Sandemo Margit - Saga o Królestwie Światła 02 - Móri i Ludzie Lodu.pdf

(946 KB) Pobierz
6956055 UNPDF
Saga o Królestwie Światła 2
Móri
i Ludzie Lodu
Z norweskiego przełożyła
ANNA MARCINIAKÓWNA
POL
NORDICA
Otwock 1997
6956055.001.png 6956055.002.png
STRESZCZENIE
W roku tysiąc siedemset czterdziestym szóstym rodzi­
na czarnoksiężnika wraz z przyjaciółmi przekroczyła
Wrota i przybyła do Królestwa Światła znajdującego się
we wnętrzu Ziemi.
Sam czarnoksiężnik Móri oraz jego syn Dolg nigdy jed­
nak nie przeszli na drugą stronę Wrót. W ostatnim momen­
cie wzięli ich do niewoli pozostający jeszcze przy życiu ry­
cerze Zakonu Świętego Słońca. Zarówno ojciec, jak i syn
byli nieśmiertelni, lecz rycerze żywcem pogrzebali Mórie-
go w lesie w zachodniej Szwecji, przebijając uprzednio je­
go ciało osikowym palem, by nie wstał. Zdołał on pogrążyć
się w rodzaju letargu, dzięki czemu nie doświadczał bólu.
Dolg został zwabiony na Islandię do najbardziej samot­
nego miejsca na świecie, Drekagil w wulkanie Askja.
Stamtąd elfy przeniosły go do pięknej doliny Gjain.
Minęło dwieście pięćdziesiąt lat.
Pewna młoda para zaczęła budować sobie dom w pobli­
żu grobu Móriego, a kiedy robotnicy wyczuli na działce
obecność kogoś ni to żywego, ni to umarłego, wezwano
Nataniela z Ludzi Lodu, by uwolnił miejsce od upiora. Na­
taniel zorientował się szybko, że stoi wobec niezwykłego
zadania, z którym sam sobie nie poradzi, i że jedynym,
który mógłby mu pomóc, jest Marco z Ludzi Lodu. Gdzie
on się jednak znajduje? Opuścił Ziemię w roku 1960 i tyl­
ko Nataniel domyślał się, że nawiązanie kontaktu byłoby
możliwe. Ale w jaki sposób?
W głębi Ziemi, w Królestwie Światła, rodzina czarno-
5
księżnika prowadzi fantastyczne życie. Tam czas toczy się
w odmiennym rytmie. Rok w Królestwie Światła to mniej
więcej dwanaście lat na powierzchni Ziemi. Zatem w Króle­
stwie Światła minęło dopiero nieco ponad dwadzieścia lat.
Wyrosło nowe pokolenie, ale Móri i Dolg nigdy nie zosta­
li zapomniani, a Tiril, żona Móriego i matka Dolga, nie po­
godziła się z myślą, że utraciła ich na zawsze. Wszystkie
drogi do świata zewnętrznego były jednak zamknięte, nikt
więc nie mógł wyjść i podjąć poszukiwań.
1
W oddali słychać było głosy i szum samochodów z no­
wego osiedla mieszkaniowego. W lesie, gdzie stała grupa lu­
dzi, panowała absolutna cisza. Nie mącił jej nawet najmniej­
szy szelest spadającej gałązki czy szmer wiatru w koronach
drzew. Stali i spoglądali, to na porośniętą mchem kupkę
kamieni, to na dwóch mężczyzn z Ludzi Lodu. Na czter­
dziestosiedmioletniego Gabriela Garda i jego wuja, sześć-
dziesięciodwuletniego Nataniela. Robotnicy budowlani nie
wiedzieli, jak mają się odnosić do egzorcystów, czy wzru­
szyć pogardliwie ramionami, parsknąć śmiechem i pójść
swoją drogą, czy potraktować sprawę poważnie. Zwłaszcza
że ów Nataniel twierdził, iż nie ma tu żadnych duchów, je­
dynie ktoś, kogo pochowano żywcem. Żywy trup? I że on,
Nataniel, nie poradzi sobie z tym sam, musi więc wezwać
kogoś, kogo nazywał „Marco z Ludzi Lodu"; ów Marco
miał jakoby opuścić Ziemię trzydzieści pięć lat temu.
Co to znaczy „opuścił Ziemię"? Umarł? Czy też udał
się do nieba na pokładzie UFO? A może jeszcze inaczej?
Żona Nataniela, Ellen, i dwie córki wdowca Gabriela,
Indra i Miranda, słuchały tego z niezwykłym spokojem.
Same pochodziły z Ludzi Lodu i sporo wiedziały o tego
rodzaju sprawach.
Peter i Jenny, właściciele nieszczęsnej działki, bez sło­
wa czekali, co z tego wyniknie.
W końcu Peter zapytał:
- Kim jest ten Marco, albo raczej: kim był?
7
- Marco jest - odparł Nataniel stanowczo. - Trudno bę­
dzie wam to wyjaśnić, powiedzmy jednak tak: Bardzo
dawno temu wybrano mnie na tego, który pokona złego
ducha naszego rodu. Zostałem więc wyposażony w liczne
zdolności ponadnaturalne, skupiły się we mnie wszystkie
tego rodzaju talenty naszego rodu, tak można to powie­
dzieć. Zdolność uwalniania miejsc od duchów i innych
upiorów jest jedną z tych, jakie odziedziczyłem. Ale na
długo przede mną przyszedł na świat Marco, a jego talen­
ty są dziesięciokrotnie większe niż moje. W walce ze złym
przodkiem pomagaliśmy sobie. Potem jednak Marco,
który na dodatek jest nieśmiertelny, zdecydował się opu­
ścić nasz świat. Jest on przede wszystkim księciem Czar­
nych Sal, chociaż nie mogę wam teraz wyjaśnić bliżej, co
to takiego.
Peter był inteligentnym młodym człowiekiem. Wska­
zał na porośniętą mchem kupkę kamieni.
- Powiedziałeś, że z tą istotą sam nie dasz sobie rady. Dla­
czego potrzebna ci jest w tym przypadku pomoc Marca?
- Ponieważ tutaj chodzi o innego nieśmiertelnego i, jeśli
się nie mylę, jest to czarnoksiężnik, ja tego rodzaju istoty
nie odważyłbym się dotknąć. Czuję zresztą, że moje siły są
ograniczone, Marco potrafiłby się uporać z tą sprawą. Ja nie
mam odwagi.
- Jesteś pewien, że Marco będzie mógł?
- Oczywiście.
Zebrani rozmyślali o owym niezwykłym Marcu. Musi
to być rzeczywiście ktoś wyjątkowy!
Jenny rzekła niepewnie:
- Czy mam rację, sądząc, iż ten, który został tutaj po­
grzebany, jest nieszczęśliwy?
Nataniel skierował na nią spojrzenie swoich połysku­
jących żółto oczu.
- Ty byś też z pewnością była nieszczęśliwa, gdybyś tak
musiała leżeć nie wiadomo jak długo. Problem polega na
tym, że tak niewiele wiem o spoczywającym tu czarno­
księżniku. Sol powiedziała, że prowadził walkę ze złym
zakonem rycerskim.
- To by wskazywało, że był dobrym człowiekiem - wtrą­
ciła Miranda ufnie.
- Owszem, może się jednak zdarzyć, że dwie złe stro­
ny zwalczają się nawzajem.
Peter powstrzymał uśmiech.
- To tak, jak walka dwóch gangów, ciągle się o czymś
takim słyszy.
- No właśnie.
Ellen, delikatna, sympatyczna, pełna ciepła i w dalszym
ciągu bardzo pociągająca mimo swoich pięćdziesięciu
siedmiu lat, powiedziała:
- Ale w jaki sposób nawiążesz kontakt z Markiem, Na-
tanielu?
- Otóż to jest problem! Jak to zrobić? - spytał Gabriel.
- Nie możesz przecież jeździć po świecie w nadziei, że
gdzieś przypadkiem go spotkasz, że on przypadkiem po­
wrócił na Ziemię.
-Widzę jednak, że wiesz, jak to zrobić - ucieszyła się
Ellen.
Wreszcie do głosu dopuszczono Nataniela.
- Ja nie wiem, moi drodzy. Naprawdę nie wiem. Miewa­
łem z nim jakiś kontakt, zdarzyło się parę epizodów... Ale
to było bardzo dawno temu... Raz otrzymałem pomoc w zu­
pełnie nieoczekiwany sposób. Wiele się nad tym zastanawia­
łem, wyobrażałem sobie, że tego rodzaju wsparcie mogło po­
chodzić tylko od Marca - Nataniel roześmiał się niepewnie.
- Miałem wrażenie, że odebrałem jakieś ciche, bardzo sym­
patyczne... pozdrowienia, nie jestem w stanie lepiej tego wy­
razić. Ale to, rzecz jasna, wyobraźnia. Drugie wydarzenie...?
- Nataniel szukał w pamięci. - Nie, nie przypominam sobie.
8
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin