FILM d'ART, franc. wytwórnia film., zał. 1907 przez braci Lafitte (atelier w Neuilly k. Paryża); przeznaczona do produkcji filmów na wyższym poziomie, pozbawionych anonimowości, w celu przyciągnięcia do coraz okazalszych iluzjonów i kinoteatrów zamożnej publiczności; powstały filmy upodobnione do spektaklu teatr., z udziałem aktorów i scenografów gł. z Comédie Française, przy współpracy z pisarzami (A. France, E. Rostand) i kompozytorami (C. Saint-Saëns); pierwszym filmem było Zabójstwo księcia Gwizjusza (1908), w reżyserii aktora Ch. de Bargy; teatr. formuła widowiska kinowego, przejęta w Czechach, Danii, Włoszech i USA (A. Zuckor), stworzyła film artyst., przerwała jednak na kilka lat poszukiwania oryginalnej ekspresji filmowej.
Już w 1896 roku w prasie francuskiej rozlegały się glosy, że film otwiera przed teatrem, teatralna sztukę reżyserska, wielkie perspektywy i że np. wynalazcy kina „może zasiali ziarno scenicznej dekoracji przyszłości". Wystarczyły trzy lata, a paryskie teatry — nie tylko opisany wcześniej Teatr Robert-Houdin Meliesa — zaczęły wprowadzać projekcje filmowe do spektakli; zamiast scenografii czy w formie całych sfilmowanych scen.
Minęło jeszcze trochę czasu i wczesnym latem 1900 roku teatr spróbował wykorzystać film w inny jeszcze sposób. Paryski dziennik „Le Figaro" pisze o filmach dźwiękowych, w których zostały zarejestrowane „na wieczne czasy" kreacje wybitnych aktorów, dodając, że jesteśmy świadkami spełnienia „pięknego marzenia i trzeba cieszyć się, iż żyjemy w epoce, gdzie podobne fantazje stają się rzeczywistością". We wrześniu tegoż roku dziennik powraca do sprawy, pisząc: „Owoc tej tak oryginalnej próby przekracza wszystko, co można by o niej powiedzieć. Nawet sami aktorzy, którzy pięknie pozowali przed aparatami »Photo-Cinema-Theatre«, przychodzą siebie obejrzeć, usłyszeć i, co jest nie mniej przyjemne, słuchać jak są oklaskiwani, niby sami znalazłszy się przed publicznością". Autor sprawozdania zachwyca się szczególnie Sara Bernhardt w scenie pojedynku z Hamleta, pisząc, że „rekonstrukcja tej sceny jest cudem sztuki i jednocześnie arcydziełem precyzji" (aktorka zagrała rolę królewicza duńskiego, jak w przyszłości zrobi to Asta Nielsen). Sprawozdawcy dziennika „Le Gauiois" podobał się inny wybitny aktor, Constant Coguelin, w Pociesznych wykwintnisiach Moliera. „Coquelin — czytamy — siedzi w fotelu między Magdusią a Kasią, które grają panie Esguilar i Kerwich. l oto, wykonując piruety rękami i nogami, zaczyna recytować, później śpiewać słynną piosenkę: »Och, och! To znaczy kupować zbyt tanio«. Oto Coquelin we własnej osobie, którego widzimy przed nami, oto słyszymy jego głos. Nadzwyczajne!"
Mimo zachwytów prasy, eksperymenty te nie bardzo się udały, zwłaszcza z powodu trudności zgrania biegu taśmy z obrotami płyt gramofonowych, na których dźwięk był nagrany (podobne kłopoty z synchronizacją obrazu i dźwięku miał w owych latach Edison w Ameryce).
Prób przenoszenia teatru na ekran było od początku istnienia kina we Francji wiele. Najbardziej udaną próbą okazał się Film d'Art. Jeanne i Ford w swojej Historii filmu twierdzą, że słowo „sztuka" („1'art") po raz pierwszy zostało użyte w produkcji filmowej właśnie w wymienionej przed chwilą nazwie. Tak ochrzczono wytwórnię założoną w 1907 roku przez paryskiego wydawcę Pierre'a Lafitte'a i jego brata, przy udziale członków Komedii Francuskiej — Charlesa Le Bargy'ego, aktora, oraz Andre Calmettes'a, reżysera teatralnego. Jej celem było nie tylko upowszechnianie dobrego teatru, lecz też tworzenie kina artystycznego na jego wzór. To znaczy robionego według scenariuszy z prawdziwego zdarzenia, reżyserowanych przez wybitnych reżyserów i granych przez znanych aktorów sceny. Przedsięwzięciu — które zresztą miało na celu sukcesy zarówno artystyczne, jak i komercyjne — patronowały tak poważne instytucje, jak wspomniana Komedia Francuska, a także Akademia Francuska.
Pierwszym filmem wytwórni było Zabójstwo księcia Gwizjusza. Rzecz miała długości około 300 metrów. Scenariusz napisał członek Akademii, dramatopisarz Henri Lavedan; reżyserował Andre Calmettes przy współpracy Le Bargy'ego, który to aktor zagrał też główną rolę. Muzykę skomponował Camille Saint-Saens.
Zabójstwo księcia Henryka I, członka sławnego lotaryńskiego rodu Gwizjuszów (de Guise), dokonane na rozkaz króla Francji, Henryka III, jest głośne w historii. Książę Gwizjusz, zwany „Le Balafre" (dosłownie: „Szramowaty", z powodu szramy na twarzy), był zagorzałym przeciwnikiem protestantów podczas walk katolików z hugenotami, jednym z inicjatorów nocy św. Bartłomieja, i zyskał sobie taką popularność wśród paryskiego ludu, że obwołano go królem. Musiał zapłacić za to głową.
Obraz tytułowego wydarzenia przedstawia się w filmie Calmettes'a i Le Bargy'ego nader skromnie. Jerzy Toeplitz w Historii sztuki filmowej streszcza rzecz następująco: „Ks. Gwizjusz żegna się z Małgorzatą de Noirmoutier, by udać się na wezwanie króla na zamek Blois. Król francuski Henryk III rozdaje broń dworzanom, przygotowuje ich do zabójstwa. Kiedy książę Gwizjusz wchodzi do apartamentu króla — osiem rąk uzbrojonych w sztylety i szpady zadaje mu cios. Rycerz broni się, ale ulega przemocy i pada martwy. Król sprawdza, czy książę już nie żyje, a następnie każe odnieść zwłoki i spalić. Widzimy płonące zwłoki".
Film ten nie był pierwszą wersją Zabójstwa. Wcześniejsze powstały w wytwórniach Lumiere'ów (1897) i Pathe (1902). Znam wersję Lumie-re'owską. Na pierwszy rzut oka niewiele ona różni się od wyprodukowanej przez Film d'Art. Też spisek zorganizowany przez króla, też napad spiskowców na Gwizjusza, też jego śmierć. Wystarczy jednak uważnie przyjrzeć się obu filmom, a różnica okaże się duża. Pojęcie o niej dają choćby dwa fotosy pochodzące z nich i umieszczone w książce Toeplitza. Przedstawiają moment napadu spiskowców. W Lumiere'owskiej wersji — w dość dalekim planie, na tle prawie płaskiej dekoracji — napastnicy są ustawieni niemal w szeregu, twarzami do nas, szpady mają skierowane na Gwizjusza, leżącego przed nimi w pozie umierającego. Fotos z filmu Calmettes'a i Le Bargy'ego wygląda znacznie dynamiczniej. Rzecz dzieje się w planie bliższym. Dekoracje z dwóch stron obejmują grupę. Przed nami Gwizjusz, tłum spiskowców napada na niego z tyłu, jeden spiskowiec atakuje go od przodu. Wykrzywiona z bólu twarz księcia i jego wygięta postać, widocznie już ugodzona przez napastników. Na ekranie wygląda to jeszcze mocniej: napadnięty Gwizjusz usiłuje ujść do sali sąsiedniej, lecz pędzą za nim i dopadają go.
Mitry, pisząc z kolei w swojej Historii filmu o Zabójstwie i w ogóle o dziełach Film d'Art, podkreśla, że ich scenariusze nie były naśladownictwem sztuk teatralnych, a autorzy, jeżeli nawet nie potrafili jeszcze tekstów ujmować „w obrazy", to przynajmniej pisali je „dla obrazów" i „z pomocą" obrazów. Całe zaś Zabójstwo nazywa autor „arcydziełem gatunku". Aktorzy — powiada — grają tu w dekoracjach, a nie przed dekoracjami, jak dotychczas bywało. Akcja zaś, w przeciwieństwie do ówczesnych filmów „obrazkowych", jest płynna. Na przykład: Henryk III, przygotowawszy spiskowców do napaści, wycofuje się za kotarę, kiedy przybywa Gwizjusz i zza niej, z sąsiedniej sali, niby z kolejnej sekwencji obrotowej sceny w teatrze, śledzi przebieg zabójstwa. Jeanne i Ford, omawiając walory filmu, podkreślają, że o nobilitacji kina świadczy tu nawet fakt, iż w przeciwieństwie do panującego wówczas jeszcze zwyczaju, nazwiska aktorów zostały wymienione na ekranie. Chwalą też — nie tylko zresztą oni — staranne wykonanie kostiumów i dekoracji (mimo że — piszą — mury zamku Blois podczas walki trochę się trzęsą).
Czy Zabójstwo jest jeszcze teatrem, czy jednak już kinem? Wydaje się, że znalazło się ono w strefie pogranicznej. Trochę jak zresztą znacznie późniejsi Komedianci Carne — w kręgu pantomimy, ruchomego obrazu plastycznego, trochę baletu; zwłaszcza jeżeli będziemy pamiętali, że filmowi towarzyszyła muzyka Saint-Saensa, twórcy poematów symfonicznych. Jest wreszcie czysty moment kina w tym filmie. Mówię o roli Henryka III w wykonaniu Le Bargy'ego, o jej ostatniej partii. Po zabiciu ofiary przez siepaczy król skrada się do trupa. Jakby się bał, że ten jeszcze może powstać. Kiedy zaś przekonuje się, że tamten nie żyje, prawie omdlewa z ulgi, radości czy znużenia, a może także, że śmierć — cudza, swoja — była tak blisko... Widzę ślad fizjologii w tym momencie.
Premiera Zabójstwa księcia Gwizjusza, która odbyła się 17 listopada 1908 roku, „stała się wydarzeniem w życiu paryskim — piszą Jeanne i Ford. — Dziennikarze, artyści, ludzie światowi nie ukrywali zdziwienia i satysfakcji, że oto jeden z owych ekranów, szafarzy prymitywnej rozrywki, przed którymi zasiadali nie bez uczucia, że się postponują, pozwolił im oglądać ich ulubionych aktorów z Domu Moliere'a, a także słuchać orkiestry, która wykonywała partyturę towarzyszącą filmowi, podpisaną przez Camille'a Saint-Saensa". Po premierze właściciel sławnej wytwórni, Charles Pathe, miał powiedzieć do twórców Film d'Art: „Ach! panowie jesteście mocniejsi od nas!", i chętnie powtarzał, że dzięki Zabójstwu księcia Gwizjusza kino osiągnęło swoje apogeum. Trzeba pamiętać — podkreślają cytowani historycy — iż Pathe produkował koniec końców filmy prymitywne i Zabójstwo mogło rzeczywiście zrobić na nim wrażenie. Ktoś inny natomiast dodaje, że niewykluczone, iż doświadczony producent zadrwił z nich sobie po prostu.
Podobnie, lecz tym razem zapewne szczerze, pokwitował film Calmettes'a i Le Bargy'ego inny członek branży, autor zresztą znów filmów po pularnych, kryminalnych i awanturniczych (po latach uznany za wielkość w tej dziedzinie), Victorin Jasset. W „Cine-Journal" jesienią 1911 roku pisał: „Wszystkie zasady, jakich dotychczas przestrzegano, okazały się nieważne. Artyści nie miotali się, pozostawali spokojni i w ten sposób efekt rosnącego napięcia został osiągnięty. To było zaskoczenie. Trzeba zarazem powiedzieć, że pierwszy tytuł zaprezentowany przez »Film d'Art« został znakomicie zrobiony. Jeżeli się pominie zrozumiałe błędy w wykonaniu, błędy tym bardziej zrozumiałe, iż świadczą o poważnym wysiłku, na jaki musieli się zdobyć artyści, ażeby przezwyciężyć trudności, naprzeciw których znaleźli się po raz pierwszy, Zabójstwo księcia Gwizjusza jest arcydziełem.
Le Bargy zbudował postać w sposób staranny w każdym szczególe, grał ją z niezwykłą precyzją, a było to objawieniem dla uważnych widzów. Na co nie potrafili się zdobyć reżyserzy najbardziej fachowi w obawie zerwania ze starymi zwyczajami, na to zdobył się nowicjusz.
Wniósł on nowe zasady i nie liczył się zupełnie z doświadczeniem poprzedników, a jego metoda okazała się ze wszech miar słuszna. To była klęska starych zasad. Wpływ (tego filmu) prawie żaden na początku, okazał się w konsekwencji ogromny. Otworzył on oczy szkole amerykańskiej".
Sadoul, który cytuje fragmenty tego tekstu w swoim Słowniku reżyserów, dodaje: „Sukces Księcia Gwizjusza spowodował rozwój kina artystycznego w Stanach Zjednoczonych i w całej Europie, zwłaszcza we Włoszech. Film ten, swego czasu niesłusznie zdeprecjonowany, okazał się dziełem kluczowym".
Po Zabójstwie wytwórnia wyprodukowała wiele taśm w podobnym duchu. Wystarczy wymienić niektóre tytuły choćby samego Calmettes'a: Król Edyp, Powrót Ulissesa, Britannicus, Tosca, Makbet, Hamlet (a grali w nich tacy aktorzy, jak wspomniana Sarah Bernhardt). Niestety, od początku sukces wytwórni był ograniczony. Odbiorcę jej filmów stanowiła dość wybredna, a więc niezbyt liczna publiczność. Wreszcie i tę publiczność zaczęły męczyć „wydumane" dzieła. Zwłaszcza że jednak (o czym zapominali wcześni entuzjaści Zabójstwa księcia Gwizjusza i jego następców, o czym też zapominają dzisiejsi historycy broniący Film d'Art, tak jak ich poprzednicy widząc w produktach wytwórni przede wszystkim nowe słowo w ówczesnym kinie) na omawianych taśmach mocno odcisnął się teatr. Tak mocno, że po upadku wytwórni jej filmy pozostawały do naszych lat w pamięci miłośników i historyków nowej sztuki przynajmniej w „teatralnym czyśćcu".
Krok jednak w kierunku uszlachetnienia kina został zrobiony. Wytwórni Film d'Art pozazdrościły ambicji inne wytwórnie. Także zaczęły się przymierzać do sztuk starszych, zwłaszcza do literatury. Może rzeczywiście Charles Pathe nie drwił, kiedy chwalił Gwizjusza, gdyż właśnie w jego wytwórni powstały jedne z ciekawszych ówcześnie adaptacji dzieł literackich, filmy Alberta Capellaniego.
Były aktor teatru Antoine'a (ciekawe, że ten twórca sceny naturalisty-cznej nie sprawdził się jako filmowiec), Capellani, rozstawszy się ze sceną, pracował u Pathe jak zwykły reżyser, aby objąć wreszcie filię wytwórni przeznaczoną do robienia adaptacji filmowych. Sam przeniósł na ekran m.in. W matni i Germinal Zoli oraz trzy powieści Hugo: Katedrę Marii Panny w Paryżu, Nędzników i Rok 93.
Trochę jak twórcy Zabójstwa, zamykał się w przestrzeni teatru, choćby w Katedrze Marii Panny. Mimo że powieść Hugo skłaniała do wyjścia poza taką przestrzeń, w plener paryski. A jednak teatr Capellaniego był obszerny, scena rozciągnęła się na obraz średniowiecznego Paryża, na katedrę i jej okolice: place, ulice, domy. Capellani chętnie uciekał się — co, pamiętamy, chwali Bazin we współczesnym nam filmie — do ujęć głębokich, zawierających w jednym kadrze szereg planów po sobie następujących. Było też wiele ruchu i działania na ekranie: Ouasimodo krzątający się po zakamarkach i krużgankach świątyni, opętany miłością potworek; tańcząca przed katedrą Cyganka Esmeralda, która wprowadza w jej pobliże „grzeszny" nieład. Było wiele smaku w obrazach: gotycka architektura jako starannie wyeksponowana, niezwykła dekoracja, zarazem jako miejsce dość niezwykłej akcji; barwny wizerunek gorącego paryskiego ludku u jej stóp; mroczna, ładna, stylizowana sylwetka archidiakona Klaudiusza Frollo.
O ile w tym filmie jest — powiadam — „teatr" i scena, to Rok 93 ma już charakter epicki, autentyczną przestrzeń i plener. O ile tam była psychologia i skomplikowane — za powieścią — jej zasupłanie (uczucie Guasi-moda do Cyganki, zarazem opętanie namiętnością do niej Frolla, przybranego ojca potworka), tu znalazło się — znów za powieścią — sporo z wydarzeń historycznych (chodzi o walkę republikanów z rojalistycznymi niedobitkami na terenie Bretanii w okresie Rewolucji Francuskiej), chociaż także nie brak powikłanych przeżyć jednostek. Ale oczywiście zarówno jeden, jak i drugi film była to wciąż literatura: barwna, pełna przygód zatrącających niemal o fantastykę; zarazem realistyczna, „historyczna", mądra — a przecież sztywna na ekranie. Może dlatego, że odziana w kostium przeszłości, może też jeszcze za trudna dla filmu, któremu daleko było do giętkości słowa, zaś własnej nie zdążył jeszcze posiąść.
Bazin w eseju O film nieczysty: obrona adaptacji pisze, że teatr jest dla kina „fałszywym przyjacielem, gdyż jego pozorne podobieństwa z filmem prowadziły wprost do stagnacji i łatwizny". Natomiast broni literatury, konkretnie powieści, która niesie, dowodził, nowej sztuce znaczną pomoc. Co do literatury ma świetny krytyk rację. Traktuje zresztą — zgodnie z tytułem eseju — adaptacje jako „film nieczysty". Niech będzie. Ale ów „film nieczysty" wiele nauczył i nadal uczy film „czysty": wypracowanych przez wieki za pomocą słowa sposobów opowiadania, budowania postaci bohaterów i dramaturgii utworu, sztuki wprowadzania do dzieła spraw trudnych — historycznych, antropologicznych, psychologicznych (czego początki widać choćby w wymienionych dziełach Capellaniego).
Co do teatru zaś, Bazin racji nie ma nazywając go „fałszywym przyjacielem" kina. Jest to po prostu przyjaciel trudniejszy. Owszem, podatny na skopiowanie na ekranie, grozi nieraz łatwizną, albo w kinie dźwiękowym pozwala dramatowi filmowemu „wyciekać" przez dialog. Ale też od początku — o czym była mowa — uczył kino być sztuką, l nie tylko sztuką, także — widzieliśmy — rzemiosłem.
4
Pełny tekst książkowy; pobrane z www.humanista.pl/kulturoznawstwo
Aisha7