12 Dzien Sadu Ostatecznego.rtf

(494 KB) Pobierz
erich von däniken dzień sądu ostatecznego trwa od dawna

Erich von Däniken

 

Dzień Sądu Ostatecznego - trwa od dawna

 

 

 

Wstęp

 

 

Erich von Däniken urodził się w 1935 r. w Zofingen (Szwajcaria). W roku 1968 wydał swoją pierwszą książkę "Wspomnienia z przyszłości", która od razu stała się światowym bestsellerem. Po niej opublikował jeszcze dwadzieścia tytułów. Książki Ericha von Dänikena zostały przełożone na 28 języków, a ich ogólny nakład przekroczył 51 milionów egzemplarzy. Od ponad 20 lat Erich von Däniken jeździ po świecie z wykładami. Za swoje prace uhonorowany został w różnych krajach licznymi wyróżnieniami. W "Świecie Książki" ukazały się m.in.: Ślady istot pozaziemskich; Szok po przybyciu bogów; Śladami Wszechmogących; Z powrotem do gwiazd. "Dzień Sądu Ostatecznego trwa od dawna" to wędrówka przez różne obszary kulturowe w poszukiwaniu śladów i sygnałów minionego kontaktu z pozaziemskimi cywilizacjami. Erich von Däniken interpretuje teksty zaczerpnięte z Biblii, staro żydowskie legendy i sagi, relacje dawnych dziejopisarzy oraz przekazy hinduskie, babilońskie i perskie. Przytacza "niewiarygodne" opisy dziwnych mieszańców i gigantów, relacje o synach bożych parzących się ze zwykłymi kobietami, o podróżach Abrahama i proroka Henocha do miejsc leżących poza orbitą ziemską. Podąża też tropem dziwnego faktu, że ludzie najróżniejszych religii i kręgów kulturowych wiążą ideę zbawienia z powrotem na Ziemię przedstawiciela wyżej rozwiniętych istot, które kiedyś - niewykluczone - odwiedziły naszą planetę. Być może, powszechna idea Mesjasza jest pochodną złożonego dawno temu w różnych częściach świata przyrzeczenia: "Powrócimy!" Kamień Świętego Berlitza W opactwie Świętego Berlitza nowicjuszami zostawały już dzieci w wieku piętnastu lat. W tym roku ośmiu chłopców i dziesięć dziewczynek miało przejść inicjację. Opat z troską mówił o "niżu demograficznym". Większość chłopców i dziewcząt dorastała w opactwie, ich rodzice pracowali na ziemi św. Berlitza. Byli tu nie tylko bracia zakonni i siostry zakonne, ale także zbieracze jagód, myśliwi, wszelkiego rodzaju rzemieślnicy oraz akuszerki i opiekunowie zdrowia. Wszystkich ich łączył wspaniały obowiązek płodzenia możliwie największej liczby dzieci i wychowywania ich na mocne istoty. Od czasu Wielkiego Zniszczenia w całej okolicy były tylko nieliczne grupy ludzi i opat przypuszczał nawet, że ich przodkowie mogli być jedynymi, którzy przeżyli Wielkie Zniszczenie. Nikt, nawet wielce uczony opat i jego Rada Wiadomości nie Wiedzieli, co się wówczas stało. Niektórzy przypuszczali, że przodkowie rozporządzali jakąś straszliwą bronią i zniszczyli się nawzajem. Lecz pogląd ten nie znalazł w Radzie Wiadomości większego uznania. Trudno było sobie bowiem wyobrazić tak straszliwą broń. Ponadto jeden z dogmatów mówił, że ludzie w zamierzchłych czasach byli szczęśliwi i żyli w świecie dobrobytu. Dlaczego zatem mieliby prowadzić ze sobą wojny? Było to nielogiczne i wyglądało na pozbawione sensu. Dlatego w Radzie Wiadomości roztrząsano możliwość, że to jakaś zagadkowa infekcja pochłonęła całą ludzkość. Ale i tę teorię zarzucono, ponieważ przeczyła ona przekazom pozostawionym przez pierwsze pokolenie ojców po Wielkim Zniszczeniu. Trzej Praojcowie i cztery Pramatki opowiadały swoim dzieciom po Wielkim Zniszczeniu, że katastrofa spadła na ludzkość pewnego spokojnego wieczora. Przekazy te były niepodważalne. Znajdowały się w świętej "Księdze Patriarchów", spisanej przez Synów Praojców. Każde dziecko w opactwie św. Berlitza zna Pieśń o Zagładzie. Co roku opat intonował ją podczas smutnej Nocy Pamięci. Był to jedyny przekaz spisany osobiście przez jednego z Praojców. Brzmiał tak: "Ja, Erich Skaja, urodzony 12 lipca 1984 r. w Bazylei nad Renem, byłem z żoną oraz moimi przyjaciółmi, Ulrichem Dopatką i Johannesem Fiebagiem, jak też z ich małżonkami i córką Sylwią, na wycieczce górskiej w Berner Oberland. Ponieważ było już po godzinie 6 wieczorem, skróciliśmy sobie zejście ze szczytu o nazwie Jungfrau, korzystając z tunelu kolejki górskiej. Z powodu prac remontowych na szczycie o tej godzinie nie zjeżdżała już w dolinę żadna kolejka. Nagle zakołysała się ziemia i na tory z hukiem spadły kawałki granitowej powały. Bardzo się przeraziliśmy, a Johannes, który był geologiem, pociągnął nas wszystkich do skalnej niszy. Już myśleliśmy, że koszmar minął, kiedy usłyszeliśmy narastający huk. Ziemia pod naszymi nogami zdawała się pływać, rozległy się straszliwe grzmoty, jakich nie słyszeliśmy w czasie żadnej burzy. Trzydzieści metrów przed nami zawaliła się ściana tunelu. Potem wszystko ucichło. Johannes stwierdził, że albo uaktywnił się jakiś wulkan, co w tej okolicy było raczej nieprawdopodobne, albo mamy do czynienia z trzęsieniem ziemi. Musieliśmy wspinać się do górnego wylotu tunelu. Kiedy byliśmy o kilka metrów od wylotu, usłyszeliśmy hałas. Nie znajduję słów na opisanie rozszalałej natury. Najpierw wicher gnał śnieg i okruchy lodu, potem zaczęły przelatywać drzewa, skały i całe dachy hoteli z doliny. Rozbrzmiewały trzaski i huki, jakich żaden człowiek przed nami nie słyszał. Powietrze wypełniało wycie i szum wichru, wszystko fruwało, wyrzucane na tysiąc i więcej metrów w górę. Ziemia dygotała; huczał rozszalały żywioł. Granitowe skały zderzały się ze sobą jak tekturowe zabawki. Tylko dlatego, że znajdowaliśmy się w tunelu, rozszalały wicher nie wyrządził nam żadnej szkody. Chwała niech będzie Bogu Najwyższemu! Wicher szalał przez trzydzieści siedem godzin bez przerwy. Opadliśmy z sił i leżeliśmy apatycznie w naszej niszy przytuleni do siebie i objęci ramionami. Pragnęliśmy, aby skały nad naszymi głowami zawaliły się, ucinając wreszcie ten koszmar. Nikt nie jest w stanie pojąć, co przecierpieliśmy. Potem przyszła kolej na wodę. Pośród zawodzenia i wycia wichrów usłyszeliśmy szum i dudnienie. Zupełnie jakby wystąpił z brzegów niezmierzony ocean. Gigantyczne fontanny wody pieniły się i bulgotały, z sykiem rozbryzgując się o skały. Jak podczas morskiego sztormu piętrzyły się kolejne ściany wody i łamiąc się spadały w dolinę, tworząc gigantyczne wiry wciągające w otchłań wszystko, co napotkały na swej drodze. Zdawało się, że wszystkie wody z całej Ziemi spływały w to jedno miejsce. Nie pragnęliśmy już niczego innego tylko śmierci, a z piersi wyrywał nam się krzyk przerażenia. Przez osiem godzin szalał wodny żywioł, potem wicher osłabł i z wolna powróciła cisza. Ogłuszeni torturą, oniemiali z bólu, patrzyliśmy sobie w oczy. Wreszcie Johannes podczołgał się na czworakach do niewielkiego otworu, jaki pozostał u wylotu tunelu. Usłyszałem jego rozpaczliwy szloch i z olbrzymim trudem przedarłem się do niego. Widok, jaki ujrzałem, odebrał mi mowę. Rozpacz rozdzierała mi serce. Potem wybuchnąłem gorzkim płaczem. Naszego świata już nie było. Szczyty wszystkich gór były ścięte jakby gigantycznym pilnikiem. Nigdzie nie było widać śniegu ani lodu. Zniknęła też wszelka zieleń. W mdłym brunatnym świetle połyskiwały mokre nagie ściany. Nie widać było słońca, a w dolinie, gdzie znajdowała się wypoczynkowa miejscowość Grindenwald, kołysały się wody jeziora. Stało się to w roku 2016 wg chrześcijańskiej rachuby czasu. Nie wiemy, czy jako jedyni przeżyliśmy Wielkie Zniszczenie. Nie wiemy też, co się wydarzyło. Niech Bóg Wszechmogący ma nas w swojej opiece!" `ty * * * `ty Ośmiu chłopców i dziesięć dziewcząt z nabożnym szacunkiem wysłuchało Pieśni o Zagładzie, którą odśpiewał swym donośnym i mocnym głosem opat Ulrich Iii. Po krótkiej chwili, przeznaczonej na refleksję, przemówił do nowicjuszy w te słowa: - A teraz wejdźcie do Sali Pamięci. Przyjrzyjcie się z nabożnością relikwiom Praojców. Zostaliście wybrani, aby z waszymi braćmi i siostrami czcić i rozumieć te relikwie. W nastroju oczekiwania młodzi nowicjusze weszli do długiego drewnianego budynku, który dotychczas widywali tylko z zewnątrz. Zakonnice zapaliły woskowe świece i relikwie Praojców rozbłysły w migotliwym blasku. Były tam buty świętego Ericha Skai, Ulricha Dopatki i Johannesa Fiebaga. Butów ich żon nie było. Buty zrobione były z dziwnego materiału, który wprawdzie w dotyku przypominał skórę, ale nią nie był. Nawet członkowie Rady Wiadomości nie potrafili wyjaśnić, co to takiego. Jeden z zakonników cierpliwie tłumaczył, że być może w pradawnych czasach istniały na Ziemi zwierzęta, które miały takie właśnie futra, ale zginęły w czasie Wielkiego Zniszczenia. Siedemnastoletni Christian, najstarszy z nowicjuszy, niepewnie uniósł rękę: - Czcigodny bracie, co oznaczają te znaki na butach świętego Johannesa? - zapytał nieśmiało. Zakonnik odpowiedział z dobrotliwym uśmiechem: - Wszystko, co zdołaliśmy odcyfrować, to trzy pierwsze początkowe litery REE i stojącą na końcu literę K. Nie zdołaliśmy ustalić znaczenia tych znaków. Raz jeszcze Christian uniósł dłoń w górę. - Czcigodny bracie, czyżby w pradawnych czasach żyły zwierzęta, na których futrach rosły takie znaki? - Inteligentny z ciebie młodzian - odparł lekko zniecierpliwiony zakonnik. - Za sprawą Boga Wszechmogącego możliwe jest wszystko. W jednej z nisz pogrążonego w półmroku pomieszczenia znajdowały się mieszki Praojców, kryjące potrzebne do przeżycia przedmioty. Zakonnik cierpliwie objaśniał, że w świętej Księdze Patriarchów mieszki te noszą nazwę "plecak". Jak dotąd nie udało się ustalić znaczenia tego słowa. Jedna z hipotez mówi, że być może chodzi tu o niedokładnie zapisane słowo "placek", ponieważ po opróżnieniu mieszki Praojców stają się płaskie jak placek. I znów nowicjusze stanęli przed zagadką, ponieważ mieszki wykonane były z wielobarwnego płótna, które nie było płótnem. Podobnie jak buty świętego Johannesa, mieszki były miękkie i elastyczne, a jednak przez 236 lat, jakie upłynęły od Wielkiego Zniszczenia, nie doznały żadnego uszczerbku. Nowicjusze radośnie wychwalali wszechmocnego Boga - albowiem żyli w cudownym świecie, w którym wiele jeszcze było do rozszyfrowania. Dotyczyło to na przykład błyszczącej liny, którą znaleziono w mieszku świętego Ulricha Dopatki. Nikt nie znał tajemniczego elastycznego, a przecież niezwykle mocnego materiału, z jakiego ją wykonano. W świętej Księdze Patriarchów napisano, że materiał ten nazywa się "nylon", co było przypuszczalnie jakimś pojęciem z pradawnych czasów, którego nie rozumieli nawet nader uczeni bracia z Rady Wiadomości. Niezwykłe uczucie owładnęło nowicjuszy, kiedy brat zakonny pokazał im skrawek "papieru pakowego". Był on tak samo błyszczący i brązowy jak ten, na którym święty Erich Skaja nagryzmolił swoją Pieśń o Zagładzie. Jakże musieli cierpieć owi podziwu godni święci Praojcowie! Jakimiż to cudownymi wiadomościami i materiałami musiano dysponować w pradawnych czasach! Pierwsze spotkanie z relikwiami trwało godzinę. Nowicjusze ujrzeli nieznane narzędzia, tajemnicze pałeczki do pisania i przedmioty, które w świętej Księdze Patriarchów nazywano "zegarkami", m.in. częściowo przezroczysty "zegarek" z jedną wskazówką, która zawsze wskazywała miejsce zachodu Słońca. Zademonstrował to brat zakonny: obojętnie, w którą stronę się odwrócił, trzymając ten "zegarek" w ręku, wskazówka natychmiast zwracała się w kierunku zachodu Słońca. Uroczystość inicjacji zbliżała się do punktu kulminacyjnego. Nowicjusze nie mogli się już doczekać chwili, kiedy wolno im będzie po raz pierwszy spojrzeć na Kamień Świętego Berlitza. Przy wtórze coraz głośniejszego śpiewu zakonników i zakonnic wkroczyli do Najświętszego. We wszystkich niszach i na wszystkich występach ścian płonęły lampki oliwne, powietrze było przesycone ciężkim aromatem żywicy jodłowej. W powale widniał okrągły otwór. Słup słonecznego blasku rozświetlał ołtarz. A na nim, na niewielkiej podstawce, spoczywał Kamień Świętego Berlitza - największy skarb opactwa. Opat Ulrich Iii wzniósł modły dziękczynne. Wszyscy obecni słuchali ich z przejęciem, pochyliwszy głowy. Uroczysta część obrzędu inicjacji zakończyła się słowami: "Święty Berlitzu, dziękujemy Ci za ten dar niebios!" Nowicjusze stłoczyli się teraz wokół opata. Ten ostrożnie uniósł Kamień Świętego Berlitza z podstawki i z wyrazem najwyższego szczęścia na twarzy pokazał go nowicjuszom. Kamień był mniej więcej wielkości dłoni opata. Był czarny i miał mnóstwo małych guziczków, na których - przybliżywszy twarz - dostrzec można było pojedyncze litery. W górnej części Kamienia była wąska szpara o matowoszarym tle. Tuż obok rzucał się w oczy wyraźny napis BERLITZ, a pod nim - nieco mniejszymi literami - Interpreter 2. Naciskając jednym palcem odpowiednie guziczki, opat Ulrich Iii wystukał słowo "miłość". W tym samym momencie na szarym tle pojawiły się litery m-i-ł-o-ś-ć. Było to tak niesamowite, że nowicjusze niemal bali się oddychać. Następnie opat nacisnął inny guzik i oto dokładnie pod literami m-i-ł-o-ś-ć, niby pisane niewidzialną ręką, pojawiły się litery l-o-v-e. - Halleluja! - zakrzyknął opat, wznosząc oczy ku słonecznemu blaskowi padającemu z otworu w powale. - Halleluja! - zawtórowali chórem nowicjusze, zakonnicy i zakonnice. - Moc kamienia trwa nadal! Niech będzie pochwalony święty Berlitz i jego nieustająca moc! I znów opat Ulrich Iii zaczął naciskać guziczki. Tym razem pojawiło się słowo ś-w-i-ę-t-y, a zaraz potem h-o-l-y. - Halleluja! - zakrzyknął opat ku niebu. - Halleluja! - odpowiedział echem zebrany tłum. Coraz szybciej opat wystukiwał na Kamieniu Świętego Berlitza nowe słowa, i za każdym razem pojawiały się pod nimi słowa złożone z innych liter. Był to prawdziwy cud - niepojęty dla ludzkiego rozumu. Nowicjusze spoglądali na siebie okrągłymi ze zdumienia oczami. Zdawali sobie sprawę, że są świadkami niesłychanego cudu. Zaiste podniosły to był moment. Wreszcie opat oderwał się od Kamienia Świętego Berlitza i troskliwie umieścił go z powrotem na podstawce. Z poważnym i uduchowionym wyrazem twarzy zwrócił się do nowicjuszy w te słowa: - Kamień Świętego Berlitza to kamień tłumaczący słowa. Dzięki niemu można zamienić mowę świętych Praojców na inne języki używane w pradawnych czasach. Kamień jest święty, ponieważ zawiera w sobie wieczną moc Słońca. Trzy godziny słonecznego światła wystarczą, aby kamień mówił przez dwanaście godzin. Nigdy jeszcze nie zawiódł Rady Wiadomości. Pomógł nam zrozumieć świętą Księgę Patriarchów i pomaga odcyfrować inne pisma z czasów sprzed Wielkiego Zniszczenia, których strzępy wciąż znajdujemy. Tym razem to Walentyn, drugi pod względem starszeństwa nowicjusz, zgłosił się z nieśmiałym pytaniem: - Czcigodny ojcze Ulrichu, a skąd pochodzi Kamień Świętego Berlitza? - Bystry z ciebie chłopak - pochwalił go opat Ulrich Iii. - Otóż trzeba ci wiedzieć, że Kamień Świętego Berlitza został znaleziony przez świętego Praojca Ulricha Dopatkę. W Księdze Patriarchów napisano, w jaki sposób to się stało. Było to w dwa lata, jedenaście miesięcy i dziewięć dni po Wielkim Zniszczeniu. Święty Ulrich Dopatka wspiął się na szczątki góry, którą nazywano Jungfrau. Kilkaset metrów poniżej szczytu, który w Noc Zniszczenia przestał istnieć, były ruiny. W Księdze Patriarchów w rozdziale 16, werset 38, znajduje się nawet stwierdzenie, że były to ruiny stacji naukowej, która niegdyś istniała pod szczytem. Opat kilkakrotnie sapnął głośno, a potem kontynuował: - Wiedz, drogi chłopcze, że święty Ulrich Dopatka wspiął się na ową górę, którą nazywano Jungfrau, w nadziei, iż w owych ruinach uda mu się znaleźć coś przydatnego. Być może jednak to duch świętego Berlitza przywiódł go w tamto miejsce właśnie po to, aby znalazł Kamień Świętego Berlitza. Kręte i niezbadane są ścieżki Opatrzności! Jutro rozpoczniecie czytanie świętej Księgi Patriarchów. Przez najbliższe lata wiele się nauczycie. Bądźcie ochoczy i pokorni. Głoście chwałę Boga Wszechmocnego i świętych Praojców! Każdy rozdział Księgi Patriarchów rozpoczynał się od słów: "Ojciec opowiadał mi..." Pierwotny tekst Księgi został spisany przez synów Praojców - a więc przez Patriarchów - i liczył łącznie 612 stronic. Z oryginalnych tekstów zachowała się zaledwie jedna czwarta. Pismo w nich było ledwie czytelne, tak bardzo wszystko pożółkło i się zabrudziło. Dzięki Bogu siostry i bracia zakonni zawczasu przystąpili do sporządzania kopii. Wyjątek stanowiło pierwszych osiem stron, które spisał jeszcze święty Erich Skaja na owym "papierze pakowym", który Praojcowie musieli mieć ze sobą w mieszkach zawierających rzeczy niezbędne do przeżycia. Stronice były zapisane obustronnie rzadką czarną farbą, której składu nikt nie potrafił odgadnąć. Nosiły daty według chrześcijańskiej rachuby czasu. Następnie przez wiele lat niczego nie spisywano, aż pojawiły się pierwsze dokumenty sporządzone na zwierzęcej skórze. Autorami byli Patriarchowie, czyli synowie i wnukowie Praojców. Wprowadzili oni nową rachubę czasu i liczyli lata od chwili Wielkiego Zniszczenia. Starannie i równiutko pisane czerwone litery błyszczały na ciemnożółtych skórach, przy czym niejednokrotnie było tak, że kilka skór połączono ze sobą sznurkami z włókien roślinnych. Dopiero w roku 116 po Wielkim Zniszczeniu potomkowie Patriarchów zaczęli używać papieru wapiennego. W celu jego uzyskania pokrywano splecione z włókien płachty cienką warstwą wapienia. Aby całość nabrała elastyczności, mieszano wapienną warstewkę z olejami roślinnymi. Studia sprawiały nowicjuszom wiele radości. Nauczycielami byli starsi zakonnicy klasztoru, a na specjalne, szczególnie głębokie pytania odpowiadali czcigodni członkowie Rady Wiadomości. Jedna z nowicjuszek już w czwartym tygodniu spytała: - Czcigodny ojcze, dlaczego ja nazywam się Birgit, mój sąsiad z ławki Christian, dlaczego jest Walentyn, Markus, Wilhelm i Gertruda? Skąd wzięły się te wszystkie imiona? - Są to imiona, jakie Praojcowie nadali swoim synom i córkom. Było trzech Praojców: święty Erich Skaja, święty Ulrich Dopatka i święty Johannes Fiebag. Mieli razem cztery żony - dziś znamy tylko ich imiona: Sylwia, Gertruda, Elisabeth i Jacqueline. Praojcowie płodzili z nimi dzieci: w pierwszych latach po Wielkim Zniszczeniu każda kobieta co roku rodziła jedno dziecko. Wszyscy ci potomkowie otrzymali imiona znane Praojcom z dawnych czasów. Zadowolona? Teraz z pytaniem zgłosił się Walentyn: - Czytaliśmy wczoraj Rozdział 19 i nie mogliśmy dojść do porozumienia, o co chodzi z tymi Wielkimi Ptakami. Czy mógłbyś nam to wyjaśnić, czcigodny ojcze? Czcigodny członek Rady Wiadomości zawahał się przez moment, potem uśmiechnął i z namysłem podszedł do bocznej ściany, gdzie na grubych drewnianych kołkach wisiały kopie Księgi Patriarcbów. Odczepił kartę z Rozdziałem 19, rozłożył ją przed Walentynem i kazał mu przeczytać tekst. - Rozdział 19, werset 1 : "Ojciec opowiadał mi, że pewnego dnia w południe, gdy nad doliną przelatywał wielki ptak, jego ojciec Erich wygłosił taką oto przypowieść: werset 2 : "Za moich czasów istniały ptaki dwieście razy większe od tego ptaka. werset 3 : W brzuchach tych ptaków siedzieli ludzie, którzy posilali się i pili. werset 4 : Przez małe okienka spoglądali na ziemię pod sobą. werset 5 : Ptaki te latały na sztywnych skrzydłach przez Wielką Wodę szybciej niż najpotężniejszy wicher. werset 6 : Po drugiej stronie Wielkiej Wody były domy tak wysokie, że niektóre z nich dotykały chmur. Dlatego nazywano je Drapaczami Chmur. werset 7 : W owych miastach z Drapaczami Chmur mieszkały miliony ludzi. werset 8 : Nie wiemy, co się z nimi stało. Niech Bóg ma w opiece ich dusze."" - No i co sądzisz o tym tekście, Walentynie? Chłopiec wzruszył ramionami. - Tak naprawdę, to nie wiem - odparł. - Nie potrafię sobie wyobrazić Wielkich Ptaków, w których ludzie mogą siedzieć, a nawet jeść. - Czy to znaczy, że wątpisz w prawdziwość słów Księgi Patriarchów? Walentyn milczał. Zgłosiła się za to rezolutna Birgit. - Tekst jest autorstwa Patriarchy z trzeciego pokolenia po Wielkim Zniszczeniu. Podkreśla on przecież, że ojciec opowiadał mu, iż jego ojciec wygłosił tę przypowieść. A określenie przypowieść wskazuje na to, że może to być tylko jakaś przenośnia. Nowicjusz Christian, który siedział obok Birgit i właściwie rzadko tylko się z nią nie zgadzał, bo był w niej zakochany, wtrącił się teraz z niezwykłą gwałtownością: - Ja traktuję święte przekazy dosłownie nawet wówczas, gdy nie potrafię sobie wyobrazić tak olbrzymich ptaków, aby mogli w nich biesiadować ludzie. Święty Erich Skaja nie okłamał przecież swego syna, był żywym świadkiem dawnych czasów. Gorącą dyskusję, jaka wywiązała się po tych słowach, przerwał czcigodny członek Rady mówiąc: - Dość tego, nowicjusze! Rada Wiadomości wielokrotnie już wypowiadała się na temat Rozdziału 19. Zapytaliśmy również Kamień Świętego Berlitza. Kamień nie zna innych określeń Wielkich Ptaków, więc nie mogły istnieć. Natomiast jako odpowiednik Drapacza Chmur pojawiło się słowo skyscraper. Tak więc istniały pewnie jakieś bardzo wysokie domy czy nawet wieże. Dlatego dziś obowiązuje dogmat, że słowa o Wielkich Ptakach, w których ludzie mogli się posilać, wiążą się z wizją świętego Ericha Skai na temat przyszłości. Wiecie przecież, że ludzie nie potrafią latać, lecz czują pragnienie dorównania ptakom. A zatem święty Erich Skaja dał wyraz swym pragnieniom i nadziejom dotyczącym odległej przyszłości, w której ludzie, niby wielkie ptaki, będą fruwać nad wodami, bez wysiłku i bez potu. Przypuszczalnie młody patriarcha popełnił błąd, spisując tekst. Wersety od 2 do 7 powinny być napisane w czasie przyszłym, a nie przeszłym. A zatem, nie "|istniały ptaki dwieście razy większe od tego ptaka" lecz "|istnieć będą ptaki dwieście razy większe od tego ptaka". Rozumiecie, nowicjusze? Wszyscy milczeli. Markus i Christian spojrzeli na siebie znacząco. Nie zgadzali się z tym dogmatem. W wyobraźni Christian widział już wielkie ptaki z mocnych drewnianych bali, na których siedzieli ludzie, machając do tych, którzy zostali w dole. `ty * * * `ty Z miesiąca na miesiąc studia nad tekstami stawały się coraz trudniejsze. Wynikało to nie tylko stąd, że wiele z oryginalnych źródeł było nieczytelnych, wobec czego nie mogły też istnieć ich znakomite kopie. Już nawet w pierwopisach brakowało wielu fragmentów, w stronicach były dziury, tak że kontekst stawał się niejasny. Szczególne zamieszanie budziły niekompletne pisma pierwszego pokolenia, jak na przykład Rozdział 3, w którym była mowa o przyczynach Wielkiego Zniszczenia: "werset 1 : Ojciec opowiadał mi, że jego przyjaciel Johannes, geolog, domniemywał uderzenie w Ziemię wielkiego meteorytu. werset 2 : Zagrożenie trafieniem meteorytu czy wręcz komety, statystycznie rzecz biorąc, istniało podobno raz na dziesięć tysięcy lat. werset 3 : Impet uderzenia [fragm. nieczyt.] dwudziestokrotnie moc bomby z Hiroszimy. werset 4 : [brak początku w oryginale] asteroidy Geographos, Adonis, Hermes, Apollo oraz Ikar przecinają orbitę okołosłoneczną Ziemi. werset 5 : [brak początku w oryginale] przesunięcie biegunów, co spowodowało zmianę nachylenia osi Ziemi. werset 6 : Biegun północny znajduje się teraz w punkcie zachodu Słońca [fragm. nieczytelny]. werset 7 : Dawne góry podwodne powinny być teraz nad powierzchnią [reszty brak]". Już werset 1 nastręczał trudności. Słowo "geolog" zawsze występowało w połączeniu ze świętym Johannesem Fiebagiem: Nigdzie jednak nie było wyjaśnienia, co też to słowo znaczy. Kamień Świętego Berlitza podawał geology - ale co znaczyło to słowo? Następnie zupełnie niezrozumiałe słowo "meteoryt". Kamień Świętego Berlitza nie podawał żadnego innego znaczenia, podobnie w przypadku sześcioliterowego słowa "kometa", z wersetu 2, dla którego znał tylko określenie comet. Zupełnie bezradni byli czcigodni członkowie Rady Wiadomości wobec określenia "bomba z Hiroszimy". Rozkładano je na wszelkie możliwe sposoby, a jednak nie udało się w nim odkryć wyraźnego sensu. W języku oryginału określenie to stanowiło jeden wyraz i było zapisane jako "Hiroshimabombe". "Hir" można było zinterpretować jako "teraz" albo "tutaj", jeśliby zaś w słowie "Hiro" "i" odczytać jako "e" to powstawała forma "hero", która wedle Kamienia Świętego Berlitza znaczyła tyle, co "bohater". Jako odpowiednik członu "bombe" Kamień Świętego Berlitza podawał bomb, a to znaczyło "coś zrzuconego" i "wybuchającego". Środkowa część oryginalnego słowa "Hiroshimabombe" była już zupełnie nie do rozszyfrowania, jakkolwiek niektórzy członkowie Rady twierdzili, że być może chodzi tu o pewien odległy kraj z dawnych czasów, którego nazwa w pisowni "China" ("shima") pojawia się w innym miejscu tekstu. Cóż zatem mogło znaczyć słowo "Hiroshimabombe"? Najprawdopodobniej było to "coś zrzuconego przez bohatera z Chin" albo też "wybuchający tutaj (lub teraz) bohater z Chin". Interpretację tę negowali inni członkowie Rady, ponieważ wiadomo było, że Wielkie Zniszczenie przeżyło tylko trzech Praojców i cztery Pramatki. Skąd zatem miałby się wziąć "bohater z Chin"? Podobnie chaotyczne były próby interpretacji Rozdziału 4, w którym pierwszy syn świętego Ulricha Dopatki przekazywał: "werset 1 : Ojciec opowiadał mi, że w owych dniach bardzo głodowali, aż wreszcie dostrzegli, iż wody są pełne ryb. werset 2 : Przez pierwsze miesiące mieli jeszcze nadzieję, że pojawi się jakiś samolot. werset 3 : Ale żaden samolot nie przybył, zjawiło się za to UFO. werset 4 : Wszyscy, zarówno kobiety jak i mężczyźni, mieli możliwość długo i spokojnie mu się przyglądać. werset 5 : Podobno UFO kilkakrotnie łagodnie muskało skały w dole, na brzegu. werset 6 : W kilka miesięcy później cały brzeg wokół wody zazielenił się. werset 7 : Pośród kwiatów znaleźli wiele znanych sobie roślin uprawnych, między innymi ziemniaki, kukurydzę, żyto i w ogóle wszystko, czego potrzeba człowiekowi jako pożywienia. werset 8 : Wszyscy byli bardzo szczęśliwi i wdzięczni, lecz istoty pozaziemskie nie pokazywały się przez całe lata, aż do chwili, kiedy przybyły odwiedzić Ericha Skaję." Czcigodni członkowie Rady Wiadomości nadali temu rozdziałowi świętej Księgi Patriarchów nazwę Pieśń Nadziei. Werset 1 był jasny, lecz już werset 2 zawierał niezrozumiałe słowo "samolot" (w języku oryginału: "Flugzeug"). Kamień Świętego Berlitza podawał jako odpowiednik airplane, a z porównania trzech fragmentów tekstu wiadomo było, że air oznacza powietrze. Co jednak mogło znaczyć plane? Kamień Świętego Berlitza tłumaczył plane jako "płaski". Czyżby zatem słowo "samolot" znaczyło "płaskie powietrze" lub "powietrzną płaskość"? Z kolei słowo "zeug" Kamień Świętego Berlitza tłumaczył jako steff. Czysta rozpacz. Żadna z kombinacji nie wykazywała jakiegokolwiek sensu: "Flugstuff", "Luftstuff', "Luftflach", "Flachzeug", "Luftzeug". Nic zatem dziwnego, że jeden z najstarszych członków Rady Wiadomości stwierdził, że słowo to niewątpliwie musi zawierać drobny błąd w pisowni. Otóż syn świętego Ulricha Dopatki napisał po prostu o jedno "e" za dużo. Słowo to powinno brzmieć nie "Flugzeug" lecz "Flugzug", co może oznaczać tylko i wyłącznie "podmuch powietrza", ponieważ werset z mówi w końcu jasno i wyraźnie: "Przez pierwsze miesiące mieli jeszcze nadzieję, że pojawi się jakiś |podmuch powietrza". Jak dowodził zasłużony członek Rady, po Wielkim Zniszczeniu powietrze było nieruchome, panowało gorąco i duchota. Dlatego Praojcowie mieli nadzieję, że pojawi się jakiś podmuch. Ta przekonująca argumentacja wywarła duże wrażenie na wielu członkach Rady. Mimo wszystko jednak trudności w interpretacji Rozdziału 4 okazały się nie do przezwyciężenia. Co mieli na myśli Patriarchowie pisząc o UFO Musiało to być coś, co wszyscy świadkowie mogli długo i w spokoju oglądać. UFO to miało coś wspólnego z roślinami uprawnymi, które w kilka miesięcy później zakiełkowały na brzegach. Trzeba było doszukać się jakiegoś związku UFO z Wszechmogącym Bogiem, bo przecież w czasie Wielkiego Zniszczenia wszystkie rośliny uprawne uległy zagładzie; a teraz dzięki UFO znów się pojawiły. Jak to możliwe? Z pewnością chodziło tutaj o bezgranicznie dobrego Boga, który nie chciał dopuścić, aby udręczeni Praojcowie i Pramatki umarli z głodu. Dlatego wszyscy - jak podano w wersecie 8 - byli bardzo szczęśliwi i wdzięczni. W tym samym jednak wersecie 8 pojawiało się określenie "istoty pozaziemskie", które to istoty miały w późniejszym czasie odwiedzić Ericha Skaję. Członkowie Rady Wiadomości znali słowo "ziemski". Oznaczało ono coś przynależnego do Ziemi. Tak więc "pozaziemski" niewątpliwie musiało oznaczać coś, co absolutnie nie było z Ziemią związane i w dodatku przybywało "spoza" niej. A to mogło oznaczać tylko i wyłącznie samego Boga Wszechmogącego lub jakiegoś jego wysłannika. Co do tego Rada nie miała najmniejszych wątpliwości. Wszechmocny Bóg musiał wybrać świętego Ericha Skaję jako tego, do którego przybył jeden lub kilku boskich posłańców. Zdanie wersetu 8 nie pozostawia żadnych innych możliwości interpretacji: "[...] lecz istoty pozaziemskie nie pokazywały się przez całe lata, aż do momentu, kiedy przybyły odwiedzić Ericha Skaję". Oczywiście, z góry było wiadomo, że niezwykle wrażliwi i inteligentni bracia zakonni będą szukać wyjaśnienia sensu tego zdarzenia. Odpowiedź przyszła niby objawienie. Wszechmocny Bóg dopuścił do tego, by cały świat uległ zagładzie. A więc Wielkie Zniszczenie musiało być karą, jaką Pan spuścił na rodzaj ludzki - oczyszczeniem Ziemi. Ponieważ jednak wszechmocny Bóg w swej nieskończonej dobroci nie chciał ostatecznego zniszczenia całego rodu ludzkiego, wybrał kilkoro czystych ludzi; od których miał się zacząć nowy ród. Pogląd ten tym bardziej zyskał na znaczeniu, gdy przenikliwym myślicielom udało się właściwie zinterpretować imię i nazwisko Erich Skaja. Kamień Świętego Berlitza podał jako odpowiednik układu liter "sky" pojęcie "niebo". Tym samym odszyfrowano nazwisko Skaja jako "ten, który pochodzi z nieba". Natomiast imię "Erich" dawało się rozłożyć na składowe "er" oraz "ich". "Er" to w języku oryginału zaimek osobowy "on", natomiast "ich", czyli "ja", z pewnością oznaczało pierwiastek boski. Tak więc imię "Er-Ich" oznacza ni mniej, ni więcej tylko to, że "on" jest równy "ja" czy też inaczej: "Ja jestem w Nim". Logika nakazywała przyjąć; że imię i nazwisko tego Praojca zawiera w sobie przesłanie następującej treści: "Ja jestem w Nim i przybywam z Nieba (sky)." Brat Johannes, potomek świętego Johannesa Fiebaga, który był autorem tej przenikliwej interpretacji, został za to odznaczony Orderem Myślicieli. `ty * * * `ty Po upływie czterech i pół roku z początkowej grupki osiemnastu nowicjuszy zaledwie trzech pozostało wiernych studiom. Pozostali pracowali w opactwie albo na polach, a wszystkie bez wyjątku nowicjuszki wydały na świat pierwsze dzieci. Markus i Walentyn pogodzili się z większością twierdzeń obowiązującego dogmatu i wygłaszali w opactwie błyskotliwe odczyty. Christian pozostał raczej dociekliwym sceptykiem. Wielokrotnie starał się o uzyskanie dostępu do tekstu Objawienie świętego Ericha Skai. Objawienie to było jednak tajemnicą, którą poznać mógł jedynie kolejny opat. Przenikliwy umysł Christiana nie chciał się zadowolić tajemnicami wiary, toteż Christian postanowił zostać opatem. Droga na szczyt była mozolna i nierzadko wybrukowana intrygami - wymagała zręcznego balansowania między Radą Wiadomości a władzami spoza opactwa. Ponadto Christian musiał się wystrzegać mówienia całej prawdy, nigdy nie mógł zdradzić swoich najtajniejszych myśli. Bo jakże mógłby ogłosić wszem i wobec, że tylko dlatego chce sięgnąć po najwyższy urząd w opactwie, aby uzyskać dostęp do Objawienia świętego Ericha Skai? Z upływem lat Christian stawał się coraz bardziej osamotniony. Studiował w odosobnieniu, był coraz cichszy, coraz bardziej odsuwał się od innych. Otoczenie sądziło, że to z powodu wewnętrznego ognia, który w nim płonął. Mieli rację, jakkolwiek nie wiedzieli, że ogień ten rozpaliły wątpliwości co do interpretacji starych tekstów. Christian chciał |wiedzieć - nie wierzyć. Studia tekstów opatrzone niezliczonymi komentarzami kolejnych członków Rady Wiadomości tworzyły nieprzenikniony chaos. Każdy członek Rady uważał swoje koncepcje za ostateczne i starał się nadać swemu osobistemu ujęciu tekstu jak największe znaczenie. W kolejnych odpisach Księgi Patriarchów opuszczano coraz większe partie tekstu, ponieważ - jak to sformułowała Rada Wiadomości - "nie zawierają większego sensu i przyczyniają się tylko do zaciemnienia przekazu". W Rozdziale 45 Księgi Patriarchów zapisano, że już w kilka dni po Wielkim Zniszczeniu woda wyniosła na brzeg drewno, pojawiły się pierwsze ptaki a po paru tygodniach tu i ówdzie w skalnych niszach i szczelinach zazieleniła się roślinność. Rada Wiadomości uczyniła z tego wszystkiego cud, świadomą ingerencję Boga. Christian nie zgadzał się z tym. Uważał, że wiele ptaków mogło uniknąć Wielkiego Zniszczenia, chowając się w szczelinach skalnych, pyłki roślinne zaś unosiły się w powietrzu i po pewnym czasie opadły z powrotem na ziemię. Podobnie miała się zapewne rzecz z mniejszymi zwierzętami, które stopniowo zaczęły się pojawiać. Bóg jeden wie, gdzie się pochowały w czasie Wielkiego Zniszczenia. Nie kończące się debaty były nużące. O ile, na przykład, w tekście oryginalnym (Rozdział 32, werset 6 ) znajdowały się słowa: "Bogu dzięki zapalniczka Uliego jeszcze działała i mogliśmy upiec ryby", to w nowej wersji brzmiały one: "Bóg podarował świętemu Ulrichowi Dopatce ogień, aby Prarodzice mogli zagrzać swoje pożywienie." Było to zwykłe zafałszowanie tekstu! Mimo gwałtownych protestów Christiana i słabego poparcia ze strony Walentyna i Markusa, Christian pozostał w mniejszości. Rada zatwierdziła nowe brzmienie. Wręcz absurdalna okazała się debata nad Rozdziałem 44, który nazwano Epoka Aniołów. W oryginale brzmiał on następująco: "werset 1 : Ojciec opowiadał mi, że w dawnych czasach ludzie odbywali loty kosmiczne. werset 2 : Wysłano na Księżyc liczne ekspedycje, których uczestnicy cało i zdrowo powrócili na Ziemię. werset 3 : Niezbędna do tego technologia była ogromnie kosztowna, toteż różne kraje oddelegowały do centrów kosmicznych swoich technicznych ambasadorów. werset 4 : Na rok 2015, rok poprzedzający Wielkie Zniszczenie, zaplanowana była druga wyprawa na Marsa. werset 5 : Aby uniknąć napięć, wszystkie kraje uczestniczące w wyprawach kosmicznych na bieżąco informowano o aktualnym poziomie techniki. werset 6 : Wymiana następowała poprzez ambasadorów." Ze Wskazówek astronomicznych (Rozdziały 49-50 ) wiedziano, że "Księżyc" to ta tarcza świecąca nocą na niebie, Mars zaś to jedna z sąsiednich planet. Znane były nazwy wszystkich planet, jak też budowa Układu Słonecznego. Mimo jednoznacznego przekazu Rada Wiadomości nie zgodziła się przyjąć pojęcia "podróż kosmiczna" jako faktu. Kamień Świętego Berlitza podawał jako jeden z odpowiedników słowa "ambasador" określenia "poseł", "wysłannik" oraz angel, co przy ponownym tłumaczeniu na język oryginału dawało słowo "anioł". Nie mogło być żadnych wątpliwości, że w przypadku określenia "ambasador" chodziło o "anioła", zwłaszcza że słowo "anioł" dawało się sensownie zastosować aż w dziewięciu różnych miejscach tekstu. Nowa wersja Rozdziału 44, opatrzona nieskończenie uczonymi komentarzami, brzmiała teraz następująco: "Ojciec opowiadał mi, że w dawnych czasach ludzie obserwowali kosmos. Wypełniało ich marzenie, by kiedyś odbyć podróż na Księżyc i powrócić z niej cało i zdrowo. W owym czasie anioły odwiedzały różne kraje. Ostrzegały ludzi przed Wielkim Zniszczeniem i przed oddawaniem czci planecie Mars. Aby uniknąć napięć, o ostrzeżeniach tych poinformowano wszystkie kraje. Informacje przekazały anioły." Według Christiana tekst ten zafałszowywał pierwotny sens przekazu. Mimo wszystko Rada Wiadomości zatwierdziła nowe brzmienie. Podano, że Rada została upoważniona i "natchniona przez Ducha", by przelać w niezrozumiałe teksty sensowną i rozsądną formę. Christian miał 49 lat, kiedy został wybrany na opata. Dla uczczenia świętego Ericha Skai przybrał imię "Erich Ii". + Zaciemnianie tekstu Gdy nie potrafi się@ atakować myśli,@ atakuje się jej autora. `rp Paul Valery 1871-1945 `rp Sporządzone przed tysiącami lat przekazy stanowią prawdziwą kopalnię niesamowitości. Roi się w nich od najróżniejszych fantastycznych opowieści, które częściowo traktuje się jak mity; częściowo jak legendy, niekiedy zaś jak "święte księgi". Wiele z tych fantastycznych opowieści rości sobie pretensje do bycia prawdą absolutną, albowiem: "...napisane jest". Pierwotne wersje mają być napisane lub podyktowane przez Boga we własnej osobie, a jeśli już nie przez samego Boga, to co najmniej przez jakiegoś archanioła, niebiańskiego ducha, ziemskiego świętego czy człowieka zainspirowanego w sensie gnostyckim. (Przez "gnozę" rozumiemy dzisiaj przesiąkniętą ezoteryką filozofię, światopogląd lub religię: Samo słowo "gnoza" wywodzi się z greckiego i oznacza "poznanie".) Teksty te bezsprzecznie zawierają wiele rzeczy zmyślonych i wiele fantazji. Podziwiani wodzowie są w nich wynoszeni do godności boskich i adorowani, marzyciele w kształtach chmur dopatrywali się znaków z nieba, powszednie wydarzenia zaś, takie jak śmierć, opisywano w nich jako podróż do świata podziemnego. Nie dość na tym: nasi żądni wiedzy przodkowie, natchnieni prawdziwą wiarą i przepełnieni chęcią zrozumienia treści przekazów, fałszowali i mącili starożytne teksty. Zdarzenia, które w oryginale raczej nie miały ze sobą nic wspólnego, zostały połączone. Dla lepszego zrozumienia dodawano obce wtręty, które nagle - hokus-pokus! - wchodziły do kolejnych przekazów jako oryginalne. Wplatano w nie elementy moralności, etyki, wiary i dziejów rodów, dodawano obce elementy zaczerpnięte z innych dziedzin kultury, fabrykując teksty, których pierwotnego pochodzenia i sensu nie sposób już odtworzyć. Te zaciemniające zabiegi łatwo można zrozumieć. W końcu mamy tu do czynienia z liczącymi tysiące lat odpisami oraz bezustannym mozołem naszych przodków, usiłujących nauczyć się czegoś z sensu tych opowieści. Chaos panujący w starożytnych tekstach stanie się jeszcze bardziej zrozumiały, jeśli uświadomimy sobie, że do jego powstania wcale nie potrzeba tysiącleci. Wystarczy znacznie mniej. Oto przykład: Każdy wierzący chrześcijanin jest przekonany, że Biblia stanowi i zawiera Słowo Boże. Co zaś się tyczy Ewangelii, to wśród wiernych panuje przeświadczenie, że towarzyszący Jezusowi z Nazaretu uczniowie spisywali jego mowy, zasady życia i przepowiednie niejako "na żywo". Uważa się, że Ewangeliści uczestniczyli w wędrówkach i cudach swego Mistrza, i wkrótce potem spisali je w rodzaj kroniki. "Kronika" ta otrzymała nawet nazwę - "Teksty pierwotne". Teksty pierwotne? W rzeczywistości - i wie o tym każdy teolog mający za sobą kilka lat studiów - nic z tego się nie zgadza. Owe "teksty pierwotne", na które tak często powołują się badacze i które tak często przywołuje się w rabulistyce, wcale nie istnieją. A co mamy w ręku? Odpisy, które wszystkie bez wyjątku powstały w okresie od Iv do X w. po Chrystusie. W dodatku tych 1500 odpisów to z kolei odpisy z odpisów, i żaden z nich nie zgadza się z innymi. Naliczono ponad 80000 (osiemdziesiąt tysięcy!) odstępstw. Nie ma w tych rzekomych "tekstach pierwotnych" ani jednej stronicy, na której nie pojawiałyby się sprzeczności. Z odpisu na odpis zmieniano brzmienie wersetów, dopasowując je odpowiednio do potrzeb swojego czasu. Jednocześnie w biblijnych "tekstach pierwotnych" wręcz roi się od tysięcy łatwych do wykazania błędów. Najsłynniejszy z takich "pierwotnych tekstów" Kodeks Synaicki - powstały podobnie jak Kodeks Watykański w Iv w. po Chr. - został odnaleziony w 1844 r. w klasztorze na Synaju. Zawiera nie mniej niż 16000 (szesnaście tysięcy!) poprawek sporządzonych przez co najmniej siedmiu korektorów. Niektóre miejsca zmieniano wielokrotnie, zastępując je ostatecznie zupełnie nowym "tekstem pierwotnym". Profesor dr Friedrich Delitzsch, specjalista najwyższej rangi, sam znalazł w tym Kodeksie 3000 błędów kopistów (1 ). Wszystko to staje się zrozumiałe, jeśli uwzględnić, że żaden ze spisujących Ewangelie nie był współczesnym Jezusa, a żaden z naocznych świadków nie spisywał swoich relacji na gorąco. Dopiero w roku 70, po zburzeniu Jerozolimy przez rzymskiego cesarza Tytusa (39-81 po Chr.), ktoś zaczął spisywać dzieje Jezusa i jego uczniów. Ewangelista Marek, najstarszy autor Nowego Testamentu, spisał swoją relację najwcześniej 40 lat po tym, jak jego Mistrz umarł na krzyżu. Już Ojcowie Kościoła w pierwszych stuleciach po Chrystusie zgadzali się przynajmniej co do tego, że "pierwotne teksty" zostały sfałszowane. Całkiem otwarcie mówili o "dodawaniu, profanowaniu, niszczeniu, poprawianiu, psuciu i wymazywaniu". Ale to było już dawno temu i czepianie się słów niczego nie zmieni w obiektywnych faktach. Specjalista z Zurychu, dr Robert Kehl, napisał (2 ): "Niejednokrotnie zdarzało się, że to samo miejsce przez jednego korektora było |korygowane w takim to a takim sensie, a zaraz potem przez drugiego w zupełnie przeciwnym, w zależności od tego, jaki dogmat obowiązywał w danej szkole. Tak czy inaczej, już nawet takie pojedyncze |korekty, nie mówiąc o tych dokonywanych planowo, prowadziły do powstania całkowitego chaosu w tekstach." Te twarde słowa może skontrolować każdy, kto ma w domu Biblię. Poprę to paroma przykładami. Proszę otworzyć Ewangelię Mateusza, Łukasza i Marka. Dwie pierwsze twierdzą, że Jezus "narodził się w Betlejem" Marek natomiast wymienia miasto Nazaret. SprzecznośćŃ na sprzeczności Ewangelia świętego Mateusza zaczyna się wyliczeniem rodowodu Jezusa syna Dawida, syna Abrahama. Ewangelista wylicza pokolenia aż do Jakuba, który spłodził Józefa. Józef był mężem Marii. Po co nam jednak ten rodowód, skoro Jezus w żadnym razie nie mógł być spłodzony przez Józefa (narodzenie z dziewicy)? Mateusz wymienia 42 przodków Jezusa - Łukasz natomiast 76. Nie ma też wśród Ewangelistów jednomyślności co do ostatnich słów, jakie wypowiedział Jezus na krzyżu. Według Marka (Mk 15, 34 ) oraz Mateusza (Mt 27, 46 ) zawołał on donośnym głosem: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" Według Łukasza natomiast (Łk 23, 46 ) słowa te miały brzmieć: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego." U Jana (J 19, 30 ) czytamy: ¬((¦Wykonało się!" I skłoniwszy głowę, oddał ducha." Nawet co do najbardziej spektakularnego wydarzenia związanego z Jezusem - Wniebowstąpienia - istnieją różne wersje. Według Mateusza (Mt 28, 16-17 ) Jezus polecił swoim uczniom, by udali się na górę w Galilei: "A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili." Nadal? Mateusz nic nie wspomina o Wniebowstąpieniu. Marek (Mk 16, 19 ) poświęca temu fantastycznemu wydarzeniu zaledwie jedno zdanie: "Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga." Tak po prostu. Łukasz z kolei (Łk 24, 50-51 ) powiada, że Pan Jezus osobiście wyprowadził uczniów "ku Betanii [...] A kiedy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba." Jan, ulubiony uczeń Jezusa, nic nie wie o żadnym Wniebowstąpieniu. To tylko kilka przykładów zaczerpniętych z tekstów Biblii dostępnych dla każdego, przy czym zdania te w każdej Biblii brzmią inaczej, w zależności od przekładu i dogmatyki danego Kościoła. Jakże byłoby pięknie, gdyby przynajmniej teologowie byli jednego zdania! Ale nie, oni bez przerwy kłócą się ze sobą, w zależności od poglądów reprezentowanych przez Kościół każdego z nich. Zwalczają się gwałtownie, raz w gniewie, to znów w świętym oburzeniu na niezrozumienie dla swoich interpretacji. Dla laika jest wręcz niemożliwe przedrzeć się przez gąszcz sprzeczności i przeinaczeń. Jeśli natomiast idzie o teologów, to często odnoszę wrażenie, jakby mimo posiadania czerwonego telefonu do najwyższej instancji nigdy nie mogli się połączyć z właściwym numerem. Skoro już teksty ze stosunkowo bliskiej epoki - w końcu historię Rzymu znamy dość dobrze - są do tego stopnia przekręcane i przeinaczane, to jak dopiero musi się mieć rzecz z przekazami liczącymi wiele tysięcy lat! Do tych starożytnych tekstów - obojętnie z jakiego geograficznego czy religijnego zakątka pochodzą - serwuje się dodatkowo sałatkę. Człowiek tonie w tysiącach stron komentarzy, bez wątpienia napisanych i opracowanych przez godnych zaufania i zręcznych w piórze naukowców. Tyle tylko, że nie ma między nimi zgody. Zwłaszcza między kolejnymi ich pokoleniami. W obliczu chaosu komentarzy na temat starożytnych przekazów ludzkości stwierdzam, że tak wychwalana naukowa metoda poszukiwania źródeł, analizy i porównania, mimo że uprawiana przez niesłychanie sprawne głowy, nie posunęła nas do przodu ani na krok. Rozmyślania i głębokie refleksje filozoficzne niewątpliwie znakomitych uczonych nie dały żadnych wiążących odpowiedzi, nie mówiąc już o dostarczeniu dowodu na istnienie Boga, bogów, aniołów czy niebiańskich zastępów. Literatura egzegetyczna (łac. eksegesis - objaśniać) zapełnia kilometry półek w bibliotekach. Wszyscy stracili już orientację. Rezultaty w najlepszym razie odpowiadają dogmatom danej szkoły - i zmieniają się wraz z upływem czasu. Wczoraj tak, pojutrze zupełnie inaczej. Co zresztą nie ma większego znaczenia, ponieważ kolejne pokolenia i tak nie wiedzą i nie chcą wiedzieć, jakie było zdanie ich dziadków. W dialogu "Fajdros" grecki filozof Platon cytuje przekaz przytoczony przez jego kolegę po fachu, Sokratesa: "Słyszałem tedy, że koło Naukratis w Egipcie mieszkał jeden z dawnych bogów tamtejszych, któremu i ptak jest poświęcony, nazywany Ibisem. A sam bóg miał się nazywać Teut. On miał pierwszy wynaleźć liczby i rachunki, geometrię i astronomię, dalej warcaby i grę w kostki, a oprócz tego litery." Bóg Teut przekazał ówczesnemu faraonowi pismo ze słowami: "Królu, ta nauka uczyni Egipcjan mądrzejszymi i sprawniejszymi w pamiętaniu; wynalazek ten jest lekarstwem na pamięć i mądrość." Faraon widział to inaczej i zaprzeczył słowom Teuta: "Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek [...] zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. Więc to nie lekarstwo na pamięć, tylko środek na przypominanie sobie." I miał rację. Liczące tysiące lat pisma tylko przypominają nam o czymś, co być może kiedyś w jakiejś formie miało miejsce. Ale co to było, nie wiemy. Kto dzisiaj wie, że Pan Bóg - niezależnie od tego, kogo mielibyśmy na myśli - na długo przed stworzeniem Ziemi stworzył inne światy? Przeczytać o tym można w "Sagen der Juden von der Urzeit (Legendy Żydów o czasach pradawnych) (5): "Na początku Pan stworzył tysiąc światów; potem stworzył jeszcze inne światy i wszystkie one były dla niego niczym. Pan tworzył światy i niszczył je, zasadzał drzewa i wyrywał je, albowiem były jeszcze skłębione i jedno nastawało na drugie. I nadal tworzył światy i je niszczył, aż stworzył nasz świat, a wtedy rzekł Pan: Ten mi się podoba, tamte były mi wstrętne." Podarunek z nieba Czy to człowiek był tym, któremu w toku długotrwałego procesu powstawania inteligencji przyszło do głowy nabazgrać pierwsze znaki pisma? Ależ oczywiście! Oczywiście? Przekazy z "czasów pradawnych" podają, że pismo powstało już dwa tysiące lat przed Stworzeniem. Ponieważ nie było jeszcze wówczas - co zrozumiałe - pergaminowych zwojów i zwierząt, z których można by zedrzeć skórę, ale też nie było metalu, a z braku drzew także drewnianych tabliczek, księga pisma istniała w formie świętego szafiru. anioł o imieniu "Raziel, tenże sam, który siedział nad rzeką wypływającą z Edenu", przekazał tę osobliwą księgę naszemu prarodzicowi Adamowi. Musiał to być bardzo dziwny egzemplarz, ponieważ zawierał nie tylko wszystko, co warto było wiedzieć, lecz także przepowiednie przyszłości. Anioł Raziel zapewniał Adama, że z owej świętej księgi dowiedzieć się może, "co cię czeka aż do dnia twojej śmierci". Nie tylko Adam miał czerpać z tej cudownej księgi, lecz także jego potomkowie: "Także spośród twoich dzieci, które przyjdą na świat po tobie, aż do ostatniego pokolenia ten, który posłuży się ową księgą [...], będzie wiedział, co miesiąc po miesiącu się wydarzy i co zajdzie między dniem a nocą, każda rzecz będzie dla niego wiadoma [...], czy przyjdzie nieszczęście, czy spadnie głód, czy zboża będzie wiele, czy mało, czy spadną deszcze, czy też nastanie susza." Czymże jest jakikolwiek leksykon czy encyklopedia wobec tego rodzaju superksięgi? Autorów tego fenomenalnego dzieła musiały szukać wśród niebieskich zastępów, kiedy anioł Raziel przekazał bowiem księgę naszemu praojcu Adamowi i nawet odczytał mu jej fragment, zaszły rzeczy zdumiewające: "I w godzinie, gdy Adam otrzymał księgę, zapłonął ogień na brzegu rzeki i anioł uniósł się w płomieniu w górę. I poznał wtedy Adam, że posłaniec był boskim aniołem i że księgę przysłał mu święty Kró...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin