prosz� pa�stwa do gazu - streszczenie.doc

(30 KB) Pobierz

Tadeusz Borowski Proszę państwa do gazu – streszczenie (2 strony)

2 wersje: pierwsza

              Opowiadanie Tadeusza Borowskiego Proszę państwa do gazu zostało opublikowane w 1946 w tomie Byliśmy w Oświęcimiu. Akcja rozgrywa się w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu i trwa przez upalny dzień oraz noc. Narratorem jest 1 z więźniów.

              Z powodu upałów i odwszawiania narrator wraz z kolegami z Kanady (Kanada – grupa więźniów wyznaczona przez hitlerowców do rozładowywania transportu) nudzi się i je żywność o3maną w paczce od mamy. Prosi Henriego, by ukradł buty „dziurkowane z podwójną podeszwą”. Obawia się, że nie będzie transportów ludzi przeznaczonych do zagazowania. Cosway uspokaja go: ludzi do krematorium nie zabraknie. Nie chodzi o ludzi, ale o ich ubrania, pieniądze, żywność: „Kto ma żarcie w obozie, ten ma siłę”. Rozmowę przerywa blokowy, wzywając Kanadę do rozładowania transportu. Brakło paru ludzi, więc Henri wziął także narratora. Pod nadzorem żołnierzy udają się na rampę. Francuz instruuje narratora, żeby nie brał pieniędzy, ubrań. Na rampie więźniowie z Kanady są dzieleni na grupy, o3mują zadania: otwieranie i rozładowywanie wagonów, ładowanie ludzi z transportu na ciężarówki. Podjeżdża pociąg towarowy pełen stłoczonych, przerażonych i udręczonych ludzi. Żołnierz uspokaja krzyczących, strzelając serią po wagonach. Esesman wydaje rozkaz: „Do pracy!”. Otwierają wagony, pouczają stłoczonych i mdlejących ludzi, aby oddawali palta, składali rzeczy. Na uporczywe pytania o to, co z „nami będzie”, jest tylko 1 odpowiedź: „Nie wiem, nie rozumiem po PL”. Obowiązuje zasada, że okłamuje się ludzi kierowanych do gazu. Więźniowie z Kanady bez wytchnienia dzielą ludzi z transportu na tych, którzy pójdą do obozu (zdrowi, młodzi) i na tych, których czeka śmierć w komorze gazowej. Na ciężarówki upychają po ok. 60 nieszczęśników. Bez przerwy jeździ karetka Czerwonego Krzyża, wożąc gaz do trucia ludzi. Przy wagonach rośnie stos rzeczy odebranych ludziom z transportu – Żydom z Będzina i Sosnowca. Hitlerowcy są opanowani, spokojni. Skrupulatnie oznaczają kreskami ciężarówki. Nakazują więźniom Kanady oczyścić wagony, w których są zadeptane niemowlęta, kał, pogubione rzeczy. Esesman nakazuje oddać nieżyjące niemowlęta kobietom z transportu. Przerażone kobiety uciekają od narratora, który krzyczy: „Bierzcie te niemowlęta, na litość boską”. Więźniowie Kanady patrzą na siebie z nienawiścią i przerażeniem. Wiedzą, że kobiety z dzieckiem zawsze są kierowane do zagazowania.

              Narrator rozmawia z Henrim. Pyta się, czy ludzie z Kanady są dobrzy. Uświadamia sobie, że nie ma współczucia dla Żydów idących do gazu, bo musi rozładowywać wagony. Henri tłumaczy, że złość jest czymś naturalnym i radzi, aby frustrację rozładował na słabszych. Przemęczony narrator zamyka oczy, ale nadal widzi rzekę ludzi z transportu, rozjuszone psy, dziesiątki trupów. Nie wie, czy to sen, czy jawa. Upycha rzeczy ludzi z transportu na ciężarówki. Pieniądze, kosztowności daje esesmanowi.

              Nadjeżdża kolejny transport. W esesmanach i więźniach Kanady narasta agresja. Nie panują nad sobą, rozładowując transport. Są brutalni, okrutni. Rosjanin z wściekłością rzuca młodą kobietę na auto, tak samo postępuje z jej dzieckiem. Jest wulgarny, bo kobieta nie chciała przyznać się do swojego dziecka. Esesman chwali Rosjanina, który warczy na niego, aby zamilkł. Młoda dziewczyna pyta narratora, dokąd ją zawiozą. Narrator milczy. Ona domyśla się prawdy i z pogardą dla świata dobrowolnie wchodzi na ciężarówkę odjeżdżającą do krematorium.

              Mając dość, narrator ucieka, włazi pod szyny, skąd obserwuje makabryczne sceny, piekło rampy. Góra trupów. Ranni wtłoczeni między zabitych. Wleczony starzec zawodzi, że chce rozmawiać z komendantem. Oficer szydzi, że wkrótce będzie rozmawiać z Bogiem. Dodaje: „Tylko nie zapomnij powiedzieć mu Heil Hitler!”. Rampa okazuje się prawdziwym piekłem, a obóz oazą spokoju. Narrator dochodzi do granicy swoich możliwości psychicznych. Mówi do Henriego, że jeśli przyjdzie następny transport, to on nie pójdzie go rozładowywać. Henri rozumie go i chroni, mówiąc, żeby się ukrył. Henri naraża w ten sposób swoje życie. Narrator rezygnuje ponadto z butów. W obozie buty były ważniejsze od ubrania. Rezygnacja z nich oznacza, że narrator ocala w sobie ludzkie cechy. Gotów jest zapłacić wysoką cenę za ich brak (zmniejszenie szansy na przeżycie), ale nie przekroczy granicy moralnej. Nie osiąga się czegoś za wszelką cenę. Dopiero o świcie, po rozładowaniu 15 tys. Żydów, hitlerowcy i Kanada wracają do obozu. Dzięki transportowi „Sosnowiec – Będzin” obóz będzie żył przez parę dni. Ludzie z transportu palą się, a z krematoriów „ciągną potężne słupy dymów”.

              TB opisał rozładowywanie transportu Żydów. Niemcy masowo przywozili ich do obozu, aby zagazować. Młodzi i silni mogli liczyć, że chwilowo unikną śmierci. Hitlerowcy wyręczali się więźniami Kanady, pozwalając im za wykonanie czarnej roboty wziąć żywność. Rozładunek był opracowany w szczegółach i przebiegał bez zakłóceń. Esesmani byli nadzorcami, dbali o sprawny przebieg rozładunku i rabunek. Narrator opowiadania skoncentrował się na więźniach Kanady. Ukazał ich psychiczną przemianę. Nie byli oni bezduszni, niewrażliwi, niemający żadnych zasad czy wartości. Zdawali sobie sprawę, że są ludźmi i że mają w sobie dobroć. Jednak ze względu na swój udział w pracy na rampie rodziła się w nich agresja. Stawali się okrutni, gdyż dzięki rozładowaniu transportu sami mogli przeżyć. Okradanie ludzi kierowanych do gazu umożliwiało przetrwanie paru dni. Nie mieli nadziei na uratowanie własnego życia. Chodziło więc nie o przeżycie w ogóle, ale o przetrwanie choć paru dni. Tę prawdę uświadomił sobie narrator, gdy zobaczył, jak Niemcy zorganizowali system gazowania ludzi. Najpierw palili Żydów, ten sam los miał spotkać Polaków, Rosjan. System zagłady więźniów w Oświęcimiu stał się dla narratora symbolem hitlerowskiego świata. Z dna piekła, jakim była rampa, ten świat wydawał się nie do pokonania. Jednak nawet w piekle obozu narrator potrafił ocalić w sobie ludzką wrażliwość. Gdy zobaczył, czym jest rampa, co się na niej dzieje, postanowił nie rozładowywać ludzi z wagonów.

druga

              Blokowi więźniowie chodzą po obozie nago z powodu dezynfekcji, śpią na gołych deskach. Ich „pasiaki” moczy się w wodzie z rozpuszczonym cyklonem, który „znakomicie truł wszy w ubraniach i ludzi w komorze gazowej”. 28 tys. kobiet jest w takiej sytuacji. Obóz nie funkcjonuje normalnie. Narrator z ironią stwierdza: „Nawet zwykłej rozrywki nie ma: szerokie drogi do krematoriów stoją puste”.

              Część Kanady – grupy pracującej przy rozładowywaniu transportów, przydzielono do komanda na Hermenzach. Mężczyźni z Kanady opływali zawsze w dostatki, bo mogli zabierać żywność i ubranie przywiezione przez nowych więźniów. Czasem podejmowali ryzyko – zabierali kosztowności, na co im nie pozwalano.

              Tadeusz spożywa z kolegami posiłek: chleb i inne rzeczy przysłane przez matkę. Wśród kolegów jest Henri, który ma za sobą liczne doświadczenia z transportami. Niepokoi się przerwą w dostawach ludzi. W rozmowach padają zdania: „Wszyscy żyjemy z tego, co oni przywiozą”. Blokowy ogłasza wymarsz Kanady na rampę – nadchodzi transport. Ponieważ brakuje ludzi do rozładunku, Tadek i kilku innych dołączają do grupy.

              Pociąg wtacza się tyłem na stację, z wagonów dolatują potworne krzyki duszących się ludzi. Seria z karabinu ucisza przyjezdnych. Wygłodniali Grecy zbierają na torach resztki spleśniałej żywności, nie mogą wy3mać głodu. Tymczasem niemieccy funkcjonariusze przygotowali się do przyjęcia transportu: ustawili się na odpowiednich pozycjach, przydzielili więźniów do różnych zadań. Po otwarciu wagonu wysypuje sie tłum spragniony powietrza i wody. Pada rozkaz, by wszelkie przywiezione ze sobą rzeczy składać przy torach, gdzie rośnie spora sterta. Tym, którzy próbują cokolwiek za3mać przy sobie, wyrywa się torebki i inne przedmioty. Ze schowków i kieszeni wysypuje się złoto i pieniądze. Przerażeni ludzie pytają, co z nimi będzie, jednak obozowy zwyczaj nakazuje nie mówić im prawdy – „to jedyna dopuszczalna forma litości”. Tadek udaje, że nie rozumie po PL i poprostu milczy. Ciężarówki przewożą ludzi do komór gazowych (16 kursów to ok. 1 tys. osób). Ich liczbę dokładnie i skrzętnie odnotowuje młody esesman. Stale kursuje karetka Czerwonego Krzyża dostarczająca trujący gaz. Auta odjeżdżają i wracają, bez odpoczynku, jak na potwornej taśmie. Młodzi i silni kierowani są do pracy w obozie, na pewien czas mają przedłużone życie. Narrator złowieszczo przewiduje, że po spaleniu Żydów i Polaków przyjdzie czas na inne narody, zaś metody ekonomicznego uśmiercania będą jeszcze b. doskonałe. Po opuszczeniu wagonów przez ludzi więźniowie sprzątają ich wnętrza. Wynoszą trupy stratowanych niemowląt („jak kurczaki, 3mając po parę w 1 garści”) i usuwają odchody. Kobiety nie chcą wziąć tych dzieci, bo wiedzą, że wtedy  na pewno trafią do gazu. Ostatecznie zabiera je jakaś siwa pani. Tadeusz przyłapuje się na braku współczucia dla przywiezionych, jest na nich wściekły i sam przyznaje, że to patologiczna reakcja.

              Kolejną częścią zadania Kanady jest załadunek przedmiotów zostawionych przez przybyłych przy wagonach. Złoto i pieniądze pójdą do Rzeszy, zaś inne rzeczy będą wykorzystane na miejscu. Po niedługiej przerwie znowu na rampę wjeżdża pociąg i cały rytuał rozładunku i brutalnego traktowania przyjezdnych się powtarza. Kobieta ucieka od goniącego ją dziecka, sama chce zachowac życie. Andrzej, marynarz z Sewastopola, wyzywa ją i wrzuca wraz z malcem do samochodu. Ładna dziewczyna pyta Tadeusza dokąd ją powiozą, dobrze rozumie milczenie i sama wskakuje na samochód. Narrator nie wy3muje potworności widoków na rampie, opanowuje go strach, ma torsje, chce stamtąd uciec. Natura jak gdyby dostosowuje się do sytuacji: opis przyrody, chociaż skonstruowany z poetyckich środków, budzi grozę – słońce zachodzi krwawo, a cienie drzew są upiorne. Jakiś starzec po niemiecku domaga się rozmowy z komendantem, dziewcznka bez nogi zostaje wrzucona na auto z trupami, pali się żywcem), dziewczyna z obłędem kręci się w kółko (zostaje zastrzelona). Przykrym dla Tadka przeżyciem jest zaciśnięcie dłoni trupa na jego ręce. Narrator mówi o tym, że przywiezionym do obozu odbiorą także rzeczy ukryte w „zakamarkach ciała (...). Fachowi, rutynowani ludzie będą im grzebać we wnętrznościach, wyciągną złoto spod języka, brylanty z macicy i kiszki odchodowej. Wyrwą im złote zęby”. Kanada odchodzi z rampy dobrze zaopatrzona. Kapo ładuje do kotła od herbaty złoto, jedwab i czarną kawę dla wachmanów, żeby nie kontrolowali grupy. Obóz będzie żył z łupów przez kilka dni. Tymczasem transport sosnowiecki już się pali.

2

Zgłoś jeśli naruszono regulamin