Korewicki Bohdan - Przez ocean czasu tom 1.pdf

(3817 KB) Pobierz
Korewicki Bohdan - Przez ocean czasu tom 1
K OREWICKI B OHDAN
P RZEZ OCEAN CZASU
T OM I
Korewicki Bohdan
Korewicki Bohdan
Brak zdjĘcia
Bohdan Korewicki:
urodzony 02.02.1902 r.
zmarł 08.01.1975 r.
Mało znany, dzisiaj niemal zapomniany pisarz polski.
Wydano tylko dwie jego powieści:
Przez ocean czasu – Nasza Księgarnia 1957r.
Jej perypetie – Iskry 1958r.
Z nieznanych mi powodów nie wydrukowano nic więcej,
a istniejące ksiąŜki wycofano z bibliotek.
1
213025977.001.png
2
213025977.002.png
3
213025977.003.png
SPIS TREŚCI
Rozdział 1 Dominik Konarczyk podejmuje waŜką decyzję 5
Rozdział 2 Rozpoczyna się właściwa chronomocja 14
Rozdział 3 Dominik utwierdza się w niechęci do chudego docenta 25
Rozdział 4 Pierwszy postój 35
Rozdział 5 Budyń z szodonem „a la glacjał Riss" 47
Rozdział 6 Reny! 53
Rozdział 7 Dramatyczna wycieczka 59
Rozdział 8 Pierwsze spotkanie z praczłowiekiem 71
Rozdział 9 Polowanie 82
Rozdział 10 PodróŜ w górę praWisły 89
Rozdział 11 Wyprawa do Smoczej Jamy 97
Rozdział 12 Drugi chronostart 106
Rozdział 13 Chronomocja trwa 115
Rozdział 14 Kilka dni w interglacjalnym „raju" 122
Rozdział 15 Katastrofa 137
Rozdział 16 Pocałunek 147
Rozdział 17 PoŜeracze pawianów 152
Rozdział 18 Jeszcze dalej w przeszłość 164
4
Rozdział 1
Dominik Konarczyk podejmuje waŜką decyzję
Na południe od jednej z małych stacyjek kolejki wąskotorowej Warszawa - Radzymin szedł przez las młody
męŜczyzna. Kroczył na przełaj bez pośpiechu, wdychając z rozkoszą świeŜe powietrze ciepłego wrześniowego
popołudnia. Sosnowy las o ubogim podszyciu kończył się opodal, otwierając widok na polankę porosłą miejscami
wrzosem, miejscami ciemno-oliwkowym mchem. Pomarańczowe promienie skłaniającego się ku zachodowi słońca
potęgowały barwy krajobrazu nadając mu ciepły koloryt. Zwłaszcza młode pojedyncze brzózki odcinały się
jaskrawą, lekko złotawą bielą na tle ciemniejszych barw pobliskiego zagajnika dębowego.
Dominik przystanął spostrzegłszy wiewiórkę, która zbliŜała się skokami do samotnie stojącej sosny. OstroŜnie,
aby nie płoszyć zwierzątka, począł wyjmować z futerału aparat fotograficzny. Rozległ się lekki trzask, wiewiórka
zwinnie wskoczyła na drzewo; zanim nastawił odległość, szybkość i przesłonę, była juŜ na szczycie.
Dominik usiadł na kępce wrzosu o kilka kroków od drzewa i czekał, aŜ wiewiórka powróci.
Jakiś ptak świergotał beztrosko. Delikatne jak koronka smugi obłoków zastygły w bezruchu na błękicie nieba.
Dominik sprawdził, czy aparat jest dobrze nastawiony. Był zapalonym fotoamatorem.
Miał juŜ nawet za sobą pewne osiągnięcia w tej dziedzinie. Szczególnie pasjonowało go fotografowanie Ŝywych
stworzeń w ruchu. Niejednokrotnie całe godziny spędzał na tych bezkrwawych łowach.
Nagle wiewiórka kilkoma susami zeskoczyła z drzewa i popędziła do lasu. Jednocześnie Dominik usłyszał za sobą
szelest kroków. Obejrzawszy się ujrzał wychylającą się z zagajnika postać w szarym kombinezonie. Dominik ze
zdziwieniem zauwaŜył, jego niezwykły, lecz harmonijny krój i materiał. Dopiero w następnej chwili zwrócił uwagę
na odsłoniętą jasną głowę młodej kobiety.
„Jakaś fantastyczna letniczka!" - pomyślał.
Nieznajoma, ujrzawszy go, przystanęła jakby zakłopotana; zaraz jednak odrzuciła spadający na czoło lok i
zbliŜyła się do Dominika.
- Przepraszam - rzekła z wahaniem miękkim głosem - proszę mi powiedzieć, jaki dziś jest dzień.
Dominik, nieco zdziwiony tym pytaniem, poinformował nieznajomą, Ŝe jest czwartek.
- Nie... chodzi mi o datę.
- Dziś jest piętnasty.
- Sierpień? - spytała rozglądając się dokoła. Dominik zaśmiał się ubawiony taką ignorancją nieznajomej.
- Musiała pani długo błądzić po tym zagajniku, Ŝeby aŜ stracić rachubę czasu. Czy pani dawno mieszka w tej
okolicy? - zaryzykował pytanie, aby nawiązać rozmowę. Twarz nieznajomej, a zwłaszcza oczy wydały mu się teraz
nieprzeciętnie piękne.
- Ja tu nie mieszkam - odparła.
- Więc przyjechała pani z Warszawy prawdopodobnie, aby odwiedzić krewnych lub znajomych, i korzystając z
pięknej pogody wybrała się, jak i ja, na samotny spacer?
Dominik zauwaŜył, Ŝe dziewczyna nie uśmiechnęła się ani razu. Z jej zachowania się widać było, Ŝe chodzi jej o
coś bardziej dla niej waŜnego niŜ przelotna pogawędka.
Zapanowała chwila milczenia. śeby podtrzymać rozmowę, Dominik zaczął opowiadać, iŜ lubi fotografować
zwierzęta i Ŝe właśnie przed chwilą uciekła mu wiewiórka, na którą polował z aparatem.
Blondynka słuchała go z widocznym roztargnieniem, ale nie odchodziła. Nagle przerwała, pytając, czy nie ma
przy sobie kalendarza. Dominik szybko wyjął z kieszeni notes-kalendarzyk i podał go jej.
Zaczęła pośpiesznie przerzucać kartki, znalazła sierpień, potem odwracała stroniczkę po stroniczce aŜ do połowy
września, gdzie się kończyły notatki i dalsze stroniczki nie były juŜ zapisane ołówkiem.
Zamknęła notes, spojrzała na okładkę i oddała właścicielowi z podziękowaniem. - Przepraszam, Ŝe przerwałam
miłą rozrywkę fotografowania fauny * - dodała. - Rozumiem, Ŝe moŜna to lubić. Wkrótce sama będę się tym
zajmować. Fotografia stanie się niejako moim fachem.
Mówiąc to skierowała się w stronę zagajnika. Ale oczarowany nią Dominik postanowił nie dać za wygraną.
- Jak mi miło - zawołał z oŜywieniem - Ŝe spotkałem pokrewną duszę, i to tak uroczą. Domyślam się, Ŝe naleŜy
pani do związku artystów fotografików i być moŜe oglądałem pani zdjęcia na którejś z wystaw. Od dawna
marzyłem, by poznać kogoś z tego grona. Pozwoli pani, Ŝe się jej przedstawię: jestem Dominik Konarczyk.
Nie zwalniając kroku podała mu rękę, którą chciał pocałować. Nie pozwoliła, cofnąwszy ją dość stanowczo.
- Ja się nazywam... wszystko jedno; i tak pan mnie więcej nie zobaczy. Zresztą... nazywam się Delio, Monika
Delio. Niech pan dalej ze mną nie idzie! Do widzenia!... Właściwie - do niezobaczenia - dodała odchodząc - za
godzinę lub dwie przestanę dla pana istnieć!
5
213025977.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin