Valcour_Vanessa_Zegnaj_kochanku_RPP102.pdf

(950 KB) Pobierz
Kobieta z ambicjami
Vanessa Valcour
ŻEGNAJ,
KOCHANKU
Przełożył Andrzej Walczak
Tytuł oryginału Play It by Heart
137945663.125.png 137945663.136.png 137945663.147.png 137945663.158.png 137945663.001.png 137945663.012.png 137945663.023.png 137945663.034.png 137945663.045.png 137945663.056.png 137945663.067.png 137945663.078.png 137945663.083.png 137945663.084.png 137945663.085.png 137945663.086.png 137945663.087.png 137945663.088.png 137945663.089.png 137945663.090.png 137945663.091.png 137945663.092.png 137945663.093.png 137945663.094.png 137945663.095.png 137945663.096.png 137945663.097.png 137945663.098.png 137945663.099.png 137945663.100.png 137945663.101.png 137945663.102.png 137945663.103.png 137945663.104.png 137945663.105.png 137945663.106.png 137945663.107.png 137945663.108.png 137945663.109.png 137945663.110.png 137945663.111.png 137945663.112.png 137945663.113.png 137945663.114.png 137945663.115.png 137945663.116.png 137945663.117.png 137945663.118.png 137945663.119.png 137945663.120.png 137945663.121.png 137945663.122.png 137945663.123.png 137945663.124.png 137945663.126.png 137945663.127.png 137945663.128.png 137945663.129.png 137945663.130.png 137945663.131.png 137945663.132.png 137945663.133.png 137945663.134.png 137945663.135.png 137945663.137.png 137945663.138.png 137945663.139.png 137945663.140.png 137945663.141.png 137945663.142.png 137945663.143.png 137945663.144.png 137945663.145.png 137945663.146.png 137945663.148.png 137945663.149.png 137945663.150.png 137945663.151.png 137945663.152.png 137945663.153.png 137945663.154.png 137945663.155.png 137945663.156.png 137945663.157.png 137945663.159.png 137945663.160.png 137945663.161.png 137945663.162.png 137945663.163.png 137945663.164.png 137945663.165.png 137945663.166.png 137945663.167.png 137945663.168.png 137945663.002.png 137945663.003.png 137945663.004.png 137945663.005.png 137945663.006.png 137945663.007.png 137945663.008.png 137945663.009.png 137945663.010.png 137945663.011.png 137945663.013.png 137945663.014.png 137945663.015.png 137945663.016.png 137945663.017.png 137945663.018.png 137945663.019.png 137945663.020.png 137945663.021.png 137945663.022.png 137945663.024.png 137945663.025.png 137945663.026.png 137945663.027.png 137945663.028.png 137945663.029.png 137945663.030.png 137945663.031.png 137945663.032.png 137945663.033.png 137945663.035.png 137945663.036.png 137945663.037.png 137945663.038.png 137945663.039.png 137945663.040.png 137945663.041.png 137945663.042.png 137945663.043.png 137945663.044.png 137945663.046.png 137945663.047.png 137945663.048.png 137945663.049.png 137945663.050.png 137945663.051.png 137945663.052.png 137945663.053.png 137945663.054.png 137945663.055.png 137945663.057.png 137945663.058.png 137945663.059.png 137945663.060.png 137945663.061.png 137945663.062.png 137945663.063.png 137945663.064.png 137945663.065.png 137945663.066.png 137945663.068.png 137945663.069.png 137945663.070.png 137945663.071.png 137945663.072.png 137945663.073.png 137945663.074.png 137945663.075.png 137945663.076.png 137945663.077.png 137945663.079.png 137945663.080.png 137945663.081.png 137945663.082.png
ŻEGNAJ, KOCHANKU
- Kto to jest Wesley ? - cicho zapytał Josh.
Taryn zmieszała się. Nie wiedziała, czy powin-
na mu wszystko powiedzieć, czy nie. Nie chciała
psuć wyjątkowej atmosfery tego wieczoru. Zda-
wała sobie jednak sprawę, że nawet najspryt-
niejsze kłamstwo zaraz wyjdzie na jaw; Josh
znał ją zbyt dobrze.
Wesley jest mężczyzną, za którego omal nie
wyszłam.
„Żegnaj, kochanku - witaj, przyjacielu?" -
zapytał ze złością.
Skinęła głową.
- Waśnie ten -potwierdziła niby od niechcenia.
-Jaki on był? Ten... Wesley... ?
Wesley Van Essen. Uchodzi za dobrą partię.
Jest bogaty, przystojny i bardzo, bardzo miły -
odpowiedziała szczerze, delektując się swobodą,
z jaką może się na ten temat wypowiadać. - Na-
sze rodziny mieszkają obok siebie, a my od dzie-
cka przyjaźnimy się ze sobą. Nasi rodzice zawsze
mieli nadzieję, że w końcu się pobierzemy.
Dlaczego tak się nie stało? - domagał się
wyjaśnień. Jego twarz nie wyrażała żadnych
uczuć.
Rozdział I
Poranek wydawał się wprost wymarzony na rozpoczęcie
wszystkiego od nowa.
Taryn Tremayne westchnęła i odgarnęła z oczu gąszcz
splątanych włosów. Widoczny przez okno skrawek nieba
był nieskazitelnie błękitny, niczym arkusz kolorowego pa-
pieru do wycinania. Jasne promienie słońca przenikały
przez szybę i rozsypywały na jej łóżku tysiące złotych płat-
ków.
Była siódma trzydzieści. Wyłączyła budzik nastawiony
na ósmą. Jej uczucia oscylowały pomiędzy niepokojem
a oczekiwaniem. Pełna niepewności wstała, by zacząć no-
wy dzień.
Boso szła do kuchenki, zamierzając przygotować sobie
kawę. Promienie słońca docierały tutaj przez małe okienko
w suficie i muskały listki doniczkowych kwiatów. Hodo-
wanie roślin w mieszkaniu stało się ostatnio jedną z jej ulu-
bionych czynności. Taryn wyczuwała łączącą ją z nimi ta-
jemną więź. Czuła, że rozwija się z nimi. Z przyjemnością
spojrzała na długi rząd mosiężnych doniczek i rosnące
w nich dzwoneczki i gwiazdę betlejemską oraz na upięte
nad zlewem pnącza powojnika. Na lodówce stało czworo-
kątne pudełko z drzewa sekwoi, w którym urządziła mały
zielnik.
Z filiżanką kawy w ręku chodziła po swoim poddaszu.
Faktycznie było to jedno pomieszczenie, które jednak wiel-
kością mogło dorównać magazynowi dużego sklepu. Część
służąca jej za mieszkanie oddzielona była bawełnianymi
haitańskimi kotarami, zawieszonymi na szynach pod sufi-
tem. Można je było przesuwać w różnych kierunkach, bły-
skawicznie zmieniając rozkład pomieszczenia.
Miała zamiar urządzić je samodzielnie. Powinno być
utrzymane w beżowobiałej tonacji, tu i ówdzie podkreślo-
nej tylko czerwienią i błękitem. „To kolory wolności"-po-
myślała. Mimo zgromadzonego już podstawowego wypo-
sażenia poddasze nadal wydawało się opuszczone, ale na to
nie było rady - będzie tak, dopóki nie znajdzie stałego za-
trudnienia. I tak większość pieniędzy, jakie w depozycie
zostawiła jej babcia, wydała już na kupno tego mieszkania.
To, co zostało, nie wystarczy jej na długo. Będzie musiała
ograniczyć wydatki. Dyplomy z Bennington i Julliard da-
wały jej podstawy do ubiegania się o posadę nauczycielki
muzyki. Pieniądze zarabiane w ten sposób będą musiały
starczyć jej do czasu, gdy zawodowo zajmie się pisaniem
tekstów piosenek.
Wizja uczenia rozpuszczonych nastolatków nie wydawa-
ła jej się szczególnie zachęcająca, liczyło się jednak każde
źródło dochodów. Nie miała wielu potrzeb, a ponieważ
mieszkanie należało do niej, nie musiała troszczyć się o o-
płatę czynszu, mimo to z czegoś przecież musiała żyć; trze-
ba było płacić za prąd i telefon - a w Nowym Jorku opłaty
te były naprawdę wysokie. Gdyby tylko (czy nie byłoby to
zbyt piękne?) udało jej się sprzedać jedną ze swych piose-
nek! Wtedy i tylko wtedy będzie mogła uznać, te odniosła
sukces w wymarzonej dziedzinie. Jednak do tego czasu
trzeba będzie zadowolić się posadą nauczycielki.
Usiadła na eleganckiej kanapie i zapatrzyła się przed sie-
bie. Przez sięgające od podłogi do sufitu okna obserwowała
wierzchołki okolicznych budynków. Ta część Nowego Jor-
ku, Soho, bardzo jej odpowiadała. Tu wielkomiejskie życie
miało prawdziwy smak. Gdy w Greenwich Village stało się
zbyt tłoczno, gdy opanowali ją ludzie ogarnięci robieniem
pieniędzy, artyści i rzemieślnicy stworzyli sobie nową przy-
stań w okolicy South Houston Street. W ślad za nimi prze-
niosły się butiki, restauracje i nocne kluby, tworząc w no-
wym miejscu specyficzną, jedyną w swoim rodzaju dzielnicę.
Wypiwszy kawę, podeszła do miniaturowego białego
fortepianu - wspaniałego podarku, jaki otrzymała od roz-
rzutnego ojca. Spojrzała na rezultaty wczorajszej wieczor-
nej pracy - na piosenkę zatytułowaną „Żegnaj kochanku -
witaj przyjacielu". Napisała ją po rozmowie międzymiasto-
wej ze swym byłym narzeczonym, Wesleyem Van Essenem.
Twórczy wysiłek pomógł jej uporać się z poczuciem winy.
Przymknęła oczy i delikatnie przebiegła palcami po klawi-
szach.
- Wesley - szepnęła.
Pasemka jasnych włosów... bladoniebieskie oczy... mi-
ły uśmiech... Potrafiła go sobie wyobrazić, poczuć się tak,
jakby spał teraz koło niej.
Mówiono o nich, że są „świetnie dobraną" parą. Od dzie-
ciństwa byli przyjaciółmi, wspólnie dorastali, razem żeglo-
wali na jachcie. Później wspólnie chodzili na zabawy do
klubu. Wszyscy im zazdrościli. W końcu zaręczyli się. Nie
umiała powiedzieć, w jakim stopniu ich uczucie było auten-
tyczne, a w jakim po prostu ulegli presji rodziców. Ukoń-
czyli szkoły - ona Bennington, on Princeton po czym pub-
licznie ogłosili swe zaręczyny.
Gdy tylko wszyscy oswoili się z tą wiadomością, Wesley
zaczął nalegać, by zostali kochankami. Taryn uznała, że
w jego propozycji nie ma nic niewłaściwego. Ufała mu i jak
dotąd nie miała powodu, by wątpić w jego miłość. Był dla
niej zawsze delikatny i czuły, i chociaż ich spotkania nie
przypominały fajerwerków opisywanych w romansach, to
jednak... satysfakcjonowały ją.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin