Julianna Garnett - Zakładniczka.doc

(1146 KB) Pobierz
JULIANA

JULIANA GARNETT

 

 

 

Zakładniczka

Tytuł oryginału The Scotsman

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Pogranicze Szkocji i Anglii,

październik 1313 roku

 

Przenikliwy, lodowaty wicher przeganiał chmury z zachodu i wypluwał szare strugi deszczu w stronę poszarpanych wzgórz lasu Kielder. Alexander Fraser zatrzymał spienionego wierzchowca na szczycie skalistego wzgórza smaganego przez wiatr. Wściekły i jednocześnie bezradny, patrzył, jak jeźdźcy znikają za wierzchołkiem pagórka. Choć byli zbyt daleko, by dojrzeć ich barwy, wiedział, kim są. Sasi, niech będą przeklęci!

Zanim zdoła ich doścignąć, będą już bezpieczni, daleko za angielską granicą. Spóźnił się... Spóźnił.

Błyskawica rozdarła niebo, przerywając paroksyzmy jego daremnej rozpaczy. Alex spojrzał w górę, na kłębiące się ciemne chmury. Grom przetaczał się po niebie z groźnym pomrukiem, jak gdyby kopyta angielskich koni dudniły po szkockiej ziemi. Deszcz zacinał coraz mocniej. Strumienie wody spływały mu po twarzy, sklejając długie czarne włosy, zlepiając rzęsy i zamazując obraz odległej granicy. Westchnął. Jego oddech momentalnie zamienił się w lodowata mgiełkę, ale diabelski wicher natychmiast ją zmiótł.

Musiał poskromić zarówno rozpędzonego rumaka, jak i własną chęć pościgu za wrogiem przez niewidzialną linię, oddzielającą Szkocję od Anglii. Zbyt długo powstrzymywał się od walki, stosując się do polecenia Roberta Bruce'a. Miał już dość ścierania się z Anglikami tylko w przypadkowych potyczkach lub podczas błyskawicznych wypadów. Napadnięte wioski płaciły okup, ale nadal były we władaniu Anglików. Czy nigdy nie nadejdzie czas rozstrzygającej bitwy? Po najeździe Anglików na wzgórzu pozostało wielu zabitych Szkotów.  Nazbyt wielu Szkotów. Para powoli unosiła się znad ich bezwładnych ciał. Alex wjechał w środek pobojowiska. Odetchnął z ulgą, stwierdziwszy, że wśród poległych nie ma jego ludzi. Nie znalazł też Adama de Brusa - ani martwego, ani żywego. Zaklął po cichu. Niech szlag trafi tego kuzyna Roberta Bruce'a. Nie posłuchał przestróg Alexa i mając zaledwie garstkę

ludzi, rzucił się do walki z Anglikami. To przez jego głupotę i dumę krew Szkotów użyźni teraz ziemię.

Szalejący, zimny wiatr przenikał przez ubranie. Alex przemókł do nitki, ale nie zwracał na to uwagi. Potworny odór śmierci, którego nie mogła rozwiać nawet wichura, napełniał go niepokojem. Tę scenę znał aż za dobrze jęki umierających, mdlący słodki zapach, który towarzyszył mu nawet we śnie. Czy w jego życiu był choć jeden dzień bez śmierci? Chyba nie. Jedyne, co pamiętał, to walka, bitwy i krzyki ginących, których w ułamku sekundy błysk miecza wyprawiał w zaświaty. Alex odetchnął głęboko; miał nadzieje że te straszne wizje wreszcie przestaną go nękać.

Zawodzący wiatr zagłuszył metaliczny brzęk uprzęży i Robbie MacLeod, zdawało się, bezszelestnie pojawił się u jego boku. Koń Robbiego parsknął, nerwowo zagryzając wędzidło.

- Hrabia Warfield pojmał Adama de Brusa.

To krótkie zdanie potwierdziło przypuszczenia Alexa, który tylko skinął posępnie głową.

- Niech będzie przeklęty. To bez wątpienia zemsta za najazd Bruce'a dwa lata temu, kiedy spalił Haltwhistle i większą część Tynadale. Bruce nie będzie zadowolony, kiedy się dowie, że Anglicy uwięzili jeszcze jednego jego krewnego.

- Słuchaj, oni złapali też Jamiego.

Ledwie Robbie wypowiedział te słowa, ostry ból dosłownie przeszył Alexa na wskroś.

- Zostawiłem Jamiego w Castle Rock - wykrztusił.

- Nie pozostał tam. - Robbie wskazał ruchem głowy zakrwawione ciało, zawinięte w wełniany pled i niesione na stos. - Jeden z ludzi Bruce'a powiedział mi, że twój brat dołączył do nich zeszłej nocy i został pojmany wraz z Adamem de Brusem.

Alex siedział w siodle nieruchomo i w napięciu przysłuchiwał się słowom Robbiego.

- Chryste Panie! - wykrzyknął. - Przecież zostawiłem Jamiemu wyraźne rozkazy. Miał się stamtąd nie ruszać.

- No cóż, znasz go. Wiesz, że jest odważnym chłopakiem, ale nie ma za grosz rozsądku.

Robbie splunął na murawę, którą bitwa zamieniła w błoto. Przemoczona cienka koszula przylegała do jego ciała, a nasiąknięty wodą pled zsunął się z jego ramion. Mokre od deszczu jasne włosy wydawały się cięższe i dużo ciemniejsze, niż były w rzeczywistości. Patrzył na Alexa, twarz miał posępną.

- Był na ciebie wściekły, bo powiedziałeś, że jest za młody, by bić się z Anglikami. Teraz ma już za sobą swoją pierwszą walkę.

- Na to wygląda. - Alex wciągnął do płuc powietrze. Pachniało świeżą krwią, mokrą ziemią i rozpaczą. - Obedrę go za to ze skóry!

- Na pewno - skwapliwie zgodził się Robbie - ale przedtem Warfield zetnie mu głowę.

Alex znowu odetchnął głęboko.

- To prawda. Za ten głupi postępek Jamie zapłaci życiem.

- Musimy coś zrobić. - W głosie Robbiego słychać było gniew i determinacje. - Ci cholerni Sasi porwali twojego brata. I nie będziemy ich ścigać. A czy wiesz, co się stanie, kiedy Warfield zawiezie Jamiego do Anglii?

Alex spojrzał na niego niewidzącym wzrokiem. Musiał jak najszybciej podjąć decyzję, a rozpacz Robbiego jeszcze mu to utrudniała.

- Tak, wiem, co może się zdarzyć. Nie mogę dopuścić, by Warfield zamordował Jamiego, ale nie mogę też sprzeciwić się Bruce'owi. Zakazał mi walki i dopóki z nim nie porozmawiam, muszę dochować złożonej przysięgi. 

- W takim razie, niech Bóg ma w opiece Jamiego - warknął Robbie. - Warfield jest bezwzględny, a ponadto cieszy się łaskami króla Edwarda. Chociaż potomek Długonogiego nie jest tak groźnym królem jak jego ojciec, to i tak jest bardzo niebezpieczny.

- Będę negocjować z Warfieldem...

- Przeklętego hrabiego słucha sam król Anglii. Co ty możesz mu zaofiarować?

- Na pewno potrzebuje pieniędzy. – Alex spoglądał posępnie na Robbiego. - Mój skarbiec jest pusty, ale jako zakładnik jestem wart więcej od Jamiego.

Przerażenie zapłonęło w ciemnych oczach Robbiego. Jego czerstwa twarz spurpurowiała. Dłuższą chwilę badawczo wpatrywał się w Alexa.

- Czy myślisz, że Warfield nie zabije was obu? Na pewno to zrobi. Przecież plądrujemy jego ziemie i ściągamy haracz. Zemści się, jak tylko będzie miał okazję. Bruce też nie zechce wysłać cię na pewną śmierć.

- Od piętnastu lat walczę o wolność Szkocji i wiernie służę Robertowi Bruce'owi. - Twarz Alexandra przybrała stanowczy wyraz. Gwałtownie odrzucił kosmyk mokrych włosów. - Bruce trzyma dla okupu kilku Anglików. Jeśli nie zechce narażać mojego życia, to przecież są wśród nich tacy, którzy mają jakąś wartość dla Warfielda. - Odetchnął. - Albo dla króla Anglii.

- Większą niż kuzyn Bruce'a? - Robbie pokręcił głowa. - Wątpię.

- Widziałeś Warfielda. Co o nim myślisz?

Robbie znów splunął; jego usta wykrzywiły się pogardliwie.

- Możny to pan, ale nie powierzyłbym swych bliskich jego pieczy. Popiera króla Edwarda, przedtem popierał jego ojca. Ludzie mówią, że sprzedałby własna matkę, żeby tylko mu się przypodobać.

- Gdyby negocjacje nie przyniosły efektu, czy byłbyś w stanie przypomnieć sobie, jak wygląda od środka twierdza Warfield? - zapytał Alex po chwili milczenia. 

Uśmiech rozjaśnił pokrytą bliznami twarz Robbiego.

- Do diabła, tego się właśnie po tobie spodziewałem. Byłem w warowni i dobrze pamiętam, jak wygląda. Wezwijmy naszych ludzi i jedzmy do Anglii świeżym tropem...

- Nie. Najpierw musze porozmawiać z Bruce'em.

Alex zawrócił wierzchowca i popędził w dół po stromym kamienistym zboczu. Błyskawica przeszyła ciemniejące niebo i przez chwile na skalistym szczycie było widno jak w dzien. W powietrzu unosił się ostry zapach mokrej trawy i krwi. Słyszał, jak Robbie też pędzi za nim na złamanie karku.

Alex nie czuł się tak pewnie, jak starał się okazać swemu towarzyszowi. Czy Bruce pozwoli mu pertraktować z Warfieldem? Ostatnio władca Szkotów unikał walnej bitwy z Anglikami, ograniczając się do napadów na miasta, niszczenia angielskich wsi i pobierania haraczu. Oszczędzano tych, którzy nie stawiali oporu; z tymi, co walczyli, bezwzględnie się rozprawiano. Wzięci do niewoli podczas takich wypraw angielscy panowie byli cennym towarem. Za ich uwolnienie Szkoci żądali sowitego okupu. Gdyby Warfield nie zgodził się na wymianę jeńców, lecz chciał wziąć okup, to w szkocki skarbiec był pusty. Pieniądze, którymi północne dzielnice Anglii płaciły za ochronę, były natychmiast wydawane na utrzymanie szkockiej armii.

Z bólem serca Alex stwierdził, że odpowiedz Bruce'a najprawdopodobniej ostatecznie przypieczętuje los Jamiego. Wyglądało na to, że zostało mu niewiele życia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

Północna Anglia

 

Catherine Worth zacisnęła palce na kamiennym występie blanki strzelniczej zamku Warfield. Wiatr był tak silny, że z trudem utrzymywała równowagę. Wpatrywała się w dal. Trudno było cokolwiek dostrzec z powodu gęstej mgły. Niecierpliwym gestem dziewczyna odrzuciła w tył nieposkromione loki spływające na twarz i zmrużyła oczy.

- Gdzież oni są?

Podmuch wiatru porwał jej pełne zniecierpliwienia słowa. Ogromna ciemnoszara masa skłębionych chmur przemknęła nad jej głową. Wiatr się wzmógł i wydawało się, że to nie on zawodzi, ale pokutujące zagubione dusze. Poczuła, jak ogarnia ją smutek. Zadrżała lekko i otuliła się mocniej płaszczem. Chyba rzeczywiście grzeszyła nadmiarem wyobraźni. Matka często martwiła nadmierna skłonność Catherine do fantazjowania, ojciec również ją za to strofował. Hrabia jasno i dobitnie dawał do zrozumienia, że nie zamierza znosić kobiecych fanaberii, nawet ze strony żony. A już szczególnie u córki. Zacisnęła usta. Robert Worth, hrabia Warfield, nie był czuły. Uważał, że kobieta powinna umieć zszyć ubranie i zaparzyć zioła. I to wszystko. Nie ojca wypatrywała w tę okropną pogodę, ale brata.

Ponury grymas na jej twarzy złagodniał, a usta rozchyliły się w leciutkim uśmiechu. Tylko brat był w stanie ochronić ją przed gniewem ojca. Hrabia często musiał przywoływać Catherine do porządku, bo wcale nie była tak posłuszną córką, jak by tego oczekiwał srogi ojciec. Pewnego razu matka stwierdziła, że dziewczyna odziedziczyła upór po ojcu. Nie powiedziała tego, rzecz jasna, w obecności hrabiego, nie śmiałaby go krytykować. Tylko Nicholas miał tyle odwagi, by wypowiadać swoje zdanie.

Catherine bardzo się niepokoiła. Wolała jednak stać na wietrze i wypatrywać swoje piękne błękitne oczy, niż słuchać babskich pogaduszek przy kominku. Zacisnęła drobne dłonie w pięści i schowała je pod ciepły płaszcz. W napięciu spoglądała na otaczające warownię pagórki. Wzgórze, na którym zbudowano zamek Warfield, górowało nad całą okolicą. Zamczysko wyglądało jak przycupnięta ogromna bestia, pilnująca sąsiedztwa. Tak zresztą było. Hrabiego zwano Lwem Pogranicza, gdyż strzegł kraju przed buntowniczymi Szkotami, których bandy często przekraczały granicę miedzy Anglią a Szkocją, przebiegającą tylko kilka mil od Warfield.

Wpatrując się w horyzont nad szpiczastą granią lasu Kielder, Catherine zmarszczyła czoło. Zdawało jej się, że Warfield jest tak oddalone od świata, że jej życie będzie pasmem nieróżniących się od siebie bezbarwnych dni. A przecież musiało istnieć coś poza tymi murami. Słyszała opowiadane szeptem historie walk, okropne opowieści o przelanej krwi, brutalnych napaściach Szkotów na sąsiednie wioski, których hrabia nie chciał bronić. Wiedziała, jaki jest groźny i nikczemny. Czy to możliwe, by nie chciał bronić własnych poddanych? A może to tylko złośliwe plotki? Nikt nic nie chciał jej powiedzieć. Traktowano ją jak dziecko, chroniono i utrzymywano w niewiedzy.

Nawet Nicholas rzadko i niechętnie wspominał o napaściach Szkotów, chociaż często widziała potężne pióropusze dymu w oddali i wiedziała, że to kolejna wioska idzie z dymem. Okrutni Szkoci zniszczyli nawet opactwo Lanercost. Mówiono, że ci zbuntowani barbarzyńcy zmuszali zakonnice do tańczenia nago. Nawet nie próbowała się o to dopytywać, bo naraziłaby się tylko na ostra reprymendę. Uważano zapewne, że jako delikatna kobieta załamałaby się pod ciężarem przerażającej prawdy albo może nawet...

- Pani...

Catherine odwróciła głowę i w osłoniętym od deszczu wejściu do wieży zobaczyła swoja służącą. Okropność! Wysłano po nią Bess? Jakby była mała dziewczynka. Nieszczęsna Bess drżała z zimna. Wyglądała tak żałośnie, że Catherine momentalnie przeszła złość. Donośnym głosem, by przekrzyczeć wycie wiatru, zaczęła mówić w dialekcie służącej, mieszaniną walijskiego i angielskiego.

- Jeśli przyszłaś po mnie, to jeszcze nie zamierzam stąd odejść. Wypatruję brata. Może dziś wróci. 

- A może nie... Pani matka wysłała mnie, by panienkę sprowadzić do komnat, nim panienkę na śmierć przewieje. Proszę, niech panienka wejdzie...

- Nie, nie pójdę. Powiedz mojej matce, że nie mogłaś mnie znaleźć. - Catherine spojrzała na odległą, zamazaną linię horyzontu. Czuła, że ten wiatr daje jej jakąś nieuchwytną obietnicę wolności. - Tak - zamruczała sama do siebie. - Wolę samotność od nieustannego jazgotu matki i tych innych nudnych kobiet.

Człapanie mokrych butów po kałużach świadczyło o zbliżaniu się Bess. Dziewczyna nie dała za wygrana i mimo paraliżującego strachu postanowiła podejść do swojej pani.

- Pani, to niebezpiecznie stać tak blisko przepaści, i do tego na takim wietrze. A jeśli Owcza Zmora porwie panienkę? Błagam, niech panienka ze mną pójdzie...

- Tu jest bezpiecznie. Wasze walijskie upiory nas się nie imają. Powiedz mi, Bess...,- Catherine odwróciła się tak gwałtownie, że służąca wydała z siebie okrzyk przerażenia. - Czy to prawda, co mówią poniektórzy?

Bess trzęsła się, przemoczona suknia z grubej wełny przylegała do jej kościstej sylwetki.

- S...słucham? O...o czym?

- O moim ojcu, że jest bezlitosny wobec wrogów. Że nawet jego poddani bardzo się go boją... Chyba to prawda, bo trzęsiesz się jak jesienny liść na wietrze, a biała jesteś jak dobrze ugotowana sowa. No, nieważne. Wiem, że nie wolno wam o tym ze mną rozmawiać. Wracaj do środka, głupia gąsko. Zaraz i ja przyjdę, udając skruchę, co zadowoli moją matkę.

- Pani, naprawdę nie śś...śmiem wracać bez panienki. Lady Warfield będzie się martwic o panienkę.

- Też coś! Troszczy się tylko o swoje koronki i dywany. Na mnie jej nie zależy. Śmiem twierdzić, że nawet nie zauważy mojej nieobecności do przyjazdu ojca, a i to dopiero wtedy, gdy on o mnie zapyta. 

Catherine oddychała z trudem. Bezwiednie dała upust goryczy. Służąca zaczęła się trząść jeszcze bardziej, wiec Catherine uśmiechnęła się do niej.

- Oj, Bess, nic cię złego nie spotka. Zaraz wrócę. Po prostu myślałam, że dziś wrócą. Nicholasa nie ma już dwa tygodnie, a powiedział, że wróci za dwa dni. Martwię się, i tyle.

- Zależy panience na lordzie Devlinie, prawda? Nawet bardziej niż na panienki narzeczonym.

Catherine zesztywniała.

- Nie znam Ronalda z Bothwick ani też nie chcę go za męża. To mój ojciec go wybrał, a nie ja. Wolę iść do klasztoru, niż poślubić zupełnie obcego mężczyznę. Tam przynajmniej miałabym spokój i nikt nie uważałby za niestosowne, że chcę czytać, pisać czy studiować filozofię...

Urwała nagle. Pomyślała, że to, co przed chwilą powiedziała, może stać się przedmiotem rozmów na zamku. Gdyby dotarło to do uszu hrabiego, w ciągu tygodnia wydałby ją za Ronalda.

Używając swego najbardziej wielkopańskiego tonu, powiedziała:

- Przekaż pani matce, że niebawem przyjdę, a sama pobiegnij do kuchni i powiedz kucharce, by przygotowała mi grzanego wina. Musze się trochę rozgrzać.

- Tak, pani. Natychmiast, w tej chwili.

Bess dygnęła, z trudem unosząc jedną ręką przemoczoną suknię, odwróciła się i odeszła wyraźnie zadowolona, zapewne myśląc o ciepłej, przytulnej kuchni. Było to jej ulubione miejsce i Catherine nie wątpiła, że pozostanie tam tak długo, jak tylko się da. Świetnie - pogratulowała sobie w duchu, kiedy służąca zniknęła wreszcie za progiem.

Kolejny podmuch wiatru rozerwał zapinkę płaszcza. Trzasnęło jak z bata. Ciężka wełna i futro ześlizgnęły się z ramienia i z trudem udało jej się złapać płaszcz, który mógł wpaść do fosy. 

Rozpadało się na dobre; strugi zimnej wody siekły Catherine po twarzy. Szare niebo, szara ziemia i szare gałęzie drzew zlały się w jedno. Nie, to niemożliwe. Jej życie nie może tak wyglądać. Nie chciała wyjść za człowieka, którego nie znała, po to tylko, by dwa potężne rody zawarły sojusz, nie chciała spędzić reszty życia jak jej matka. Trząść się ze strachu przy każdej uwadze męża, zawsze starać się mu przypodobać, obawiać się niełaski...

Odetchnęła głęboko i otworzyła oczy. Znów wpatrywała się we wzgórza wokół zamku. Czy to grom? Nie, to narastający tętent kopyt o ziemię, miarowe dźwięki przebijające się przez zawodzenie wiatru. Przetarła oczy i ujrzała ciemne sylwetki jeźdźców, zbliżających się błotnistym, wijącym się wśród wzgórz szlakiem. Na moment zniknęli jej z oczu w wąskiej kotlinie, po czym pojawili się znów, już znacznie bliżej. Łopotał nad nimi sztandar Warfield, czerwony lew na białym tle. Poczuła ulgę, gdy dostrzegła pod sztandarem Nicholasa. Pierzchły ponure myśli, minął trawiący ją niepokój. Poznała brata nawet z tej odległości.

Chciał się popisać, pokazać, że deszcz mu niestraszny; wyróżniał się na tle innych ubłoconych i posępnych jeźdźców. Wesoły szelma, beztrosko uwodzący tabuny wiejskich dziewczyn. Zawsze umiał namówić je, by poszły z nim na siano, do stodoły, gdziekolwiek miał ochotę. Nicholas, starszy od niej o sześć lat, ukochany brat, jedyna osoba, której mogła ufać, jej jedyne oparcie, nareszcie wrócił.

Ślizgając się po kamieniach krużganku, Catherine wbiegła do baszty. Zwolniła nieco w ciemnościach, z trudem pokonała strome kręte schody, z rzadka tylko rozświetlane przez pochodnie, zamocowane w żelaznych obręczach na filarze klatki schodowej. W powietrzu unosił się ostry zapach płonącej żywicy. Dotarła wreszcie do wielkiej sali zamkowej, minęła korytarz i znalazła się przy drzwiach wiodących do zewnętrznych schodów, oddzielonych od dziedzińca masywnym kamiennym frontonem. Dym szczypał ją w oczy; zdawało się  jej, że w fosie jest więcej nieczystości niż zwykle. Przez dziedziniec dostała się do strażnicy. Czyżby się spóźniła? Nie, usłyszała, jak unosi się krata, zgrzytają łańcuchy, jak opuszczany jest zwodzony most, po którym zaraz przejadą wracający ze Szkocji hrabia i jego synowie.

Z bijącym sercem pełnym radości, która zagłuszyła niepokój, Catherine wyminęła objuczonego chrustem drwala i dopadła strażnicy w chwili, gdy o drewniany pomost zadudniły kopyta pierwszego konia. Nicholas zobaczył ją. Jeszcze jako dziecko zawsze czekała tu na jego powrót. Schylił się, porwał ją i posadził obok siebie na potężnym rumaku. Ojciec nie był zachwycony ich powitaniem, ale nie zwracali na to uwagi.

- Pada deszcz, kociaku, czyżbyś tego nie zauważyła? - droczył się z nią brat.

Przytuliła się do niego. Jej palce ześlizgiwały się po metalowej kolczudze, ale chwyciła się grubej wełnianej opończy. Pachniał deszczem i błotem. Wyczuwała też inne zapachy, o których wolała nie myśleć. Odchyliła się nieco i żeby nie zauważył, jak nieprzytomnie się cieszy z jego powrotu, rzuciła oskarżycielskim tonem:

- Wróciłeś prawie dwa tygodnie później, niż obiecałeś.

- Tak, to prawda. - Objął ją mocniej. - Ale buntownicy sprawili nam więcej kłopotu niż zazwyczaj. Była ich cała chmara. Kłębili się niczym pchły na obozowym kundlu i byli równie niebezpieczni.

Catherine zacisnęła dłoń na garści wełny i mokrych włosów. Przycisnęła usta do ucha brata.

- Musze z tobą porozmawiać. Czy spotkamy się później?

- Zgoda, kociaku - powiedział cicho. Szybko uścisnął ją, zatrzymał potężnego rumaka, po czym postawił siostrę na ziemi. Mrugnąwszy porozumiewawczo, głośno nakazał jej, by upewniła się, czy przygotowano gorący posiłek. - Do diaska, dziś wieczorem nie mam zamiaru kontentować się jakimś zimnym jadłem! 

Catherine pokazała mu język. Odsunęła się od nerwowo przebierającego nogami konia. Jednym uderzeniem śmiercionośnych kopyt mógł roztrzaskać głowę nieszczęśnikowi, który zbliżyłby się do niego nieostrożnie. Uniosła suknię, by nie ubrudzić jej błotem. Zawróciła przez podwórzec w stronę zamku, zerkając w kierunku ojca. Hrabia nie zwracał na nią jednak uwagi. Patrzył tam, gdzie na tle szarości i błota dostrzegła błysk szkarłatu i błękitu. Zatrzymała się i ponad głowami ludzi i koni zaczęła wpatrywać się w tę właśnie stronę. Wtem ktoś głośno zaklął i usłyszała odgłos zadanego ciosu. Konie natychmiast zaczęły rżeć, a ludzie krzyczeć. W zamieszaniu, które nastąpiło, nikt nie zwracał na nią uwagi, mogła wiec podejść całkiem blisko. Ciekawość była silniejsza niż strach przed ojcem. Ze zdziwieniem stwierdziła, że źródłem zamieszania jest zaledwie jeden człowiek, zakuty w potężne kajdany. W podartym ubraniu stał pośród kłębiącej się masy wrzeszczących żołnierzy. O dziwo, wcale nie wyglądał na przerażonego, wprost przeciwnie - patrzył na otaczających go zbrojnych ze wzgarda. Błoto oblepiło mu twarz i włosy, ale i tak widać było, że są prawie tak jasne i rude jak włosy Catherine. Gdy powalono go na kolana, zauważyła, że jest skuty razem z innym więźniem, którego rzucono obok niego w błoto.

Więzień był bardzo młody, młodszy od niej, a skuty równie mocno jak starszy mężczyzna. Obu postawiono na nogi. Młodzieniec uniósł głowę i zobaczyła wykrzywione w odwiecznej nienawiści rysy młodej twarzy. Cienka strużka krwi ciekła mu ze skroni. Spojrzał z pogarda na hrabiego.

- Sas, świnia i morderca...

Jeden ze strażników uderzył go w twarz zakutą w stal pięścią. Chłopak osunął się na ziemię. Grad ciosów spadł na obu więźniów i Catherine wprost skamieniała, przerażona tym widokiem. A może nawet krzyknęła, gdyż hrabia odwrócił się w jej stronę. Ściągnięte w ponurym grymasie brwi prawie całkowicie zasłaniały wyblakłe oczy. Mówił cicho i zdecydowanie.

- Wracaj do pokoi, Catherine.

- Cóż takiego zrobili ci ludzie? Jeśli są jeńcami, czy nie powinni być lepiej traktowani? - Powiedziała to bez zastanowienia i od razu zdała sobie sprawę, że publiczne kwestionowanie poleceń ojca źle odbije się na więźniach. Z najwyższym wysiłkiem opanowała chęć natychmiastowej ucieczki, kiedy w oczach hrabiego dostrzegła błysk wściekłości. Jego rysy stwardniały, a wokół ust pojawiły się sine bruzdy.

- To nie twoja sprawa, córko. Wracaj do innych kobiet i nie śmiej wypowiadać się o rzeczach, które panienek nie dotyczą.

Wezbrał w niej gniew i bunt. Nierozsądnie chciała dać temu wyraz. Na szczęście Nicholas nachylił się ku niej.

- To moi jeńcy - powiedział cicho - i ja się nimi zajmę, kociaku. Nie drażnij ojca w kwestiach, na które nie możesz mieć wpływu.

- Zgadzam się tylko dlatego, że ty o to prosisz. - Zerknąwszy na ojca, gniewnie odwróciła się na pięcie i powoli weszła po schodach.

Lady Warfield czekała na nią na progu wielkiej sali. Catherine spojrzała na matkę i westchnęła. Czy w tym zamku wszyscy zaraz musza o wszystkim wiedzieć?

Wzburzona lady Warfield zaczęła swoje nauki.

- Catherine, czy musisz zachowywać się jak kobieta niskiego stanu? Zobacz, jak ty wyglądasz. Brudny płaszcz, goła głowa, włosy w nieładzie, całe mokre. Doprawdy, damy nie mogą tak wyglądać.

Dziewczyna w milczeniu wpatrywała się w swoje zniszczone domowe pantofle. Spod zabłoconego i pomiętego płaszcza widać było mokry filc, a gdyby przyjrzeć się uważniej, można by było zobaczyć, że młodej damie wystają palce. Różnica między strojami matki i córki potwierdzała słuszność reprymendy - u łady Warfield wszystko było niezmiernie eleganckie. Od wysadzanej perłami opaski na włosy po suknię haftowaną złotymi nićmi. Wspaniałość stroju matki sprawiała, że Catherine z bólem zdała sobie sprawę, jak niechlujnie sama wygląda. Skupiła uwagę na swoich stopach, próbując nie słyszeć wygłaszanych po francusku wymówek. Wtem jedno z wypowiedzianych przez matkę zdań przykuło jej uwagę.

Catherine gwałtownie uniosła głowę.

- ...i byłoby zupełnie niestosowne, gdyby twój narzeczony był świadkiem tak nieodpowiedniego postępowania. Na szczęście jeszcze nie przyjechał, ale skoro termin jest tak bliski...

- Bliski? Cóż to znaczy?

Lady Warfield jak zwykle nie dała poznać po sobie, że bardzo nie spodobała jej się odpowiedź córki.

- Catherine, cóż to za maniery? Jak mogłaś przerwać mi w pół słowa.

- Błagam o wybaczenie, pani, ale nie wiem, co to oznacza, że termin jest tak bliski.

- Nie wątpię, że nie wiesz. A teraz natychmiast pójdziesz do swojej komnaty i pozwolisz, aby Bess przygotowała odpowiednie ubrania na dzień jutrzejszy. Włóż niebieską suknię z jedwabiu, albowiem spodziewamy się ważnych gości. Masz zachowywać się godnie, a nie jak zbuntowana chłopka. Jestem przekonana, że wiesz, co mam na myśli.

- Oczywiście, pani, tylko...

- Twój ojciec chce cię widzieć u siebie zaraz po porannym nabożeństwie. Życzę sobie, abyś zachowywała się godnie, tak jak zostałaś wychowana.

Catherine patrzyła w ślad za matka. Gdy ta odwróciła się i jak zwykle bezszelestnie odpłynęła, wyglądało to tak, jak gdyby nie dotykała stopami podłogi. Nikogo nie interesowało, co Catherine ma do powiedzenia. Była w potrzasku, a perspektywa utraty wolności stawała się coraz bliższa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin