Komedianci - Hawksley Elizabeth.pdf

(2342 KB) Pobierz
8224955 UNPDF
ELIZABETH HAWKSLEY
Komedianci
Nieśmiertelnej pamięci
Samuela Phelpsa (1804-1878)
i Fredericka Fentona (1817-1898)
Wszystkim moim nauczycielom, a szczególnie
profesorom Andrew Sandersowi i Michaeiowi
Slaterowi, dzięki którym studia magisterskie
Z literatury epoki wiktoriańskiej w Birbeck
College były tak ciekawe i inspirujące; koleżan­
kom i kolegom z roku, zwłaszcza tym, którzy
podzielają moje zainteresowanie dziewiętnas­
towiecznym teatrem.
Styczeń 1826 roku był niezwykle zimny. Przez cały dzień
zacinał cienki, ostry deszcz, który wieczorem przeszedł w deszcz
ze śniegiem. Na śliskich kocich łbach przed kościołem Świętego
Jakuba w Clerkenwell potykały się konie, a ich woźnice
przeklinali. Stojąca w portyku kościoła młoda kobieta zadrżała,
szczelniej otuliła się cienką wełnianą peleryną i próbowała
uciszyć kwilące niemowlę, które trzymała w ramionach. Młoda
matka, rozpaczliwie chuda, miała twarz kobiety, która przeżyła
zbyt wiele i była u kresu sił. Jej szare oczy wyrażały absolutny
brak nadziei.
Dziecko, najwyżej ośmiomiesięczne, wydawało się być w zna­
cznie lepszym stanie. Policzki dziewczynki były nawet nieco
zaokrąglone, a chociaż małe rączki zsiniały z zimna, to charaktery­
styczne dziecięce fałdki w nadgarstkach świadczyły o tym, że
dziecko odżywiało się lepiej niż matka. Dziewczynka przestała
popiskiwać, najwyraźniej oszołomiona blaskiem lamp gazowych
i aureolą dookoła nich, wytwarzaną przez wirujący śnieg
z deszczem. Matka patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem.
7
Nagle zabrzmiała muzyka organów; drzwi kościoła otworzyły
się. Zgromadzeni na wieczornym nabożeństwie, w większości
dobrze sytuowani, szanowani mieszkańcy miasta, zaczęli wy­
chodzić na zewnątrz. Większość nie zwracała uwagi na zma­
rzniętą kobietę z dzieckiem, kilka osób rzuciło jej pensa lub
dwa; niektórzy wydymali usta i odchodzili; ten i ów żachnął
się, zniecierpliwiony.
W pewnej chwili młoda kobieta cicho westchnęła i jakby
w zwolnionym tempie osunęła się na ziemię, tuż przed zażyw­
nym mężczyzną i jego żoną. Dziecko poczuło chłód kamieni
i żałośnie zakwiliło.
Tęgi mężczyzna niecierpliwie szturchnął leżącą kobietę
swoją laską.
- Chce wzbudzić naszą litość - powiedział do żony.
W tym samym momencie został gwałtownie odepchnięty
przez pannę Henriettę Webster, krzepką kobietę około pięć­
dziesiątki.
- A co to za zamieszanie?! Niech się pan odsunie, jeśli nie
może pan pomóc. Biedaczka zemdlała.
Zona zażywnego jegomościa podniosła dziecko i uciszyła je
stanowczym głosem.
Pastor Shepherd, zaniepokojony poruszeniem, wybiegł z koś­
cioła i przyklęknął obok panny Webster, która rozwiązała
wstążki kapelusza kobiety i podsunęła jej pod nos flakonik
z solami trzeźwiącymi. Chwycił nadgarstek młodej matki,
usiłując wyczuć puls. Po chwili wymownie spojrzał na zażyw­
nego mężczyznę.
- Nie żyje. - Pastor puścił rękę zmarłej, wstał i zniecierp­
liwionym gestem otrzepał spodnie na wysokości kolan. - I nie
widzę u niej obrączki.
Panna Webster spojrzała na pastora.
- Na pewno nie tylko ona jest temu winna. Jestem pewna,
że kryje się za tym jakaś smutna historia. - Łagodnym gestem
złożyła dłonie zmarłej na piersiach.
- Jakie piękne dziecko- odezwała się żona zażywnego
mężczyzny. - Widać, że miało dobrą opiekę.
Pastor chrząknął. Czekał go pochówek kolejnego biedaka.
W minionym miesiącu przed kościołem zmarło dwóch żeb­
raków; ich pogrzeby musiały odbyć się na koszt parafii.
Dziecko będzie musiało trafić do Fundacji Thomasa Corama,
zdecydował i ruszył na poszukiwanie swego pomocnika.
Panna Webster jeszcze przez chwilę patrzyła na twarz
zmarłej, po czym pochyliła się i nakryła ją wełnianą peleryną.
Wstając zauważyła wiklinowy koszyk stojący przy kolumnie.
W środku znajdowała się szmaciana lalka z oczami z guzików
i włosami z wełny. Podała ją dziewczynce, która wyciągnęła
rączki i uśmiechnęła się do panny Webster, ukazując dwa ząbki.
Oczy panny Webster natychmiast napełniły się łzami.
- Proszę pozwolić mi ją potrzymać - zwróciła się do żony
zażywnego mężczyzny. Już od bardzo dawna nie tuliła dziecka.
Kobieta podała jej niemowlę, po czym pociągnęła swego
męża za ramię i szepnęła mu coś do ucha. Mężczyzna z wes­
tchnieniem sięgnął do kieszeni, wyjął z niej kilka gwinei i podał
pannie Webster.
- Moja żona nie chciałaby, żeby ta kobieta była pochowana
jak żebraczka - powiedział sucho.
W ciągu godziny załatwiono wszelkie formalności. Zabrano
ciało, a gospodyni pastora przygotowywała już nocleg dziecku,
kiedy panna Webster, sama zaskoczona swoją reakcją, powie­
działa:
8
9
- Zostawcie ją. Zatrzymam to biedactwo. - Czuła ciepło
rozchodzące się od ciałka dziecka i małą rączkę mocno obej­
mującą ją za szyję.
- Trzeba zapewnić jej godziwą przyszłość - zaczął stanow­
czym tonem pastor. Panna Webster zaliczała się do grona
najsilniejszych osobowości wśród członków jego zgromadzenia.
Pochodziła ze zubożałej rodziny. Sam widział u niej w salonie
wspaniałą osiemnastowieczną komodę i kilka cennych obrazów
świadczących o dawnej świetności rodu. Niemniej jednak
obecnie panna Webster mieszkała w kamienicy czynszowej
przy Myddleton Square i pastor uważał, że powinna okazywać
mu więcej szacunku i uległości, niż miała w zwyczaju.
- Potrafię zapewnić jej przyszłość - odpowiedziała panna
Webster.- Zajmę się nią.- Dziecko o dużych brązowych
oczach i miękkich loczkach przypominało jej najdroższego
Fredericka, który zginął na wojnie z Francją. Dlaczego nie
miałaby wziąć biedactwa do siebie? Co stanie się z dzieckiem,
jeśli ona tego nie zrobi? Prawdopodobnie zostanie przekazane
Fundacji Thomasa Corama. Była to instytucja dobroczynna
zasługująca na najwyższe uznanie, jednak dzieci potrzebują
przede wszystkim domu, poczucia bezpieczeństwa.
Panna Webster w tym roku kończyła pięćdziesiąt jeden lat.
Jej młody narzeczony zginął wiele lat temu koło Przylądka
Świętego Wincentego. Została w domu, by pielęgnować nie­
młodych rodziców. Nigdy nie miała niczego dla siebie i teraz
nareszcie mogło się to zmienić. Życzliwi przyjaciele uważali,
że kobieta w jej wieku powinna mieć w domu kota. Kota!
Hetty Webster nie miała nic przeciwko kotom, ale nie podobało
jej się to, że przynosiły do domu zdechłe ptaki i myszy, i na
wszystkim zostawiały swą sierść.
Nie. Marzyła o dziecku, którym los jej nie obdarzył. Teraz
samo wpadło jej w ramiona i była zdecydowana je zatrzymać.
Pastor, chociaż wciąż pełen wątpliwości, przywołał dorożkę,
panna Webster z dzieckiem i wiklinowym koszykiem weszła
do środka i wkrótce koń ruszył w stronę domu przy Myddleton
Sąuare.
Dom ten, stojący na południowej stronie placu, był wysokim
trzypiętrowym budynkiem z dwoma pokojami na każdym
piętrze i na parterze. Niedawno wybudowany, sprawiał solidne
wrażenie. Schody prowadzące do frontowego wejścia były
codziennie zamiatane, a zielone drzwi, mosiężne okucia i kołatka
w kształcie lwiej głowy lśniły świeżością. Tylny ogród przylegał
do stawów New River Head, otoczonych płaczącymi wierzbami.
Lokatorzy zajmowali dwa górne piętra. Na najwyższym
mieszkała mademoiselle Valloton, chuda, koścista kobieta, która
roztaczała wokół siebie aurę elegancji. Obracała się w świecie
mody i miała licznych zamożnych klientów, którzy gotowi byli
płacić wysokie ceny, by stać się posiadaczami zaprojektowanych
i wykonanych przez nią ubrań. Co roku jeździła do Paryża
(dbała, by dowiedzieli się o tym klienci) i zawsze wracała
stamtąd ze szkicownikiem pełnym najnowszych fasonów. Jeśli
nawet panna Webster czasami podejrzewała, że jej lokatorka nie
wyjeżdża dalej niż do Margate, nigdy nie posuwała się zbyt
daleko w swoich przypuszczeniach. W końcu nie była to jej
sprawa, a panna Valloton zawsze płaciła czynsz w terminie.
Pokoje na drugim piętrze zajmowali państwo Coppersto-
ne'owie. Pan Copperstone był właścicielem kilku sklepów
żelaznych w północnym Londynie, kierowanych przez trzech
synów, których poczynania regularnie kontrolował, odwiedzając
ich po kolei. W rozmowach z panną Webster zawsze podkreślał,
10
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin