nie �nic wi�cej�! Kocha�am Kielce, r�ne tam osoby, braci, Wacka i Henryka, D�browskich, Multanowicz�w, Karez�wk�, Kadzielni�i tak w og�le wszystkich. W tych latach tak �atwo cz�owiek w�a�nie wszystko mi�uje! C� dopiero Kielce! Tej nocy w wagonie by�o mi tak �al! Ko�a uderzaj�ce o szyny wo�a�y na mnie okrutnymi s�owami. Zgrzyty ich kruszy�y m� wol� i si�� na jak�� mg�� trwogi. Przypominam sobie te chwile przestrachu, kiedy nim jak p�omieniem obj�ta postanowi�am wysi��� na pierwszej stacji i wr�ci�. Wr�ci�, wr�ci�! Ale wagon m�j rwa� w nocy jesiennej wskro� jakich� miejscowo�ci ponurych i �elazn�, dzik� moc� swoj� precz mi� unosi� od wszystkiego, com czule kocha�a. Zreszt�, czy� mog�am? Wr�ci� do biednej ciotki utrzymuj�cej stancj� uczniowsk�? Mieszka� znowu w n�dznej, ciemnej i ciasnej izdebce! Sypia� na starej kanapie, w�r�d zaduchu sos�w, w�r�d wiecznego deficytu ciotczynego, trosk o mas�o i �al�w na dro�yzn� kartofli, ach, i w�r�d afekt�w �smoklasist�w, zepsutych, niem�drych i rozpr�niaczonych; Nie mog�am, �adn� miar� nie mog�am... Zreszt� musia�am przecie, wed�ug �lubu tak solennie z�o�onego u �wi�tej Tr�jcy, przygotowa� drogi dla Wac�awa, kt�ry by� w�wczas w si�dmej klasie, pomaga� Henrykowi. Dawne, dawne dzieje... Ranek dnia przy ko�cu jesieni, ranek chory i jakby sp�akany, gdy dr��ca z zimna i (powiedzmy szczerze, co tam!) - ze strachu, trz�s�am si� jednokonn� dryndul� do pani W. Przybywam, trafiam na t� uliczk� Bednarsk�, co niby jaka� figura czy bestia wi�a si� w moich uczuciach - i wkr�tce idziemy we dwie z pani� Celin� do Predygier�w. Mijam ulice, kt�re pierwszy raz widziane w taki dzie� (przez oczy struchla�e z niedo��stwa) s� zimne, obmok�e, niego�cinne, niby owa �skorupa�, w kt�rej �p�ywa jaki� p�az�. Wchodzimy Zmierzone jak �okciem okiem lokajskim, wyczekujemy w pysznym gabinecie. Po d�ugim udr�czeniu s�ysz� wreszcie jedwabny szelest sukien. Ach, ten jedwabny szelest sukien... Ukazuje si� pani Predygierowa. Nos wprawdzie �ydowski, ale za to spojrzenie arystokratyczne, ca�kowicie wed�ug wzor�w sarmackich. M�wimy o mnie, o moim patencie, o tym, co mam wyk�ada� Wandzie, mojej przysz�ej uczennicy, wreszcie przerzucamy si� mimo woli z j�zyka polskiego we francuski. Koniec ko�c�w - pytanie: ile ��dam miesi�cznej pensji? Minuta wahania si�. P�niej ja, kielczanka, zdobywam si� na heroizm i w�asnym uszom nie wierz�c wyg�aszam maksymaln� cyfr�, jaka kiedykolwiek powsta�a w mojej imaginacji: pi�tna�cie rubli. Pok�j osobny, utrzymanie ca�kowite i pi�tna�cie rubli miesi�cznie! Czy s�yszycie wy, kt�re o�wiecacie g�upie dzieci mi�dzy rogatkami biskupiej stolicy? Pani Predygierowa nie tylko si� zgadza, ale �z ch�ci��... Tej samej nocy ju� spa�am w zacisznym pokoiku od ulicy D�ugiej. Niech b�dzie b�ogos�awiony rok, kt�ry tam prze�y�am! Nie znaj�ca Warszawy tak dalece, �e mog�am pod tym wzgl�dem z artyzmem reprezentowa� ciel� (gdyby Warszaw� por�wna� do wr�t malowanych), wzorowo siedzia�am w domu, pracowa�am nad Wand� i czyta�am. �Biblioteka pana Predygiera sta�a przede mn� otworem�... Nigdy w �yciu, ani przedtem, ani potem tyle ksi��ek nie wch�on�am. Czeg� to w�wczas nie mia�am w r�ku! Ale co tam! By�am w�wczas dobra jak cukier lodowaty... �W tym rzecz!� - jak m�wi� zacny pan Multanowicz. Kocha�am Wandzi�, moj� uczennic�, kocha�am j� szczerze jak rodzon� m�odsz� siostrzyczk�. Kocha�am nawet pani� Predygierow�, cho� by�a wzgl�dem mnie zawsze twarda, ,wynios�a i z g�ry wielko�ci� ol�niewaj�ca jak latarnia gazowa. By�abym mo�e szerokim sercem mi�owa�a i pana Predygiera, gdyby nie to, �e by� bogatym, niezrozumia�ym, obrzydliwym, t�ustym m�czyzn�, w kt�rego oczach widzia�am przez ca�y rok tylko dwa uczucia: albo chytro��, albo tryumf. Stopniowo wszystkie afekta zgas�y. Nie zakwit�a w tamtym mieszkaniu mi�dzy mn� i tymi lud�mi nawet przyja��, nawet �yczliwo��. Dzi� ju� wiem, �e nie ma w tym nic dziwnego... Bo czyli� najn�dzniejszy ze wszystkich, najlichszy kwiatuszek mo�e si� rozwin�� w lodowni? Pami�tam moj� pierwsz� bytno�� w teatrze, na koncercie �Lutni� , na odczytach Dzi� tylko s�ab� reminiscencj� poznaj� te urocze, prawie mistyczne wzruszenia, kiedy zobaczy�am na scenie... Mazep�. Gdym us�ysza�a �wietnych aktor�w g�osz�cych cudowne wiersze S�owackiego, kt�re umia�am na pami��, �moje� wiersze... W�wczas tak�e los da� mi mo�no�� �ujrzenia� kilku literat�w, kt�rych mia�am w prostactwie moim, z miasta Kielc importowanym, za wiod�cych r�d sw�j od Apollina. P�niej, ale dopiero p�niej, przekona�am si�, �e daleko cz�ciej wywie�� by si� mogli od Bachusa i Merkurego. Teraz ju� wiem, �e talent to w wi�kszo�ci wypadk�w - torba, czasem cennych klejnot�w pe�na, kt�r� na plecach nosi z przypadku byle facet, a nieraz byle rzezimieszek. Wtedy! Ta groza wielka, kiedy wchodzi�am do pokoju, gdzie zaproszony przez pana Predygiera na piecze� siedzia� on, sam on... Ale swoj� drog�... I dzi� jeszcze tak bym pragn�a zobaczy� z jakiego� k�cika: To�stoja, Ibsena, Zol�, Hauptmanna. Chcia�abym tak�e s�ysze� m�wi�cych: Przybyszewskiego, Sieroszewskiego, Tetmajera i jednego tylko i c z a (rozumie si� - Witkiewicza ). Od tych wielkich wol� dzi� �wiat, z kt�rym zetkn�am si� tutaj. Ten, co mi� najmniej rozczarowa�, �rodowisko czuj�ce bez afektacji, nasze �matki-panny�, ludzie pokornego serca, o wykrzywionych butach i zrudzia�ych mantylach. Zdawa�o mi si� niegdy�, �e �wiat z nich si� sk�ada. Reszta, s�dzi�am, s� to czasowo zaniedbani, kt�rzy otrzymawszy prawd� zwr�c� si� ku niej i zaczn� nowe �ycie. Utwierdza�y mi� w tych rojen...
KotylionM