Kres Feliks - Porzucone KrĂłlestwo.pdf

(1574 KB) Pobierz
155202598 UNPDF
Feliks W. Kres
Porzucone królestwo
Księga Całości tom 5
PROLOG
Trwała jeszcze wiosna w całej pełni, ale na Agarach, zwanych czasem wyspami na końcu
świata, nic na to nie wskazywało; można by przysiąc, że nastała jesień, królowa burz. Nie
pamiętano tak długiego okresu złej pogody o tej porze roku. Sztormy przewalały się po
Bezmiarach. Pośród mroku, pod zaciągniętym chmurami niebem, zwieńczone pianą bałwany
tłukły łbami o wysoki klif.
Gdy mężczyźni wypłynęli w morze
Po swą walkę, zdobycz i chwałę,
Gdy zniknęły maszty okrętów,
Kobiety znowu czekały.
Gdy mężczyźni daleko na morzu
W pocie czoła żagle stawiali,
Ich kobiety stawały na klifie.
Kobiety tylko czekały.
Gdy mężczyźni uczepieni wantów
Nowe lądy witali z daleka,
Ich kobiety nie zmagały się z linami.
Kobiety musiały tylko czekać.
Gdy strzaskane sztormami żaglowce
Na dnie oceanu spoczywały,
Na klifie żony żeglarzy
Wciąż czekały, czekały, czekały...
Ileż takich smutnych pieśni powstało we wszystkich zakątkach Szereru, do których dociera
słona morska bryza...
Nadciągał wieczór, pogłębiając ciemności. Jej wysokość księżna Alida pani na Agarach
czekała na męża, który powiódł w morze wojenną eskadrę. Księżna nie ufała Bezmiarom i nie
kochała ich, choć wiernie strzegły granic jej włości. Stojąc na urwisku, odgadywała spojrzeniem
zatopiony horyzont, rozmawiając z dwiema innymi kobietami.
Żaglowce już od tygodnia powinny cumować w porcie.
Sylwetka ogromnego mężczyzny niewyraźną plamą odcięła się od pochmurnego nieba.
Towarzyszące księżnej kobiety były prostymi mieszczkami, które tylko tutaj i tylko przez chwilę
mogły być jej równe – bo tak samo czekały na swych mężczyzn. Lecz ujrzawszy
nadchodzącego, pokłoniły się swojej pani i uciekły, odprawione lekkim skinieniem. Niewysoka
władczyni Agarów uniosła rękę, ujęła olbrzyma pod ramię i zabawnie oparła głowę o jego
łokieć.
– Jak nie wróci, wezmę sobie ciebie – powiedziała smutno i figlarnie zarazem. – Chcesz być
księciem wyspy, królu gór?
Wiatr potargał jej jasne włosy. Od dwóch dni nie miał siły wichru, ale spienione fale pod
urwiskiem chyba o tym nie wiedziały. Czarne morze gotowało się niczym trucizna w wielkim
kotle. Chciałoby się zebrać pianę jak burzyny z powierzchni wywaru.
– W ogóle nie umiem pływać.
– A co umiesz? Mm?
– Nic, co przydałoby się tutaj komukolwiek. – Olbrzym w ogóle nie znał się na żartach, albo
miał podły nastrój, w każdym razie nie podjął przekomarzań. – Pora na mnie, wasza wysokość.
Zadarła głowę, próbując w gęstniejącym mroku wyczytać coś z twarzy mężczyzny.
– Chcesz... wracać?
– Czekam tylko na powrót Raladana. I pierwszy statek, który popłynie z Aheli
dokądkolwiek, byle wysadził mnie w Dartanie.
– Myślałam, że znalazłeś wreszcie swój dom. Ojca, przyjaciół... To ten kot! – powiedziała
z niechęcią. – On cię namówił, prawda?
– Ten kot, wasza książęca wysokość, jest moim bratem od dwudziestu paru lat.
Miał pasujący do sylwetki, głęboki i silny głos. Mówił wyraźnie, nieśpiesznie. Bardzo lubiła
go słuchać.
– Niepotrzebnie dałam ci ten list od niego. A kiedy mówisz „wasza książęca wysokość”, to
od razu wiem, że nie warto z tobą rozmawiać. No... – zmitygowała się – czasem, co prawda,
chcesz mi tylko podokuczać. Hej, dzielny strażniku! – zawołała głośniej, zwracając się ku kępie
ostrych nadmorskich traw.
Wysoki i potężny mężczyzna, którego nie dało się nazwać olbrzymem tylko w obecności
towarzysza księżnej, podniósł się z ziemi. Uzbrojony po zęby, od wielu lat był jej przybocznym
gwardzistą. Skinął głową i poszedł pierwszy. Mała kawalkada ruszyła ku nieodległym murom
twierdzy nadbrzeżnej.
– Grevie, czy jeśli wyjednam zgodę twojej pani, zechcesz posiłować się dziś ze mną? Nikt
tutaj nie potrafi wyłoić mi skóry tak jak ty.
– Wasza godność chwali mnie na wyrost – odparł sługa, oglądając się przez ramię. – Jeszcze
nie wyleczyłem moich pękniętych żeber.
– A ja wyłamanego barku.
– Zaraz obaj będziecie pęknięci i wyłamani – zagroziła księżna, omijając większą od innych
kępę traw. – Nie, Glorm, nie wyjednasz na nic zgody, nie będziesz tłukł się z moim
przybocznym, bo masz dzisiaj siedzieć ze mną i bawić mnie najlepiej, jak umiesz. Jestem wdową
po żeglarzu i mam być pocieszana.
– Słomianą wdową, jak dotąd... Nie wygaduj takich rzeczy nad morzem.
– A co, ty też jesteś przesądny? Wszystkich was... pomoczyło. – Księżna, nie mogąc czasem
znaleźć odpowiedniego słowa, miała zwyczaj posługiwania się pierwszym lepszym, które
przyszło jej do głowy; jakkolwiek bywało to zabawne, świadczyło o czymś nader nieśmiesznym,
a mianowicie o tym, że z jej wysokością lepiej tego dnia nie zadzierać. – Niestety, masz rację,
wojowniku. Nie jestem jeszcze wdową, wciąż jestem żoną solonego śledzia, który nawet
w małżeńskim łożu porusza się tak, jakby pływał.
Grev, bardziej przyjaciel niż sługa jej wysokości, wiedział jednak, kiedy powinien
przyśpieszyć kroku i nie słuchać, co wygadywała. Bujna przeszłość księżnej dochodziła niekiedy
do głosu i można było doszukać się w jej słowach zarówno cynizmu tajnej wywiadowczyni
Trybunału, jak też jadu intrygantki i bezdusznego chłodu skrytobójczym, albo rozwiązłości
ladacznicy. Była każdą z tych osób. A ponadto najbardziej niewierną ze wszystkich żon, jakie
nosiła ziemia. Najbardziej niewierną – i najbardziej kochającą ze wszystkich. Za swego
męża-żeglarza dałaby się ugotować żywcem. U schyłku minionego lata nie zdążył wrócić na
Agary, co oznaczało, że spóźni się trzy miesiące – o ile w ogóle żyje... Nikt nie pływał jesienią
po Bezmiarach. Lecz księżna każdego dnia stawała na urwistym brzegu, czekając. Nie istniała
dla niej zła pogoda, nie bała się deszczu ani wichru. I była pierwszą, która ujrzała pośród
skłębionych fal czarną sylwetę okrętu. Na pokładzie dzielnego żaglowca najlepsi żeglarze
świata, pod wodzą swego kapitana, przedarli się przez sztormy i wrócili do swych domów,
dokonując niebywałego wyczynu... Kobiety nie musiały już czekać.
W murze twierdzy nadbrzeżnej widniały małe żelazne drzwi, a w niewielkiej wnęce czuwał
wartownik. Na widok nadchodzących załomotał w blachę pięścią, dał się poznać przez
niewielkie okienko i wrócił na swoje miejsce. Huknęły odmykane zasuwy. Księżna
i towarzyszący jej mężczyźni znaleźli się w wąskim korytarzyku. Poprzedzani przez żołnierza
z pochodnią, wkrótce wyszli na dziedziniec.
Rozrzucone szerokim półkręgiem umocnienia nie tworzyły warowni w ścisłym znaczeniu
tego słowa, były to raczej połączone ze sobą samodzielne zespoły forteczne, osłaniające port
przed atakiem z lądu i morza. Wąski kanał portowy przegrodzono potężnym łańcuchem,
spinającym niskie, lecz bardzo obszerne baszty. Nazwano je bastejami; nowe słowo, używane
tylko na Agarach, wydawało się jednak odpowiednie dla budowli nie mających odpowiednika
nigdzie w całym Szererze. Owe dziwne baszty pomyślane zostały jako platformy dla dział
dużego wagomiaru. Małe agarskie księstwo zawdzięczało swą siłę nie tylko świetnej flocie
wojennej i licznym okrętom kaperskim. Próbując ochronić swą niezależność, postawiło na nowe
rodzaje broni, nie doceniane przez wojska Wiecznego Cesarstwa. W Szererze od dawna nie
budowano twierdz, prochowe działa zaś stawiano tylko na pokładach okrętów. Rozbójnicze
księstwo, zasilające swą szkatułę dochodami z handlu łupami wojennymi, nie miało dość ludzi,
by stworzyć liczną armię, ale miało pieniądze... I szukało swojej szansy w nowinkach.
– Te basteje nie wystarczą – rzekł Glorm, spoglądając na rysującą się w mroku krępą
sylwetę budowli. – Cesarstwo wciąż jest potężne.
– Srogi z ciebie rębajło, ale żaden polityk – nieomal pogardliwie oceniła księżna. – Nie ma
już żadnego cesarstwa.
Wkroczyli do fortecznego budynku mieszkalnego, w którym mieściła się jedna z trzech
rezydencji księżnej.
– Nie ma już żadnego cesarstwa – powtórzyła Alida, idąc po schodach na piętro. – Armekt
i Dartan obronią się przed każdym atakiem, ale nie są zdolne do prowadzenia zaczepnej wojny
morskiej, a cóż dopiero zamorskiej. Już dziś, gdybym chciała, mogłabym zepchnąć oba te
mocarstwa na ląd... ale nie chcę, bo wożą wodą różne pożyteczne rzeczy, których nie ma sensu
kupować ani wytwarzać na Agarach.
Nie do końca było to prawdą. Wydanie kontynentowi totalnej wojny morskiej bez wątpienia
zaowocowałoby zmieceniem z wód Szereru dartańskich i armektańskich żaglowców... a po kilku
latach potrzebnych do odbudowy floty bezprzykładny odwet. Wycięcie bolesnego wrzodu, jakim
były Agary, mogło być z różnych przyczyn odwlekane – lecz walka z gangreną nie. Jakkolwiek
rozbieżne były interesy Armektu i Dartanu, utrata mórz musiała doprowadzić do zawarcia
przymierza. Kontynentalne państwa nie mogły zaakceptować uwięzienia w lądowych granicach.
Inna sprawa, że agarskie księstwo rosło w siłę, i to, co nie mogło udać się teraz, być może było
możliwe za lat piętnaście albo dwadzieścia. Księżna Alida lubiła czasem po męsku napiąć
muskuły, ale w gruncie rzeczy wiedziała, na co stać jej państewko.
– Za dwadzieścia lat – dorzuciła – pępek świata będzie tutaj, w Aheli. Nie mówię, że stolica
jakiegoś imperium... Tylko miasto, z którym liczyć się będą musiały wszystkie inne miasta
Szereru, łącznie z Rollayną i Kirlanem, o Doronie nie wspominając.
Mijając kopcące przy strzelniczych okienkach łuczywa, dotarli na szczyt schodów. Dalej
były pokoje księżnej, a bardziej na prawo – gościnne. Drzwi strzegli wartownicy z włóczniami.
– Chodź do mnie. No, nie będę cię uwodzić! – prychnęła. – Zresztą, czy ty w ogóle wiesz, co
to uwodzenie? Albo chociaż co to kobieta?
– Nie za bardzo – przyznał. – Nigdy mnie specjalnie nie pociągały... Ale mężczyźni też nie –
dorzucił szybko, widząc jej uniesione brwi, i mogłaby przysiąc, że zarumienił się lekko. – Nigdy
nie miałem głowy... do tych spraw.
Wzruszyła ramionami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin