Clive Barker - Pidgin i Theresa.pdf

(384 KB) Pobierz
Microsoft Word - Clive Barker - Pidgin i Theresa.doc
Clive Barker
Pidgin i Theresa
Apoteoza Świętego Raymonda z Crouch End miała miejsce, jak większość angielskich
egzaltacji, w styczniu. Będący ponurym miesiącem, styczeń jest uznawany w niebiańskich
kręgach za lepszy czas dla odwiedzenia Anglii niż jakikolwiek inny. Miesiąc wcześniej, oczy
dzieci zwrócone są ku niebiosom w nadziei wypatrzenia renifera i sani. Miesiąc później,
i możliwe nadejście wiosny – choć płonne – jest wystarczającym dla wyostrzenia zmysłów
dusz znudzonych ponurością. Wskutek tego aniołowie przejawiają poruszenie wyczuwalne na
ćwierć mili (porównywane przez niektórych do zapachu mokrego psiego futra albo zsiadłego
mleka), a im mniejsze zaalarmowanie wśród mas ludzkich tym większą jest szansa, że akt
boskiej interwencji (jak beatyfikacja świętego) może być osiągnięta bez przyciągania sporej
uwagi.
A zatem, był to styczeń. Dokładnie 17 stycznia, piątek. Mokry, zimny, mglisty piątek:
idealne warunki dla dyskretnej apoteozy. Raymond Pocock, przyszły święty, żył na
przyjemnej, lecz kiepsko oświetlonej ulicy o ćwierć mili od głównego chodnika na Crouch
End; i w tym miejscu, gdy o czwartej po południu chmury deszczowe w konspiracji ze
zmierzchem przepuszczały tylko nikłe oznaki światła, nikt nie ujrzał anioła Sophus
Demdarity, przybywającego na wezwanie.
Sophus nie była naiwną, gdy przychodziło do dokonania czynów. Uzdrawiacz dzieci
Pocock był trzecią duszą, którą przeniosła ze świata materii do duchowości w niecały rok.
Jednak tego popołudnia w powietrzu wisiał zwiastun błędu. Jak tylko stanęła na progu
nędznego pokoju Raymonda - chcąc pochwycić go po kryjomu - jego kolorowa papuga,
siedząca na drążku ponad framugą okna, poderwała się skrzecząc alarmująco. Pocock leniwie
próbował ją uciszyć, jednak ptasi hałas poruszył już lokatorów z góry i dołu, wrzeszczących
o spokój. Gdy go nie otrzymali, przybyli do drzwi wejściowych świętego, grożąc ptakowi
i jego właścicielowi, a jeden z nich - widząc niedomknięcie - popchnął je.
Sophus była pacyfistką. Choć było wielu spośród Najwyższego Zgromadzenia, którzy
radowali się powodowaniem małego zamieszania, gdy było im ono następnie wybaczone,
ojciec Sophus znajdował się w legionach podczas Wojny Aniołów i opowiedział córce tak
okropne historie o masakrach, że teraz nie mogła sobie wyobrazić jakiegokolwiek rozlewu
krwi bez odruchu wymiotnego. Zatem zamiast rozprawy ze świadkami przy drzwiach - co
rozwiązałoby wiele problemów - Sophus spróbowała wyrwania Pococka z jego marnego
stanu z wielką szybkością i towarzyszeniem światła tak, aby tkwiący na progu nie uwierzyli
w ten widok.
Najpierw skąpała pozbawiony radości pokój w takim płomieniu pięknego światła, że
świadkowie zostali zmuszeni do zakrycia swych oczu i wycofania się na ponury korytarz.
Następnie objęła dobrego Raymonda i złożyła na jego czole pocałunek kanonizujący.
W wyniku jej dotyku jego tkanka kostna wyparowała, a ciało straciło wszystko poza
duchowym ciężarem.
Ostatecznie podniosła go, usuwając jednym spojrzeniem sufit, snopy światła i dach
ponad nimi, i zabrała do raju. Świadkowie, bezsłowni w zmieszaniu i strachu, pospieszyli do
swych pokojów i pozamykali drzwi, aby powstrzymać ten cud w pościgu za nimi.
Dom zamarł. Padał deszcz, a za nim nadeszła noc.
W Niebiańskich Posiadłościach święty Raymond z Crouch End został przywitany
owacjami i w chwale. Wykąpano go, ubrano w szaty tak piękne, że doprowadziły do łez
i zaproszono przed Ołtarz, aby opowiedział o swych dobrych uczynkach. Gdy delikatnie
zaprotestował, iż byłoby dla niego nieskromnym wymienienie swych osiągnięć, powiedziano
mu, że skromność została wynaleziona przez Upadłego Anioła, aby zachęcić ludzi do
myślenia mniej o samych sobie, i że nie powinien obawiać się cenzury swych wyróżnień.
Chociaż nie minęła godzina, od kiedy siedział w swym pokoju, tworząc poemat o ciele
tragicznym, ten nędzny stan był już tylko niknącym wspomnieniem. Gdyby zapytano go
o przypomnienie sobie istot żywych, z którymi dzielił pokój, najprawdopodobniej nie
zdołałby ich nazwać, i jeszcze mniej pewnym byłoby rozpoznanie ich teraz.
Spojrzysz w końcu na mnie ? - spytała papuga, spoglądając na swe odbicie w małym
lustrze, które było przyzwoleniem świętego dla próżności. - Co się, do diabła, stało?
Jego pióra leżały na jasnej kupce poniżej żerdzi. Okazane przez ich zrzucenie ciało było
pokryte krostami i wąskie, swędzące niesamowicie, jednak nie martwiło go to.
Miał ramiona i nogi. Posiadał imponujących rozmiarów genitalia, dyndające w cieniu
jego brzucha. Na przedzie głowy widniały oczy i usta (pod dziobowatym nosem),
wypowiadające słowa nie będące wyuczonym bełkotem, lecz jego własną inwencją.
Jestem człowiekiem - rzekł. - Na Jezusa, jestem człowiekiem!
Nie kierował tych słów do pustki pokoju. W dalszym kącie tkwiła była żółwica
Theresa, która zrzuciła swą skorupę i urosła do rozmiaru czterech stóp i jedenastu cali; dar dla
Raymonda od dziewczynki, która została wyleczona ze swej choroby przez delikatną opiekę
świętego.
Jak do tego doszło? - chciała wiedzieć papuga, ochrzczona przez Raymonda imieniem
Pidgin, ze względu na jej kiepski angielski.
Theresa uniosła swą szarą głowę. Była zarówno łysa, jak i nieprzeciętnie brzydka,
z ciałem tak pomarszczonym i sflaczałym w nowym wcieleniu jak było w poprzednim.
Został zabrany przez anioła - odrzekła. - A my zostaliśmy w jakiś sposób przemienieni
przez jego obecność. - Spojrzała na swe ponure ręce. - Czuję się tak naga - przyznała.
Jesteś naga - odrzekł Pidgin. - Straciłaś swoją skorupę, a ja pióra. Ale zyskaliśmy tak
wiele.
Zastanawiam się… - zaczęła Theresa.
Nad czym?
Czy rzeczywiście wiele zyskaliśmy.
Pidgin podszedł do okna i przyłożył palce do zimnej szyby.
Och, tam jest tak wiele do zobaczenia - wymamrotał.
Stąd wygląda żałośnie.
Boże w niebiosach…
Waż swe słowa - ucięła Theresa. - Ktoś może słuchać.
Więc?
Pomyśl, papugo! Przemienienie nas w ten sposób nie było boską intencją. Zgadzasz się
ze mną?
Zgadzam.
Więc, jeśli podniesiesz swój głos ku Niebu, nawet w zwykłym przekleństwie, i ktoś tam
na górze usłyszy twój lament…
Mogą nas zamienić z powrotem w zwierzęta?
Dokładnie.
Więc powinniśmy stąd odejść jak najszybciej. Znaleźć dla nas jakieś ubrania świętego
Raymonda i wyjść na świat.
Dwadzieścia minut później stali na Crouch End, lustrując kopię Evening Standard,
którą wydobyli z kosza na śmieci. Ludzie przechodzili obok nich pośpiesznie przez mżawkę,
zmarszczeni, mamroczący i popychający ich w trakcie mijania.
Czy stoimy na ich drodze? - chciała wiedzieć Theresa. - Czy to stanowi problem?
Po prostu nas nie zauważają, to wszystko. Gdybym stał tutaj w pełnym upierzeniu…
Zamknęliby cię jako świra - dokończyła Theresa. Powróciła do lektury. - Straszne
rzeczy - westchnęła. - Wszędzie. Takie straszne rzeczy. - Podała gazetę Pidginowi. -
Zamordowane dzieci. Płonące hotele. Bomby w muszlach klozetowych. Deprawacja goni
deprawację. Sądzę, że powinniśmy sobie znaleźć jakąś małą wyspę, gdzie nie odnajdą nas
ludzie ani anioły.
I odwrócić się plecami od tego wszystkiego? - zapytał Pidgin, rozkładając ramiona
i łapiąc młodą dziewczynę.
Spieprzaj z tymi łapami - wybulgotała i pospieszyła dalej.
Nie zauważają nas, co? - dopytała się Theresa. - Sądzę, że widzą nas doskonale.
Deszcz pogrążył ich ducha - ocenił Pidgin. - Rozchmurzą się wraz z pogodą.
Jesteś optymistą, papugo - wymamrotała zaniepokojona Theresa. - I to może przynieść
ci zgubę.
Czemu nie poszukamy czegoś do zjedzenia? - zasugerował Pidgin, łapiąc ją pod ramię.
Sto jardów od miejsca, w którym stali, znajdował się supermarket, a jego jasne światła
migotały w kałużach chodnika.
Wyglądamy groteskowo - zaoponowała Theresa. - Zlinczują nas, gdy ujrzą zbyt
wyraźnie.
Jesteś źle ubrana, to fakt - przyznał Pidgin. - Ja, w przeciwieństwie do ciebie, noszę się
przepysznie.
Wybrał z garderoby Raymonda najlepszą kopię swych piór, jaką mógł znaleźć, lecz to,
co na plecach było wspaniałą prezentacją naturalnego piękna, było teraz zbieraniną
krzykliwości i tłuszczu. W przypadku Teresy, ona również odnalazła odpowiednik swego
poprzedniego stanu, piętrząc na swych plecach wystarczająco ciasne płaszcze i swetry
(wszystkie szare i zielone), tak, że niemal uginała się wpół pod ich ciężarem.
Przypuszczam, że jeśli będziemy się trzymać razem, możemy przeżyć - zawyrokowała
Theresa.
Zatem, chcesz iść czy nie?
Wzruszyła ramionami.
Jestem głodna - wymamrotała.
Zakradli się do środka i wspinali w górę i dół między regałami, wybierając swe
zachcianki: herbatniki, czekoladki, orzechy, marchewki i dużą butelkę wiśniowej brandy,
od której Raymond był skrycie uzależniony od września. Następnie powędrowali na wzgórze
i znaleźli ławeczkę na zewnątrz Kościoła Chrystusowego, blisko szczytu Crouch End.
Chociaż drzewa wokół budynku były nagie, sieć ich gałęzi oferowała wędrowcom ochronę
przed deszczem i zasiedli, aby przekąsić, pić i debatować nad swoją wolnością.
Czuję wielką odpowiedzialność - zaczęła Theresa.
Doprawdy? - zdziwił się Pidgin, przejmując butelkę brandy z jej niezgrabnych palców.
- Czemu dokładnie?
Czy nie jest to oczywistym? Jesteśmy chodzącymi dowodami cudów. Widzieliśmy
wniebowstąpienie świętego…
I widzieliśmy jego uczynki - dodał Pidgin. - Wszystkie te dzieci, śliczne małe
dziewczynki, uleczone przez jego dotyk. Był wielkim człowiekiem.
Sądzę, że nie rozkoszowały się tak bardzo tym uzdrowieniem - zauważyła Theresa. -
Często łkały.
Najczęściej z zimna. Były nagie, a jego ręce takie chłodne. I zapewne jego palce były
nieco niezgrabne.
Ale był wielkim człowiekiem, jak stwierdziłeś. Skończyłeś z tą brandy?
Pidgin podał butelkę - w połowie pustą - swej towarzyszce.
Widziałem, jak jego palce działały nader sprawnie - kontynuował człowiek-papuga. -
Zazwyczaj…
Zazwyczaj?
Gdy teraz o tym myślę, zawsze.
Zawsze?
Był wspaniałym człowiekiem.
Zawsze?
Pomiędzy nogami.
Przez kilka chwil przetrawiali to w milczeniu.
Wiesz co? - zapytała w końcu Theresa.
Co?
Podejrzewam, że nasz wujek Raymond był zwyrodniałym degeneratem.
Kolejna długa chwila ciszy. Pidgin spojrzał przez gałęzie na bezgwiezdne niebo.
A co, jeśli się o tym dowiedzą?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin