Sandemo Margit - Opowieści tom 39 nierozwklana zagadka.rtf

(223 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

- MARGIT SANDEMO

NIEROZWIKŁANA ZAGADKA

Ze szwedzkiego przełożyła

ELŻBIETA PTASZYŃSKA - SADOWSKA

POL - NORDICA

Otwock

ROZDZIAŁ I

Odd Stein nigdy nie mówił o Lindehede i o tym, co się tam właściwie wydarzyło przed jedenastoma laty. Gdy ktoś przez przypadek wspomniał o tym miejscu lub spytał o nie wprost, jego twarz zasnuwał cień, a on sam zupełnie się zamykał.

Był z nim wówczas także Nils Wangen. On też wolał nie wypowiadać się na temat Lindehede, nawet w żartach. Gdy tylko zagadka z Lindehede stawała się przedmiotem rozmowy, po prostu się wyłączał.

Odd Stein niemało widział w swojej karierze. Ale każdy policjant wcześniej czy później natrafia na przypadek, po którym traci ochotę do dalszej służby. Stein rozwikłał tajemnicę Lindehede, nie odczuwał jednak z tego powodu ani dumy, ani zwykłej zawodowej satysfakcji.

Po prostu milczał i próbował ukryć jak najgłębiej wspomnienie o tej sprawie.

Było późne wiosenne popołudnie roku 1950, tajemnicze i trochę mroczne. Odd Stein wracał właśnie do Oslo po wykonaniu zadania, które nadal zaprzątało jego myśli. Czuł się zmęczony. Dlatego nawet nie zauważył, że skręcił w drogę, której zawsze konsekwentnie unikał - drogę biegnącą przez Lindehede. Ostatni raz był tam przed wojną, w 1939 roku. Kiedy z Nilsem Wangenem, roztrzęsieni, niemal w szoku, wyjeżdżali z tej miejscowości, obaj byli przekonani, że ich noga już nigdy w niej nie postanie.

Stein zastanawiał się, czy nie zawrócić. Uznał jednak, że szkoda czasu, a poza tym jest przecież dorosłym mężczyzną i niemało widział w życiu. Zresztą może byłoby dobrze zobaczyć to miejsce po latach i raz na zawsze pozbyć się złych wspomnień?

Zacisnął zęby i jechał dalej.

Na drodze panował niewielki ruch. Steinowi jechało się dobrze. Zawsze uważał, że silnik samochodu najlepiej pracuje w chłodnym i czystym powietrzu wiosennego wieczoru.

To już chyba niedaleko...

Minął tablicę informacyjną: LINDEHEDE.

Ładna nazwa, pod którą kryło się przerażające miejsce.

Teraz niewielkie wzniesienie, jeszcze kawałek i...

Odd Stein znalazł się już na wierzchołku wzgórza i teraz jechał drogą w dół.

Nagle, zdziwiony, uniósł lekko brwi.

Pierwsze, co zobaczył, to duża, pustawa stacja benzynowa upstrzona kolorowymi podświetlanymi szyldami. Za nią wyłaniały się szeregiem wysokie domy.

Czyżby zabłądził?

Musiał nabrać paliwa. Lekko przyhamował i zajechał przed jeden z dystrybutorów.

Wyszedłszy z samochodu przeciągnął się, żeby rozprostować kości zesztywniałe po długiej podróży. Młody chłopak zaczął napełniać bak jego wozu,

- Czy tu nie leżało kiedyś chłopskie gospodarstwo? - spytał Stein.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia.

Jakiś tęgi starszy mężczyzna w luźnym ubraniu z wystającym pod szyją podkoszulkiem usłyszał pytanie i zbliżył się do samochodu.

- Tak, chyba ma pan rację - powiedział niewyraźnie. - Stację pobudowano niedawno, wcześniej było tu podobno jakieś gospodarstwo.

- Dużo się zmieniło - przerwał mu Stein.

- Owszem. I to w szalonym tempie. Mamy tutaj teraz i przemysł.

Komisarz spojrzał na ulicę, która prowadziła przez gęsto zabudowaną miejscowość.

- Jeśli się nie mylę, tuż obok był też cmentarz i mały kościółek.

- Zgadza się. Ale akurat tędy musiała biec droga, no to zbudowali nowy kościół na drugim końcu Lindehede. Naprawdę elegancki, sam beton, od góry do dołu.

- A cmentarz?

Mężczyzna uśmiechnął się krzywo.

- Zrównali go z ziemią. Groby chyba najpierw poprzenosili, tak myślę. Ale tamtego cmentarza dawno już nie ma!

Może to i lepiej, pomyślał Odd Stein.

- A majątek? - spytał, ogarniając wzrokiem dolinę i całkiem nową dzielnicę eleganckich domków jednorodzinnych.

- Jego też nie ma. Zdaje się, że z nim wiązała się jakaś podejrzana historia, ale nikt nic nie wie.

- Nikt - potwierdził krótko Stein.

To właśnie było najdziwniejsze: prasa nigdy się nie dowiedziała, co tak naprawdę wydarzyło się w Lindehede, bo całą sprawę okryła zmowa milczenia.

Chcąc lepiej widzieć, komisarz przymrużył oczy.

Poczuł się nieswojo, gdy w gęstniejącym mroku dostrzegł w oddali dwa, trzy wysokie cienie świerków.

Resztki tamtego żywopłotu...

- Był tam też chyba las - bąknął.

- Zgadza się! Wycięty, prawie co do jednego drzewa. Na jego miejscu stoi teraz duża fabryka, ale jest taka niska, że stąd jej nie widać. A ten staw to znowu napełnili wodą. Ludzie mówią, że zawisł nad nim jakiś zły urok. Ale ja nie znam tej historii. Chyba nikt jej tak do końca nie zna.

Mógłbyś ją usłyszeć ode mnie, pomyślał Stein. Ale nikt mnie nie zmusi, żebym kiedykolwiek ją opowiedział.

Jak dużo zmieniła tu wojna! Wszystko, co się wtedy zdarzyło, należało już do minionej epoki. To jednak były inne czasy... I zupełnie inny świat.

Dziś Lindehede można by uznać za symbol rozwoju. Zabudowania pochodzące sprzed wojny zostały zrównane z ziemią. Wysokie, kanciaste betonowe bloki w żaden sposób nie przypominały dawnego idyllicznego krajobrazu. Wieś licząca od piętnastu do dwudziestu domów i gospodarstw, a także majątek, po prostu zniknęły. W ciągu zaledwie kilku lat.

Ładnie teraz tu nie było. Mimo to Odd Stein doznał wielkiej ulgi.

Zapłacił za benzynę i ruszył przez owo nowe, nieznane Lindehede.

Jak się okazało, szosa prowadziła obok trzech świerków, które pozostały po dawnym ciągnącym się kilometr żywopłocie. Wznoszące się ku niebu drzewa majaczyły niczym widma w wieczornym mroku.

Świerkowy żywopłot...

Stein poczuł ciarki na plecach, dodał gazu. Po chwili Lindehede ze swymi dawnymi strachami zostało już za nim.

Po kilku kilometrach w wozie komisarza zaczął szwankować zapłon. Coś złego działo się ze świecą. Muszę wreszcie poważnie pomyśleć o wymianie tego samochodu, westchnął Stein.

Silnik dławił się i parskał. Nie daj Bóg, gdyby miało się okazać, że nie da się już jechać dalej. Gdzie ja w ogóle jestem?

Właśnie minął jakąś większą wieś. „Grand Hotel”, głosił szyld, a pod tą nieco napuszoną nazwą kryła się po prostu dwupiętrowa drewniana buda. Wyglądała jednak dosyć czysto i schludnie, dlatego Stein zdecydował się w niej zatrzymać. Czuł się zmęczony i nie miał ochoty spieszyć się z powrotem do Oslo, gdzie czekało go przeprowadzenie rutynowego dochodzenia w dość banalnej sprawie. Kierowniczkę jakiegoś domu starców podejrzewano o to, że pozbawia życia swoich uciążliwych podopiecznych, aby zdobyć ich pieniądze i ująć sobie nieco pracy. Tego rodzaju oskarżenia już dawniej stawiano wielu kobietom pełniącym tę funkcję. Z reguły były to tylko podyktowane zawiścią pomówienia, oznaczały jednak ciągnące się w nieskończoność przesłuchania, a te nie bawiły Steina ani trochę.

Gdy otrzymał pokój, poprosił portiera o umówienie go z mechanikiem samochodowym. Potem uznał, że po trudach dnia należy mu się solidny odpoczynek.

Jednakże noc okazała się niespokojna dla Odda Steina. Gdy tak leżał pod spraną pościelą w „Grand Hotelu”, starając się zasnąć, powróciła cała historia z Lindehede. A kiedy wreszcie usnął nad ranem, prześladowała go także we śnie: widział upiorne blade twarze, na których malowało się przerażenie, rozpacz albo złość.

Po owej nocy zrozumiał, że nie uwolni się od tej historii sprzed lat, jeśli nie odtworzy jej od początku do samego końca, nie pomijając najdrobniejszych szczegółów. Może w ten sposób wyrzuci ją z pamięci raz na zawsze.

Pozostało jeszcze do wyjaśnienia kilka detali, które zarówno Wangen, jak i on uważali za mało istotne dla sprawy, i bynajmniej się nie mylili. Jednakże w ciągu minionych lat Stein często o nich myślał. Bo choć nie miały większego znaczenia dla rozwiązania zagadki, sprawiły, że nie potrafił zapomnieć ani Lindehede, ani przerażających wydarzeń, jakie się tam rozegrały.

Ta historia nie miała żadnych jasnych punktów.

No, może jeden. Ciągłe słowne utarczki Nilsa Wangena z Unni.

Jaki on był wtedy młody, ten Wangen! Po prostu młokos. A on sam? Może miał dwadzieścia pięć lat? Ale już zdążył wyrobić sobie nazwisko.

Uśmiechnął się nieznacznie. Unni... Niewątpliwie atrakcyjna dziewczyna! Na dodatek o tak ciętym języku, że nawet Nils Wangen musiał się poddać. Należy współczuć temu, kto dostał ją za żonę!

Dla Odda Steina cała ta historia rozpoczęła się od zniknięcia młodej dziewczyny Ingrid Andersen.

Odtwarzał teraz w myślach raport na jej temat sprzed jedenastu lat.

ROZDZIAŁ II

Ingrid Andersen zatrzymała się na skrzyżowaniu, wyraźnie niespokojna, niezdecydowana i bezradna. Wtedy właśnie zauważyła ją nadchodząca polną drogą koleżanka, która później złożyła zeznania. Ingrid była dwudziestojednoletnią blondynką o dosyć bujnych kształtach, ubraną bez smaku w nieco przyciasny płaszcz i wypłowiały żółty beret. Jej spojrzenie zawsze zdradzało niepewność. Jednakże określony typ mężczyzn prawdopodobnie uznałby ją za pociągającą - ci, którzy mają słabość do dziewczyn głupiutkich i ładniutkich.

Ingrid Andersen stanęła właśnie przed dylematem, który przerastał możliwości jej ograniczonego umysłu, opowiadała koleżanka. Aby zdążyć na spotkanie z Reidarem, powinna była wybrać drogę na skróty przez las. A na to nie miała ochoty.

Bo wtedy musiałaby przejść nad stawem.

Nad czarnym, bezdennym stawem, w którym nikt nie miał odwagi się kąpać. Odstraszały od niego nie łodygi lilii wodnych oplątujące nogi pływaków i nie odór zgnilizny. Odstraszało od niego to, że ciało żadnej z osób, które się w nim utopiły, nigdy nie zostało odnalezione.

A wielu było takich, co zniknęli w tej tajemniczej głębinie. Wyłącznie samotni pływacy. Ten staw to jedyne miejsce w Lindehede nadające się do kąpieli, w upalne letnie dni trudno było oprzeć się pokusie, by nie wskoczyć choć na krótko do wody. Jedyne, co znajdowano po topielcach, to ich ubrania. Leżały na mchu, starannie złożone albo po prostu rzucone bezładnie.

(Ale teraz była jesień, kto by tam miał ochotę się kąpać?)

Ostatni raz w ubiegłym roku jakiś młody chłopak.. Zarówno Ingrid, jak i jej przyjaciółka nie mogły pojąć, że ktoś okazał się na tyle głupi, by się kąpać w stawie, którego zła sława była powszechnie znana. Ale wszyscy chłopcy są jednakowi. Zarozumialcy, zawsze chcą udowodnić, że niczego się nie boją.

Ingrid przestępowała z nogi na nogę, nie wiedząc, co zrobić. Była już spóźniona, a Reidar nie należał do tych, co czekają na dziewczynę. Wspaniale wyglądał w tej swojej czarnej skórzanej kurtce, a jakie miał oczy!

- Pomyśl, on się ze mną umówił. Może już tam na mnie czeka! - jęczała Ingrid. - Za późno wyszłam! To wszystko przez mamę, musiałam jeszcze wyprowadzić krowy na pastwisko.

- Przecież on ma motocykl, mógłby przyjechać do Lindehede - odparła przyjaciółka z niemiłą logiką, ale Ingrid przeraziła się na samą myśl o tym.

- Reidar w tej naszej dziurze? On nie jest taki! On jest... on jest... po prostu cudowny!

Tak, tak. On rozkazywał, a dziewczyny robiły, co chciał.

- No to idź na skróty! - powiedziała koleżanka. - Chyba nie masz zamiaru się kąpać?

- Pewnie że nie, ale to jeziorko jest takie okropne.

- W takim razie zostaje ci dłuższa droga naokoło. Jak chcesz, pójdę przez las i powiem Reidarowi, że niedługo się zjawisz.

Tego już było za wiele. Prawdopodobnie Ingrid pomyślała to samo co później policjanci: że przyjaciółka również miała ochotę na cudownego Reidara.

- Nie, nie! - wykrzyknęła. - Już pójdę na skróty. Nie mogę pozwolić, by czekał!

Po czym westchnęła i pobiegła.

Jacyś starsi ludzie, którzy wybrali się zbierać grzyby, widzieli Ingrid nieco dalej na drodze prowadzącej przez las. Obejrzeli się nawet za nią, kiedy mignęła im między drzewami, a potem się oddaliła. Przez chwilę zastanawiali się nawet, jak się nazywa, ale już po chwili, na widok kilku okazałych koźlarzy, zupełnie o niej zapomnieli.

Byli ostatnimi, którzy widzieli Ingrid Andersen. Ubranie dziewczyny znaleziono na brzegu jeziorka. Ona sama przepadła bez śladu.

W komendzie policji w Oslo dzień zaczął się nerwowo.

- Nie! - powiedział stanowczo Odd Stein. - Nie chcę żadnych kobiet w moim wydziale, nawet bratanicy komendanta.

Właśnie przejął obowiązki szefa wydziału kryminalnego i czuł się z tego bardzo dumny. Nie bez powodu: był przecież jeszcze bardzo młody.

- Ale ta dziewczyna jest niczego sobie - przekomarzał się z nim Nils Wangen.

- Nie ma żadnej pewności, że mielibyśmy z niej jakiś pożytek. Jeśli chce odbyć praktykę, to niech znajdzie sobie jakieś inne miejsce. Niech wkłada mandaty za wycieraczki samochodów albo zajmie się alkoholiczkami. U nas, w kryminalnym, nie ma nic do roboty.

- Ale ona już przeszła przez wszystkie inne wydziały - spokojnie zwrócił szefowi uwagę powolny Håkon Svendsen. - Został jej już tylko nasz. Chyba mierzy całkiem wysoko, a mówiąc precyzyjniej: to wujek komendant wiąże z nią ambitne plany: Ministerstwo Sprawiedliwości. Specjalistka do spraw policji.

Odd Stein popatrzył na swych podwładnych.

- Dziewczyna? W Ministerstwie Sprawiedliwości? - Westchnął. - Wobec tego ty, Nils, się nią zajmiesz. Z pewnością zrobisz to chętnie. Albo nie, ona przypadnie tobie, Håkon. Jutro rano wyjeżdżam i zabieram ze sobą Nilsa. Wyjdzie mu na zdrowie, jak popracuje trochę w terenie, bo niedługo zamieni się nam w ducha wiecznie poszukującego drobnych opryszków stołecznego półświatka.

W piwnych oczach Wangena pojawił się błysk ożywienia.

- Coś nowego?

- Owszem, bardzo dziwna historia. Młoda dziewczyna znika bez śladu w leśnym jeziorku. I nie jest bynajmniej pierwsza. W ciągu ostatnich trzech lat to już piąta ofiara, oczywiście wcześniej też było kilka. Ludzie twierdzą, że tym jeziorkiem władają jakieś pozaziemskie siły. Ale, jak wiecie, ja nie wierzę w takie rzeczy. Tak czy inaczej, zostaliśmy wezwani przez tamtejszego komendanta. Trochę się wahałem, bo to raczej nie jest nic dla nas. Skoro jednak w naszym wydziale ma się pojawić jakaś ambitna niewiasta, to wolę już trochę leśnej mistyki.

W tej samej chwili dał się słyszeć w korytarzu dźwięczny kobiecy głos.

- Och, nie - wymamrotał Odd Stein, zdobył się wszakże na powściągliwy uśmiech skierowany do młodej damy, która właśnie wparadowała do jego gabinetu.

Miała złociste loki opadające aż na ramiona i błękitne oczy, których żywy blask świadczył i o poczuciu humoru, i o inteligencji. Była wysoka i szczupła, ubrana ze smakiem w tweedowy kostium i białą bluzkę, sprawiała poza tym wrażenie osoby bardzo pewnej siebie.

- A więc to jest nasz wielki Stein - uśmiechnęła się, wyciągając rękę. - No, no, nikt mi nie powiedział, że poza wszystkim jest pan też przystojny. Czyli od tej pory będziemy pracować razem? Może być wesoło. Mam na imię Unni.

Odd Stein wyglądał tak, jakby połknął coś kwaśnego. Przecież dopiero niedawno objął stanowisko szefa wydziału, a na dodatek był niezwykle ambitny. Zupełnie nie wiedział, jak ma się zachować w tej nieoczekiwanej sytuacji.

- Przede wszystkim chciałbym przedstawić moich współpracowników. To jest Håkon Svendsen, który wprowadzi panią we wszystko, panno...

- Proszę mi mówić Unni! Wszyscy mnie tak nazywają.

- Hm. Właśnie miałem zamiar wyjść, jeśli więc pani pozwoli... Håkon, zajmiesz się...? Do widzenia, na razie!

Opuścił pospiesznie własny gabinet, czując się tak, jakby uciekał. Wychodząc, usłyszał jeszcze głos młodej damy:

- Co to za okropny zapach! To przez te nieopróżnione popielniczki. Jak tu się otwiera okna?

Stein i Nils Wangen wymienili wymowne spojrzenia, schodząc już po schodach.

Obaj detektywi stali razem z komendantem Bårdsenem nad leśnym jeziorkiem, które wyglądało wyjątkowo urokliwie i spokojnie w blasku wieczornego słońca, na wpół przysypane jesiennymi liśćmi o niepowtarzalnych barwach.

- Zarzucaliście sieć?

- Oczywiście - odpowiedział komendant. - Sprowadziliśmy też płetwonurka. Ale wszystko na nic, jak zwykle.

Odd Stein spojrzał na tajemnicze jeziorko. Pomiędzy dryfującymi na powierzchni liśćmi połyskiwały czarne oka wody. Jeziorko nie było duże, miało kształt nieregularnego owalu, w najszerszym miejscu mogło liczyć około dwudziestu pięciu metrów. Droga, na której stali mężczyźni, biegła zaledwie kilka metrów od brzegu. Po drugiej stronie leżał pas ziemi usiany porośniętymi mchem pieńkami po wyciętych drzewach, a tuż za nim wznosiła się ściana mieszanego lasu, w którym dominowały osiki, olchy i świerki.

- Jak wygląda dno?

- Jest bardzo muliste - odpowiedział komendant. - Jak w Loch Ness. Zaledwie kilka metrów pod powierzchnią woda przypomina szlam, jest czarna i nic przez nią nie widać. A dno to jedno wielkie błoto.

- I ludzie chcą się w czymś takim kąpać? - zdziwił się Nils Wangen.

- Teraz już nie - odparł komendant, wysoki i szczupły mężczyzna o smutnych oczach.

Odd Stein obejrzał się za siebie. Po drugiej stronie drogi biegł żywopłot.

Kiedyś było to starannie wypielęgnowane zielone ogrodzenie, ale z czasem drzewa rozrosły się dziko, tworząc zwartą ścianę.

- Co znajduje się za tym zielonym monstrum? - zapytał Stein.

Bårdsen wzruszył ramionami.

- Niewyobrażalnie duża posiadłość pewnego bogacza. Do samych zabudowań jest jeszcze kilkaset albo więcej metrów. Nazywamy to majątkiem. Ale nie mam pojęcia, co kryje się bezpośrednio za tym żywopłotem. Pewnie park albo pola, a może las.

- Czyli ta droga biegnie przez pustkowie? Żadnych domów w pobliżu?

- Żadnych.

Znowu odwrócili się w stronę jeziora.

- Czy istnieje lista osób, które tu utonęły?

- Ich nazwiska i daty wypadków mam w głowie.

Odd Stein wyjął kartkę i długopis, a Bårdsen zaczął dyktować.

- Kiedy się to naprawdę zaczęło, nie wiadomo. Pierwsza ofiara, jaką znamy, to Morten Haug. Utopił się na początku ubiegłego wieku. Podobno był pijany i po prostu wpadł do wody. Nigdy go nie odnaleziono. Potem jakaś dziewczyna z własnej woli weszła do jeziora i zginęła. To było na początku naszego stulecia. Nazywała się Marit, nic więcej o niej nie wiemy. Później długo nic się nie działo. Dopiero trzy lata temu utopiła się kolejna ofiara. Miała na imię Gunvor. Razem z przyjaciółką, z którą przyjechała tu na wakacje, kąpały się w jeziorze. Ta druga wróciła na rowerze do hotelu, a Gunvor zamierzała wkrótce do niej dołączyć. Chciała jeszcze tylko trochę popływać, bo dzień był akurat bardzo gorący. Więcej jej nie widziano. Oczywiście przeszukaliśmy dno, ale bez efektu.

- Ale ona nie była ostatnia?

- Nie, nie! Następnego lata, czyli dwa lata temu, zrobiło się tak źle, że nikt nie odważył się nawet tędy przejść. Uznano, że to jeziorko w jakiś mistyczny sposób oddziałuje na ludzi. Pierwsza była Kit Thomassen. Znaleziono jedynie jej ubranie na brzegu. A nie wspomniała nikomu nawet słowem, że będzie się kąpać! I tego samego lata...

- Czy to dzieje się tylko latem? - przerwał mu Nils Wangen, niewysoki i energiczny.

- No tak, przecież w zimie nikt się nie kąpie. Poza tym droga, zasypana śniegiem, jest nie do przebycia. No więc jeszcze w tym samym roku latem zniknęła kolejna wczasowiczka. W ten sam sposób.

- Młoda? - pytał dalej Stein.

- Trzydziestoletnia kobieta. Niedługo potem przechodził tędy pewien młody chłopak. Mówi, że nagle poczuł się jakoś nieswojo i uciekł stąd, ile sił w nogach. Później przez długi czas nikt nie ośmielił się tu nawet zbliżyć, aż do ubiegłego roku, kiedy znowu utonął młody chłopak. To jeden z tych bohaterów, co to niczego się nie boją. Przechwalał się na lewo i prawo, że może zupełnie sam popływać w jeziorze. No i w tym roku Ingrid Andersen. Nawiasem mówiąc, jej Reidar ma alibi, możemy go więc wykluczyć z kręgu podejrzanych.

Odd Stein podsumował:

- Pierwszy: Morten Haug, dziewiętnasty wiek, druga: Marit na początku dwudziestego wieku, trzecia: Gunvor trzy lata temu, czyli po mniej więcej trzydziestopięcioletniej przerwie, i czwarta: Kit Thomassen dwa lata temu.

- To miejscowa piękność - wtrącił komendant.

- W tym samym roku trzydziestoletnia kobieta. To już piąta. Czy ona też była ładna?

- Nie wiem, przyjechała tu tylko na wakacje, nigdy jej nie widziałem.

- I dalej: uwodziciel w zeszłym roku i jako siódma Ingrid Andersen w tym roku.

Stein zamknął swój notatnik.

- Ale z tym młodym chłopcem, który stąd uciekł, chętnie bym porozmawiał. Jak on się nazywa i gdzie mogę go znaleźć?

- To Per Erik, uczeń, mieszka niedaleko stąd.

- Ile ma lat?

- Wtedy miał piętnaście, czyli teraz siedemnaście. Poza tym...

Odd Stein spojrzał pytająco na komendanta.

- Coś jeszcze?

- Nie, nie, nic takiego. To tylko plotka.

- Chciałbym ją usłyszeć.

- Mortena Hauga, tego pierwszego z utopionych, widziano potem w Ameryce.

Stein pokiwał głową.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin