jezioro bodenskie streszczenie.doc

(105 KB) Pobierz
To jest wersja html pliku http://literatka

S. DYGAT JEZIORO BODEŃSKIE – streszczenie

 

Jezioro Bodeńskie jest pierwszą i chyba najważniejszą powieścią w twórczości Dygata. Jej treścią są tragiczne i groteskowe zarazem przeżycia młodego Polaka w niemieckim obozie dla

Francuzów i Anglików nad Jeziorem Bodeńskim. Bohater już w I rozdziale wspomina: Zaznałem wszystkiego, czego w latach młodzieńczych można zaznać; cierpień i uroku miłości, powodzenia życiowego i sławy. Wspomina na początku o swoim prapradziadku (był oficerem napoleońskim, zakochał się w Polce i został w Polsce na zawsze), po którym przejął obywatelstwo francuskie. Przeznaczenie (…) obciążyło mnie wszelkimi wadami Francuzów i Polaków, jakie przodkowie zdołali zebrać, oraz obywatelstwem francuskim, które stało się przyczyną wtrącenia mnie do niewoli, tak niesłychanej i odmiennej od wszystkich dotychczas znanych. Rozdział drugi jest przedstawieniem głównych bohaterów zdarzeń:

- Thomson - ok. 45 lat, Anglik, Nigdy nikogo o nic nie prosi. Jeżeli mu zabraknie papierosów,

przestaje palić i nie przyjmuje poczęstunków. Wszyscy go lubią, przez cały czas pobytu w obozie był jedynym człowiekiem, do którego nikt nie miał żalów ani pretensji.

- Roullot - autentyczny francuz, spolszczony przez długie lata spędzone w Warszawie, typ

elegancika, zawsze wytwornie ubranego.

- Wildermayer - Alzatczyk, mówiący po polsku z kresowym akcentem (właśnie często

wspomina, że U nas na Podolu…)

- Villbert - przyjechał do Polski 30.08.1939 zachwycony studiami nad polską poezją, chciał

poznać nasz kraj..

Potem następuje opis życia w obozie - funkcję więzienia pełni przerobiona stara, niemiecka

szkoła.. Każdy dzień wygląda tak samo: śniadanie, potem spacer (z podziałem na mężczyzn i

kobiety; bliższe kontakty są zakazane).. Ale jak wnioskujemy, specjalnego rygoru

tam nie ma: Żadnego większego nadzoru, kar cielesnych, znęcania się psychicznego, czy

zmuszania do pracy. Codzienną nudę bohater zabija snem.. Podczas jednego wieczoru

wspomina Warszawę. Już od dawna nie dostał stamtąd żadnego listu. Wspomina dawne

czasy. W tych wspomnieniach pada imię „Ludka”, ale o tej historii dowiemy się dopiero później. Zastanawia się teŜ nad losem Polski: Przeznaczeniem Polski jest zwycięstwo, ale losem - męczeństwo. Polska wie, niestety, jak kobieta dręcząca się w gorsecie, że jest jej z tym do twarzy.

W rozdziale trzecim poznajemy Suzanne: nie ma więcej niż 21 lat, ale to nie jest dziewczyna.

Jest dojrzałą kobietą. (…) Zdążyła już w swoim wieku wyjść za mąż z wielkiej miłości i

zdążyła zaznać rozpaczy powolnego zniweczenia jej w pożyciu domowym. Jak wspomina, nie

poznał jej zaraz pierwszego dnia pobytu w obozie. W tym momencie przywołuje w pamięci

podróż pociągiem do obozu - nadzieje na piękne widoki, zrodzone ze skojarzeń z nazwą

Jezioro Bodeńskie. To, co ujrzał na miejscu było wielkim zaskoczeniem, myślał, że

maszynista się pomylił. Juz teraz otworzy się przed nami jezioro . Nic podobnego. Gdy

dojechali na miejsce, ze zmęczenia po prostu położył się spać, A gdy na drugi dzień

obudziłem się, kula czarnoksięska musiała pęknąć w czasie mojego snu, bo nie było nic prócz

świadomości ograniczenia.

Potem znowu opisuje życie codzienne w obozie, tym razem - relacje ze współwięźniami.

Nazywa ją „międzynarodowym koleżeństwem niewoli”. Tutaj każdy może podejść do

każdego, do kogo się chce, pozdrowić grzecznie, spytać skąd pochodzi, jakie losy go

przywiodły; jest to naturalne, a nawet właściwe, nie ma w tym żadnej agresji ani zuchwałości.

Ale do Suzanne właśnie nie mógł tak się zbliżyć. Kręcił się koło niej, przysiadał (ona zawsze

czytała książkę), patrzył, ale nic z tego nie wynikało. Męczymy się oboje, ale widocznie ją

więzi też ta sytuacja, bo nie odchodzi. Okazało się, że czytała Schopenhauera. I tak nawiązała

się rozmowa, bohater zaczął: My, Polacy, nie uznajemy filozofii pesymizmu. Złapała się na

jego polskość i zaczęła go o wszystko wypytywać. Zaczęli razem czytać trzech wieszczów,

których przywiózł z sobą do obozu. Sam bohater stwierdza, że: przedstawiam kraj pełen

romantycznej fantazji, miłości i poświęcenia, wiary w piękno i wolność, walki ze złem i

szpetotą, kraj rozległych krajobrazów i rozległych przestrzeni duszy. W tym wszystkim

dyskretnie ukazuję siebie jako nieodrodnego syna swej ojczyzny, jestem wzruszony i

zachwycony swoją bohaterską i romantyczną sylwetką Polaka, przekonany, że i Suzanne musi

być zachwycona. Czyta jej wieszczów i tłumaczy na francuski, w pewnym momencie:

Przewracam kartki, biegam po książce jak po domu dzieciństwa, który znów odwiedzam po

latach. Doznaje jakiegoś wielkiego wzruszenia, zostawia Suzanne i biegnie do swojego

pokoju. Potem czuje wstyd przed sobą i Suzanne. Pod wieczór zszedł do niej, siedzieli przy

oknie i nagle ją mocno przytulił i pocałował. Później żałował, że pozował na romantyka. Ale potem stwierdza: Ale czy cały ten obóz nie jest balem maskowym? To, co się tu dzieje, nie ma nic wspólnego z codziennym życiem. Zaczynają się regularnie spotykać, ale bez problemów tylko wtedy, gdy straż trzyma wachmeister Heimer. Potem okazuje się, że zakaz spotykania się kobiet z mężczyznami jest szczególnie przestrzegany względem nich właśnie, bo przed ich przyjazdem lejtnant się do niej przystawiał, a ona go odprawiła. Poznajemy też Jankę Birmin.

W czwartym rozdziale, znowu pojawiają się opisy życia obozowego: Pory posiłkowe mają w sobie coś z religijnych misteriów. Ostatecznie nikt naprawdę się nie naje, o ile nie uzupełni potem obiadu jedzeniem z otrzymanych paczek, ale w tych warunkach tutaj, gdzie zycie redukuje się niemal tylko do fizjologicznego trwania, wytwarza się specyficzny kult ciała i wszystkie jego zwyczajowe funkcje, będące racją dla owego trwania, podnoszone są do godności obrzędu. Każdy ma tu swojego boga; jest nim właśnie ciało w czasie obrzędów jedzenia przyjmuje się ofiary dla swojego boga, dbając, by nie doznał zniewagi zbytnim lekceważeniem jakościowo-ilościowym. Ludzie podchodzą, nalewam im zupę, wsadzają momentalnie nos w talerz, niektórzy krzywią się, wzruszają ramionami i odchodzą z obrażonymi minami. Jak można nie wiedzieć, że bóg nie znosi kartoflanki. Suzanne je bardzo mało - Myślę, że u niej, gdzie wszystko sublimuje się w ducha, jest to niemym protestem przeciw religii ciała. Chce dowieść, że właśnie samym duchem można żyć.

W czasie jednego z posiłków dochodzi do incydentu, kiedy Janka Birmin zmusza niejako

bohatera, żeby nałożył jej większą porcję, co też robi. W konsekwencji zabrakło jedzenia dla

marynarzy. Bohater bardzo źle się z tym czuje. Po posiłku biegnie do pokoju, przekopuje

swoją walizkę (przy okazji znajduje swój pamiętnik) i bierze z niej jakieś biszkopty i kiełbasę,

z którymi idzie następnie do marynarzy. Chce im zadośćuczynić wpadkę przy posiłku. Są mu

wdzięczni. Potem od razu idzie do Suzanne z wieszczami. Podczas tego spotkania uświadamia sobie, że nie jest godny takiego uczucia, jakim obdarza go Suzanne. Zły jest na siebie i innych za to, że utożsamiają go wyłącznie z polskością. Ograniczony mocą cudzych mniemań, podporządkowuję się im z rezygnacją, tak jak podporządkowuję się fałszywemu wyobrażeniu o mnie Suzanne. Janka Birmin powiedziała mu nawet: Źle Panu z oczu patrzy. Ta francuska sroka jeszcze będzie przez pana płakała. Potem jest bardzo rozdarty i zagubiony w swoich uczuciach, jak stwierdza: Mieszają się we mnie uczucia tkliwego współczucia z niezrozumiałą radością, że Suzanne cierpi. Podczas któregoś ze spotkań, podchodzi do niego Weber i mówi, że trzeba iść do miasta i coś załatwić, a nie może znaleźć żadnego z marynarzy, więc proponuje to bohaterowi. Ten się zgadza. Droga jest dla bohatera przeraźliwie nuda, bo Weber ciągle wspomina swoją żonę i dziecko, mówi „Ich liebe Deutschland”. Gdy wraca, nie zwraca uwagi na Suzanne, a marynarze, którym dał kiełbasę, zapraszają go na wódkę i się upijają.

Piąty rozdział rozpoczyna się ożywioną dyskusją Vilberta z naszym bohaterem.. Prowokuje

go stwierdzeniem: Zastanawiam się dziś, na czym to polega, że Polacy z takim upodobaniem

oddają się pijaństwu. Kto wie, czy ten naród, który do niczego nie umie się trzeźwo odnieść,

nie usiłuje, klin klinem, odnaleźć trzeźwości w nietrzeźwości. Początkowo nasz bohater udaje,

że nie słyszy, ale potem zaczyna bronić Polski, przywołuje nawet literackie przykłady

„rozpicia” innych narodów (np. Klub Pickwicka, gdzie bohaterowie piją ciągle). Vilbert

potem znowu stwierdza: Nie… Nie… To niesłychane. To doprawdy niesłychane… Ta polska

duma pomieszana z niekompetencją to rzeczywiście coś jedynego w swoim rodzaju. Wiecznie

zapatrzeni w siebie, wiecznie przekonani, że odróżnia ich coś szczególnego i niezrozumiałego

dla innych, niezdolni są do normalnego współżycia z resztą świata. Potem: mówienie nie a

propos to właśnie wybitnie cecha polska. Doprawdy, gdy bywałem w różnych polskich

domach, zdumiewała mnie ta nieumiejętność prowadzenia rozmowy. Nie będę przeczył, że

inteligencji Polakom nie brak, ale ta inteligencja nie na wiele im się zda, bo nie mają żadnej

możliwości porozumienia się między sobą, a cóż dopiero z innymi. Te teksty bardzo

wzburzyły bohatera, nie wytrzymał i wykrzyczał: oskarżać Polskę o cokolwiek to jest

zbrodnia. Tak, nikczemna zbrodnia. Polska „jak niegdyś, jak nieraz” nadstawiła piersi jak

Winkelried przeciw gwałtowi i barbarzyństwu, przed którymi wy tańczyliście w strachu niby

pieski na dwóch łapakach. Wtedy Vilbert się zreflektował i powiedział:

chciałem powiedzieć, że przez kłótnie i swary Polska doprowadziła do swoich rozbiorów,

czemu przecież nawet żaden Polak nie zaprzeczy. Nie myślałem o tym, co teraz się stało.

Chodziło o wojnę oczywiście… Potem jakoś dyskusja się uspokoiła. Bohater leżał na łóżku,

wyciągnął swój pamiętnik i zaczął go czytać. W powieści mamy całe przytoczenia jego

fragmentów. Najpierw dowiadujemy się o jego domu rodzinnym, w którym panuje cicha

umowa, że każdy ma prawo do swojego własnego życia. Zdaniem bohatera Krąg rodzinny to

anachronizm. Dziś życie toczy się nie w domach, ale na ulicy. Potem wspomina rodzinę

Natolskich, z którą był w bardzo bliskich kontaktach, chodził do nich codziennie na

rozmowy, herbatę i keks. Natolscy byli przestarzali, nie ulega wątpliwości. Ale właśnie ta

przestarzałość przyciągała nas do nich. Ale był też inny powód częstych odwiedzin w tym

domu. Była to Ludka - córka państwa Natolskich. Ona się wyrodziła i była panną na wskroś

nowoczesną. Miała siostrę Sławę i Marynę i brata (najmłodszego z całego rodzeństwa) -

Krzysztofa. Był jeszcze dziadunio - symbol miłości rodzinnej pełnej poświęcenia. Nasz

bohater jest z Ludką, ale nie są związani żadnym słowem, nawet po cichu między sobą.

Stwierdza: Ludka traktowała mnie bardzo źle, ale nie pozostawałem jej dłużny. Nasze

obcowanie było przykre dla otoczenia. Wszyscy mówili, że to moja wina, że mam nieznośny

charakter. W ogóle ludzie lubili mówić, że mam nieznośny charakter, że trudno dojść ze mną

do porozumienia. Potem zastanawia się sam nad sobą, nad tym jaki jest, stwierdza, że urodził

się w huku armat, tym jakoś tłumaczy swój charakter. Stwierdza, że jest człowiekiem

lekkomyślnym, nieodpowiedzialnym, studiuje i nie studiuje. Jest tego świadomy, ale przed

innymi się zgrywa, nie robi z tym nic, bo tak mu wygodnie. W międzyczasie w domu

Natolskich pojawia się Kazio - kolega Krzysztofa. Robi bardzo dobre wrażenie na całej

rodzinie. Zasypuje prezentami, wręcza je w bardzo oryginalny sposób. Ludce też się to

podoba, a nasz bohater to spostrzega… Coraz rzadziej odwiedza Natolskich, a Ludka nawet

tego nie dostrzegła, nie zadzwoniła. Gdy po jakimś czasie przyszedł do Natolskich, to nawet

nie spytała, czemu go nie było. Bohater podejmuje decyzję o rozstaniu z Ludką.

Przeprowadzą z nią rozmowę. Ludka mówi wprost, że męczyła się z nim, ale zawsze jej zależało. Rozstają się, o dziwo nasz bohater trochę pocierpiał jednak, nie spał, nie jadł.. I tak pożegnał dom Natolskich. Teraz po latach wie, że na cały dom pracuje Ludka, która założyła sklep spożywczy. Dziadunio trochę zidiociał na starość, ale ogólnie jest w dobrej formie. Po jakimś czasie zadzwoniła Ludka, odwiedził Natolskich. Jak stwierdził -Ludka zbrzydła, Kazio się rozpanoszył, ogólnie było tam nieciekawie.

Rozdział szósty rozpoczyna się w momencie, gdy bohater w swoim pamiętniku

natrafia na jakiś napisany przez siebie poemat pt Miłość. Po przeczytaniu go stwierdza, że tak

naprawdę to egzaltacja leniuchów czyni z niej (z miłości) efemerydę. W obozie poruszenie, bo

mają otworzyć kaplicę. Suzanne ciągle obrzuca bohatera wymownymi rozmowami, on

stwierdza: Wiem tylko, że Suzanne czymś mi przeszkadza, jest jakąś zawadą w moim życiu

psychicznym, i to nie od dziś, nie od wczoraj, ale od dawna, nim ją jeszcze poznałem.

Potem opisuję Renee - Francuzkę, która też jest w obozie. Ludzie rozmaicie nastraja pobyt w

tym miejscu ograniczenia wszelkich swobód fizycznych i duchownych, w tym gmachu szkolnym

przeklętym. Jedni są przygnębieni, jeszcze inni otępiali. Ale Renee jest tylko po prostu

okropnie znudzona. Nudzi się tak, że bierze żałość patrzeć na nią. Bohater stara się nawiązać

z nią kontakt, żeby dać coś do zrozumienia Suzanne. Rozmowa z nią jest rzeczywiście nudna.

Próbuje też poznać się z Janką, dosiada się do niej, zagaduje o książkę, którą ona czyta, trochę

się ścierają, a gdy się dowiaduje, że tą książką jest Zbrodnia w zamku Blind, kryminał, to się z

niej śmieje. Po rozmowie z Janką poszedł się zdrzemnąć, napadł go jakiś marazm, stwierdził, że nie pójdzie na obiad, bo ta monotonia posiłków źle na niego wpływa. Dochodzi nawet do skrajnego wniosku, że może właśnie dlatego Gandhi robił sobie te głodówki więzienne - bo człowiek jest tak przerażony monotonią posiłków, że musi znaleźć sobie jakąś

wyrwę, przez którą mógłby zaczerpnąć świeżego powietrza.

Na początku rozdziału siódmego bohater stwierdza, że zawieruszyło mu się kilka

rozdziałów tej powieści, ale cóż znaczy te parę opisanych dni wobec bezbrzeżnej nudy i

beznadziejności niewoli? W pewnym momencie usłyszał dźwięk gry na fortepianie, przeczuwał, że to Janka gra w kaplicy. Opisuje widok zasłuchanych w tę muzykę współwięźniów. W szkolnej Sali niemieckiego gimnazjum przerobionej na kaplicę realizuje się Polska. Szopen wypiera

wszystkie rekwizyty i rysy niemieckości. Janka zaczęła grywać codziennie, co było niemałym

ukojeniem i pociechą dla wielu. Sytuacja z Suzanne skomplikowała się, zaczęli się unikać, gdy jedno z nich przychodziło do kaplicy posłuchać gry Janki - drugie wychodziło. W międzyczasie Janka i Suzanne bardzo się zaprzyjaźniły, czytały nawet jego trzech wieszczów, a on włóczył się bez sensu z Renee. Następnie bohater opowiada co nieco o innych współwięźniach - o Pociejaku, aptekarzu, który spędza czas jak emeryt na wakacjach w Krynicy, który chodzi na długie spacery. Albo o Mac ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin