Smith Lisa Jane - Pamiętniki wampirów 04 - Mrok (rozdz. 08).pdf

(59 KB) Pobierz
pamietnikiwampirow4roz8
Rozdział 8
Siedząc w samochodzie, Bonnie i Meredith ledwie wi-
działy okno Vickie. Lepiej byłoby moŜe zaparkować
bliŜej, ale wtedy ktoś mógłby je zauwaŜyć.
Meredith wypiła resztę kawy z termosu, potem ziew-
nęła. Z poczuciem winy spróbowała to ziewanie opanować
i zerknęła na Bonnie.
- Ty teŜ źle sypiasz w nocy?
- Owszem. Nie mam pojęcia dlaczego – powiedziała
Meredith.
- Myślisz, Ŝe faceci ucięli sobie pogawędkę?
Meredith spojrzała na nią, wyraźnie zaskoczona, a po-
tem się uśmiechnęła. Bonnie zrozumiała, Ŝe Meredith nie
spodziewała się, Ŝe ktoś przejrzy jej manewr.
- Mam taką nadzieję – przyznała Meredith. - To moŜe
Mattowi dobrze zrobić.
Bonnie pokiwała głową i umościła się wygodniej na sie-
dzeniu. Samochód Meredith jeszcze nigdy nie wydawał jej
się tak przytulny.
Kiedy znów spojrzała na Meredith, przyjaciółka spała.
No to super. Świetnie. Bonnie spojrzała na fusy
w swoim kubku i się skrzywiła. Nie śmiała znów się zre-
laksować, jeśli obie zasną, to by się mogło fatalnie skoń-
czyć. Wbiła paznokcie w dłonie i spojrzała w oświetlone
okno Vickie.
Ale przekonała się, Ŝe obraz przed jej oczami zama-
zuje się i Ŝe widzi podwójnie, i zrozumiała: koniecznie
musi coś zrobić.
Świerze powietrze. Powinno pomóc. Nawet niespecjal-
nie starając się zachowywać cicho, otworzyła drzwi z głoś-
nym kliknięciem, ale Meredith nadal spała.
Musi być naprawdę zmęczona, pomyślała Bonnie, wy-
siadając. Zatrzasnęła drzwi, zamykając Meredith w samo-
chodzie. I dopiero wtedy dotarło do niej, Ŝe nie dostanie się
do auta, nie ma kluczyków.
No dobrze, więc obudzi Meredith. A tymczasem spraw-
dzi, co u Vickie. Vickie pewnie jeszcze nie śpi.
Niebo było zachmurzone, ale noc ciepła. Gałęzie ros-
nących za domem orzechów włoskich poruszały się ledwie
dostrzegalnie. Grały koniki polne, ale ich monotonne cyka-
nie wydawało się tylko podkreślać głęboką ciszę.
Bonnie poczuła zapach kapryfolium. Delikatnie zastu-
kała do okna Vickie, zaglądając przez szparę między zasło-
nami.
śadnej reakcji. Na łóŜku widziała koc i wystające z nie-
go potargane jasnobrązowe włosy. Vickie teŜ spała.
Stojąc tam, Bonnie miała wraŜenie, Ŝe cisza wkoło niej
gęstnieje. Świerszcze juŜ nie cykały, a drzewa zamarły w bez-
ruchu. A przecieŜ czuła, Ŝe wytęŜając słuch, usłyszałaby coś,
co tam jest, była tego pewna.
Nie jestem tu sama, zrozumiała.
Nie powiedział jej tego Ŝaden z normalnych zmysłów.
Ale ten szósty, ten który sprawiał, Ŝe zimny dreszcz prze-
biegł jej ramiona i plecy, ten który od niedawna wyczulił
się na obecność mocy, jednoznacznie wskazywał, Ŝe coś...
było... blisko. Coś ją... obserwowało.
Odwróciła się powoli, starając się nie hałasować. Jeśli
uda jej się zachowywać bezszelestnie, moŜe to coś jej nie
dopadnie. MoŜe jej nie zauwaŜy.
Cisza stała się cięŜka, groźna. Dzwoniła jej w uszach szu-
mem własnej krwi. I Bonnie nie mogła nie wyobraŜać sobie,
co za moment z tej ciszy wyskoczy na nią z wrzaskiem.
Coś z gorącymi, wilgotnymi łapami, pomyślała, wpa-
trując się w mrok ogrodu. Widziała tylko czerń na tle sza-
rości, czerń na tle czerni. KaŜdy kształt mógł być czym-
kolwiek innym, a cienie jakby się poruszały. Coś z gorący-
mi, wilgotnymi łapami i ramionami dość silnymi, Ŝeby ją
zmiaŜdŜyć...
Odgłos łamanej gałązki odebrała jak wystrzał z kara-
binu.
Obróciła się w tamtą stronę, wytęŜając słuch. Ale ota-
czały ją tylko mrok i cisza.
Czyjeś palce dotknęły jej karku.
Bonnie znów obróciła się na pięcie. Omal nie upad-
ła i omal nie zemdlała. Była za bardzo przeraŜona, Ŝeby
krzyknąć. Kiedy zobaczyła kto to, poczuła ogromną ulgę.
Osunęłaby się na ziemię, gdyby jej nie złapał i nie pod-
trzymał.
- Chyba się wystraszyłaś – powiedział cicho Damon.
Bonnie pokręciła głową. Jeszcze nie odzyskała głosu.
Miała wraŜenie, Ŝe moŜe zaraz zemdleć. Ale próbowała się
pozbierać.
Nie zacisnął ręki, ale teŜ nie rozluźnił uścisku. A szarpa-
nie się z nim dawało takie same szanse powodzenia co roz-
bijanie muru gołymi dłońmi. Nie wyrywała się i próbowała
uspokoić oddech.
- Boisz się mnie? - spytał Damon. Uśmiechnął się
z dezaprobatą, jakby dzieląc z nią ten wstydliwy sekret. -
Nie trzeba.
Jakim cudem Elena stawiała temu czemuś czoła? Ale
Elena, oczywiście, nie musiała – zdała sobie sprawę Bonnie.
Elena w końcu poddała się Damonowi. Damon wygrał
i mógł robić, co chciał.
Puścił jej ramię, Ŝeby, bardzo delikatnie, obrysować jej
górną wargę.
- Chyba powinienem sobie pójść – stwierdził – i juŜ cię
więcej nie straszyć. Czy tego właśnie chcesz?
Jak wąŜ i królik, pomyślała Bonnie. Więc królik tak się
musi czuć. Tylko Ŝe on chyba nie zamierza mnie zabijać.
Ale i tak mogę wyzionąć ducha. Czuła, jakby za chwilę nogi
mogły się pod nią ugiąć, jakby mogła osunąć się na ziemię.
Cała drŜała.
Wymyśl coś... szybko. Te nieprzeniknione czarne oczy
przesłaniały w tej chwili cały wszechświat. Miała wraŜenie,
Ŝe dostrzega w nich gwiazdy. Myśl. No juŜ.
Elenie to by się nie spodobało, pomyślała, kiedy ją po-
całował. Tak, no właśnie. Ale problem w ty, Ŝe nie miała
dość siły, Ŝeby te słowa wypowiedzieć. Robiło jej się coraz
bardziej gorąco, fala ciepła rozchodziła się od palców u rąk
po pięty stóp. Wargi miał chłodne jak jedwab, ale wszystko
inne wydawało się takie ciepłe. Nie musiała się bać, wystar-
czy tylko odpręŜyć się i cieszyć tym, co się dzieje. Ogarnęła
ją słodycz.
- Co tu się dzieje, do diabła?
Głos naruszył ciszę, przerwał czary. Bonnie drgnęła
i przekonała się, Ŝe moŜe obrócić głowę. Matt stał na skra-
ju ogrodu, dłonie zacisnął w pięści, a oczy miał jak okruchy
błękitnego lodu. Lodu tak zimnego, Ŝe aŜ mógłby sparzyć.
- Odsuń się od niej – powiedział Matt.
Ku zdziwieniu Bonnie Damon wypuścił ją z ra-
mion. Odsunęła się, poprawiając bluzkę, nieco zdyszana.
Odzyskiwała panowanie nad sobą.
- Nic mi nie jest – odezwała się do Matta prawie nor-
malnym tonem. - Ja tylko...
- Wracaj do samochodu i nie wychodź stamtąd.
No nie, chwileczkę, pomyślała Bonnie. Ucieszyła się,
Ŝe Matt się pojawił, w odpowiedniej chwili im przeszko-
dził. Ale trochę zaczynał przesadzać z wcielaniem się w rolę
opiekuńczego starszego brata.
- Posłuchaj, Matt...
- Idź do samochodu – polecił stanowczo, wciąŜ patrząc
na Damona.
Meredith nie pozwoliłaby, Ŝeby ktoś tak nią komende-
rował. No a Elena to juŜ na pewno. Bonnie otworzyła usta,
Ŝeby powiedzieć Mattowi, Ŝe samo moŜe sobie iść posiedzieć
w samochodzie, ale nagle coś do niej dotarło.
A mianowicie, Ŝe po raz pierwszy od miesięcy widzia-
ła, Ŝeby Matt naprawdę się czymś przejął. W jego błękit-
nych oczach znów pojawiło się światło – ten błysk słuszne-
go gniewu, który nawet Tylera Smallwooda zmuszał do wy-
cofania się. Matt odŜył i był pełen energii. Znowu był sobą.
Bonnie przygryzła wargę. Przez moment walczyła
z własną dumą. A potem ją zdusiła i opuściła oczy.
- Dzięki, Ŝe mnie wyratowałeś – mruknęła i wyszła
z ogrodu.
Matt był taki wściekły, Ŝe nie odwaŜył się podejść bliŜej
do Damona w obawie, Ŝe moŜe się na niego rzucić. A chłód
w oczach Damona mówił mu, Ŝe to moŜe być kiepski po-
mysł.
Ale Damon odezwał się prawie obojętnie:
- Wiesz, moje upodobania do smaku krwi to nie jest
tylko kaprys. To potrzeba, którą właśnie zakłócasz. Robię
tylko to, co muszę.
Tej bezdusznej obojętności Matt znieść juŜ nie mógł.
Jesteśmy dla nich pokarmem, przypomniał sobie. To łow-
cy, a my jesteśmy zwierzyną. Damon miał w swoich szpo-
nach Bonnie. Bonnie, która nie poradziłaby sobie z kocia-
kiem.
Odezwał się z pogardą:
- No to czemu nie weźmiesz się do kogoś równego
sobie?
Damon uśmiechnął się i powiało chłodem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin