Sandemo Margit - Opowieści tom 25 pewnej deszczowej nocy(1).rtf

(408 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

 

 

MARGIT SANDEMO

 

 

 

PEWNEJ

DESZCZOWEJ NOCY

 

 

Z norweskiego przełożyła

ELŻBIETA PTASZUŃSKA-SADOWSKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

POL-NORDICA

Otwock 1997

 

 

Przekład elektroniczny przygotował

JaWa


ROZDZIAŁ I

 

Helga pędziła drogą w dół niczym spłoszone dzikie zwierzę, oddalając się od domu swego dzieciństwa, który teraz stał się dla niej źródłem leku i przerażenia. Choć czuła ból w piersiach, a nogi ledwie ją już niosły, z rozwianymi włosami biegła na oślep dalej. Jedyna myśl, jak kołatała się jej w głowie, to uciec jak najdalej stąd, i to na zawsze.

– Helga! Dokąd to!

Stanęła jak wryta. To matka wracała z miasta, wcześniej, niż zapowiedziała.

Dziewczyna czuła, że robi jej się niedobrze.

– Co się z tobą dzieje? Wyglądasz, jakbyś spotkała upiora. Co się stało?

Opanowała się na tyle, żeby móc odpowiedzieć.

– Nic – wydyszała. – Nic! Chciałam tylko wyjść ci naprzeciw, mamo.

Matka popatrzyła na nią w sposób, którego Helga zdecydowanie nie lubiła. Starsza kobieta o zmęczonej twarzy wzięła córkę za rękę i ruszyła po górę w kierunku domu.

– To już drugi raz w ciągu ostatnich dni. Co cię tak przeraża?

Helga nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Drżała na całym ciele.

Matka zamilkła i przez resztę drogi pogrążona była w zadumie.

Doszły na górę po szerokim nawisie, z którego roztaczał się rozległy widok na fiord. Gospodarstwo było duże, należał do niego zadbany dom oraz urodzajne pola i bujne łąki. Głęboko w dole płynęła rzeka pełna pstrągów i rozpościerało się miasto, które Heldze wydawało się światem ze snów. Kilkakrotne wyprawy do niego pozostawiły w jej pamięci wspomnienie przygody, podniecającego napięcia i niewiarygodnych wprost tłumów ludzi. W rzeczywistości było to całkiem małe norweskie miasteczko, ale ona nie miała wysokich wymagań i nie znała niczego, z czym mogłaby je porównać.

Był rok 1895. W owym czasie młode córki wiejskich gospodarzy niewiele widywały poza swymi stronami rodzinnymi. Matka Helgi stanowiła pod tym względem prawdziwy wyjątek: ona była nawet po drugiej stronie morza!

Drzwi otworzył ojczym Helgi. Dziewczyna zdołała opanować lęk i niechęć przed wejściem do domu, lecz starsza kobieta doskonale wyczuła mimowolne szarpnięcie w swej dłoni i bardzo się nim zdziwiła.

– Jak było w mieście?

Matka Helgi odwróciła twarz od swej ładnej osiemnastoletniej córki ku mężowi. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Ottar, ten, który kiedyś uganiał się za spódniczkami, okazał się taki dobry! Był jedynym człowiekiem, jaki zajął się nią, kiedy znowu wróciła do wsi. Ożenił się z nią, mimo że miejscowa społeczność potępiła i odrzuciła ją razem z jej „bękartem”. A Heldze okazywał potem zawsze tyle samo ciepła i miłości, co swym własnym dzieciom, czyli młodszemu rodzeństwu dziewczynki.

Zaczęła opowiadać z ożywieniem o wizycie w miasteczku. Helga zamierzała właśnie wyjść z domu, gdy matka zawołała do niej:

– Bądź tak dobra i zabierz się za kolację!

– A nie potrzebujecie, matko, pomocy przy dojeniu? Mogłabym...

– nie, dam sobie radę.

Sięgnęła po umyty cebrzyk na mleko i skierowała się ku oborze.

Helga zaczęła nerwowo wyjmować naczynia. Ottar wszedł za nią do kuchni.

– Posłuchaj mnie! – powiedział cicho i prosząco. – Przecież nie zamierzam wyrządzić ci krzywdy. Powiedz, czy nie byłem dla ciebie zawsze dobry?

– Tak – odrzekła, nie podnosząc wzroku sponad stołu.

– To może i ty też mogłabyś być choć trochę dla mnie miła, co?

I to właśnie było w tym wszystkim najtrudniejsze – ta jego dobroć. Wcale nie chciała go ranić, ale tak naprawdę to powinna uderzyć go prosto w twarz.

Nie czuła się jednak zdolna, by uczynić coś takiego. Wszystkie dzieci bowiem zostały wychowane w karności i szacunku dla rodziców.

– Posłuchaj mnie uważnie! Matka nie musi o niczym wiedzieć. Ja bardzo ją szanuję, przecież widzisz, ale ona jest już stara i na nic nie ma ochoty, czuję się przy niej strasznie samotny. A ty jesteś taka ładna, że aż trudno ci się oprzeć. No, spróbuj mnie tylko zrozumieć!

Przysunął się bliżej i objął ją mocno w pasie. Helga nie zdołała się opanować i krzyknęła z odrazą. Uwolniła się z objęcia.

W tej samej chwili do kuchni weszła matka.

Od razu zbladła, ale udała, że nic nie zauważyła. Powiedziała spokojnie:

– Czarna krowa tak wierzga, że nie mogę jej wydoić. Pomożesz mi, Helga?

Z zarumienionymi policzkami i z opuszczoną głową dziewczyna pospieszyła za matką do obory.

Z krową wszystko było w porządku. Matka wróciła tylko do kuchni po coś, czego zapomniała zabrać. A może miała jakieś przeczucie...?

Heldze drżały dłonie, zupełnie nie mogła nad nimi zapanować. Do tej pory jakoś sobie radziła z całym tym problemem – wymykała się ojczymowi i po prostu wychodziła z domu, ale za każdym razem coraz trudniej było bronić się przed jego odrażającymi zalotami i jednocześnie nie zachowywać się wobec niego agresywnie.

– Posłuchaj mnie, córko – odezwała się z ociąganiem matka, nie przerywając swych zajęć. – Prosiłaś nas niedawno, żebyśmy ci pomogli wyjechać na zarobek. Nie chcieliśmy się zgodzić, bo coś takiego nie przystoi dobrze zabezpieczonej najstarszej chłopskiej córce. Widzę jednak, że nie podoba ci się ten chłopak, którego ci wyszukałam, twój ojczym też o tym wie...

Przygryzła wargi. Teraz już rozumiała, dlaczego Ottar był przeciwny tej znajomości. I dlaczego Helga prosiła tak usilnie, niemal z desperacją, by pozwolili jej wyjechać na zarobek.

O Boże, przecież nie mogła utracić Ottara! Potrzebowała go, w żaden sposób nie umiałaby się bez niego obejść! A co z jej dzieckiem, jej młodziutką, bezbronną córeczką?

Musiała dokonać wyboru, teraz, natychmiast! Znalezienie dziewczynie posady w pobliskim miasteczku nic by nie dało, mogłoby tylko jeszcze przyspieszyć katastrofę.

Westchnęła głęboko i zaczęła mówić dalej:

– Jak widzisz, przyjeżdżał tu, w nasze okolice, na połów łososi szkocki laird[1]. Zabrał  mnie ze sobą jako swoją służącą do Londynu, gdzie mieszkał w zimie. Tam spotkałam jego syna, w którym się zakochałam, a kiedy wróciłam znowu do wsi, nosiłam już ciebie w sobie. Nikt nic o tym nie wiedział: ani twój ojciec, ani ja, ale kiedy już się upewniłam, napisałam mu o tym zrozpaczona. Tymczasem on zdążył się ożenić i nic nie dało się zrobić. Poza tym i tak się dla niego nie liczyłam. Ale musisz wiedzieć, że przez te wszystkie lata bardzo się o ciebie troszczył. Uznał się za swoje dziecko, pisał i przysyłał pieniądze, dzięki czemu Ottar mógł tak powiększyć gospodarstwo. Od paru lat żona twojego ojca nie żyje. On już dawno prosił, żebyś przyjechała do jego zamku w Szkocji. Ale ja nie miałam odwagi wyprawiać się w taką drogę, byłaś przecież młodziutka.

Helga stała w milczeniu, przysłuchując się słowom matki.

– Wiesz pewnie, że Mikalsenowie wyjeżdżają do Ameryki? – kontynuowała matka. – Wyruszają za parę dni, a ich statek płynie właśnie przez Edynburg. Odłożyłam trochę pieniędzy, wystarczy ci na drogę, a twój ojciec opisał bardzo dokładnie, do kogo masz się zwrócić po pomoc po przybyciu do Edynburga. Często się dziwiłaś, po co uczę cię angielskiego. Teraz już wiesz, dlaczego. Mikalsenowie na pewno zaopiekują się tobą na statku, co ty na to?

Serce waliło Heldze jak młotem. Matka i córka przez chwilę patrzyły na siebie w wielkim skupieniu. Żadne słowa nie zdołałyby wyrazić smutku i bólu, jaki obie odczuwały, chaosu myśli przemykających im przez głowy. Rozumiały się bez nich.

– Tak, zgadzam się – powiedziała cicho Helga.

 

Dorożka skrzypiąc zatrzymała się w ciemności.

– To tutaj, dalej już nie jadę – oznajmił opryskliwym tonem szkocki woźnica.

Helga wysiadła. Ze spowitego w wieczorny mrok nieba sączyły się melancholijne drobne krople. Na wprost przed nią otwierał się parów, a wiodąca przezeń droga gubiła się w zasłonie deszczu. Zbocza wąwozu porastały wrzosy, gdzieniegdzie słabo połyskiwały samotne, szare domy, a nieco z boku, po prawej stronie, wznosiła się ku niebu baszta, rozłożysta i zakończona u góry szerokimi blankami, przypominająca jeden z tych brzydkich średniowiecznych zamków, które dawno już padły ofiarą licznych najazdów i nieubłaganego działania czasu.

– Czy to jest Aidan’s Broch? – spytała Helga drżącym głosem.

– Nie, to zamek Hiss. Boże, miej mnie w opiece!

Odwrócił głowę w druga stronę, jakby nie chciał w ogóle widzieć tej przedziwnej budowli, wyraźnie budzącej w nim niemiłe uczucia.

Helga zapłaciła woźnicy; wolałaby oczywiście, żeby jeszcze nie odjeżdżał, lecz nie miała powodu, by zatrzymywać go dłużej. Z przerażeniem w oczach spojrzała w stronę ponurego parowu.

– Ale jak ja tam trafię...?

– Wystarczy iść prosto przed siebie. Aidan’s Broch leży na samym końcu doliny.

Po czym smagnął konia batem i dorożka ruszyła z miejsca tak szybko, jakby uciekała przed bezimiennymi cieniami.

Helga została sama na drodze z nędzną walizką w ręce.

Podróż przez Morze Północne dała jej się we znaki: przez cały czas wiał silny wiatr, a na pokładzie wszyscy cierpieli na morską chorobę. Był koniec września – jesienne sztormy wysyłały już swe pierwsze, ostrzegawcze forpoczty.

Dopóki miała obok siebie Mikalsenów, czuła się bezpieczna. Lecz w Edynburgu musiała się już z nimi pożegnać; ciarki przechodziły jej po plecach, gdy przypomniała sobie, jak w obskurnej i odrażającej dzielnicy portowej próbowała odszukać osobę, która miała jej udzielić pomocy. Wreszcie zajął się nią jeden z marynarzy ze statku – zrobiło mu się żal młodej, samotnej jasnowłosej dziewczyny o szczerym spojrzeniu i smutnym uśmiechu. Znaleziony przez nich po długich poszukiwaniach mężczyzna zorganizował dalszy transport Helgi na miejsce przeznaczenia: najpierw łodzią wzdłuż brzegu do małego miasteczka Perth, a następnie końmi przez zielone wzgórza i górskie zbocza oraz samotne doliny ku północnemu zachodowi. Zmieniali po drodze konie, wozy – aż owego dnia o zmierzchu coraz bardziej opustoszałe trakty przywiodły ją do tego miejsca oddalonego od wszelkiej cywilizacji. Poczucie osamotnienia, nie opuszczające jej podczas długiej podróży przez szkocką wyżynę, osiągnęło swe apogeum, gdy zobaczyła tę wąską dolinę, w której panowała jedynie przytaczająca cisza.

W czasie wyprawy z Norwegii Helga doświadczyła wielu drobnych przykrości i musiała rozwiązać niejeden poważny problem. Bardzo szybko się przekonała, że niełatwo jest podróżować samotnie wiejskiej dziewczynie, na dodatek tak młodej i łatwowiernej jak ona. Nierzadko obdarzała zaufaniem ludzi, którzy okazywali się potem wilkami w owczej skórze. Ale teraz wszystko odsunęło się w cień, Helga zapomniała i to, co wprawiało ją w osłupienie, i to, co wywoływało jej przerażenie. Była to prawdziwa lekcja życia; najważniejsze, że wyszła z niej cało: żyła, nie okradziono jej i nie pozbawiono cnoty. Nie miała teraz czasu, by wspominać przykre przeżycia minionych dni, chwila obecna stawiała przed nią nowe wyzwania.

Jej prawdziwy ojciec, Angus MacDunn, obecny laird Aidan’s Broch, oczywiście nie spodziewał się jej przyjazdu. Wszystko nastąpiło tak nagle i niespodziewanie. Na szczęście zabrała ze sobą różne papiery i listy poświadczające, że jest jego córką, i pełne zapewnień, że jej przyjazd do Szkocji będzie spełnieniem gorących życzeń ojca.

Z ociąganiem i niechęcią ruszyła wreszcie przed siebie. Robiło się ciemno, a ona chciała dotrzeć na miejsce jeszcze przed nocą.

Deszcz padał coraz mocniej, lecz droga, usiana kępami trawy między koleinami, wiodła ją niczym szara wstążka dalej, na wprost. Woźnica opowiadał, że do Aidan’s Broch dojeżdża się właśnie od zachodu, ale ponieważ ona przybyła z Perth, musieli wybrać drogę od wschodniej strony, jak gdyby na przełaj. Tak więc Helga zmierzała do posiadłości swojego ojca niejako od tyłu.

Woźnica nie dał jednak się namówić, by pojechać dalej niż do rozstajów przy Cross of Friars. „Ta dolina to nie jest miejsce dla ludzi” – powiedział, po czym zawrócił i udał się do swojego domu, położonego trochę dalej na wschód.

Ale przecież mieszkają tu ludzie, pomyślała Helga, próbując dodać sobie otuchy; podniósłszy z ziemi ciężką walizę, ruszyła przed siebie w strumieniach coraz intensywniejszego deszczu.

Na odcinku tuż za rozstajami po obu stronach drogi znajdowały się jeszcze jakieś domostwa. Lecz im dalej, tym odległości między słabymi punkcikami światła stawały się coraz większe, aż wreszcie w zapadającym zmierzchu można było dostrzec tu i ówdzie jedynie szare, puste domy z kamienia.

Helga zatrzymała się przepełniona trwogą. Z jej piersi dobyło się ciężkie westchnienie. Zawsze bała się ciemności i jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuła się tak samotna i opuszczona, tak wystraszona i przygnębiona! Już wiele razy podczas tej podróży była bliska płaczu, jednakże przeciwności, jakie spotykała na swej drodze, sprawiały, że zacisnęła zęby i starała się nie poddawać. Teraz ogarnęła ją przemożna tęsknota. Jej ukochany dom znajdował się tak nieskończenie daleko stąd, gdzieś w Norwegii. Matka, młodsze rodzeństwo, zwierzęta – i ojczym, którego zawsze mogła nazywać ojcem...

Nie, o nim lepiej nie myśleć! Okazał się takim obrzydliwym człowiekiem!

Wyprostowała się i poszła dalej.

Dolina ginęła w ciemnym lesie. Helga była przemoczona do suchej nitki, zmarznięta i głodna, bała się też, że jej walizka nie przetrzyma tych bębniących kropel deszczu, które uderzały w nią nie tylko z góry, ale, odbite od ziemi, również od dołu.

Droga wydała jej się nagle znacznie węższa, prawie niewidoczna. Czyżby zabłądziła? Deszcz oślepiał ją całkowicie, a las osaczał; w ciemności nie potrafiła nawet odróżnić, jakie w nim rosną drzewa.

„Idź drogą aż do końca, a ona sama cię doprowadzi do Aidan’s Broch!”

Nie zauważyła żadnej innej drogi, czyli ta musiała być tą właściwą. Nie zamierzała zawracać i szukać jakiegoś innego szlaku, który przypuszczalnie w ogóle nie istniał. Im szybciej dotrze do Aidan’s Broch, tym lepiej. Tylko ta jedyna myśl kołatała jej się w głowie.

Jednakże świadomość, że nikt na nią nie czeka, przepełniała ją uczuciem tak nieznośnie przygnębiającym, ze nie potrafiła sobie z nim poradzić.

Drogą, nie szerszą teraz od ścieżki, szło się trudno. Po chwili Helga poczuła, że teren zaczyna się nieco wznosić w górę.

Była zmęczona i zrozpaczona, lecz postanowiła się nie poddawać. W desperacji przedzierała się dalej przez las, walcząc ze szlochem ściskającym jej gardło i nie odrywając wzroku od ziemi, by nie zgubić drogi, której już właściwie nie widziała. Szła po prostu tam, gdzie nie było drzew. Z lękiem dotykała raz po raz swej nędznej walizki, chcąc się upewnić, czy jeszcze się nie rozpadła. Spódnica z najlepszego sukna i szal, o które tak dbała, żeby ładnie wyglądać przy spotkaniu z ojcem, były porwane na strzępy.

Och, jakże chciałaby się znaleźć w domu! Czuła się nieopisanie samotna i wystraszona w tym nieznanym lesie, którego właściwie już nie widziała; domyślała się tylko, że nadal w nim jest, gdy, posuwając się po omacku przed siebie, dotykała dłońmi pni drzew.

Szła dalej; potknęła się o jakąś ogromną gałąź, pośliznęła i przewróciła; po chwili wstała, ominęła przeszkodę i odnalazłszy to, co wydawało się jej drogą, ruszyła znowu.

Nagle stanęła jak wryta.

Droga się skończyła. Zupełnie nieoczekiwanie wyrosło na niej coś ogromnego i czarniejszego niż noc. Jakaś ściana albo mur. Helga nie ruszała się, nasłuchując odgłosów w nieprzeniknionej ciemności. Nie było słychać niczego poza donośnym bębnieniem deszczu o ziemię. Na tle nieco jaśniejszego nieba udało jej się dostrzec, że ściana wznosi się nieskończenie wysoko ponad jej głową.

Koniec drogi, pomyślała. Czyli to musi być Aidan’s Broch!

W środku panowała całkowita ciemność, w żadnym oknie nie odbijał się blask światła. No cóż, godzina była już późna, pewnie wszyscy poszli spać. Ale ona nie powinna przecież zostać tu, na zewnątrz, bała się, że mogłaby się poważnie rozchorować. Dzwoniła zębami, przemarznięta do szpiku kości.

Uniósłszy już rękę do góry, zawahała się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie zebrała się na odwagę i zapukała w drzwi.

Odgłos uderzeń odbił się donośnym echem w środku budowli, jednakże nie było na nie żadnej odpowiedzi: ani jedno okno nie rozbłysło światłem.

Helga poczekała chwilę, zastukała powtórnie, tym razem mocniej, i pchnęła drzwi, które z lekkim zgrzytem ustąpiły i skrzypiąc otworzyły się na oścież. Nie były w ogóle zamknięte.

W środku panowała jeszcze większa ciemność.

Helga wytarła kropelki deszczu, które skapywały jej z nosa, i, przepełniona lękiem, weszła do środka.

– Halo! – zawołała ostrożnie.

Zrobiła krok do przodu i zamknęła za sobą drzwi.

Monotonny odgłos deszczu nieco osłabł. Jak to miło móc stanąć wreszcie na czymś suchym i czuć, jaj woda spływa powoli z ubrania na ziemię, czyniąc je lżejszym.

Jednakże pomieszczenie to nie było bynajmniej całkowicie szczelne: na wilgotnych od deszczu ścianach widniały liczne rysy, a tu i ówdzie dały się zauważyć niewielkie, ziejące pustką dziury, ukazujące nocne niebo.

Było zimno i wilgotno w tym pałacu czy też zamku albo zameczku – Helga nigdy nie zdołała się dowiedzieć, jak duże jest właściwie Aidan’s Broch. Tu, w środku, panował dziwny zapach: pustki, ziemi i rozkładu. I jeszcze czegoś – czegoś obcego, co wszakże wydawało jej się skądś znajome. Jakieś nieokreślone wspomnienie z lat dzieciństwa. Nie potrafiła dokładnie określić tej woni, a raczej stęchlizny, wiedziała jedynie, że przepełnia ją ona głęboką niechęcią, niemal lękiem, który sprawił, że miała ochotę odwrócić się i uciec.

– Halo! – zawołała znowu, tym razem głośniej. I znów odpowiedziało jej milczenie.

Coś zajaśniało w ciemnościach. Czuła to, wiedziała!

Odczekawszy chwilę, aby woda ściekła jej z ubrania na zimną kamienną posadzkę, posunęła się kilka kroków do przodu, po omacku wyciągając przed siebie ręce w nieprzeniknionych ciemnościach. Czuła, że posadzka po stopami jest nierówna, stara i zniszczona. Nagle musiała kichnąć, nie mogła się powstrzymać; trzy kichnięcia odbiły się od kamiennych ścian i czegoś metalowego, może rycerskich tarcz albo żeliwnych drzwi.

Gdy echo przycichło, czekała nasłuchując, lecz nic się nie wydarzyło. Słyszała szum deszczu na zewnątrz i plusk kropel spadających gdzieś dalej na kamienną posadzkę. Za nic w świecie nie chciałaby teraz wyjść znowu na dwór. Co prawda czuła się w tych murach coraz bardziej nieswojo, ale tu przynajmniej było sucho. Posuwała się dalej naprzód, dopóki nie natrafiła na jakąś ścianę – chropowatą, nierówną i zimną, zbudowaną z wielkich bloków skalnych.

Choć był to dom jej ojca, mimo najlepszych chęci nie mogła powiedzieć, że jej się podoba.

Jedna dłoń badała dalej po omacku ścianę, druga zaś trzymała kurczowo walizkę, jakby ona właśnie stanowiła jedyny bezpieczny punkt oparcia w tym przerażającym otoczeniu. Walizka to wspomnienie domu, matki, bolesnego rozstania, symbol jej dotychczasowego życia, tego wszystkiego, co skończyło się wraz z przyjazdem tutaj. Helga została rzucona w zupełnie nowy i przerażająco nieznany świat.

Znowu zaczęła nasłuchiwać, wstrzymując oddech.

Cisza.

Cisz i pustka, całkowite bezludzie, odwieczny rozkład – oto jej dominujące wrażenia.

Nagle wzdrygnęła się i stanęła jak sparaliżowana, nie mając odwagi nawet oddychać.

Coś usłyszała. Jakiś krótki szelest, jakby szept albo odgłos czegoś, co poruszyło się gdzieś w głębi tego nieznanego domostwa. I znowu wszystko się oddaliło, równie nieoczekiwanie jak napłynęło.

Dłoń Helgi natrafiła na coś metalowego.

Zbadała ostrożnie, to były drzwi z ciężkiej żelaznej płyty. Klamka, gdzie ona jest? Palce szukały gorączkowo.

Znalazły, lecz drzwi nie dawały się otworzyć.

Helga odkryła przyczynę: potężne rygle, solidnie umocowane, blokowały drzwi.

Jęknąwszy, odstawiła walizkę i osunęła się na ziemię. Zmęczenie, nad którym udawało jej się panować podczas długiej podróży dorożką, a potem w czasie wędrówki piechotą przez parów, nagle zawładnęło nią całkowicie, kazało jej się wreszcie poddać i wybuchnąć spazmatycznym płaczem. Szlochała tak długo i mocno, że zamilkła wreszcie z wyczerpania, po czym zapadła w niespokojną drzemkę, drżąc z zimna na lodowatej kamiennej posadzce w przemoczonym ubraniu.

 

Ocknęła się z głową opartą na walizce i rękami zwiniętymi pod sobą.

Zbudził ją jakiś dźwięk. Niezbyt intensywny, wręcz przeciwnie. Uniosła głowę i zaczęła nasłuchiwać, próbowała ustalić, co to było, owo coś, co wydawało się cichsze niż bicie jej przerażonego serca.

To nie deszcz; zdaje się, że przestało padać.

Nie, nie, ten nowy odgłos musiał dochodzić gdzieś z wnętrza tego zamku – jeśli Aidan’s Broch jest zamkiem. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Zaczęła przypuszczać, że trafiła może do jednego z budynków gospodarczych, do jakiejś nisko położonej stajni albo czegoś w tym rodzaju, i z pewnością dlatego nikt jej tu nie słyszy.

Ale co to mógł być za dźwięk?

Słaby, trudny do określenia zapach wydawał się coraz intensywniejszy, zatykał jej nos, utrudniał oddychanie. Zapach stajni był inny, ten tutaj przypominał trochę dym i dławił.

Dźwięk nieco się nasilił i w tej chwili Helga usłyszała go dokładnie. Był szeleszczący, jakby zrodził się w środku roju pszczół. I wysoki gwizd, który się przybliżał i oddalał; ale na zewnątrz było całkiem cicho. Co jakiś czas docierało też do niej niezwykle słabe, przypominające bębnienie, które jednak szybko mijało.

Odgłosy te dochodziły albo gdzieś z dołu, albo z góry. Nie wiadomo dlaczego, przepełniały Helgę nieopisanym lękiem. Wydawało się jej, że jest w nich coś nieludzko groźnego, jakby gdzieś tam, wewnątrz, czyhał jakiś ogromny potwór, leżał i zbierał się do skoku na intruza, czyli na nią.

Nie miała jednak odwagi ruszyć się w tych nieprzeniknionych ciemnościach. A jeśli nie uda się jej trafić z powrotem do wyjścia?

Zapadła cisza.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin