Dragonlance - Zaginione Opowieści t.1 - Kagonesti - Histor….pdf

(1421 KB) Pobierz
Dragonlance - Zaginione Opowieœci t.1 - Kagonesti - Histor–
Dragonlance Saga
Zaginione opowieści, tom 1
Douglas Niles
Kagonesti
Historia dzikich elfów
(PrzełoŜył Andrzej Sawicki)
Dedykuję Alainie
Prolog - Darlantan, ze Snów i Światłości
3811 PK
Południowe stoki gór Khalkist
W górę łoŜyska wyschniętego strumienia, skacząc z kamienia na kamień i
wdzięcznie przelatując nad błotnistymi sadzawkami, mknął nagi młodzieniec. Jednym susem
pokonywał dwudziestostopowe odległości pomiędzy głazami. Z kaŜdym skokiem wznosiła
się nad głową biegnącego rozwiana grzywa czarnych włosów, którą pęd szybko stulał w
długi, wąski warkocz.
Kagonos biegł z wielu powodów. Upajał się radością ruchu, cieszyła go smukłość i
spręŜystość ciała, radowała szybkość reakcji na wyzwania nieznanego szlaku. Sycił się teŜ
uciechą z przecierania nowej ścieŜki i ze znaczenia szlaku, którego przedtem nie deptała stopa
Ŝadnego elfa. Dał się pochłonąć wszechogarniającemu spokojowi dziczy, który ukoił jego
ducha i pozwolił mu zapomnieć o pomniejszych troskach.
O tym wszystkim myślał o świcie, przed dwoma dniami, gdy obudził się pośrodku
rozległego obozowiska Letniego Zgromadzenia. Opuścił swój ustawiony w honorowym
miejscu szałas i nie rozmawiając z nikim, ruszył truchtem przez obóz. Jego odejście zwróciło
uwagę plemiennych wodzów 1 szamanów, nikt jednak nie próbował go zatrzymać - wszyscy
wiedzieli, Ŝe Kagonos Ŝył wedle rytmu niesłyszalnego dla innych Pierworodnych. W rzeczy
samej niektórzy szamani wręcz odetchnęli z ulgą, gdy naga sylwetka biegacza zniknęła
pośród drzew w puszczy. Pamiętali, Ŝe nieraz Kagonos zakłócał plemienne rytuały czy próby
negocjacji. ZbliŜająca się ceremonia Letniego Przesilenia Gwiazd przebiegnie na pewno
znacznie spokojniej, jeśli nie weźmie w niej udziału błądzący gdzieś w dziczy narwaniec.
Kagonos ze swej strony nie cierpiał głupich rytuałów związanych z gwiazdami,
słońcem czy zmianą pór roku. UwaŜał, Ŝe lśniące nocą na niebie diamenty najlepiej podziwia
się w samotności. W istocie, gwiazdy były czymś tajemniczym - niepodzielnie panowały na
niebie od zmierzchu do świtu - śmieszna jednak była myśl, iŜ dbają o jakiekolwiek zaszczyty
czy ceremonie, które na ich cześć wyprawiają ludzie lub inne istoty śmiertelne.
Dziki elf biegł przez cały poprzedni dzień, noc i poranek następnego dnia. Nadal
kaŜdy oddech przychodził mu bez trudu. Brązową skórę biegacza powlekała jedynie cieniutka
warstewka potu. Z kaŜdą upływającą godziną Kagonos osiągał stan coraz głębszej
intensywności przeŜyć i coraz większego poczucia jedności z otaczającym go zewsząd
Ŝyciem.
Przez głowę przemknęła mu myśl, o której wiedział, Ŝe jest prawdziwa: któregoś dnia
opuści swe plemię, by na zawsze zamieszkać samotnie wśród tych wzgórz. Sam sobie będzie
panem, nie będzie musiał dbać o nikogo i całkowicie poświęci się majestatycznym górom i
lasom.
W istocie nie wiedział, dlaczego tak długo pozostawał członkiem plemienia. Miał
świadomość, Ŝe jego brak tolerancji dla wszelkiego rodzaju słabości i bezwzględna
prostolinijność budziły bojaźń wśród doświadczonych wojowników i wodzów plemion. Obcy
nawet dla własnych rodziców, Pierworodny irytował szamanów deklarując, Ŝe miłość -
pośród wielu innych zjawisk - jest słabością, której naleŜy się wystrzegać.
Dzikie elfy w większości pędziły szczęśliwy Ŝywot - kochały zabawy, były niewinne i
beztroskie. Kagonos często się wściekał na tę dziecięcą naiwność - i bez wahania to okazywał
- wiedział bowiem, iŜ plemię miało wielu wrogów. Dlaczego jego ziomkowie nie dostrzegają
zagroŜenia?
śaden z młodzieńców nie mógł fizycznie sprostać Kagonosowi - być moŜe dlatego, Ŝe
jego ciało wydawało się nieustannie wibrować nadmiarem szukającej ujścia energii. Wszyscy
go szanowali, pozwalali mu wedle woli odchodzić i wracać - gdy zaś przemawiał, najczęściej
wysłuchiwano go z uprzejmym zainteresowaniem. Podczas minionych dziesięcioleci Ŝył po
trosze z kaŜdym plemieniem - przebywał więc wśród Czarnych Piór, Srebrnych Łososi,
Białych Ogonów, a ostatnio zamieszkał z klanem Błękitnego Jeziora. Gdy plemieniu zagraŜali
ludzie lub ogry, Ŝaden wojownik nie stawał męŜniej i zacieklej od Kagonosa i niejedno
zwycięstwo zawdzięczano jego dzielności.
Często teŜ ostrzegał swych współplemieńców przed zagroŜeniem ze strony Elfów
Domowych, w tej jednak sprawie Pierworodni nie podzielali do końca jego obaw. Pod
przywództwem Silvanosa jasnowłose elfy połączyły swe klany w potęŜne rody, potem
wzniosły wysokie budowle, z których powstały miasta - i zamknęły się wewnątrz murów.
Kagonos ze zdumiewającą jego samego jasnością pojął, Ŝe te więzienia wzniesione dłońmi
niewolników są doskonałym obrazem niebezpieczeństwa, jakie grozi Pierworodnym ze strony
ich licznych kuzynów. Wiedział jednak i to, Ŝe wielu jego współplemieńców zaciekawiły, a
nawet kusiły wyniosłe kamienne konstrukcje.
Samotny bieg po górach był doskonałym przeciwieństwem dąŜeń Domowych Elfów...
a nawet skromniejszych potrzeb społecznych ich Ŝyjących w dziczy krewniaków. Kagonos
doznawał oto wolności w jej najczystszej, najpełniejszej postaci, uciekł bowiem przed
wszelkimi więzami, jakimi obarczały się inne elfy, porzucił odzieŜ i narzędzia, które
podporządkowywały świat jego panom - ludziom, ogrom czy elfom. Te dni i godziny
samotności były mu niezbędne, w przeciwnym razie napięcie wewnętrzne rozdarłoby mu
duszę. Poszukiwanie ścieŜki, samotny bieg pod górę, podczas którego wiatr rozwiewał jego
gęstą, kruczą grzywę, poczucie pełni Ŝycia łagodziło to napięcie i sprawiało Kagonosowi
prawdziwą satysfakcję.
Był jeszcze inny, waŜniejszy powód, nakazujący mu opuścić szałas i letnie
zgromadzenie plemion - pewna wiedza, która kazała mu przebiegać te góry. Kagonos Ŝywił
bowiem nadzieję, Ŝe dziś raz jeszcze ujrzy Koźlego Pradziada.
Dwukrotnie juŜ natknął się na to wspaniałe stworzenie. Za kaŜdym razem kozioł tkwił
wysoko na zboczu któregoś z najwyŜszych szczytów gór Khalkist. Za kaŜdym razem
Kagonos znajdował się niŜej, podąŜając ścieŜką, którą nikt przed nim nie kroczył. Za kaŜdym
razem w przeszłości - tak jak dziś - plemiona zbierały się na Zgromadzeniu Letniego
Przesilenia, Kagonosa zaś nuŜyły nie kończące się spory międzyplemienne i wzajemne
oskarŜenia.
Podczas tamtych Zgromadzeń musiał biec całe dnie, zanim ukazał mu się Koźli
Pradziad. Wspaniałe zwierzę, którego rogi skręcały się w trzy pełne zwoje po obu stronach
szeroko sklepionego czoła, zawsze spoglądało na Kagonosa ze znacznej wysokości. Kozioł
patrzył na niego z góry i z daleka - ale w przenikliwym spojrzeniu wielkich, złotych ślepiów
zwierzęcia było coś zaskakująco intymnego i świadczącego o chęci bliŜszego poznania.
Pierworodny zastanawiał się często, czy ktoś jeszcze oprócz niego widział owego
kozła. Nie sądził, aby tak było, choć nie umiałby powiedzieć, skąd bierze się jego
przeświadczenie. W spojrzeniu i wyrazie wspaniałych oczu zwierzęcia było coś tak głęboko
osobistego, iŜ Kagonos po prostu osądził, Ŝe przesłanie jest przeznaczone wyłącznie dla
niego. Zresztą nawet jeŜeli inni widzieli osobliwe zwierzę, nie doświadczyli dobrodziejstwa
kojącego spojrzenia owych wielkich, złotych oczu.
Po ścianie jaru śmignął mroczny cień i elf zmruŜył oczy wiedząc, Ŝe się spóźnił - z
pewnością został dostrzeŜony z góry przez jakieś latające stworzenie. Błyskawicznie odwrócił
się, aby spojrzeć w niebo, świadom faktu, iŜ cień jest zbyt wielki jak na sępa czy orła. Nie
zdziwił się więc, widząc szerokie skrzydła o ponad dwudziestostopowej rozpiętości i
masywne ciało z czterema leniwie mielącymi powietrze łapami. Wszystko to potwierdziło
jego wcześniejszy domysł. Gryf!
Instynktownie dał nura za najbliŜszy spory głaz. Sokolookie stworzenie najpewniej go
spostrzegło, mimo to elf nie sądził, by zechciało zaatakować - chyba Ŝe dręczyłby je głód.
Kagonos widział jednak z dołu, Ŝe ma do czynienia ze zdrowym i krzepkim okazem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin