Sandemo Margit - Tajemnica czarnych rycerzy 05 - Cienie.rtf

(783 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

Margit Sandemo

CIENIE

Tajemnica czarnych rycerzy tom 05

Tytuł oryginału: „Skygger”

 

Streszczenie

Morten, lat 24, Unni, 21, Vesla, 22, i Antonio Vargas, 27, stwierdzają, że wplątali się w przerażającą historię, której korzenie sięgają głęboko w przeszłość. W ich rodzinach pierworodne dzieci umierają w wieku dwudziestu pięciu lat, trzeba więc zbadać całą sprawę bliżej. Młodzi zostają wciągnięci w upiorny wir wydarzeń, pojawiają się koszmarne sny, czarni rycerze i ziejący nienawiścią mnisi.

Młodzi są narażeni na ataki i próby morderstwa ze strony jak najbardziej żywych ludzi. Morten zostaje ciężko ranny.

Starszy brat Antonia, Jordi, powinien był umrzeć cztery lata temu. On jednak zawarł pakt z hiszpańskimi rycerzami z odległej przeszłości i uzyskał coś w rodzaju pięcioletniego odroczenia śmierci w zamian za to, że podejmie próbę rozwiązania zagadki rycerzy, a tym samym przerwania przekleństwa obciążającego ich potomstwo. W tym celu musiał jednak wejść do ich nierzeczywistego świata, a zakochana w nim Unni nie może się do niego zbliżyć z uwagi na bijący od niego chłód śmierci. Jordi nie ma czasu zająć się rozwiązaniem zagadki, ponieważ jego brat i przyjaciele są nieustannie atakowani, musi więc ich ochraniać. Jordiemu pomagają również wysoko postawiony hiszpański urzędnik Pedro oraz sympatyczna macocha Mortena, Flavia. Ale czas dany Jordiemu i Mortenowi wkrótce dobiegnie końca.

Vesla spodziewa się dziecka z Antoniem, co jeszcze bardziej komplikuje całą sprawę, oznacza bowiem, że Jordi i jego przyjaciele muszą rozwiązać zagadkę w czas, ponieważ w wypadku bezpotomnej śmierci Jordiego złe dziedzictwo przejdzie na pierworodne dziecko drugiego z braci, Antonia.

Wśród wrogów rycerzy znajduje się grupa fanatycznych mnichów z czasów świętej inkwizycji oraz współcześnie żyjący ojczym obu braci, Leon, wraz ze swoją bandą, a także współpracująca z nimi piękna Emma. Poszukują oni skarbu, który, jak się wydaje, ma jakiś związek z tajemnicą rycerzy.

Pięciu rycerzy to:

Don Galindo de Asturias, ród wymarły.

Don Garcia de Cantabria, ród wymarły.

Don Sebastian de Vasconia, przodek Unni.

Don Ramiro de Navarra, przodek Mortena, Jordiego i Antonia.

Don Federico de Galicia, najdostojniejszy wśród rycerzy, przodek Pedra.

Przekleństwo, które obciąża rycerzy oraz ich potomstwo, zostało rzucone w roku 1481 przez dwie znające się na czarach istoty: złego Wambę, stojącego po stronie inkwizycji, oraz dobrą Urracę, sojuszniczkę rycerzy. Urraca nie była w stanie zdjąć przekleństwa, mogła je jedynie złagodzić. W następstwie tortur, jakim poddawali ich mnisi, rycerze są niemi. Tylko Jordi może się z nimi porozumiewać na zasadzie przepływu myśli.

W trakcie kilku budzących grozę wizji wrażliwa Unni przeżyła to, co wydarzyło się w roku 1481. Ścięto parę młodych ludzi, a pogrążeni w żałobie rycerze wraz z Utracą, zabrawszy ciała zmarłych, wąską doliną przyjechali do nie zamieszkanej wioski. Unni i jej przyjaciele przypuszczają, że tam właśnie należy szukać odpowiedzi na zagadkę. Nikt jednak nie wie, gdzie leży owa odludna dolina.

Po wielu wstrząsających przygodach w Hiszpanii, gdzie przyjaciele znaleźli skarb Santiago, niedużą skrzynkę zawierającą kilka cennych elementów zagadki, wszyscy wrócili teraz do Norwegii. Wraz z babcią Mortena ukryli się w willi na przedmieściach i przez krótki czas przeżyli sielankę. Zły Leon został wyeliminowany z gry, jego ciało i duszę zajął czarnoksiężnik Wamba, który strzeże teraz skarbu na szczycie góry w północnej Hiszpanii, nie wiedząc dokładnie, gdzie się ten skarb znajduje. Pozostali przestępcy siedzą w więzieniach, w Norwegii lub Hiszpanii.

Jednakże zakochanemu w Emmie Mortenowi udaje się wyciągnąć dziewczynę, a także nowego szefa bandytów, Alonza, z więzienia. Zdradza im też, gdzie mieszkają przyjaciele. Emma i jej towarzysz zmierzają właśnie do willi wraz z wypuszczonymi z więzienia norweskimi kompanami.

W skrzyni Santiago znajdowało się również nieduże pudełko, zawierające śmiertelnie niebezpieczną truciznę, należącą do mnichów, której używali do uśmiercania pierworodnych dzieci z rodów rycerzy. Antonio otrzymał od rycerzy polecenie zniszczenia zawartości pudełka. Wyrusza właśnie w norweskie góry, żeby odnaleźć ostatnie składniki, niezbędne do sporządzenia antidotum.

Unni pozwolono czytać dziennik grzesznej Estelli, również odnaleziony w skrzyni Santiago, z której niestety zniknęło kilka ważnych dokumentów, skradziono je z samochodu. Gdzieś w jakimś miejscu tkwi nieznany fanatyk ze swym asystentem, który dzięki kradzieży zyskał wielką przewagę w rozwiązywaniu zagadki.

KILKA SŁÓW O BOHATERACH:

Unni Karlsrud

Adoptowana do Norwegii z Chile. Córka Hiszpanki i nieznanego ojca. Nieduża, dość mocno zbudowana, o ciemnej cerze i włosach. Pod względem urody nie może mierzyć się z dziewczętami z zaprzyjaźnionej grupy, lecz dla Jordiego jest najpiękniejszą dziewczyną na świecie. W wyniku odmownych odpowiedzi na wszystkie zgłoszenia do pracodawców, Unni straciła wszelką pewność siebie. Posiada natomiast niejaką wrażliwość na zjawiska nadprzyrodzone. Ma przed sobą jeszcze cztery lata życia.

 

Morten Anderse

Wysoki, mocno zbudowany blondyn o bardzo niebieskich oczach. Jeżeli przyjaciele nie zdołają uwolnić rycerzy od przekleństwa, to zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia. Morten ma poczucie humoru i jest właściwie dobrą duszą, ale potrafi złościć się jak dzieciak, a niekiedy sprawia grupie mnóstwo kłopotów.

 

Antonio Vargas

Przystojny, bardzo atrakcyjny student medycyny, który zakochał się w Vesli. Uwielbia starszego brata, który opiekował się nim przez całe życie.

 

Jordi Vargas

29 lat, niezwykle fascynujący mężczyzna, którego trudno nazwać pięknym. Od dawna obiekt potajemnej miłości Unni. Jordi już od czterech lat powinien nie żyć i nikt, nawet on sam, nie wie, czy jest żywy czy martwy.

 

Vesla Ødegård

Dwudziestodwuletnia pielęgniarka. Blondynka, o przyciągającej uwagę urodzie, przypominająca boginię, o złotym sercu. W swej dobroci wykorzystywana całe życie przez matkę, dopóki nie zdołała się od niej uwolnić.

 

Gudrun Vik Hansen

Babcia Mortena ze strony matki, 66 lat, niekonwencjonalna osoba, uczestniczy w większości wydarzeń, zapominając o swym wieku. Zakochana w donie Pedro.

 

Don Pedro de Verin Y Galicia Y Aragon

Hiszpański szlachcic, 60 lat, był już umierający, lecz został ocalony przez rycerzy z powodu zaangażowania w ich sprawę. Blisko zaprzyjaźniony z macochą Mortena, Flavią, lecz przypadli sobie z Gudrun do serca od pierwszego wejrzenia.

 

Flavia

44 lata, włoska dyplomatka w Hiszpanii. Była żoną ojca Mortena aż do jego śmierci, później zaprzyjaźniła się z Pedrem. Wróciła do rodzinnych Włoch.

 

Elio Navarro

66 lat, starszy krewny braci Vargasów. Pomógł im w Hiszpanii, lecz musiał uciekać przed bandą Leona. Obecnie mieszka wraz z rodziną we Włoszech, pozostając pod opieką Flavii.

DALSI PRZYJACIELE:

Hege - śliczna, mila i, łagodnie mówiąc, nie najmądrzejsza. Kocha wszystkich, a wszyscy kochają ją.

Jørn - zapalony komputerowiec

Marius - entuzjasta piłki nożnej

 

ŹLI PRZECIWNICY:

Leon

60 lat, ojczym braci Vargasów. Zamordował ich rodziców, próbował też zabić Jordiego, którego nienawidzi. Obecnie czeka w Hiszpanii, aż się tu pojawią i odnajdą dla niego owiany legendą skarb.

 

Emma Lang

Niezwykle piękna młoda dziewczyna, była kochanka Leona, wnuczka złej Emilii, która zamordowała swego męża Estebana Vargasa. Emma jest również potomkinią Emile, mordercy młodego Santiago. Zdołała wkręcić się do grupy przyjaciół, lecz teraz wszyscy już wiedzą, z kim mają do czynienia.

 

Alonzo

Przystojny Hiszpan, nowy kochanek Emmy, spadkobierca Leona. Przewodzi wrogiej grupie.

 

POMOCNICY:

Czterech ludzi w Hiszpanii.

W Norwegii KENNY, TOMMY i ROGER.

 

OŚMIU ZŁYCH MNICHÓW Z CZASÓW INKWIZYCJI.

Pierwotnie było ich trzynastu, lecz Urraca zdołała unicestwić jednego, jednego Jordi, a Unni trzech.


Dawno zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdołał skryć ją już przed wieloma stuleciami, trawa i krzewy wcisnęły się do środka, otulając ją zielonym woalem.

Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów, świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby. Wszystko zostało zrównane z ziemią, ukryte. Któż chciałby się tu przedzierać przez nieprzebyte pustkowia?

Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo wszystko mogło zapewnie spokój ducha i zamożność wielu ludziom, innym zaś przynieść ocalenie.

Cóż z tego jednak, skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica?


CZĘŚĆ PIERWSZA
NIE OGLĄDAJ SIĘ W TYŁ!

1

Antonio znów się zatrzymał. Nasłuchiwał w skupieniu, usiłując znaleźć jakieś wyjaśnienie.

Otaczająca go niezwykła cisza gór wprost krzyczała w powietrzu. Długi dzień go zwiódł. Nadszedł już późny wieczór, a on tego nie zauważył. Niskie słońce złociło krzewiastą roślinność i górskie szczyty. Cienie pod pionowymi ścianami wydłużyły się i pociemniały.

Nieoczekiwanie poczuł, jak bardzo jest tu samotny. A może jednak nie?

Po plecach przebiegły mu ciarki strachu. W plecaku niósł to straszne pudełko, na które czarownik Wamba, kiedyś, stulecia temu, rzucił swój zły urok. Napełnił je śmiertelną trucizną i dał mnichom, wiedzionym niszczącą żądzą zemsty. Donowi Felipe z Navarry i jego synowi Santiago udało się na przykrywce pudełka wyryć znak rycerzy, a tym samym wstrzymać niecne postępki mnichów. Przez wiele lat nieszczęsny pojemnik leżał zakopany w ziemi, w skrzyni Santiago. Teraz Jordi i Pedro razem z Unni i Eliem go wykopali, Antonio zaś otrzymał od rycerzy polecenie:

Unicestwisz pudełko z trucizną na zawsze!

Antonio znów ruszył. Przedzierał się w górę wąską, krętą ścieżką, wydeptaną w ciągu stuleci przez bydło, którą teraz z obu stron usiłowały odzyskać zarośla jałowca. Gałązki uderzały Antonia w kostki u nóg. Jego kroki jednak ponownie zaczynały stawać się coraz wolniejsze. Z rosnącym zdziwieniem nasłuchiwał podejrzanych szelestów dobiegających zza pleców.

Jałowce nie mogą chyba wydawać z siebie takiego odgłosu, odgłosu skradających się kroków? I to w dodatku skradających się tuż za nim!

Zatrzymał się, dreptanie natychmiast ucichło.

To chyba ja sam muszę wywoływać tę iluzję, uznał. Coś w moim ubraniu albo w plecaku!

Przy tej ostatniej myśli znów po plecach przeszły mu ciarki, jak gdyby wzdłuż kręgosłupa przebiegła zimna jaszczurka.

Przecież za każdym razem, kiedy tylko usłyszał skradające się kroki, odwracał się i spoglądał w tył. I za każdym razem stwierdzał, że jest najzupełniej sam. Była zaledwie późna wiosna, daleko do pełni sezonu turystycznego.

Jak to często się zdarza, Antonio wyruszył w znajome okolice. Był teraz w górach Valdres. To oczywiście niepotrzebnie daleka podróż, karłowatą brzozę mógł przecież znaleźć znacznie bliżej, ale babcia i dziadek, rodzice matki, którzy mieszkali swego czasu w Hadeland, mieli kiedyś letni domek w zachodniej części gór Valdres. Dlatego właśnie Antonio przyjechał aż tutaj. Długa podróż wydała mu się całkiem naturalna, z przyjemnością zresztą patrzył na góry dzieciństwa.

Szkoda tylko, że nie ma z nim Vesli! Bardzo chciałby jej pokazać te strony. Tego jednak, niestety, nie dało się zrobić. Zwłaszcza tym razem, kiedy miał przy sobie to potworne zaklęte pudełko.

Właściwie nie znajdował się już teraz w Valdres. Zamiast udać się w okolice dawnego letniego domku dziadków i tam oddać się nostalgii - chatka miała teraz nowych właścicieli - Antonio pojechał na drugą stronę jeziora Storę Flyvatn i wyżej do Lykkja, by przedostać się na tak zwany Kjølen, obszar graniczny pomiędzy dolinami Yaldres i Hallingdal, między okręgami Oppland i Buskerud. Płaskowyż Kjølen roztaczał się u stóp gór Hemsedal od strony Yaldres, czyli tej piękniejszej.

Gdyby tylko Antonio mógł zadzwonić do Vesli albo Jordiego czy też do innych! Niestety, zapomniał o naładowaniu baterii telefonu komórkowego, który zresztą leżał teraz w samochodzie, stojącym niedaleko Lykkja.

No cóż, tak czy owak wkrótce znajdzie się z powrotem w tym miejscu. Chciał jeszcze tylko zobaczyć jedną z tych położonych na uboczu, opuszczonych letnich zagród, na których widok, jak pamiętał, zawsze ogarniało go takie niezwykłe uczucie. Otaczała je bardzo szczególna atmosfera, atmosfera świata, który dawno już przestał istnieć, atmosfera smutku, tęsknoty i spokoju.

Antonio popatrzył w dół, na drugą stronę Flyvatn. Nie mógł stąd dojrzeć swojego letniego domku, bo brzozowy las i tu zwyciężył nad wszystkim. Wprawdzie w miejscu, w którym chłopak stał, ziemia była naga, porośnięta jedynie niskimi krzewinkami, lecz dalej, przy brzegu Kjølen, zaczynał wznosić się las, zasłaniający widok. Antonio podążał ścieżką biegnącą blisko gór.

Robiło się coraz chłodniej, może powinien już zawrócić? Cienie stale się wydłużały, góry rzucały na Antonia mrok. Wciąż jeszcze zewnętrzne krańce płaskowyżu, którym szedł, leżały skąpane w promieniach wiosennego słońca, wciąż jeszcze dało się powiedzieć, że jest widno, ale teraz prędko nadciągnie ciemność. Antonio domyślał się, że słońce znajduje się akurat na linii horyzontu.

A oto i zawalony mostek nad strumieniem, wezbranym teraz po wiosennych roztopach. Jego widok obudził w Antoniu wspomnienie o tym, jak to razem z Jordim wybrali się kiedyś wraz z dziadkami na moroszki. Był jeszcze wtedy bardzo mały. Starszy brat, Jordi, nazbierał całe wiaderko, Antonio natomiast bardziej był zainteresowany siewkami, których monotonny krzyk bezustannie niósł się ponad płaskowyżem. Antonio zerwał siedem jagód, trzy gdzieś zgubił, a resztę zjadł.

Zatrzymał się teraz przy mostku, znów usłyszał ten odgłos skradających się kroków.

W tej samej chwili zgasło światło słońca. Pustkowie okrył zimny, niebieski cień.

Antonio poczuł się nieswojo. Z wielką niepewnością odwrócił się jeszcze raz, chcąc zobaczyć tego, kto się za nim skrada. A może skradających się było więcej? Niekiedy wydawało mu się, że słyszy kroki kilku osób.

Niechętnie popatrzył przez ramię.

Nikogo nie było, ale czego się spodziewał?

Antonio celowo wybrał to miejsce, te wrzosowiska, noszące ślady minionych wypasów, z resztkami dwóch samotnych letnich zagród, położonych w takiej odległości od siebie, że, doprawdy, trudno to było nazwać sąsiedztwem.

Miał przecież odprawić pewien rytuał, na zawsze unicestwić pełne złej mocy pudełko, i to właśnie zamierzał uczynić tu, w tych górach. Lecz nie w pobliżu letnich zagród, bo to równałoby się niemal świętokradztwu. Zdecydował, że wyszuka takie miejsce, do którego nikt się nie zapuszcza.

Myśl o rytuale, który miał odprawić, przyprawiła go o mocniejsze bicie serca. Mogła to być niebezpieczna procedura, a on przybył tutaj o tak późnej porze. Nie miał też pewności co do piołunu - czy był prawdziwy, czy też to tylko pospolita bylica? Zgromadził już wszystkie pozostałe składniki, niezbędne do sporządzenia czarodziejskiej nalewki, z tym jednym wyjątkiem - piołunu nie był pewien.

Rycerze twierdzili, że może liczyć na pomoc w unicestwianiu pudełka. Doprawdy, taka pomoc z pewnością mu się przyda! Do tej pory bowiem podróż była istnym koszmarem, czające się, skradające kroki, to przecież bagatelka w porównaniu z tym, co wcześniej napędziło mu niezłego stracha.

Przeprawa z rodzinnego miasta do Valdres była po dziesięćkroć gorsza. Poszukiwanie piołunu sprowadziło go na manowce, a to, co przeżył wtedy...

Nie, nie chciał o tym myśleć, nie teraz, kiedy czuł się tak rozpaczliwie samotny i opuszczony, na budzącym grozę, pogrążonym w wieczornym mroku pustkowiu, z niewidzialnymi duchami depczącymi mu po piętach.

Było już za późno na to, by skierować się z powrotem do samochodu, przecież pragnął zobaczyć tę starą, opuszczoną letnią zagrodę, znajdującą się tak niedaleko, no i chciał tu, wysoko, odprawić rytuał. Głupio byłoby teraz zawracać, doskonale wiedział, że później bardzo by tego żałował.

Ale co począć z nadciągającą nocą? Nocleg w tym miejscu, przy wtórze kroków, które zdawały się go prześladować, nie wydawał się najlepszym pomysłem, a właściwie ani trochę dobrym.

Stanął nieruchomo, patrząc na wieczorny, niebieski świat gór. Jakże piękny, choć przepojony smutkiem, a zarazem tak niebywale potężny.

Tu, w tym świecie, człowiek był zaledwie maleńką cząstką wieczności.

Jednocześnie

On to ma, on to ma naprawdę. Ma nasze bezcenne naczynie!

Co zrobimy? Co teraz zrobimy?

Zabijemy!

Nie. Na wieczku wciąż widnieje ten ohydny bezbożny znak.

To prawda. Niedobrze, żebyśmy my, wtajemniczeni słudzy boscy, zanadto zbliżali się do tego znaku.

Trzeba się go najpierw pozbyć, a wtedy maść znów będzie nasza i wówczas możemy zabić!

Tylko jak go usunąć? Nauczyli się już odpychać od siebie nasze słowa w snach, które na nich zsyłamy.

Ale ten człowiek jest słaby. To najzwyklejszy śmiertelnik.

Jednakże jest bratem swego brata - ostrzegł jeden z ośmiu pozostałych mnichów. - Musimy wykazać się przebiegłością...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin